Długo spacerowali po całym miasteczku, nie skupiając się na żadnej turystycznej atrakcji, a po prostu – chłonąc ogólną atmosferę skwerów i uliczek.
– Dziwi mnie, – powiedziała, – jak wiele na tym świecie jest Niemców. Gdziekolwiek nie pojedziesz – wszędzie oni. Przecież Niemcy to nie aż tak wielki kraj, nie aż tak bardzo liczny naród. Pamiętam, jak byłam na Majorce, to nawet myślałam, że niemiecki jest ich drugim urzędowym językiem.
Czas mijał im niepostrzeżenie. Obiad w konsekwencji stał się jednocześnie kolacją. Zasiedli w małej przytulnej restauracyjce, gdzie krzesła, stoły, bar – wszystko było w kolorze lśniącej bieli.
– Jaka klimatyczna atmosfera… – zachwyciła się. – Nie uważasz?
– Owszem, sympatycznie…
– My tu, faktycznie, wyglądamy jak młodożeńcy, – z lekkim zakłopotaniem mruknęła.
– No tak, i dlatego powinienem cię skrytykować, – żartował w zwykły dla siebie sposób, – niezbyt wcieliłaś się w rolę, w której osadził cię taryfiarz z właścicielem hotelu. Trzeba ci było włożyć coś bardziej stylizowanego na suknię ślubną. – I patrząc w oczy dziewczyny uśmiechnął się pobłażliwie.
Jego żarcików nigdy nie pozostawiała bez komentarza.
– Nie mnie osadził, a nas… mój panie młody….Uznajmy, że noc poślubną mieliśmy już za sobą. A jak na drugi dzień małżeństwa sukienka jest jak w sam raz… – na sekundę zamilkła. – Panie Boże, a w ogóle, co ten mój mąż tak wszystkiego się czepia? – dodała ze zdziwieniem w głosie, – i prychnęła klepiąc go po dłoni.
– Oj, tam, od razu czepia… Sama powiedziałaś, że klimatyczna atmosfera…
Dziewczyna machnęła ręką.
– Pamiętasz, jak przewodnik spytał kierowcę, co włoscy mężczyźni stawiają na pierwszym miejscu, i jak on wówczas soczyście odpowiedział: „Amore!” – zapytała.
– Może i tak było…
– Potem jeszcze dodał: na drugim miejscu – rodzina, na trzecim – piłka nożna, ewentualnie polityka, a dopiero na czwartym – praca. A u polskich mężczyzn wszystko akurat na odwrót: tyrają od rana do nocy, politykują na potęgę, emocjonują się piłką nożną, jakby Polska wielokrotnie była mistrzem świata… I tylko od święta pamiętają, że jest jeszcze coś takiego jak rodzina. A miłość zastępują niezobowiązującym seksem i usługami profesjonalistek.
– Ja bym tak nie ganił naszych rodaków i nie za bardzo ufał tutejszym przewodnikom i szoferom. – Odpowiedział sceptycznie. – Wszyscy faceci świata są do siebie podobni. Tutaj – to taka z ich strony zakamuflowana reklama oryginalności kraju i jego sympatycznych mieszkańców. Moim zdaniem, najważniejszymi dla tutejszych mężczyzn wartościami jest pyszna pasta i dobre wino. No i piękne kobiety… A reszta – to tylko miłe zmysłom dodatki, jak dla każdego faceta.
– No tak, odezwał się prawdziwy polski facet… – podsumowała. – Przez którego zrezygnowałam z pobytu w Wenecji. A ja, o mój Boże! – westchnęła, – Tak chciałam popłynąć na gondoli! I nawet na tę okazje przygotowałam specjalną kreację: szeroki kapelusz i koszulę w paski. Nigdy ci tego nie wybaczę! I wiedz, że jeśli kiedyś, nagle, już w Warszawie, przyśni ci się nocny koszmar – to będzie to kara za moją Wenecję.
– To ty mściwa kobieta! – zaśmiał się.
– A żebyś wiedział. Bardzo mściwa i podobnych koszmarków nawiedzi cię tyle, że ojejej!
On, tymczasem, z niemałym apetytem rozprawiał się z „bistecca alla fiorentina”. Ona – na odwrót: niechętnie wodziła widelcem po talerzu.
– Mój Boże! – Powiedziała, rozglądając się wokół, – jak można jeść tyle makaronów? Ja już po kilku miesiącach nie mieściłabym się w drzwiach.
– Zawsze mogłabyś zamawiać coś innego. Na przykład, fegato alla Veneziana (pieczeń po wenecku).
– Oczywiście, żartowałam! – Westchnęła. – Chciałam cię tylko ostrzec, że takie jedzenie może być dla mnie niebezpieczne i mogę mieć kolejne powody, aby je na tobie pomścić.
– Ale, zauważ, – i dydaktycznie uniósł palec do góry, puszczając mimo uszu jej groźbę, – tu prawie nikt nie je chleba. A i bułki, które serwują do potraw, tylko na oko wyglądają okazale, bo w środku – nic. Powietrze. Są niemal puste.
Odłożyła widelec na bok.
– A to co? Postanowiłaś zacząć dbać o figurę? – Zażartował.
– Nie, na wyjazdach niczego sobie nie odmawiam. W domu – owszem, tak.
– No to, sorry, o co chodzi?
– O nic, po prostu nie mam dziś apetytu. Ale ciesze się, że dopisuje tobie. Zawsze dziwiłam się, dlaczego tak chude szczapy jak ty, bywają tak niebywale żarłoczne?
– Chudy, gruby… To sprawa genów. – Swoją kąśliwą uwagą ani trochę nie wytrąciła go z doznawania rozkoszy podniebienia. – Mogę jeść ile chcę, a moja waga nawet tego nie dostrzeże. Grunt to dobra przemiana materii. – Z satysfakcją podsumował.
– To może masz ochotę na mój deser?
– Czemu nie? – Zgodził się.
– Nie przejmuj się, na zdrowie! – w swój zwyczajowy sposób ponownie żartowała z niego, – niech ci wyjdzie bokiem, niech będzie dla ciebie karą za to, że postawiłeś mi obiad. A w ogóle, na przyszłość, żadnego sponsoringu – każdy płaci za siebie. Jesteśmy za granicą. Każdy grosz mamy zaplanowany i wydajemy zgodnie z naszym budżetem.
Wzruszył ramionami spokojnie kontynuując posiłek.
– Jak dotąd wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie, dlaczego odczepiliśmy się od grupy?
Otarł usta serwetką, nalał sobie wody mineralnej.
– Wyjaśniałem już. Przyjechałem tu specjalnie ze względu na Weronę. Przez długi czas odkładałem pieniądze. Pewno wiesz, kim jestem z zawodu?
– Oczywiście. Ankieta, co do tego była niezawodna: pracownikiem dydaktycznym uczelni. Czyli, w tych czasach, w ogóle nikim. O ile, oczywiście, nie bierze pan łapówek, panie adiunkcie. Ale patrząc na ciebie, sorry, trudno byłoby mi to sobie wyobrazić.
Westchnął.
– Tak, nie grozi mi ta pokusa.
– Więc kogo masz tu, w tej Weronie? Krewnych? Kochankę? Żonę? Nawiasem mówiąc, ja nawet wiem, czy jesteś jeszcze żonatym, czy może rozwodnikiem od niedawna? W tych kwestiach ankieta milczała. Pierwszą rzeczą, jaką zawsze robię podczas podróży – to nawiązuję zażyły kontakt z kierownikiem grupy. To nie jest zbyt wielkie z mej strony poświecenie, za to zawsze przynosi spodziewane korzyści. Twój formularz zgłoszeniowy, na przykład, mam wykuty na pamięć. – I spojrzawszy mu w oczy zapytała: – Jesteś zaszokowany?
– Niespecjalnie.
– A zatem przyjechałeś tu do dziewczyny, czy – aby znaleźć żonę i ożenić się z Włoszką?
Zawahał się przez chwilę, po czym powiedział z rozmysłem:
– Ta twoja propozycja odstąpienia deseru wciąż aktualna?
– Na litość boską! Mogę ci zamówić nawet jeszcze dwa kolejne. I na mój koszt…. Więc, słucham? Tylko bez bałamucenia, dobrze? To najmniej lubię.
Przewrócił oczami z zachwytu.
– To ja poproszę o ten twój wielki tort! Oczywiście, perfetto! Jak możesz pozbawiać się takiej przyjemności?
Zdegustowana pokręciła głową.
– Czy ty w ogóle kiedykolwiek spoważniejesz? Zawsze ten prześmiewczy, sarkastyczny ton!
Dziewczyna zwątpiła, czy dalsza próba wypytywania go o cel podróży ma jakikolwiek sens, tymczasem on, przemilczawszy chwilę i upiwszy połowę zawartości kieliszka, spokojnie zapytał:
– „Anioł na wakacjach” – był kiedyś taki czeski film, – i pokiwał z sentymentem głową. – Oglądałaś, może?
– Nie. Nie oglądałam.
– Tam była poruszona ciekawa kwestia, mianowicie: co wywołuje u aniołów, na wakacjach, dezaprobatę? Czy już sam zamysł człowieka, czy dopiero jego czyn?
– I po co mi o tym mówisz?
– Nie domawiać, przemilczać – święta sprawa, ale oszukiwać – to do mnie niepodobne… Wiedz, że w pracy jestem strasznym nudziarzem… Oczywiście nie z powodu zanudzania studentów (choć z tym nigdy do końca niewiadomo). Ale, na przykład, do znudzenia nie lubię stawiać oceny „zadowalającej”. Wolę – albo dobrą, bardzo dobrą, albo niezadowalającą. – Zamilkł na chwilę
– Słucham słucham… – dziewczyna pospieszyła go, widząc, że ponownie chce zastygnąć w zamyśleniu…
– Dobrze. Nie będę ciągnął kota za ogon, ty przecież i tak mi nie odpuścisz… Choć boję się ciebie rozczarować. Owszem, jestem w Weronie w sprawach osobistych. Tak się złożyło, że po czterdziestu z górą laty zostałem nagle w życiu sam: żona odeszła, córki powychodziły za mąż. Samotność – to nie jest dla mnie komfortowy życiowy status. Przy czym wszystko stało się tak nagle. Początkowo postanowiłem pójść utartymi ścieżkami: założyć nową rodzinę. Nawet zacząłem szukać odpowiedniej kandydatki na onetowej sympatii i innych portalach dla samotnych. Wtedy zdałem sobie sprawę, że zaprzedaję samego siebie. O czym marzyłem gdy byłem młody? O wielkiej miłości. Tylko wtedy, nie miałem pojęcia, czym ona jest. I zakochałem się, banalnie, zwyczajnie, bez fajerwerków. Przez długi czas żyłem z przeświadczeniem, że tak musi być, że tak jest u wszystkich. Dopiero po latach zrozumiałem, jak bardzo będąc chwilowo zaślepiony zbłądziłem na prawie całe swe życie. I teraz nadszedł wreszcie czas, w którym chcę zrealizować swoje marzenie. Z takim zamiarem przyjechałem tutaj – aby spróbować zrozumieć, czym jest miłość, jak smakuje, dokąd mnie zawiedzie. Stolicą miłości jest w końcu Werona…
– A ja zawsze myślałam, że Paryż.
– Nie będę się spierał… Nigdy nie byłem w Paryżu. Ale dziś na Paryż można machnąć ręka. To już nie to miasto, które znamy z filmów, z literatury, opowieści znajomych… Czytałem kiedyś wywiad z Babickim, wiesz – tym celebrytą. Ubolewał, że dzisiaj w Paryżu więcej jest ciemnoskórych i uchodźców, niż rodowitych z dziada pradziada Francuzów. A ja jestem bardzo konsekwentnym, ale i bardzo konkretnym człowiekiem. To znaczy strasznym nudziarzem, jak już ci mówiłem. Rozumiesz?
– Nie, ani trochę… Jesteś w końcu romantykiem, czy pragmatykiem?
– Raczej racjonalistą. Jestem matematykiem, a gdzież przy takiej profesji może być miejsce na romantyzm?
Umilkła na chwilę, westchnęła:
– Pięknie… Czuję, że utknęliśmy w tym miasteczku na dłuższy czas. Obawiam się, że Południa w ogóle nie zobaczymy. I teraz zastanawiam się, co mnie tak w tobie zafascynowało? Na pierwszy rzut oka byłeś zupełnie normalnym człowiekiem.
Uśmiechnął się.
– Nic straconego. Zawsze możesz wrócić jeszcze do grupy i zakochać się w kimś innym. Jak zrozumiałem z twych słów, podczas każdej wycieczki wybierasz sobie… jak by to nazwać oględnie… partnera, i jesteś z nim od początku do końca?
Przewróciła oczyma.
– Załóżmy, że tak jest. I co? To coś złego? Twoim zdaniem, to rozwiązłość i postawa godna potępienia?
– Nie, po prostu stwierdziłem fakt.
– W naszym związku przecież od razu zaiskrzyło prawdziwą chemią. Nie ma sensu wnikać, dlaczego? Spotkały się, rozstały i znowu spotkały nasze maleńkie dwa szczęścia. Nie marzę jak ty, o wielkiej miłości, niektórym, takim właśnie jak ja – wystarcza ot, taka zwyczajna, a nawet całkiem mała. Byleby miłość…
– Miłość, powiadasz…
– Tak, miłość. Bo jak inaczej to nazwać? Ale wiesz, jesteśmy w czymś do siebie podobni….
– Tak?
– Ty żyjesz marzeniem, a ja bajką. W spełnianie marzeń – nie wierzę, ale uczestniczyć w bajkach – uwielbiam. Jak dobra wróżka. Nie mam dzieci, nigdy nie miałam męża, i Bóg z nimi. Cóż zrobić? Na statystykę nie ma rady… każda co czwarta Warszawianka nigdy nie była mężatką. Ze mną to taka banalna historia: najpierw wybierałam-porzucałam, potem marzyłam-czekałam, w końcu cierpiałam-szukałam. A teraz…
– A teraz? – powtórzył za nią, korzystając z jej chwilowego zawieszenia głosu
– A teraz po prostu żyję. W Warszawie nawet nie mam stałego kochanka. Skąd miałabym go wziąć? Piątek czy świątek wstaję skoro świt, taszczę się na bazar przy Marywilskiej, gdzie administruję małym stoiskiem z balonikami i innymi pierdołkami dla dzieci (tak przy okazji asortyment sprowadzany głównie z Włoch). Wracam do domu w późnych godzinach wieczornych i skonana od razu walę się do wyra. Na nic więcej nie mam sił, ani ochoty…A nazajutrz: „apjać” to samo. A i tak w takiej pracy jestem szczęściarą: siedzę w cieple, nie stoję, jak kiedyś bywało: na ulicy, w deszczu, na mrozie… Nie noszę toreb, nie targam wózków z towarami. I na jakich mogłabym liczyć facetów? Wietnamczyków?, Prowincjonalnych hurtowników? Kogo tam mogę spotkać?… Jestem właścicielką, mam jeszcze do pomocy dwie dziewczyny. Gdy zbieramy się tam we trzy, nad nami unosi się taki duch niespełnionej miłości, że aż nie da się wytrzymać. Jedna – w trakcie rozwodu, od drugiej odszedł mąż. Rozmowy tylko o jednym, ale rozmowy całkowicie bezużyteczne: komu są potrzebne takie kobiety jak my – trzydziestoletnie, jak to ująłeś – z ogonkiem lat? I wtedy , wiesz co? Właśnie wtedy serwuję sobie bajkę. Przecież dwa razy do roku mogę wyjechać za granicę, spędzić wspaniały czas: nie musieć zmywać naczyń, gotować, tyrać, jak niewolnica, a jeśli się poszczęści – omamić jakiegoś mena. I nie jest to prawdziwa bajka? Jest! Powiedz więc teraz sam: czy taka jak ja, to cyniczna osoba, podstępna kobieta? Wyprzesz się teraz mnie, porzucisz?
Milczał przez dłuższy czas w zamyśleniu, po czym powiedział:
– Myślę, że nie odmówię sobie jeszcze jednego deseru… I co, i potem już nigdy się z nimi nie spotykasz? Rozstajecie się na zawsze?
Pokręciła głową.
– Cóż, czasem podejmujemy próby. Ale bardzo rzadko. Ankieta przecież o wszystkim nie powie. Weźmy choćby ciebie: tak, w trakcie rozwodu, na pewno nie ksiądz, nie gej. Może i ma jakąś partnerkę. A może i nie ma. Warto się przekonać? Warto! A dlaczego? Choćby dlatego, że jeśli jest świadomość, iż być może nigdy więcej nie zobaczy się tej osoby, można się poczuć o wiele bardziej zrelaksowaną, o wiele bardziej szczęśliwą z nim… Więc nie bój się. Prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek spotkamy się twarzą twarz w Warszawie jest bliskie zeru. Nasze życiowe proste… lub raczej krzywe linie w żaden sposób nie skrzyżują się więcej.
Machnęła ręką.
– Okay. Bierz sobie ten mój deser. Za to wypij razem ze mną po jeszcze jednym kieliszku dobrego winka.
„Dzyń – zadźwięczały kieliszki. Dzyń-dzyń!”
Wreszcie był czas, aby rozejrzeć się wokół. W kawiarni przybyło wiele nowego narodu, było głośno, nikt na nikogo nie zwracał uwagi.
– O kurczę! – zaświstał ze zdumienia.
– Co jest? – zainteresowała się.
– Spójrz, tam w rogu, pod oknem… Widzisz tego gościa w bordowym smokingu… Wiesz kto to jest? – zapytał z podekscytowaniem w głosie.
– Nie wiem, jakiś włoski mafiozo?
– Nie włoski, a polski… i nie mafiozo, a… Babicki! Ten sam gościu, o którym ci przed ledwie chwilą wspomniałem.
– Faktycznie, chyba on…
– Super men, prawda?
– Phi! Wcale mi się tak na żywo nie podoba. W telewizji zawsze wyglądał na bardziej przystojnego… I taka śmieszna ta jego, ta łysinka… na głowie.
– Ciekawe do kogo on tak ciągle esemesuje? Zauważyłaś? Nic tylko stuka coś w ten swój smartfon a czasem się nawet do niego uśmiecha…
– Pewno do jakieś kochanki… Podobno ma ich na pęczki. I w każdym mieście świata inną…
– No co ty gadasz… żonaty facet. Ustatkowany…
– Już ja znam tych wszystkich żonkosiów, gdy tylko żonka w domu, a oni tacy biedni, samotni na delegacji…
– Ale wiesz co? Wydaje mi się, że od dłuższego czasu subtelnie nas podgląda.
– Nas? a co my go możemy obchodzić? – zdziwiła się z ubolewaniem patrząc na ekscytację swego accompagnatore.
– Nie wiem. Może pan pisarz pisze nową powieść i wziął sobie nas za protagonistów?
– Ach, ty mój marzycielu… Nalej mi lepiej jeszcze trochę wina.
Mężczyzna posłusznie spełnił jej prośbę, ale nawet nalewając kieliszek katem oka spoglądał na „pana pisarza” jakby chciał się go spytać: „czy dobrze pasuję na bohatera pana powieści? Czy prawidłowo służę damie?”.
– Wiesz… – zmieniła gwałtownie temat, – jestem rozczarowana Włoszkami. Wsród naszych, polskich dziewczyn, jest dużo więcej lasek i kobitek z seksapilem. Ale mężczyźni – zgoda. To inna bajka. Spotykam tu takich, że aż dech zapiera w piersiach. Nawiasem mówiąc, jeśli ubrać by ciebie trochę modniej, niewiele byś się od nich różnił. Masz takie gęste, wełniaste włosy… aż chciałoby się zapuścić w nich dłonie i mocno zacisnąć paluszki.
– Dziękuję! – nie obraził się z powodu wątpliwego komplementu, cały czas zerkając w stronę Babickiego, – Ale wiesz, miałem szczęście, gdy tylko tu przyjechaliśmy ujrzałem dziewczynę o naprawdę niesamowitej urodzie. Rozumiem, że takie piękno bywa zwodnicze, ale to z pewnością była ona – prawdziwa Julia. Kobieta z moich marzeń.
– Krótko mówiąc: wpadłeś. – Z ubolewaniem skonstatowała. – teraz już wszystko jasne, dlaczego zdecydowałeś się tu zatrzymać. Pokażesz mi ją?
– Jeśli uda się nam ją odnaleźć – czemu nie?
Kochankowie z Werony – spis treści