– Dobra, nie chcesz mówić, to nie… W moim życiu nie widziałam dotąd tak skrytego, a jednocześnie uśmiechniętego faceta… Chociaż nie! Dzisiaj już mi się nie wykręcisz. Jak nie teraz, to za chwilę…
Wygramoliła się z jego kolan, poprawiła rozchełstany biustonosz i podeszła do walizek. Dłuższy czas dokopywała się do czegoś w jednej ze swych dwóch, a następnie uroczyście postawiła na stole zakupiony przez siebie drobiazg.
– Co to jest? – Zapytał zdziwiony. – Klepsydra?
– Tak. Ale to nie jest zwykła klepsydra, to jest „Zegar prawdy”. Tak przynajmniej poinformował mnie sprzedawca.
Uśmiechnął się.
– A jak to konkretnie wyglądało? Jakoś nie spotkałem tu dotąd sprzedawców mówiących po polsku. Może to było w Warszawie, jeszcze na lotnisku Chopina?
Spojrzała na niego z ubolewaniem.
– Nie obrażaj mnie! W Mediolanie razem z przewodniczką kupowałam okulary przeciwsłoneczne. Tutaj wszyscy szaleją na punkcie „occhiali da sole”, ale mi, jak w sam raz bardzo spodobał się model, który ona nosiła. Powiedziała, że to ostatni krzyk mody i że kupić można go zupełnie niedrogo. Pokaże, gdzie.
– Oczywiście, – przytaknął, – Nabili cię w butelkę. Czegóż oni tylko nie zrobią, żeby tylko wcisnąć do koszyka naiwnej klientce jakiś drobiazg.
– A sprzedawca z sąsiedniego stoiska, – mówiła dalej, nie słuchając go, – to nawet…
– Kolejny „Gadający świerszcz”…
– …To nawet coś zawołał do mnie. Ona przetłumaczyła: chce abym kupiła u niego tę klepsydrę. Wzruszyłam ramionami: „a po co mi ona?” A on mimo wszystko nie może się nachwalić i nie przestaje zachęcać:
– To niezwykły zegar, zegar miłości!
– No to ja na to sobie pomyślałam – a poznaj dociekliwość polskiej kobiety i zapytałam gościa:
– A jak długi czas ta klepsydra odlicza?
– Pięć minut, – odpowiedział.
– Wtedy poszłam po całośći:
– Pięć minut? Pchi! Czyżby Włosi kochali się tak szybko i krótko? Nie spodziewałem się tego! U nas, w Polsce, tak kochają się tylko wtedy, gdy barman zamyka lokal, a szatniarz wygania z toalet.
– I wiesz co? Ta beznadziejna przewodniczka, zamiast zrobić mądrą minę i przemilczeć – przetłumaczyła mu słowo w słowo, co do joty… I to jeszcze tak, aby cały sklep słyszał… Możesz sobie wyobrazić, w jakim ten makaroniarz był szoku, ale potem, chytrusek, wywinął się:
– Siniorina, źle mnie pani zrozumiała. To nie te chwile, nie chwile seksu zegar odlicza, a godziny miłości, które dla dwojga zakochanych osób, gdy są ze sobą razem, są tak krótkie, jak pięć minut. Ta klepsydra pokazuje, jak szybko zakochanym płynie czas i przypomina, aby nie tracić go nadaremno… I jeszcze jest to zegar prawdy. Jeśli umieści się go przed kimkolwiek, tamten nie będzie w stanie skłamać. Ważne tylko, aby nie nadużywać zegara. W każdym razie – nie tak często, jak kochankowie uprawiają seks.
– I nawet zrobiło mi się żal tego sprzedawcy. On już nie odważył się dalej prowadzić ze mną konwersacji i tylko pokręcił głową mówiąc:
– Jaka Bellissima, Bellissima Signora, ale jak ona źle osądza Włochów!
– I był gotowy od razu, na miejscu, udowodnić mi, że się mylę. Co mi zostało, niebodze? Wyjaśniłem, że to był tylko żart, pocałowałam go w policzek i zakupiłam klepsydrę… Teraz rozumiesz? Chyba już do końca życia zapamiętam tę scenkę i będę przypominała sobie o niej, jako o czymś do pośmiania się, w trudnych momentach. „Ach, co za kobieta, Belissima! Ale jak ona źle osądza Włochów. Jestem obrażony do głębi duszy i jestem gotów bronić honoru całej Italii! To nie te chwile, nie chwile seksu zegar odlicza, a godziny miłości, które dla dwojga zakochanych osób, gdy są ze sobą razem, są tak krótkie, jak pięć minut. Ta klepsydra pokazuje, jak szybko zakochanym płynie czas i przypomina, aby nie tracić go nadaremno. I jeszcze jest to zegar prawdy. Jeśli umieści się go przed kimkolwiek, tamten nie będzie w stanie skłamać. Ważne tylko, aby nie nadużywać zegara. W każdym razie – nie tak często, jak kochankowie uprawiają seks.” Jakby co, to ja i bez żadnego „zegara miłości” jestem w stanie określić: zwodzi mnie, ten mój facet, czy nie? Ale coś w tej klepsydrzynie chyba jest, bo przecież ja zawsze byłam odporna na pustą perswazję, szczególnie nieznanych mi sprzedawców. A tu – proszę bardzo; zostałam przekonana. Myślę, że teraz jest idealny czas, aby wypróbować ją w akcji,. Nie sądzisz? Proponuję zakład: jeśli ten zegar nie zadziała, za nocny klub płacę ja. Jeśli naprawdę zadziała – płacimy pospołu.
– Swoista, kobieca logika! – Zaśmiał się.
– Radosna! Najnormalniejsza – przynosząca radość. Bo w ogóle najlepiej jest czynić i sobie, i ludziom prezenty, – odparła. – One zawsze przynoszą radość… A teraz, słucham!
Przez dłuższą chwilę milczał, ale w końcu po głębokim namyśle odezwał się:
– Wiesz, swego czasu byłem bardzo poruszony pewną maksymą. Nie pamiętam tylko, gdzie ją wyczytałem, ale brzmiała tak: „W miłości wszystko jest prawdą, ale prawdy o miłości – nie ma.”… Jakże to tak? – Byłem poruszony – Jak to nie ma prawdy? A Tristan i Izolda, Romeo i Julia, Heloiza i Abelard? Czyż nie dali świadectwa dla tej prawdy?
– Oczywiście, że nie dali! – prychnęła. – Legendy, nic więcej. A ty jesteś tylko marzycielem… Okay, przepraszam, przerwałam ci, kontynuuj…
Ledwo zdołał powstrzymać się przed „wybuchem”.
– Nie… Nie będę. Nie będę kontynuował! Z tobą nie da się kompletnie rozmawiać na takie tematy. Nie rozumiem, co z ciebie za człowiek? Sama zadajesz pytania i od razu sama sobie na nie odpowiadasz. Niepotrzebny ci rozmówca. Co, czyżbyś na tyle dostała po tyłku od życia, że ufasz i słuchasz już tylko siebie?
Przez chwilę jego słowa ją zdezorientowały, ale wierna tradycyjnej kobiecej logice, nad obronę przedłkożyła pokutę i atak.
– Tak, masz rację. Nade mną, prawdopodobnie, psychuszka już popłakuje. Ale jak z tobą mam rozmawiać inaczej? Jesteś taki spoko-oo-jny, tak perfekcyjnie ukryty za tym swoim uśmieszkiem-orężem, że nie bacząc na konsekwencję chciałoby się wysadzić ciebie w powietrze i zobaczyć, kim, cholera, naprawdę jesteś… A bez maski – to już w ogóle: jesteś nie tylko niezrozumiałym i dziwnym, ale wręcz przerażającym. Takie do głowy przychodzą mi myśli. A co najważniejsze – przychodzą z całą powagą!… Mowię serio: naprawdę nie potrafisz okazać więcej skromności? Bo przecież ciebie nie zadowala coś zwykłego, szarego! Julia, Izolda, Heloisa… a sam, to mianujesz się na kogo, na Abelarda? Oto różnica między nami: ty żyjesz marzeniem, niedosięgłym, wielkim marzeniem, a ja żyję skromną bajeczką. Ale wynik, co dziwne, jest dla obojga nas taki sam: zarówno jedno jak i drugie okazuje się być głuptaskiem… Dobra, nie dąsaj się, kontynuuj!
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Pierwsze, co tu stwierdziłem, to że przyjechałem z ideami, które narodziły się we mnie już ćwierć wieku temu, ale, jak ty to powiedziałaś – nadszedł czas, aby dorosnąć. Drugie, że miłość – to absolutnie nie przyprawa, jak starałaś się ją zdefiniować, a samo sedno; właściwie, tak sobie teraz myślę, miłość najbardziej podobna jest do tego uczucia, które kiedyś już miałem, tyle, że wtedy pozbawione było najważniejszego – szczęścia.
Uśmiechnęła się.
– Dobra, zaraz ciebie sprawdzimy. Powiedz mi szczerze, czy ty zawsze naprawdę byłeś takim świętym? Nigdy nie miałeś kochanki, czy choćby dziewczyny z agencji?
– Nie miałem, – westchnął. – I nie jestem świętym, ale, abyś to zrozumiała, musiałabyś poznać specyfikę mojej pracy. A ona, pod pewnymi względami jest nawet dość podobna do twojej: bierzesz na siebie tyle obowiązków, że już nie masz czasu na nic. Kiedy więc, z kim i gdzie mógłbym kogoś spotkać? Nigdzie i nigdy… I tak mam do dziś. Rozwiązanie problemu, przy takim stylu życia, który prowadzę na uczelni, jest tylko jedno: starsi mężczyźni, pracownicy naukowi, żenią się z młodymi naiwnymi życiowo studentkami. Ale, nawiasem mówiąc, nigdy potem nie widziałem choćby jednego szczęśliwego małżeństwa z takiego rozdania… Tym bardziej więc, mając ledwie mieszkanie w hotelu akademickim, jako kandydat na męża dla żadnej spoza uczelni kobiety nie jestem atrakcyjną partią. Dlatego nie wiem, czy uda mi się uniknąć typowego dla nas losu i czy podobnie jak inni moi starsi koledzy po fachu i ja kiedyś nie ożenię się z naiwną młodą studentką…
– Nie wierzę, – podsumowała wywód. – Użalasz się, a „na wierniaka” na widok młodziutkich studentek ślinka ci ciecze. A poza wszystkim, dlaczego od razu miałbyś się żenić? Co do ożenku – być może wcześniej miałeś rację: najlepsza byłaby dla ciebie jakaś Italianka.
– Dobra. Dość tego. Dawaj! Teraz wypróbujemy zegar na tobie. Twoja kolej!
Uśmiechnął się chytrze, ale Joanna wzruszyła ramionami bez choćby cienia strachu:
– Moja? Ja już opowiadałam ci o sobie. To ty jesteś w naszym dwuosobowym commando człowiekiem-Sfinksem, a ja… u mnie miałeś i masz wszystko na tacy.
Odwrócił klepsydrę.
– Na początku o twojej bajeczce… Czy aż tak naprawdę, podczas twych podróży, relacje z mężczyznami zawsze układały się po twej myśli?
Skrzywiła się.
– I to jest ta prawda, którą chciałeś poznać? Oczywiście, zdecydowanie koloryzowałam opowiadając ci o moich „księciach”. Jest możliwe, że i ty przepakujesz się do jakieś innej, bardziej dla ciebie interesującej kobiety jeszcze przed końcem tej podróży. Gdzieś, może nawet już tu, we Florencji, a przynajmniej w Rzymie. Nie pochlebiam sobie i doskonale cię rozumiem. Co do urody – żadna tam ze mnie Lollobrigida, nie ma też specjalnie o czym ze mną porozmawiać. Ale za to ja nigdy nie poddaję się, zawsze walczę do samego końca, nawet, jeśli w oczach mężczyzny przychodzi mi się poniżyć. Jednak, szczerze mówiąc, nigdy z nikim nie było mi tak dobrze, jak z tobą… Mam kontynuować?
– No… Okay! Nie jest to konieczne, – pokręcił głową. – Najważniejsze, przekonaliśmy się oboje, że ta klepsydra, ten zegar prawdy działa. Wątpię, że bez niego wypowiedziałabyś się o sobie samej tak samokrytycznie. Podsumuję tak: Makaroniarz ze sklepu nie oszukał. Więc co postanawiamy odnośnie nocnego klubu? Składamy się po połowie?
– Jak zwykle. Ale mamy jeszcze kupę czasu, nawet do uroczystej gali. Dlatego chciałabym jeszcze raz przyjrzeć się swej konkurentce – Julii numer 2.
Wzięła kamerę wideo i, przeskakując po przyciskach szybko znalazła poszukiwany fragment zarejestrowanego obrazu… Byli w pobliżu małego dziedzińca, mocno obsadzonego drzewami owocowymi. Po pewnym czasie wyszła z niego niezwykłej urody młoda dziewczyna, o kruczoczarnych włosach. Uśmiechnęła się do nich, rozpoznając w nich turystów i zaczęła zajmować się swymi sprawami. Jednak, widząc w ich rękach aparat i kamerkę, uczyniła zabraniający fotografowania gest i niedwuznacznie poruszyła palcami, pokazując, że tutaj wolno filmować, ale tylko za pieniądze. Kamera beznamiętnie zarejestrowała pobranie dziesięciu euro, po czym dziewczyna zaczęła nie tylko dostojnie przechadzać się po podwórku, ale nawet pozować.
– Tak, jest rzeczywiście dobra, bez dwóch zdań. I ma bardzo nieskomplikowany biznes: po prostu: chodzi po podwórku i zbiera z ziemi pieniądze.
– Bóg musi ją kochać, skoro ofiarował jej aż taką urodę.- Westchnął.
– Młodziusieńka. Takie bywają słodkie, ale krotko!
– Nie wiadomo! – Zaoponował. – Być może wygra jakiś konkurs piękności, albo nawet zostanie znaną aktorką, prezenterką, dziennikarka… Ot, na przykład, jak Sophia Loren, albo ta nasza i jak się okazało – także i tutejsza, tak bardzo uwielbiana przez wielu – Caterina Fille.
– Tak, więc, co? Znalazłeś tę, której szukałeś? Skoro tak, to dlaczego nie miałbyś teraz złożyć jej matrymonialnej propozycji? Nauczysz się włoskiego, staniesz szanowanym tutaj „professore”. No i dożyjesz w tym zacienionym dziedzińcu końca swych dni. I będziesz szczęśliwy.
– O mamma mia! Kompletnie mnie nie zrozumiałaś. Przecież już ci powiedziałem: najgorsze co jest w miłości, to zakochać się w miłości.
– Jasne. Żenić się z młodziutką dziewczyną… Czekaj, czekaj, teraz powoli!
Obraz płynnie przeszedł do ceremonii Pegno d’amore. Dwoje nowożeńców, czy to Niemców, czy Skandynawów, w strojach z epoki, w towarzystwie całego orszaku, pod dźwiękami lutni wchodzą do klasztoru świętego Franciszka, gdzie według legendy odbył się potajemny ślub Romea i Julii. Kamera pieczołowicie rejestrowała wszystkie perypetie rozgrywających się działań: orację skierowaną do młodych, wymianę obrączek, to, w jaki sposób umieszczali swoje podpisy w księdze, jak zstępowali do do grobowca Julii i jak kładli na nim bukiet białych lilii.
– Wow! – Westchnęła. – Szczególnie podobało mi się, jak weszli do domu Julii i pocałowali się na balkonie. Tak bardzo wtedy się wzruszyłam… Ale wiesz co, Stasiu? Mój pocałunek wtedy z tobą wcale nie był gorszy!
Kochankowie z Werony – spis rozdziałów