Bankiet towarzyszy
Sala była olśniewająco rozświetlona. W kryształowych żyrandolach błyszczały żarówki, dla zasilania których tego wieczoru i tej nocy skierowany był cały zasób energii elektrycznej produkowanej w Moskwie.
Wszystko lśniło, błyszczał parkiet, świeciły lustra odbijające sylwetki przedstawicieli partyjnych notabli i wodzowskich elit. Za długimi stołami uginającymi się od jadła i butelek wina z carskich piwnic, w oczekiwaniu na przybycie Wodza siedzieli przywódcy młodego, radzieckiego narodu, ich poplecznicy i pochlebcy.
Listopad anno domini 1920. „Czarny Baron” Wrangel zostaje wygnany z ostatniego bastionu rosyjskiej ziemi — Krymu. Kreml świętuje zwycięstwo.
Gdy wreszcie nadeszła wyczekiwana chwila, gdy w Sali Świętego Jerzego pojawił się Lenin, wszyscy gwałtownie wstali. Zaczęła się żywiołowa owacja na stojąco. Włodzimierz Iljicz, nieśmiało pomachując wiwatującym szybko podniósł prawą dłoń: stop! Nigdy nie był zwolennikiem przeciągających się powitań.
Prawdopodobnie jako jedyny tutaj towarzysz odziany był w zwyczajną skórzaną kamizelkę i zwykłą białą koszulę, którą niedbale uzupełniał szary, pospolity krawat. Wszyscy pozostali oficjele i goście, zgodnie z obowiązującą podczas najważniejszych uroczystości cezurą, będąc przepasani karmazynowymi szarfami lub rozetami okalającymi ordery, świecili nowiutkimi smokingami i tunikami. Obok nich siedziały damy w wytwornych strojach. U każdej, obowiązkowo sięgający nierzadko talii, głęboki dekolt.
Obok Lenina w luźnej sukni i pończochach ze skręcanego włókna kroczyła Nadieżda Konstantinowa. Pospolite kurewki towarzyszące radzieckim generałom odziane w jedwabne kreacje napstrzone setkami brylantów i wielokolorowych cekinów w porównaniu do niej wyglądały jak królewny.
Lenin zatrzymał się u czoła zastawionych stołów i nie siadając przy żadnym z nich, pozdrowił zebranych rewolucjonistów. Powiedział, że zakończona właśnie wojna była surowym sprawdzianem dla młodego państwa radzieckiego i dla jego partii rządzącej. Następnie ujawnił źródła i przyczyny zwycięstwa Armii Czerwonej.
— Towarzysze! — starał się nie wykrzykiwać zbyt głośno — Tylko jasne zrozumienie stojących wyzwań przed przodowniczą klasą narodu, tylko sojusz robotniczo-chłopski, wysoka jakość i moralny duch Czerwonogwardzistów, utalentowani przywódcy, a nade wszystko tylko tacy towarzysze, jak: Frunze, Woroszyłow, Tuchaczewski, Blucher, Budionny i wielu, wielu innych z towarzyszem Trockim na czele — tylko oni przynieśli nam ostateczne zwycięstwo nad wrogami klasowymi! Nasze dzieło stoi twardo. I jakie by nie były próby wrogich inwazji na radziecką Rosję, a takie próby nie są wykluczone w przyszłości, każdej damy odpór. Imperialistycznemu Zachodowi, gdy nadejdzie wiekopomny dzień, wymierzymy i zadamy ostateczny cios!…
Przez dalszych dziesięć minut Władimir Iljicz rozwijał myśl o wielkich planach budowy nowoczesnego państwa, z wszechpotężnym przemysłem i wszechobecną potęgą socjalistycznej ekonomii.
Za adresata tych deklaracji jak mało kto poczuwał się Lew Dawidowicz Trocki. To ten, na którym jak zwykle leżał idealnie spasowany ciemnozielony mundur, z wyhaftowanymi złotą koronką gwiazdkami generała. Jego pierś od dawna zdobiły dwa rzędy orderów „Czerwonogwardzisty”.
Otaczały go najpiękniejsze i najbardziej strojne panie. Wszystkie, oczywiście, z tych, które nigdy nie brukały się byciem rewolucjonistkami, nigdy nie śpiewały na majówkach: „Śmiało towarzysze, w nogę…”, których nigdy nie smagały kozackie knuty, nie siedziały w więzieniach, nie były gwałcone przez żandarmów i oficerów w głuchych piwnicach i żołnierskich koszarach. Wypłynąwszy pod światła jupiterów nie wiadomo skąd, znikąd — uwodzicielskie, urocze, z nienagannymi manierami — czarowały. Teraz przywodzą o trzepot serca starych wiarusów, zaprawionych w walce z carskimi kontrrewolucjonistami, szczęśliwe, że mogą swym towarzystwem, swymi spojrzeniami, dotykiem swej delikatnej skóry podczas tańców przydać swym mocodawcom chwile męskiej słodyczy i próżnej rozkoszy na każde tamtych zawołanie.
Wśród niewiadomej proweniencji „czarodziejek” daje się zauważyć i kobiety, których twarze znane są niemal wszystkim. Obok generała Łunaczarskiego siedzi popularna piosenkarka „Lala” z czarnymi oczami i sobolimi brwiami. Tuż przy wichrzycielu rewolucjoniście, pisarzu Gorkim, siedzi w czarnej sukni, czarnowłosa wyniosła na modłę królewską, poetka Achmatowa, w bardzo skromnie upiętym biuście, z owalnym dekoltem sięgającym pasa. Poniżej wycięcia, wzdłuż krawędzi bioder, złotymi nićmi lśnią wyhaftowane słowa: „Bramy nieba — niżej. Wstęp bezpłatny.”
Poeta Majakowski odziany w szarą kurtkę z grubej szkockiej tkaniny cieszy swe podniebienie świeżymi krewetkami. Dogadza swemu żołądkowi z nieskrywanym apetytem rozcieńczając jego zawartość kolejnymi stakanami białego wytrawnego wina. Na jego towarzyszce Oszii Brik, pałaszującej kanapki z masłem i czarnym kawiorem, na tle poubieranych w czarne kreacje sąsiadek, czerwieni się rozchełstana koszula ozdobiona fioletowym napisem: «Chcę się pieprzyć!». Na jej chudej, jak szczapa siostrze bliźniaczce Lili, w jaskrawym przeciwieństwie do innych pań, leży obciśle spasowana koszulka z krótkimi rękawkami i z wyzywającym napisem; «Jestem dziś bez majtek». Siedzący po jej lewej stronie komisarz Béla Kun szepcze swej sąsiadce na uszko: „Czy to, co napisane na koszulce, to prawda?”
Lila ostentacyjnie przeżegnawszy się, odpowiedziała:
— Prawda. Na ten prawdziwy krzyż. Możecie sami sprawdzić, póki Wołodia zajęty jest pałaszowaniem krewetek.
Ale generał Bela Kun, spojrzawszy na stojący w zasięgu rąk Majakowskiego ciężki, srebrny dzban z wielkim uchwytem i znając porywczy charakter trybuna rewolucji, postanowił nie ryzykować.
Stalin przyszedł na bankiet ze swą młodą żoną Nadią Alliłujewą. Niedawno zmuszono go do jej poślubienia „pod lufą pistoletu”. Tak naprawdę stało się to jeszcze w zeszłym roku. Jego uwagę nieoczekiwanie przyciągnęła uczennica, czasami pojawiająca się w zabudowaniach mieszkalnych byłego „Trybunału Sprawiedliwości.” Przychodziła regularnie do swej koleżanki i rówieśnicy — córki Rykowa. Stalin ugościł Nadię częstując czekoladką i cukierkami. Na popicie zaoferował sok z winogron. Niczego nie podejrzewając, wypiła duży kubek wytrawnego, cierpkiego napitku, który okazał się był sławetnym winem „Akhasheni.” Wiele potrzeba szesnastoletniej dziewczynie dla zakręcenia w głowie? Niewiele. Błyskawicznie zatraciła jaźń, i film się urwał. Zaraz potem, Stalin przeniósł ją do swego wyra, rozebrał i zgwałcił. Następnego dnia przyznał się lojalnie, powiedział, że stracił głowę, że się nagle zakochał. Nadia przebaczyła mu. Mała głuptaska wierzyła, że na zabój kocha się w niej dorosły mężczyzna i wódz. Pozwoliła więc i przystała na kolejne spotkania. Jednak, jako już nie-dziewica szybko znudziła się wodzowi. Miał zamiar z nią zerwać, ale nie zdążył. Dziewczyna zaszła w ciążę. Wszystko wyznała swemu ojcu, skądinąd również wybitnemu rewolucjoniście. Ten, zdeprawowaniem swej córki, zainteresował Lenina. To nie przelewki. Stalinowi groziło, że jego afektem zajmie się srogi partyjny sąd, a w konsekwencji zawisła nad nim groźba wydalenia z partii, dlatego jako zadośćuczynienie za swój grzech bezzwłocznie obiecał się z Nadią ożenić. I czy chciał, czy nie, nie miał wyjścia: musiał słowa dotrzymać.
Najbliższe otoczenie Stalina dobrze wiedziało, że w ogóle nie kochał Nadii i przy każdej sposobności pastwił się nad nią, ośmieszając kobietę przy każdej okazji. Teraz, na przykład, gdy jest w dziewiątym miesiącu ciąży, zmusił ją, aby przyszła z nim na bankiet. Pod jej obcisłą suknią niemiłosiernie pęczniał ciążowy brzuch. Oczywiście, musiało być jej bardzo ciężko i musiała się czuć bardzo niekomfortowo. Bezsilnie siedziała rozpłaszczona na pół-fotelu, ustawionym przy tym samym stole, przy którym posadzony została Iwan Iwanowicz Babicki — znany rewolucjonista i podróżnik. Widząc, że jej bankietowy towarzysz zamierza wstać i się oddalić, chwyciła go za rękę i poprosiła:
— Iwanie Iwanowiczu, proszę, pomóżcie mi. Ten fotel tak bardzo uwiera…
Babicki uśmiechnął się rozbrajająco, wziął ją za rękę, delikatnie pogłaskał…
— Oczywiście, droga Nadieżdo Siergiejewna. Zaraz każę przynieść kozetkę.
I wydał stosowne dyspozycje, a przekonawszy się, że zostały dokładnie spełnione zgodnie z życzeniem i że żona Stalina, jego sąsiadka zza stołu i prywatnie przyjaciółka, nic więcej na chwilę obecną nie potrzebuje, ukłonił się nisko i przeprosił, tłumacząc, że oto musi niestety się oddalić.
Był właśnie środek bankietu. I jak przystało na środek — goście byli w środkowym, to jest w średnim stadium alkoholowego delirium. Babicki wszedł do toalety za potrzebą. Tam zobaczył Demiana Biednego z opuszczonymi spodniami i obok niego rozebraną do naga Lilę Brik. Spojrzał na nich i zdziwił się, że są na świecie i tacy mężczyźni, którzy z tak obrzydliwie szczupłą, kościstą kobietą mają ochotę na seks. Lila i Demian usadowili się na szerokim parapecie. Nie zwracając na nich uwagi, Babicki załatwiwszy swą pilną potrzebę w pisuarze, oddalił się.
Idąc korytarzem, ukradkiem spojrzał na stojącego w białej pelerynie i w białym cylindrze Sergiusza Jesienina. Jak zwykle kultowego poetę otaczał wianuszkiem wielbicielek. Ukłonił mu się subtelnie, nie przeszkadzając poecie w deklamacji wiersza.
„Sypie się talia różowych dni
W mym sercu złotym snem.
Wiele dziewic o omdleniu śni
Więc ja kolejną z nich rżnę…”
Kilka kroków za rozpoetyzowanym towarzystwem stał i ostentacyjnie pociągał fajką Dzierżyński — wysoki, przygarbiony, podobny do szkieletu mężczyzna, ubrany w żołnierski uniform wiszący na nim jak na wieszaku. Na tle rozbawionego tłumku jesieninowych wielbicielek sprawiał wrażenie nieco jakby osamotnionego.
Na parkiecie, vis-a-vis orkiestry grającej tango, kleiło się kilka par. Wśród nich brylował w objęciach dwójki młodych panienek Budionny — generał w karmazynowym przyodziewku z dwoma orderami Czerwonego Sztandaru i w spodniach haftowanych złotym arabskim ściegiem. Towarzyszących mu panien Babicki nie kojarzył. Prawdopodobnie były to któreś z chórzystek.
Z kolei inny generał — Krylenko — dzierżył w ramionach tęgą gidię ze złotą grzywką nad wysokim czołem. Dla wygody zdjęła krępująca ją spódnicę, pozostając jedynie w szerokiej bluzie, spod której na pokaz przebijały koronkowe majtki.
Nie uchodziła uwadze także i Aleksandra Kołłontaj. Pomimo swych czterdziestu ośmiu lat wciąż wyglądała dobrze. Na bankiecie pojawiła się w ciemno-niebieskim płaszczu ze złotymi guzikami i w spódnicy odkrywającej szerokim wycięciem do połowy ud jej szczupłe, zgrabne nogi. Jej głowę przyozdabiała wielka czapka z czerwoną gwiazdą.
W jej ramionach — słynny kremlowski skurwysyn Demian Biedny. Bynajmniej biednym to on z pewnością nie był. Cała Moskwa aż huczała od plotek, że szeremietiewski pałac zgrabnym prawniczym fortelem przypisał do swego własnego majątku. Poeta rewolucji twierdził, że jest nieślubnym synem hrabiego Szeremietiewa. Jego matka służyła u hrabiego jako gospodyni. Jedni wierzyli w tę opowiastkę, inni nie. Dzierżyński tylko raz zażartował, a zwykł żartować bardzo rzadko, tymi mniej więcej słowy:
— Ty, Demian, uważaj, ponieważ twój tata to hrabia, trzeba jego majątek zlikwidować, jak i inne majątki przedstawicieli obcych klasowo.
Słowa szefa Czeki nie mogły Demiana nie wystraszyć. Lochy żelaznego Feliksa pochłonęły w swych odmętach niejednego hrabiego i księcia. I ich rodziny do trzeciego pokolenia.
Wino ciekło strugami. Zabawa była w pełnym rozkwicie. O północy, Lenin i Nadieżda opuścili bankiet. Tymczasem spitych do nieprzytomności pozostałych uczestników kremlowscy studenci przenosili do sąsiednich komnat i układali rzędem, bez względu na dystynkcje i płeć.
Lew Dawidowicz Trocki wciąż triumfalnie siedział przy głównym stole otoczony szacownymi lizusami. Dało się słyszeć głosy:
— Zwycięskim przywódcom rewolucji — Hurra!… Bohaterom rewolucji październikowej — Chwała!!…
Dzierżyński zatrzymał się obok Trockiego, lecz stał ledwie chwilę, z kamienną twarzą odsłuchując kilku kolejnych skandowań, po czym ruszył dalej.
Babicki dojrzał Stalina stojącego w ciemnym oknie. W szarej tunice i w identycznie szarych spodniach na tle podobnych kolorystycznie zasłon był ledwie widoczny. Trzymał w ręku słuchawkę i patrzył na pustą przestrzeń Iwanowskiego placu. Był wyraźnie znudzony i oczywiście wściekły, że Lenin nie wspomniał jego imienia w swym programowym przemówieniu.
Iwan Iwanowicz Babicki podszedł i stanął obok Stalina, i podobnie jak tamten utkwił swój wzrok w pustych rewirach Iwanowskiego placu. Stalin, spojrzawszy na Babickiego, powiedział z goryczą :
— Świętował dziś Lowka. Świętował… Ale to nic, każdy pies ma swój dzień. Wierzysz mi, Iwan?
— Wierzę, towarzyszu Stalin — odpowiedział Babicki.
Podążając za wzrokiem Stalina, także zaczął wnikliwie patrzeć na szarą, monumentalną sylwetkę dzwonnicy Iwana Wielkiego. Niewyraźne cienie chmur niemrawo unosiły się pod nocnym moskiewskim niebem. Jaką przyniosą wkrótce pogodę?