Janusz i Marina (28)

Bzowa Babuleńka i epilog

Wczesnym rankiem w dniu rodzinnego święta do willi przybyli najnowsi goście: Nina z Antonim.12804801_786210041483345_6897104304496661154_n

– Dzień dobry, – cicho pozdrowiła gospodarza pasierbica. Czy dzieciaczki jeszcze śpią? Bardzo się za nimi stęskniłam, mogłabym je zobaczyć?

– Pewno jeszcze śpią, skoro Oksana nie wyprowadziła ich na pokoje… – odpowiedział ojczym. – No, kochani, co tak stoicie w drzwiach? Wejdźcie, zapraszam! Zaraz służba zajmie się waszymi bagażami i zaprowadzi was do pokoju gościnnego. Odpoczniecie w nim po podróży, a za dwie godziny zasiadamy wszyscy do śniadania, tu na parterze, w jadalni.

Gdy młodzi przekroczyli próg willi ujrzeli stojącą w holu i czekającą na nich Marinę. Ubrana w domowy szlafrok sprawiała wrażenie, jakby jeszcze wciąż spała.

– Dzień dobry, mamusiu! – Pozdrowiła ją cicho córka. – To jest Antek, mój narzeczony.

– Dzień dobry, – chłodno odpowiedziała matka. – Witam pana. – I przywitała się z młodym mężczyzną podając mu dłoń. – Przygotowaliśmy dla was pokój gościnny. Jest na drugim piętrze. Idźcie i odpocznijcie po podróży.

– No to i poznaliśmy się, – radośnie rzekł Janusz. Tak, odsapnijcie troszkę, dzieci, weźcie prysznic, można w basenie popływać albo coś przekąsić w kuchni. Będziemy wszyscy czekać na was podczas śniadania, o dziesiątej. Ale jeśli chcielibyście się zdrzemnąć, to jakby co, główną uroczystość zaczynamy o czternastej…

– Marinko, zauważyłaś, że Nina wyglądała jakby gryzło ją coś od środka? – zwrócił się do żony Janusz, gdy tylko ich nowi goście odprowadzenie przez służbę udali się do pokoju.

– Tak, i w ogóle jest bardo blada, pomimo tej opalenizny na twarzy…

– Może ona jest w ciąży?

– Nie Wiem. Nic mi nie mówiła.

– Dobrze, gdyby to była prawda. Pobraliby się, zostali przykładnym małżeństwem, miałaby własną rodzinę, męża, który gdy trzeba, pocieszałby. Mniej by ci zawracała głowę swymi problemami.

– Tak, po urodzeniu dziecka na pewno zaprzestałaby fantazjować. Nie miałby na to czasu. No i ufam – zmądrzałaby…

Uroczystość zgodnie z planem rozpoczęła się punktualnie o czternastej. Nina z narzeczonym w międzyczasie nie wychodzili z pokoju, prawdopodobnie przez całe przedpołudnie odsypiając trudy podróży. Zaraz po ostatnich dźwiękach wieńczącego oficjalną pierwszą cześć uroczystości poloneza wciąż blada na twarzy Nina podeszła do matki:

– Mamo, muszę z tobą poważnie pomówić, – powiedziała cicho.

– Dziecko drogie… Tu ledwie minęła pierwsza część święta, a tobie zebrało się na… „poważne” rozmowy?

– Mamusiu, naprawdę muszę…

– No dobrze, skoro już tak musisz… Chodźmy na piętro, – do salki dla dzieci. Nie będzie tam nikt nam przeszkadzał. – Niechętnie zgodziła się na rozmowę matka.

Po chwili kobiety szybkim marszem skierowały się schodami na górę. Ledwie przestąpiły próg dziecięcego pokoiku zabaw a wciąż poddenerwowana Nina rzekła do równie poddenerwowanej matki:

– Mamo, przywiozłam ci dowody przestępstw dokonanych przez twego męża…

– Rany boskie! Nino, – krzyknęła Marina, – ty znów mi tu chcesz fantazjować? O co ci chodzi? Do czego ty zmierzasz? Koniecznie chcesz skłócić mnie z mężem? Mamy dziś święto, a ty znowu swoje! Wyglądasz na bardzo zmęczoną, jesteś cała blada… Może ty jesteś chora? Może masz problemy z głową? Z psychiką? Powinnaś się leczyć! A na pewno…

– Mamo, czy ty możesz wreszcie dać mi pięć minut i wysłuchać mnie bez przerywania? – Gwałtownie odezwała się córka ukracając kolejne kalumnie swej matki.

– Czy najlepsza, rzeczywiście, na to pora? – Nie poddawała się Marina, – Tam goście się bawią, świętują, a ty znowu swoje? Znów będziesz mi fantazjować i rzucać oszczerstwami?…

– Mamo! – krzyknęła córka.

– No dobrze, słucham, masz pięć minut! – z oburzeniem żachnęła się Marina. – I ani minuty więcej!

– No więc posłuchaj! – i Nina tryumfująco włączyła dyktafon.

Z małego głośniczka rozległa się cicha, nastrojowa muzyka. Po kilku sekundach zdumiona i z szeroko otwartymi, z przestraszonymi oczyma Nina chwyciła urządzenie i zaczęła naciskać impulsywnie po wszystkich klawiszach. Włączała urządzenie, wyłączała, ponownie włączała, ale jedyne, co dobywało się z małego głośniczka na zewnątrz, to ciągle ta sama, jednostajna, cicha nastrojowa muzyka.

– Co to jest?… Ta twoja muzyka?… Sama skomponowałaś? To niby niespodzianka dla mnie? – Marina była zaskoczona.

Nina ze wściekłością rzuciła dyktafonem w podłogę, rozbijając go w drobne strzępy. Ale zaraz po chwili wyciągnęła kartkę papieru z torebki.

– Tutaj, spójrz! – krzyknęła.

– A to co, z kolei?

– To zapiski jego poprzedniej żony, którą Janusz rzucił na pożarcie krokodylom w Kambodży! Znalazłam ten dowód w sypialni Janusza, pod łóżkiem, w szczelinie podłogi.

– Poprzedniej żony? Ciekawe… Daj, spojrzę… Albo nie, lepiej sama mi przeczytaj.

Nina z gestem zwyciężczyni rozłożyła arkusik papieru, wzięła głęboki oddech, spojrzała na kartkę i… zdębiała. Na kartce nie było nic! Zapisane wcześniej linijki najwidoczniej gdzieś się rozpuściły, albo jakimś cudem wytarły się same, bo na lekko pożółkłej kartce papieru była literalna pustka! Kompletne nic… Nawet śladów, że kiedykolwiek czymkolwiek była zapisana… Marina ze strachem i zdziwieniem patrzyła na córkę. Ta – bezwładnie osunęła się na fotel, zatrzęsły się jej ręce i rozpłakała się. Jej dowody zniknęły, dosłownie: w niewiadomy sposób rozpłynęły się w powietrzu. Cała jej z trudem wykonana praca śledcza poszła w niwecz. Nie ma teraz już żadnych, nawet najmniejszych dowodów na niegodziwości ojczyma… Dziewczyna zaczęła głośno płakać, stopniowo przemieniając łkanie w krzykliwy skowyt. Marina stała i w milczeniu patrzyła na nieszczęsną córkę. Czuła do niej żal, ale jednocześnie bardzo jej współczuła, choć podejść do niej bliżej i przytulić nie była w stanie. Ręce stawiały zdecydowany opór: „nie podnosiły się”.

– Marinko, gdzie ty jesteś? – usłyszała zza drzwi głos Bartusa. – Goście o ciebie pytają.

– Idę, idę! – głośno odpowiedziała gospodyni i wyszła z pokoju, zostawiwszy płaczącą i lamentująca w nim dorosłą córkę. – Muszę znaleźć Toniego. Niech zajmie się narzeczoną i ją utuli…

– Co się stało Nince? Czemu tak płacze? – spytał zaniepokojony Bartus.

– Ninka jest bardzo zmęczona i trochę chora. Nerwy odmówiły jej posłuszeństwa… W niektóre dni to się czasami zdarza, nam kobietom… A ty? Czemu mnie tutaj szukałeś? – zapytała Bartusa.

– Janusz sam bawi gości, polecił mi, abym ciebie odnalazł i poprosił, abyś go trochę wspomogła. A poza tym, zaraz będą przekazywać prezenty urodzinowe… – I spojrzawszy na zapłakaną w głębi pokoju dziewczynę powiedział: – O Toniego się nie martw.  Sam mu powiem, gdzie jest jego narzeczona i polecę, aby się nią natychmiast zajął.

– Dobrze, dziękuję ci. Chodźmy już Bartku. Nina musi trochę się ogarnąć, a ja  zaczerpnąć świeżego powietrza. – I uczepiwszy się ramienia mężczyzny zeszła schodami z nim na dół.

Tymczasem powiadomiony przez komórkę Toni natychmiast stawił się przy „strapionej” narzeczonej.

– Nineczko, co się stało? Czemu tak płaczesz? – spytał zmartwiony Antoni wchodząc do pokoiku zabaw. – Szef zadzwonił do mnie na komórkę i powiedział, że muszę się tobą zająć.

– Wszystko straciłam! Wszystkie moje wysiłki obróciły się w niwecz! Zdradzono mnie! Zostałam sama! – Wykrzykiwała zapłakana, nieszczęśliwa dziewczyna.

– Co ty mówisz?! Kto cię zdradził?

– Wszyscy. Nawet moja mama mi nie wierzy! Mówi, że powinnam się leczyć. Że zwariowałam. – Szlochając i co chwila jąkając się mamrotała Janina.

– Opowiedz mi wszystko po kolei. Wspólnie się zastanowimy, czy czegoś pochopnie nie interpretujesz. A gdzie masz te dowody, o których wspomniałaś mi, jeszcze w Bangkoku?

– Nie ma ich. Ukradziono mi je.

– Jak to, ukradziono? Kto ukradł?

– Nie Wiem!

– A kiedy ukradziono?

Nina uważnie spojrzała w oczy „pana młodego”, wzrokiem obitego psa z podkulonym ogonem:

– Nie wiem, Antku… – cicho odpowiedziała.

– Ninko, kochana… a może jednak naprawdę niechcący coś sobie przywidziałaś? Coś nadinterpretowałaś? Źle oceniłaś fakty, podkolorowując je mimowolnie??

– Nie wiem… Już sama się nad tym zastanawiam… Prawda to, czy nieprawda? …Nie wiem… Nie, to niemożliwe!… A może?… Nie! – i znowu rozpłakała się na głos, – To jakiś obłęd!

– Idź, kochana, połóż się. Odpocznij chwilę…

– Ty też mi nie wierzysz?

– Wierzę ci, Nineczko, że spotkało cię coś bardzo przykrego… Ale nie myślmy teraz o tym. Pomyślimy jutro. A teraz – umyj się, popraw makijaż i chodźmy do gości. Czas na przekazanie prezentów… I napij się wody. Schłodzona woda zawsze pomaga. – Podbiegł do korytarza, a po chwili wręczył narzeczonej szklaneczkę „Perlage”, którą zabrał z lodówki w zakolu.

Impreza i święto trwało w najlepsze. Nina u boku narzeczonego pojawiła się z zaczerwienionymi oczyma, ale juz opanowana, choć wyciszona. Wszyscy goście zgromadzeni byli w kręgu i tańczyli razem z dziećmi pod przywództwem clownów i uczestniczących w uroczystości najętych artystów.

– Drodzy goście, chcę was poinformować, że nadszedł czas, aby zasiąść do świątecznego stołu, bo nasi mali jubilaci powinni teraz udać się na popołudniową drzemkę. – Głośno oznajmił gospodarz.

I gdy jako pierwszy ruszył w kierunku salonu – podszedł do niego ogrodnik, pełniący jednocześnie funkcję dozorcy nieruchomości i powiedział:

– Proszę pana, jakiś młody człowiek czeka na pana przy bramie wjazdowej… Chciałem go odprawić, ale powiedział, ze to co przywiózł dla państwa może być ważne…

– Na mnie czekał? A kto to taki?

– Nie wiem, powiedział tylko, że ma dla pana, a właściwie dla państwa dzieci przesyłkę od… – i wyjął karteczkę, nie chcąc pomylić nazwiska, – od Katarzyna Fille, – z niemałym trudem, jąkając się odczytał imię, – … I chce ją wręczyć panu osobiście.

– Od mojej Kasieńki?! – Krzyknął ze zdziwienia Janusz. – No wprowadź go, szybko!… Albo nie, zaczekaj! Sam po niego wyjdę i zaproszę w gości… O Ninka! Jesteś… zaczekaj kochanie, zaraz wracam, mamy kolejnego gościa! – i nie tłumacząc więcej żonie szybkim krokiem ruszył w kierunku bramy wjazdowej do ogrodów.

– Dzień dobry panu! – już z dala nienaganną polszczyzną przywitał Janusza, nim ten zdążył do niego podejść, młody człowiek. – Nazywam się Rares Polonescu, jestem osobistym asystentem Katarzyny Fille, pana byłej współpracownicy.

– Dzień dobry panu, jakże mi miło! Proszę, proszę, panie Rares, zapraszamy!

– Panie Januszu, dziękuję, ale proszę mi wybaczyć… Pilne obowiązki służbowe nie pozwalają mi dziś skorzystać z państwa zaproszenia… Moja pracodawczyni prosiła, abym osobiście, na pana ręce, przekazał mały podarunek z okazji urodzin państwa dzieci, co niniejszym już czynię, – i chłopak wyjął z bagażnika samochodu niedużą paczuszkę. – Jest tam w środku książeczka, bajka Andersena pod tytułem: „Bzowa Babuleńka” wraz z osobistą dedykacją pani Katarzyny. Do książeczki dołączony jest także porcelanowy imbryczek, własnoręcznie ozdobiony rysuneczkami przez panią Katarzynę… Bardzo proszę też o przyjęcie moich osobistych życzeń, aby dziatki chowały się zdrowo i szczęśliwie…

– Panie Rares… Nie wiem, jak panu dziękować… Czuję się naprawdę, bardzo wzruszony i bardzo miło zaskoczony…

– Panie Januszu, czy mam coś od pana  przekazać pani Katarzynie?

– Ode mnie? – przez moment poczuł prawdziwe zakłopotanie, – Tak oczywiście! Proszę powiedzieć, że dziękujemy z Marinką w imieniu naszych dzieci przede wszystkim za pamięć i za prezencik, a ode mnie… osobiście, że… – i Babicki zawiesił głos i zastanowił się przez dłuższą chwilę… – proszę powiedzieć, – zaczął trochę niepewnie, – że jest taki cichy hotelik, w Paryżu, nad Sekwaną, a będzie wiedziała, o jakim mowa, z okna którego można po północy oglądać przez teleskop Ramię Oriona Drogi Mlecznej. Gdy Kasia odwiedzi Paryż, niech koniecznie wynajmie w nim jej mały ulubiony pokoik i popatrzy w niebo… Może w tym samym czasie uczynię to także ja i nasze spojrzenia spotkają się tam, w tej nieskończonej, usianej miliardami gwiazd drodze mlecznej… znowu? Proszę powiedzieć, że wciąż jeszcze często o tym marzę…

– Dziękuję, Panie Januszu, spróbuję bardzo dokładnie przekazać pana słowa. – Rzekł z pokłonem młody mężczyzna. – A teraz proszę mi już pozwolić się pożegnać i bardzo proszę o przekazanie w mym imieniu ukłonów małżonce!

*

– Honey, czy i ciebie podobnie jak i mnie zaskoczył prezencik dla naszych dzieci od Cateriny?

– Oczywiście, mój Jaśku. A najbardziej ta dziwna dedykacja, – i wyjęła książeczkę z bajką i bzowababulenkapsd (Medium)zaczęła czytać odręcznie zapisane słowa Cateriny: – „Kochane dzieci, gdy będziecie kiedyś już duże i gdy kiedyś zasiądziecie z rodzicami do herbaty, zaparzonej w malowanym przeze mnie imbryczku, poproście tatusia, aby przeczytał Wam bajkę o „Bzowej Babuleńce”. Wysłuchajcie jej cichutko, rozmarzcie się i pomyślcie o nieznanej Wam bajkowej Pani z imbryczka… Oby ta wróżka była Waszą przewodniczką po życiu i kochającą Was Babuleńką, oby była dla Was tak samo dobrą, jak i dobrym dla mnie przewodnikiem i człowiekiem był zawsze Wasz tatuś. Bądźcie zdrowe i wyrośnijcie na mądrych ludzi. Caterina Fille.

– Mi się bardzo podoba… – szczerze skomentował Janusz i zdawało mu się, że czuje, jak do oczu cisną mu się prawdziwe łzy.

– No, w sumie, mi też… Ale nic nie może być piękniejsze od prezentu, który ty, mój kochany mężu, sprawiłeś swej honey!… Czy ty wiesz, że takimi prezentami rozpieszczasz mnie, aż do szaleństwa?! Ta galeria sztuki, ten dom! Kocham cię, najdroższy Jaśku… – na chwilę głos Mariny załamał się, – Chyba zaraz ze szczęścia się rozpłaczę…

– Nie czyń tego, moje Słońce!… – Janusz podszedł do Mariny i przytulił się do zgiętych nad łóżeczkiem pleców małżonki. – Bo jeszcze i ja zachlipię?… Bardzo cię kocham, Marinko…

– Idź już do gości, ułożę tylko dzieci i też zaraz przyjdę… – odpowiedziała wzruszona Marina, ocierając mimowolnie uronioną łezkę.

 

Od rodzinnego święta w nadmorskiej willi pod Niceą minęło kilka tygodni. Nina przygotowywała się do wylotu z Bangkoku do Warszawy, na obronę swego dyplomu.

– Szkoda, że wciąż nie chcesz określić daty ślubu. Moi rodzice niepokoją się, pytają… A ja nic im nie potrafię odpowiedzieć. Jako przyszła synowa bardzo im się spodobałaś. Ciągle mnie targają za uszy, nagabują, abym cię wreszcie przekonał.

– Widzieli mnie ledwie kilka godzin, i to akurat wtedy, gdy nie byłam w najlepszym nastroju.

– Widzisz! A mimo wszystko im się spodobałaś…

– Przylecę po obronie dyplomu i wtedy zadecydujemy, – powiedziała z niechęcią.

– Odwiozę cię na lotnisko.

– Nie ma potrzeby. Zamówiłam taksówkę. Po co nam te smutne chwile rozstania na bezdusznej hali? Za miesiąc, najdalej za półtora znów się spotkamy. Bartus obiecał zatrzymać dla mnie tu miejsce i etat.

– A ja za tydzień lecę do Laosu i pozostanę tam przez miesiąc.

– Ale jest tam Internet, więc będziemy mogli kontaktować się przez Skypa.

– Nawet nie wiem, czy będzie… W takiej głuchocie?

– No chodź, pożegnajmy się już. – Rzekła do chłopaka. – Mam SMS-a, że taksówka już podjechała.

– Toni podszedł do Niny i delikatnie pocałował narzeczoną w czoło. Ta – po krótkiej chwili lekko, ale zdecydowanie odepchnęła go oznajmiając:

– Taksówka czeka. Żegnaj!

Wyszła z pokoju, pospiesznie zbiegając po schodach nie oglądając się za siebie. „Okay. Już wkrótce będę w domu” – pomyślała i uśmiechnęła się.

*

– Marinko, kochanie, usiądź. Mam dla ciebie nieprzyjemną wiadomość. – Powiedział cicho Janusz z pośpiechem przestępując próg pokoju i bacznie patrząc na żonę. – Nina została zatrzymana na lotnisku w Bangkoku, podczas kontroli celnej.

– Jezu Chryste! Dlaczego? co się stało? – Przecież ona jechała do domu, na uczelnię, bronić dyplom?!

Podczas kontroli celnej znaleziono w jej walizce dwieście gram heroiny. – Pospiesznie wyjaśnił Janusz.

Marina w jednej chwili cała zbladła a potem aż przysiadła na sofie.

– Co za koszmar! – Jedyne, co była w stanie wypowiedzieć.

– Być może chciała ten towar sprzedać w Polsce. Zarobiłaby olbrzymie pieniądze. Ja też jestem w szoku. Antek zadzwonił do Bartusa, a on – do mnie. Do Antka z kolei zadzwoniła ona sama – z posterunku policji. Do nikogo więcej nie telefonowała, ani do mnie, ani, jak rozumiem, do ciebie?

– No, nie dzwoniła…

– Nie martw się, już wszystko dogadałem, tylko kilka dni będzie musiała przesiedzieć w areszcie, dopóki nie pospisują zeznań i nie powypisują setek druczków i formularzy. Mam obiecane, że najdalej za tydzień ją wypuszczą, wbiją pieczątkę do paszportu i przez dziesięć lat będzie miała szlaban na wjazd do królestwa Tajlandii.

W dużych szarych oczach Mariny zabłysnęły łzy.

– Naprawdę ta moja córka zajmowała się takimi sprawami? – szlochała. – Ostatnio, no rzeczywiście, była blada i nerwowa, i jakaś… oderwana od życiowych realiów.

– Nie wiem, Marinko, czy zajmowała się, czy nie?… Za to od dawna wiem o czymś innym, też równie przykrym, na tyle przykrym, że nie chciałem ci o tym w ogóle mowić…

– Co znowu, Jaśku, uczyniła, ta moja nieszczęsna dziewczyna?! – westchnęła zapłakana Marina.

– Pamiętasz te dziwne, brzydkie anonimy, które ktoś wysyłał na twoją komórkę? Te paskudne oszczerstwa kierowane pod moim adresem?

– No tak! Było coś takiego. Czy już wiadomo kto okazał się niegodziwcem?

– Wiadomo… od dawna. Porucznik Fabura bez trudu określił IP nadawcy i miejsca wysyłania wszystkich wiadomości…. Wysyłane były z różnych rejonów Polski, i nie tylko Polski… Ale, co najważniejsze, zawsze z tej samej bramki SMS-owej w laptopie. Laptopie, którego właścicielem była twoja córka.

– Matko Przenajświętsza! – Jęknęła Marina. Jak ona mogła być takim potworem?! Moja Nineczka! – Jaśku, ty mi tego nigdy nie wybaczysz!

– Uspokój się, honey! Od kiedy rodzice mają odpowiadać za uczynki dorosłych dzieci? Zresztą, Wszystko chyba już za nią. Sadzę, że dziewczyna od lat cierpiała na nawracające objawy konfabulującej schizofrenii. To się nierzadko zdarza u dzieci wychowywanych bez obojga rodziców… Szczególnie u córek, zazdrosnych o szczęście matki. Według mej wiedzy, takie dziewczęta po zamążpójściu na ogół dochodzą do zdrowia i objawy znikają raz na zawsze. Dlatego tak bardzo się ucieszyłem, gdy powiedziała nam, że ma narzeczonego… A co do heroiny, to jest prawdopodobne, że ktoś mógł ją w nią wrobić, to znaczy: poprosić o przewiezienie, a Nina nie sprawdziła, co… Pewno nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę.

– I co teraz z nią będzie?

– Już ci powiedziałem – załatwiłem wszystko. Za pieniądze w tym kraju wciąż można na szczęście załatwić każdą sprawę. Posiedzi w areszcie tydzień i deportują ją do Polski.

– Co za wstyd… – jedyne, co była w stanie wypowiedzieć Marina. -Teraz, i biednemu Toniemu, do czego mu potrzebna będzie taka narzeczona z kryminalnym „obciążeniem”?

– To prawda. Nie wiem, jak on na to wszystko zareaguje… Na pewno dziewczyna bardzo sobie zepsuła reputację. Nikt jej teraz nie zatrudni w dobrej firmie…

Nagle zadzwoniła komórka Babickiego. Natychmiast spojrzał na ekranik:

– Honey! To ktoś z Tajladndi…, – i Babicki natychmiast przyłożył smartfonik do ucha.

– Dzień dobry… Halo! To ja…

– Nina?

– Tak, Nina!… – odezwał się zapłakany głos w komórce, – Janusz, pomóż mi, błagam! – Szlochała do słuchawki dziewczyna.

– Nino, Nie płacz, biedne dziecko, wszystko już wiem i wszystko załatwiłem… Za tydzień będziesz w Polsce. Jeszcze dziś, za dnia, odwiedzi cię w areszcie mój adwokat i wszystko ci wyjaśni… Razem z twoją mamą nie rozumiemy tylko, jak mogłaś coś podobnego uczynić?!

– Ja kompletnie nie wiem, jak to się stało?! Musiano mi „to” podrzucić. – płakała dziewczyna.

– Będziesz musiała posiedzieć w tym areszcie kilka dni, ale potem wypuszczą cię. Załatwiłem, że gdy tylko dokumenty nabiorą mocy prawnej deportują cię do Polski. I pamiętaj, robię to tylko dla dobra twej matki, mej ukochanej żony. Proszę, abyś jej już nigdy nie denerwowała. Jesteś dorosłym człowiekiem, kieruj swym życiem i odpowiadaj za nie sama… I więcej nas w swoje sprawy nie angażuj. Gdy otrzymasz dyplom z uczelni liczymy, że się usamodzielnisz i nie będziesz więcej oczekiwać od nas żadnej pomocy.

Marina milczała i tylko wycierała łzy.

– Nie martw się, honey, wszystko będzie dobrze. Mój prawnik wyciągnie ją z aresztu, zawiezie na lotnisko i wsadzi w samolot. – powiedział do żony, zamykając klapkę od smartfona.

*

Minęło kilka miesięcy.

– Jaśku, muszę jutro jechać do kliniki. – powiedziała cicho Marina, rankiem, podczas śniadania, gdy w jadalni siedzieli tylko sami.

– A co się dzieje, honey? Masz jakąś dolegliwość, czy na badania profilaktyczne? – ze zdziwieniem zapytał Janusz. – A może badania okresowe dzieci?

– Tak, to znaczy nie… – Kobieta zamilkła, zastanawiając się, jak powiedzieć o tym mężowi? Milczała, bledniała i zaczęła pojękiwać: – ja…

Janusz wnikliwie spojrzał małżonce w oczy.

– Co ci jest, jesteś na coś chora? Marinko…

– Ja… Ja jestem w ciąży, – w końcu wyrzuciła z siebie.

– O Matko Boska!.. – Na chwilę odebrało dech Januszowi, – Jaka piękna wiadomość!! Co za radość! Będziemy mieli kolejne dziecko! Jak się cieszę, – szczęśliwy tatuś podskoczył, chwycił żonę w ramiona i zaczął z nią wirować. Jak się cieszę! Jak cię kocham, Marinko! – Krzyczał na cały dom.

Kobiecie zaczęły kapać z oczu małe łezki, a cała jej twarz promieniowała szczęśliwym uśmiechem.

– Ty co? Z radości płaczesz, kochanie?

– Myślałam, że już więcej nie potrzebujemy dzieci i martwiłam się, jak zareagujesz…

– No wiesz? Przecież to sam Bóg przysyła nam to cudo ponownie! Czyż jest większe szczęście w życiu patrzeć, jak rosną i dorastają własne dzieci!?

– Może znowu odwiedzimy Czarną Madonnę w Hiszpanii? Poprosiłabym ją, aby dzieciaczek urodził się zdrowy, i aby ciąża, i poród przebiegły bez komplikacji.

– Oczywiście, moje kochana żoneczko, wszystkie twe prośby, to dla mnie święte przykazania. Będę cię kochał jeszcze bardziej. Trzy razy bardziej, niż wcześniej…

Ponownie chwycił żonę w ramiona i zaczął tańczyć i nawet podśpiewywać melodię z ukochanego ich walca „Nad pięknym, modrym Dunajem”. Hałas dobiegający z jadalni spowodował, że przybiegła Oksana razem z dziećmi. Bardzo całą trójkę zaskoczyła „rodzinna scenka”, ale nic z niej nie rozumieli.

Dzieci podbiegły do ojca i uczepiły się jego spodni:

– I mnie, i mnie w ramiona, – na dwa głosy pokrzykiwały bliźniaki.

 *   *   *

Epilog.

Minęło kilka lat. Wczesna jesień. Morze, słońce, biała willa.

– Marinko, goście przybyli. Przywitajmy ich razem. – Zawołał żonę Janusz.

– Jaśku,  idę, idę! – I pojawiła się na ścieżce prowadzącej z morza do domu.

– Mamusiu, witaj! – cicho powiedziała Nina i delikatnie dotknęła ustami do policzka matki. Dzień dobry, Janusz!… Poznajcie się, to mój mąż Aleksander. Pracujemy razem na plantacji pieczarek w Podkarpackiem. Budujemy tam także własny dom. Gdzie jest moja siostra i braciszki?

– Witaj, córko. Cieszę się, że cię widzę. Dobrze, że przyjęłaś nasze zaproszenie i przyjechałaś w gości.

– Kąpią się w morzu, razem z nianią, – odpowiedział Janusz. – Prosimy do domu. Zaraz służba zaprowadzi was do pokoju gościnnego. Ile już lat minęło, jak po raz ostatni widzieliśmy się „na żywo”?

– Tak… Już cztery lata, tylko przez telefon rozmawialiśmy, i też, niestety, bardzo rzadko. – Odpowiedziała dziewczyna.

– No, wchodźcie, zaraz sobie odpoczniecie. O piętnastej mamy obiad. – Poinformowała Marina. Jeśli czegoś będziecie potrzebowali – zwracajcie się do służby. We wszystkim wam pomogą.

 

KONIEC

Janusz i Marina – lista rozdziałów