– Wreszcie w domu! Jak dobrze! – powiedziała szczęśliwa Marina wchodząc z mężem do przestronnego korytarza w ich podstołecznym, czeskim, starym dworku.
W dłoniach trzymała bukiet blado-liliowych chryzantem, który po drodze zakupił dla niej troskliwy Janusz, choć gatunek i wiązankę wybierała sama.
„Przyjadę, namaluję martwą naturę z chryzantenami. Dwano już tego nie robiłam” – myślała pragmatycznie malarka.
Na spotkanie wracajacego do domu małżeństwa wyszała Matylda a razem z nią pewna niemłoda, w każdym razie, na pewno już trzydziestokilkuletnia kobieta, puszysta i w okularach.
– Dzień dobry państwu! – sucho odezwała się Matylda.
– Marinko, pozwól ci przedstawić: to nasza nowa pomoc domowa – Oksana. – Odezwał się Janusz, wskazując na stojąca obok Matyldy kobietę. – Pochodzi z Ukrainy. Ale zanim przyjechała do Pragi przez długi czas mieszkała w Polsce. Dobrze więc radzi sobie z polskim. Razem z Matyldą wybrałem ją spośród wielu kandydatek do pracy. Będzie u nas mieszkała na stałe; przygotowaliśmy dla niej mały pokój obok twojej sypialni. Tak więc zawsze będzie w twoim zasiegu. Instrukcje i obowiązki – zna. Razem z Matyldą wyuczyliśmy ją we wszystkim, co niezbędne i przeegzaminowaliśmy. Będziesz zawsze się czuła przy niej bezpiecznie. – Zakończył krótką prezentację Janusz.
Widząc zdziwione spojrzenie żony, dodał:
– Nie chciałem ciebie obciążać tym nudnym obowiązkiem wprowadznia nowej służącej w sprawy domowe.
– No, cóz… Skoro już jest, jak jest… – Oksano, włóż bukiet do wazonu i zanieś go do sypialni. – powiedziała zmieszana Marina.
– Matyldo i ty, Oksano, zabierzcie bagaże pani i rozłóżcie wszystkie rzeczy, gdzie trzeba. Odzież – do jednego pomieszczenia, obrazy i wszystko co z nimi związane do drugiego, – przykazał właściciel.
Przechodząc do sypialni i odemknąwszy drzwi od garderoby Marina szeroko i z niedowierzaniem otworzyła oczy:
– A gdzie są wszystkie moje rzeczy?
– Kochanie, teraz będziesz miała własną sypialnię, obok stworzyliśmy dla ciebie nowy pokój – i tam będzie twój osobisty alkierz.
– To teraz ty sam chcesz spać na tym łożu i sam w tej komnacie? – smutno zapytała i łzy zabłysły pod jej rzęsami.
– Marinko, potrzebujesz ciszy i spokoju. Czasami wracam późno w nocy narażając cię na niedogodności. Chodź, zobaczysz swoją osobistą sypialnię.
– Nigdzie nie pójdę, to jest nasza sypialnia i nie chcę żadnej innej. I chcę być blisko ciebie. – Teraz już głośno powiedziała i łzy „posypały się” na jej biały, puchowy sweterek.
Siadła na krześle przy oknie, odwróciła się w stronę szyby i jak małe dziecko zaczęła płakać.
– Ech, proszę pani, nie ma powodu się martwić i denerwować! – otworzywszy drzwi powiedziała Matylda.
Kobieta stała pod drzwiami i słyszała wszystko. Od razu wiedziała, czym to wszystko się skończy, ale właścicielowi zabronić niczego nie śmiała. Mariny od początku nie lubiła, „nie z tego świata” – tak charakteryzowała nową panią, Matylda.
Babicki w końcu machnął ręką „niech sobie będzie jak chce, przez te kilka miesięcy jakoś trzeba wytrzymać fochy…” – skonstatował.
– Dobra, przywróćcie stary układ. – Z nieukrywaną złością i irytacją powiedział. – Marinko, proszę przestać płakać, bo będę musiał wezwać lekarza. Oksana, przynieś szklankę wody.
Trochę już spokojniejsza, Marina odezwała się cicho:
– Zgłodniałam…
Babicki wreszcie uśmiechnął się:
– Już wszystko dobrze? Panie przygotowały dla nas iście świąteczny stół, wszystkie twoje ulubione potrawy. Obiecaj więcej nie kaprysić i nie zawiedź mnie w dotrzymaniu obietnicy. Ja lepiej wiem, co jest dobre dla naszych dzieci. Przebierz się – i czekamy w jadalni!
Po obfitym, już drugim tego dnia posiłku, Marina uspokoiła się. Była zadowolona z ulubionych dań, starannie wyselekcjonowanych przez Janusza, ze swego małego zwycięstwa w relacjach małżeńskich i w ogóle – z samej siebie.
Gdy Babicki udał się do swego gabinetu, ona poszła obejrzeć tę nową, przygotowywaną dla niej sypialnię, do której chcieli ją przenieść. Oksana w milczeniu podążała za swoją panią.
Pokój Marinie nie spodobał się: był dużo mniejszy od ich sypialni, meble – jakieś takie masywne, wykonane z ciężkawego, ciemnego drewna sprawiły, że pomieszczenie tłamsiło ciężarem sprawiając jednocześnie wrażenie „pochmurnego i zimnego.” Nieprzyjemnie było w nim przebywać choćby i z uwagi na ciemne ściany i niewiele jaśniejszy sufit. Przytłoczona otoczeniem Marina szybko opuściła „niekochany pokój.”
– Oksano, przynieś chryzantemy do mojej prcowni, chciałabym trochę popracować…
Podczas gdy malarka pochylała się nad płótnem, dziewczyna cicho siedziała w rogu na krześle i czytała książkę. Trwało to tak ponad dwie godziny.
– Co tam czytasz? – odciagajac się od roboty spytała Marina.
– Uczę się angielskiego, – odpowiedziała cicho.
– W jadalni jest stary srebrny świecznik. Przynieś go, proszę. Chcę dodać „piękna” martwej naturze.
Gdy dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, Marina rzekła do niej serdecznie:
– Opowiesz mi coś o sobie? Chciałabym cię lepiej poznać i zaprzyjaźnić się z tobą.
– Co tu opowiadać, proszę pani, przyjechałam do Pragi i pracuję, gdzie popadnie. Chcę zapracować na własne mieszkanie. Na Ukrainę nie wrócę. Tam nie ma teraz żadnej pracy. Ani żadnych perspektyw.
– A rodzice?
– Mama na Ukrainie została sama. Pomagam jej. Mieszka na wsi pod Iwanofrankowskiem. Dziadkowie mamy byli rdzennymi Polakami. Przed wojną Iwanowfrankowsk to był polski Stanisławów…
– Tak, wiem o tym, Oksano…
– Mam też dwóch starszych braci, jeden – zamieszkał u dalekich kuzynów, w Polsce, żonaty, wszystko u niego dobrze. Do czasu, gdy się ożenił mieszkaliśmy zresztą tam razem… Drugi brat – w Amsterdamie mieszka… sam, i żyje sam – nie ma rodziny, nie ma dzieci.
Dziewczyna nie była nazbyt rozmowną. I w dalsze szczegóły własnego życia niechętnie się wdawała. Więcej, niż mówiła, chodziła po okoju z książką, od czasu do czasu siadając na krzesło i krótko odpowiadając na pytania.
– Oksano, pokaż mi swój pokój, chętnie zobaczę, jak cię urządziła w nim Matylda. Muszę rozprostować, zresztą, nogi. Taki spacer po posiadłości dobrze nam zrobi.
Pokój był bardzo mały, usytuowany obok tego… obok tej „jej” ciemnej sypialni. Raczej można by go nazwać: przedpokojem. W środku: łóżko, mała szafa, biurko, krzesło. Jeszcze jedne drzwi prowadziły do malutkiej łazienki z ubikacją i prysznicem. Ale pokój był jasny: ściany i sufit były białe, a podłoga pokryta miękką beżową wykładziną.
Na stole gospodyni zauważyła małą tackę a na niej telefon komórkowy, bynajmniej nie z tych tanich, a z tych topowych, najnowszych modeli.
– Lubisz gadżety elektroniczne? Umiesz z nich korzystać i znasz się na nich?
– Tak, lubię i uwielbiam wszelkie techniczne nowinki, staram się je zdobywać i korzystać ze wszystkiego, co oferują…
– Mały, ale jasny pokój. – Posumowała Marina. – No dobra! Wracamy do mojego studium, muszę jeszcze nad nim popracować.
Po kilkunastu minutach rozległo się wołanie:
– Kochanie, kolacja! Nasze dzieci są głodne! Zdejmuj ten swój fartuch, umyj ręce – i do stołu! – zaglądając do pracowni rzekł mąż. – Wiesz? Mamy tu przygotowany dla ciebie rozpisek na każdy dzień: rano – spacer, potem joga dla dzitek, po obiedzie – basen, żeby nie było zbyt ostrego przejścia z reżimu sanatoryjnego do domowego. I nie zapominaj co każde trzy godziny robić przerwy na posiłek. Zgadzasz się? Cały twój harmonogram, jego wypełnianie, będzie nadzorowała Oksana i będzie nosiła za tobą kosz z jedzeniem, gdybyś oddalała się od domu.
– A nie przesadzasz? Zupełnie jak jakiś harmonogram dla gimnazjalistek…
– Oczywiście, że nie. Najpierw trzeba myśleć o dzieciach. Na następną niedzielę zaprosiliśmy gości i obwieścimy wszystkim radosną nowinę.
– Jaśku, nie moglibyśmy zaczekać z tym kilka tygodni i dopiero wtedy wszystkim powiedzieć? Nie chcę aby zbyt dużo ludzi już teraz wiedziało o naszym szczęściu. Zaczną zazdrościć… – nieco zestresowana spytała.
Gospodarz „wymienił się spojrzeniem” z Oksaną. Ta – z lekka pokręciła głową, co nie uszło uwadze Mariny, ale udała, że nic nie spostrzegła.
– Dobrze, niech tak będzie, jak chcesz. Nie chcę cię denerwować, bo mi znów się rozbeczysz.
– Jutro niedziela. Czy mamy jakieś plany? – spytała Marina, nakładając na swój talerz trochę sałatki warzywnej i sera.
– Co tak mało serwujesz sobie jedzenia?… Plany, plany? Trzeba pomyśleć.
– Nie mam apetytu.
– Zadzwonię jutro do Patryka i dowiem się, jakie medykamenty powinnaś przyjmować, aby wrócił apetyt.
– Zakarmisz mnie, jak jakąś maciorę.
– Nad twoim odżywianiem piecze sprawować będzie Matylda. Teraz będziesz już jadać tylko w domu… Żadnych więcej kawiarni, restauracji, i tylko prawidłowe produkty dla kobiet w ciąży.
– Och, a ja mam taką ochotę na piwo. Ciemne i spienione…
– Matylda, mamy piwo? Nie jest szkodliwe dla naszej mamy?
– Nie. Nie mamy. Poślę zaraz Oksanę, niech kupi. Nie ma w piwie niczego złego. To na co mają kobiety w ciąży ochotę – wszystko jest dobre dla dziecka.
– A może jutro udamy się na spektakl do Opery Narodowej? Zaraz zobaczę, co grają!
I po krótkiej chwili grzebania w smartfonie powiedział: „Napój miłosny”, w języku włoskim z czeskimi napisami. O! – zawołał następnie z entuzjazmem Babicki, – dyryguje maestro Jiří Bělohlávek, to taki czeski Maksymiuk. Będzie czego i kogo posłuchać.
– Dobrze. Obejrzymy i wysłuchamy opery. – zgodziła się Marina.
– Acha! I Byłbym zapomniał, lecę w poniedziałek na dziesięć dni. Nie smuć się. Postaram się wrócić wcześniej. – Dopiero gdy byli już w łóżku poinformował małżonkę Janusz.
– Znów mam być samą?
– Dlaczego samą? Oksana będzie przy tobie przez cały czas.
– A co mam robić z z tymi anonimami, gdyby przyszły?
– Kochanie, rozmawialiśmy już o tym. Przy ustawionym przekierowaniu żaden nie będzie cię więcej niepokoił. Poza tym mój zaufany znajomy ze stołecznej komendy policji – pan kapitan Fabura zajął się całą sprawą i jestem pewien, że wkrótce namierzy gagatka i ptaszek pofrunie do klatki.
– A czemu tym zajmuje się warszawska policja? Chyba przestępstwo zgłoszonej jest tutaj, w Czechach. – Rozsądnie zauważyła Marina.
– Niby tak, a niby nie… A w ogóle zapomniałem ci powiedzieć. Niewykluczone bowiem, że trop wiedzie prosto do Warszawy. Otóż kilka dni temu w warszawskiej galerii „Złote Tarasy” skradziono naszej Caterinie smartfon ze wszystkimi kontaktami i adresami, razem z twoim. Jeszcze tego samego dnia namierzono monitoringiem osiedlowym szykownie ubraną kobietę przy tuszy, w średnim wieku, która wrzuciła do eleganckiego kosza na śmieci znajdującego się przed wejściem do apartamentowca, w którym najmuje mieszkanie Caterina jej skradziony smartfon. Zdaniem kapitana Fabury i w jednym, i w drugim przypadku, jak to sformułował: „sprawstwo kierownicze przestępstw mogło wypływać ze wspólnego źródła”. Ktoś ma interes w tym, aby zaszkodzić i mi, i nam, i Caterinie. Kati uważa, ze to jakieś moje niezrównoważone fanki. A przecież największą moją fanką jesteś ty, nieprawda kochanie?
– I, oczywiście, lecisz z Cateriną? – spytała zupełnie niezainteresowana wynurzeniami męża.
– Oczywiście, kochanie. Czy coś ciebie tu dziwi?
– Nie, nie. NIC.
– No to dobrze, kochanie, że nic.
– Przypominam tylko, – dodała ściszonym głosem, – że mam zarezerwowany termin w klinice. Muszę zarejestrować się do cyklu badań dla ciężarnych.
– Już wszystko poprzekładałem. Otrzymasz wiadomość na telefon – kiedy, gdzie i przez którego lekarza będziesz zaproszona. Nie musisz się o nic martwić i o niczym pamiętać. Będę wszystko nadzorował sam. Dobranoc! – oznajmił troskliwy mąż i cmoknąwszy małżonkę w policzek – odwrócił się do niej plecami.
Panie Babicki :), niech Marina zapomni o % w ciąży, proszę jej przypilnować!
Pić będziemy na chrzcinach z całą ekipą z FPTB 🙂
Właśnie uzgadniam ostatnie szczegóły Pańskiej wizyty w Monte Carlo. Powinniśmy koniecznie zabrać do Monako także Clavię – czeka mnie tam na miejscu dodatkowa fucha tj. kampania marki Paprocki&Brzozowski oczywiście z moim udziałem w roli modelki i dodatkowa pomoc organizacyjno-translatorska bardzo się przyda.
CF