Wielka, „inteligentna” rezydencja-pałac, a w środku, w głównym salonie nieopodal kominka ogromny sztuczny świerk przybrany srebrnym włosiem, lśniący tysiącem ozdób świątecznych, blaskiem tysiąca kolorowych światełek. Cały dom świątecznie udekorowany girlandami już od wielu dni czekał na swoją gospodynię…
– Jak dobrze być znów w domu! Od razu czuje się atmosferę nadchodzącego Nowego Roku. – Entuzjastycznie zachwyciła się Marina podziwiając dekoracje wewnątrz rezydencji i za oknami. – Tylko śniegu w tym roku jakby trochę mało… Ależ piękne te kolorowe światełka… Ach! Czuję się jak w domku z bajek, jak w prawdziwej bajce!
– Podoba się, Marinko? – spytał Janusz.
– Oczywiście, tyle wokół śliczności!
– Śniegu na zewnątrz może i mało, za to w salonie pod naszym świerkiem sztucznego puchu chyba w sam raz, honey, nie uważasz?! – śmiejąc się, dopowiedział.
– Podczas zimy zawsze marzą mi się wysokie zaspy na ulicach, drzewa w białych sukienkach, mróz szczypiący w policzki i światła nad lodowiskiem, po którym ślizgają się dzieci. – Westchnęła odchodząc od okna. – A tu: nic!
– Ot i Marinka-fantastka, malkontentka! Radujmy się póki co z tego, co mamy dziś. A na następny Nowy Rok… kto wie? – I tu, Babicki, odezwał się nieco oschłym, acz tajemniczym głosem, – Może wybierzemy się w sam środek królestwa prawdziwej zimy?… – Szybko jednak zmienił ton i temat konwersacji. Pomagając zdejmować żonie buty dorzucił: – Świetnie nam Matylda przygotowała dom. Pracowita kobita! Teraz koniecznie, Marinko, uzgodnijcie menu noworoczne na świąteczny stół.
– Chciałabym, aby dania wreszcie były takie zwyczajne, typowo polskie. Po tych egipskich kolacjach mam już dość ekstrawagacji…
– Oczywiście kochanie, popieram! – Odpowiedział, – ale proszę, nie przygotowujcie zbyt dużo jedzonka. Tyle ile potrzeba dla domowników.
– A Oksana też z nami będzie? – spytała Marina.
– Oksana? Okay! Zaraz się spytamy, – i odwracając się w stronę kuchni, w której krzątała się dziewczyna, zawołał: – Oksano, czy chciałabyś w święta pojechać do przyjaciół, czy zostać tutaj z nami? Pytam, bo jakby co, mogę ci dać wychodne!
– Nie, dziękuję. Wolałabym zostać tutaj. – Krępując się cicho odpowiedziała dziewczyna.
– Dobrze, a zatem wychodne damy Matyldzie. Poradzisz sobie bez niej?
– Tak. Poradzę, proszę pana. Pokazała mi co i gdzie. I nauczyła gotować wasze dania… i z porządkami też sobie poradzę…
– Good! No to się dogadaliśmy, – i ponownie przenosząc swą uwagę na Marinę powiedział: – najbliższy wyjazd Caterina zaplanowała mi dopiero jakiś czas po Nowym Roku. Sama, zresztą, wciąż jest na urlopie. Pisała, że szukają z Thomasem dla ciebie marchanda.
– To Thomas naprawdę chce wrócić na stałe do nauki i na stałe przenieść się do Niemiec? Miałam nadzieje, że się jednak rozmyśli… Szkoda… Będzie mi brakować jego życzliwego słowa i towarzystwa…
– Wyjechał, poczciwina, chyba rzeczywiście bezpowrotnie. Licho go tam wie. Za to ja, Marinko, jak widzisz, jestem przy tobie i mam zamiar razem z moja ukochaną żoneczką przywitać nowy roczek. – I powiedziawszy to delikatnie pocałował małżonkę w policzek.
– Napiłabym się gorącej herbatki i zjadła kawałek ciasta. – Udobruchana westchnęła.
– Dzieciaczki domagają się jedzenia? – Śmiejąc się, zażartował szczęśliwy tatuś.
– Zobaczysz… W końcu roztyję się i będę gruba. – I spuściła w zawstydzeniu oczy.
– Nie martw się, honey, po porodzie szybko wrócisz do dawnej formy i kształów. Teraz masz jeść ile dusza zapragnie. Najważniejsze zdrowie naszych dziatek.
*
Noworoczne święto minęło bardzo szybko i bez jakiś szczególnych wydarzeń i niezwyczajnych sytuacji. No może poza jedną, a konkretnie: poza nowo ukształtowanym obyczajem. Otóż Marina ze zdziwieniem odnotowała, że od czasu powrotu ferajny z Egiptu jej córka dzień w dzień wydzwania na komórkę dopytując się o zdrowie i „czy aby o każdej porze ma właściwą opiekę ze strony Janusza”. Wcześniej takie okazywanie troski było u córki raczej czymś zgoła rzadkim. „Na pewno zamartwia się, – przypuszczała Marina, – o spokojny przebieg ciąży i prawidłowy rozwój płodów. Widocznie w przede dniu podejmowania życiowych decyzji o wyjściu lub nie wyjściu za mąż (i w konsekwencji o posiadaniu własnych dzieci) – i u Ninki budzi się kobieca nadopiekuńczość i macierzyńska wrażliwość…Dobra ta moja córeczka. Zupełnie jak i mój mąż Janusz…”.
Ale wraz z Nowym Rokiem Marinie nieoczekiwanie przybyła nowa pasja: malowanie niewielkich autoportretów. Lubiła sobie wyobrażać, jak będzie wyglądała kilka miesiecy po szczęśliwym porodzie, gdy jej sylwetka, jak zapewniał Janusz, wróci już do normy. Na tę okoliczność pochylała się nad małą kartką papieru i skrupulatnie uwiecznaiła za kazdym razem swoje artystyczne wyobrażenia.
Jeśli już chodzi o samego Janusza, a ścislej: o jego kontakty z przyjaciółmi – przez kilka ostatnich dni miały one charakter wyłącznie symboliczny. Poza kurtuazyjnymi telefonami w noworoczną noc (głównie od namolnych wydawców, ale także od redaktorów poczytnych europejskich żurnali) nikt go ani nie nagabywał, ani nie zasypywał propozycjami kolejnych zobowiązań. I nawet Caterina – odwieczna już chyba zmora Mariny (za sprawą wyciągania z domu Janusza na niezliczone biznesowe wojaże i medialne delegacje) – zapadła się gdzieś głęboko pod ziemię, bo od niepamiętnych dni wreszcie nie zarzucała Babickiego swymi plananmi i projektami. Tak więc w domowym ognisku na koniec zagościł spokój i jakże tu teraz potrzebny beztroski, domowy mir. I tylko od czasu do czasu do Mariny dochodziły plotki, że Caterina intensywnie odświeża swe zaniedbane kontakty z dzieckiem i z mężem. „Nic dziwnego, – pomyślała, – niekończące się wyjazdy biznesowe Cateriny z Januszem, podobnie jak stało się to w naszym małżeństwie, prawdopodbnie ogołociły także i jej życie rodzinne. To przecież zrozumiałe. Teraz, zatem, nastała naturalna pora, aby to wszystko posklejać i odświeżyć. I życzę jej tego od serca!” – westchnęła. (Rzekome poważne problemy małżeńskie, o które skłonni byli podejrzewać Caterinę i Bartus, i inni kompani, jak choćby Joanna – okazały się nadętym przez kogoś(?) balonem. Na szczęście z tego nadymanego zeppelina powietrze uszło natychmiast, gdy pewnego dnia, z właściwym sobie humorem Caterina zdała relację na blogu Babickiego z poszukiwań nowego impresaria dla Mariny.)
Nowy Rok minął więc u Mariny bez historii, za to z bogactwem różnorakich „rodzinnych” przemyśleń. Tymczasem zaraz po Nowym Roku do Babickiego zawitał Bartus. Z Egiptu do Pragi przyleciał razem z Januszem i Mariną, na wyraźną zresztą prośbę przyjaciela. Tutaj, bowiem, w gościnnym mieście nad Wełtawą Bartus postanowił zatrzymać się trochę dłużej. Niewykluczone, że oprócz współudziału w kilku intratnych, wspólnych biznesach z Babickim skorzysta z oferty, jaką mu przedłożył Umělecký ředitel Národníego divadla (dyrektor artystyczny czeskiej opery narodowej) Petr Kofroň. Bartus w charakterze solisty miałby od pulpitu poprowadzić Czeską Orkiestrą Narodową podczas letniego festiwalu w zamku na Hradczanach. Póki co, były to dotąd wstępne przymiarki i plany kierownictwa divadla, ale wedle ponagleń dyrektora Kofrona – najwyższa już pora, aby je sformalizować.
– Muszę w końcu rozstrzygnąć. – Zwrócił się z prośbą o poradę do Babickiego. – Albo angażuję się w nasz wspólny projekt medialny w Tajlandii, albo najmuję tu rezydencję i biorę się za te kofronowe Hradczany…
– Spokojnie przyjacielu… Tajlandia nie zając, nie ucieknie. Poproszę Caterinę, aby na kilka miesięcy, no powiedzmy: tak do połowy września – przejęła twoje azatytckie aktywa, a ty, w tym czasie trzymaj rekę na pulsie i bajeruj Petra, koloryzuj układy i koneksje. Kiedyś mogą się nam jeszcze przydać…
– No, dobra. Dzięki. Jeśli Kaśka mogłaby i zdołasz ją przekonać – będę spokojny…
– Czy zdołam? Bartusie!… – zaśmiał się Babicki. – Dla naszej Kasi położyć rączkę na czyjeś nomen omen „kasie” – i Babicki prychnął prześmiewczo, – to fucha lepsza, niż wizyty u wiedeńskich jubilerów i salonów Louboutina… Rzecz jasna, – i z uśmiechem chrząknął, – tych na mój koszt.
– O kurczaki… Teraz wiem, dlaczego Kaśka tak upodobała sobie pana towarzystwo, panie Rothschild. Umiesz pan kupować względy pięknych kobiet!
Babicki w odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze raz, ale zaraz potem zrobił tajemniczą minę.
– Ująłbym to tak: ona lubi mój gest, a ja lubię, gdy ona to lubi. To mnie nakręca, a ją rajcuje.
– Hmm.. Zawiłe to pana tłumaczenie, panie Babicki…
– Co zawiłe? Przyjacielu – pamiętaj: kobiety zdobywa się albo szarmanckim gestem, albo podstępem. Ja stosuję jedno i drugie. I zawsze z sukcesem! – z szelmowskim uśmiechem podsumował Babicki.
– A więc, jednak…
– Co jednak?
– Zdobyłeś Kaśkę, szczęściarzu, i dmuchasz ją?!
– Oj, brzydko, Bartusie, jak brzydko mówisz… Nieuprawniona konkluzja. I właściwie nie wiem, po co ją formułujesz?…
– Jasne…- z wyrzutem skwitował Bartus. – Ciekawe, czemuś taki skryty, tylko w odniesieniu do Kaśki? Jeszcze mógłbym pomyśleć, że w jej towarzystwie Janusz-Casanowa zamienia się w prawiczka. Bajeruj sobie Januszku Marinkę i wszystkie swoje fanki. Ale nie mnie…
– Dobrze, widzę, ze od jakiegoś czasu nasza Kati i jej relacje z mości Babickim nie dają waszmości spać. Dobra! Odkryjmy karty! Czego, smoku wawelski, chcesz się dowiedzieć? I po co? A może ty jesteś zazdrosny, przyjacielu? Bo jeśli tak, to masz o kogo! – zaśmiał się Babicki. – Masz tym bardziej, że za kazdym razem, gdy rozmawiam z Cateriną przy jakieś okazji na twój temat – to widze, jak sympatycznie połyskują jej filuterne oczęta. I śmiem nawet przypuszczać, gdyby nie to, ze jest mężatką, miałbyś nawet u niej niemałe szanse!
– Serio? To powiedz jej, że ona u mnie też!
– Masz to jak w banku… Problem tylko w tym, że od lat oboje zarzuciliście wolność i papiery macie już zapisane.
– Jakie papiery? Znów coś pieprzysz, Januszku. Skoro żadna tam z niej świętoszka, to ja to kupuję. A o moje papiery martwię się sam.
– To że nie jest swiętoszką, trudno się z tobą nie zgodzić, friend. W końcu, owszem: nie raz i nie dwa była powodem towarzyskich skandali i pożywką dla paparazzi. Ale czasem, mój przyjacielu, takie hece to z Caterina starannie wyreżyserowujemy sami. Jak to mawiają: „nieważe co mówią, ważne, żeby mówili”. Co innego jednak, gdy idzie o jej private-image. Tu – Kati, wbrew pozorom, kieruje się purytańskimi zasadami. W tym kontekście, mój ty biedaczku, twoje szanse lecą na zbity ryj!
– Załamujesz mnie. Skoro ta Kaśka taka, to dlaczego czyni od swych zasad wyjątek?
– Mówisz o mnie?
– A o kim, Don Juanie ty jeden…
– Hm… Wytłumaczę ci tak: my z Caterinką, owszem, nie ukrywam, że żyjemy w permanentnym zakochaniu. Kochamy to, co wspólnie zdobywamy, kochamy naszą niecodzienną pracę, której oddajemy się bezgranicznie, kochamy dzielic się po drodze ze sobą wszystkim, co każde ma w sobie najlepszego. To dodaje nam sił i bardzo nas scala zawodowo i nakręca. Taki rodzaj więzi pomaga po prostu… no bardzo pomaga w codziennych biznesowych bojach.
– Nie filozuj, Januszku, bo robisz się nudny. Ja tam pytam konkretnie: o bara-bara. Bzykasz ją w końcu czy nie?…
– Żebym ciebie zaraz nie bzyknął, – i Babicki chwyciwszy packę na muchy klepnął nią z całej siły po barkach Bartusa. Koniec i basta! – I pochyliwszy się nad jego głową sciszonym głosem dodał: – Mój przyjacielu Bartusie… Jako inteligentny facet wiesz swoje. Co tam będę ci więc tłumaczył, robił wodę z mózgu, przekonywał… Ale proszę! – obok w pracowni urzęduje teraz Marina. Jutro będzie mi roddzic dzieci. Opanuj się i nie przychodź tu z takimi wynurzeniami. O naszych ekstra kobitkach porozmawiamy kiedyś, po porodzie Mariny, przy wódeczce… Może tak być?
– Okay, Januszku. Widzę, że wreszcie gadasz do rzeczy. Przy wódce, ale, mam nadzieję obligo i w jakimś słodkim towarzystwie panienek.
– Umowa stoi. Gdy jeszcze w dodatku rozliczymy nasz egipski zakładzik o wdzięki panny Michaelki – zabawimy się w ramach suplementu do umowy.
– I za to własnie tak bardzo ciebie lubie, Januszku… A przy okazji… no właśnie, a jak tam sprawy się mają? Studiujesz już kamasutrę aby czymś zaepatować naszą Michaelkę?
– Spoko… Przecież mówiłem: teraz mam inne sprawy na głowie… Ciąża Mariny to żmudny obowiązek, z którgo jako wzorowy mąż muszę wytrwać do końca.
– Prawda. No mężulek z ciebie ekstra. Acha! Byłbym zapomniał, słyszałeś nowiny? – i Bartus wreszcie, acz nieoczekiwanie zminił temat rozmowy.
– Ło Matko Boska, jakie?
– Synalka Karola i Elizki capnęła policja. Zamknęli chłopaczka w dołku na kilka dni. I wcale jeszcze nie powiedziane, że na tym koniec!
– No coś ty?… – wyraził zaskoczenie Janusz, – popatrz… A tak bardzo byli z niego dumni, że taki niby inteligentny, mądry, posłuszny synuś…
– Właśnie. I inteligentny ‘youth’ wymalował rodzicom prawdziwie świąteczną niespodziankę. Słowem: prezencik pod choinkę, – i zachichotał.
– A co się w ogóle stało?
– Co? Ano synuś z grupą małolatów spychnął się gdzieś w górach, w jakieś najętej chacie u gazdy. Jak to gówniarzeria – wiadomo – zaraz schlali się, doprawili „trawką”… a potem jeden małolat z drugim pokłócił się o panienkę…, dupek było ponoć tam mniej. Rankiem okazuje się – a tamta wyzionęła ducha. Leży i wokół krew. Znalazł albo zobaczył bidaczkę dostawca pizzy, którego zamówili jeszcze wieczorem, i rzecz jasna od razu zaalarował policję. Kogoś dupeczka musiała wkurzyc, albo może nawet i wszystkich. Cholera tam wie… Policja zaaresztowała całą ferajnę.
– Przez pięć dni nie wychodziliśmy z Mariną z domu, – usprawiedliwił swą niewiedzę Babicki. – Tylko, Bart, please! Niczego nie mów Marinie, bo jeszcze się zdenerwuje i dostanie rozstroju… Ja nad swoimi będę trzmał pieczę od maleńkości. I zawsze będę w kursie ich spraw. Strzeżonego Pan Bóg strzeże…
– No i będzie miał Karolek problemy materialne… Wyciągnięcie dzieciaka z takich tarapatów może słono kosztować…
– Spoko. Tatuś sobie poradzi. Pokombinuje i załatwi, co trzeba. W końcu: nasz człowiek.