– Mamusiu, byłaś taka piękna podczas uroczystości w tej swojej złotej sukni i ciemnozłotych szpilkach. Zupełnie jakby jakaś madonna z dzieciątkami. – Rankiem, nazajutrz po uroczystościach komentowała przed Mariną rozemocjonowana córka.
– Jak zwykle to Janusz zadbał o kreację. Znów wykosztował się całym majątkiem i na kieckę i na moją najnowszą biżuterię. Tylko buty wybrała i osobiście podarowała mi Caterina.
– Te ze strunami od skrzypiec? Przyznam, bardzo ekstrawaganckie, że nie powiedzieć: szokujące…
– A wiesz ile za nie zapłaciła?
– No, ciekawe?
– Tylko nie wygadaj się przed nikim – Janusz mi to w tajemnicy wyjawił, sam wcześniej w sekrecie wyciągając od Cateriny… – i zawiesiła głos.
– No mówże, płonę z ciekawości!
– Ponad półtora tysiąca euro!
– O matko święta! Toż to wariactwo!
– To, to jeszcze nic. A widziałaś na mnie ten nowy szafirowy naszyjnik?
– Oczywiście. Jest przepiękny!
– 48 tysięcy franków szwajacarskich!
– Ło rety! Pozwól, ze przysiądę z wrażenia.
– Oczywiscie, siadaj córuchna, pogadamy sobie! – To mówiac podsunęła Janinie mały fotel, sama usadawiając się ze swoim obok, tuż obok dziecięcych łóżeczek. – Napijesz się soku?
– Chętnie!
– Myślałem, że nie zauważysz tych szpilek i naszyjnika, bo tak od razu z lotniska pojechałaś na bal. Jesteś zmęczona? – Marina rozmawiając z córką, zajmowała się jednocześnie dziećmi.
– Nie, ze mną wszystko w porządku… A czemu, mamusiu, tak wcześnie uciekłaś do domu? Myślałam, że niania zaopiekuje się dziećmi a ty zostaniesz do samego końca. Obejrzysz salut armatni, wytańczysz się za długie miesiące posuchy, a ty co?
– Oksano, przynieś nam trochę ciepłej wody… Ja? Nic. Po prostu nie lubię zbytniego hałasu i całej tej bieganiny. A salwę i fajerwerki i tak widziałam. To ty raczej mi powiedz: jak goście? Dobrze się bawili? Do samego końca?
– O tak, uroczystość i przyjęcie było naprawdę super! Najbardziej spodobał mi się kwartet…Kubínovo Kvarteto, czy jakoś tak, który wykonywał muzykę klasyczną, i to całe towarszystwo pod jego akompaniamentem tak pięknie zatańczyło menueta, a potem polonezy, że aż się wzruszyłam. Pan wodzirej, doprawdy, dokonywał cudów!… Czekaj! Pomogę ci przytrzymać Aleksa.
– Trzymaj. Już podjadł i jest odbity… Dużo tańczyłaś?
– Owszem. Kilka razy byłam proszoną do kilkunastominutowych rundek. A już szczególnie upodobał mnie sobie pan Bartus, któremu, jak on to określił? „zamarzyło się, abym na tym balu zastepowała mu żonę, która nie mogła przyjechać”.
– No tak. Żona Bartusa pracuje w szkole. W czasie roku szkolnego nie ma możliwości urlopowania… – potwierdziła Marina.
– Odpowiedziałam mu, że zbyt to wielki dla mnie zaszczyt i poprosiłam o dyspensę i wyrozumiałość. Na szczęście nie miał pretensji. Poprosił tylko, abyśmy wypili bruderszafta. No nie wypadało odmowić, wypiliśmy…
– Bartus, to przyjaciel rodziny… – wtrąciła sucho matka.
– Eleganckie przyjęcie w eleganckim pałacu, – kontynuowała Janina, – chyba nawet jeszcze bardziej szykowne niż podczas ślubu. No i ludzi było więcej, i więcej zabawy.
– Może masz i rację… A ile prezentów i jakich szczodrych, jeszcze do teraz nie mogę wyjść z podziwu… westchnęła Marina. Czy ty wiesz, że od Thomasa i Cateriny oprócz tych ekstarawaganckich szpilek dostałam jeszcze wspólnie namalowany przez nich obraz?
– O! To Caterina też zajmuje się malarstwem? Myślałam, że to u nich tylko domena Thomasa.
– W sumie, tak. Thomas wyjaśnił mi, że malował sam, ale na podstawie unikatowego szkicu Cateriny, który ponoć wykonała pewnego dnia z balkonu warszawskiego mieszkania Patryka, gdy była jeszcze raczkującą dziennikarką.
– Ojej! To Caterina mieszkała kiedyś z Patrykim? Była jego dziewczyną?
– Tego to akurat nie wiem, córuś. Ale nie sądzę… Oni oboje, Patryk i Caterina, bezsprzecznie wariaci na swój sposób, są przecież jak dwa żywioły: żaden nie podda się w niewolę drugiemu. Nie za bardzo więc do siebie pasują, – i uśmiechnęła się szczerze, – no chyba że na zasadzie przeciwieństw i walki róż. A tak poza wszystkim – w tym warszawskim mieszkaniu Pata gościła tylko kilka dni, i to pod nieobecność gospodarza. I już wtedy rzekomo była „po słowie” z Thomasem.
– A skąd o tym wszystkim wiesz?
– Od niej samej: kilka razy podczas babskich pogaduszek zapewniała, że od czasu zamążpójścia nie było, nie ma i nie będzie w jej sercu miejsca dla żadnego innego mężczyzny… nawet na księcia na złotym rumaku. Jak rozumiem, uspokajała mnie, abym absolutnie nie była zazdrosna o Janusza.
– A czy aby naprawdę nie powinnaś?
– Co masz, córuś, na myśli?
– Wierzysz, jej, mamuś? Ja na twym miejscu zachowałabym większą ostrożność…
– Ja, Ninuś, nie muszę polegać na słowach obcej kobiety. Ja wierzę i ufam swemu mężowi… Dlatego wiem, że między Januszem i Cateriną nigdy do niczego nie doszło i nie dojdzie. Janusz mnie za bardzo kocha, by tracić głowę na jakiś niemądry romans… w pracy… Bo łączy ich tylko praca… A poza wszystkim oboje w końcu są profesjonalistami…
– Mamuś, pamiętasz? Sama mnie kiedyś uczyłaś: każdy facet to samiec, którym włada nie rozum, a testosteron… Profesjonaliści… co to ma do rzeczy!?
– Córuś, proszę, skończmy ten temat. Ja swoje wiem i naprawdę niemało rozumiem. Nie musisz mnie przed niczym przestrzegać.
Ostatnie słowa matki najwyraźniej zbiły Janinę z pantałyku. Jak przystało jednak na zdeterminowanego gracza postanowiła tylko na chwilę zarzucić wątek i zaczekać na kolejną bardziej sprzyjającą sposobność. Dlatego siląc się trochę na neutralny ton zapytała:
– A co to właściwie za obraz, ten od Thmonasa i Cateriny?
– Obraz, jak obraz – westchnęła z ulga Marina, – przedstawia widok na typowe miejskie podwórko, na którym młody człowiek zaczytując się w jakieś nudnej książce wyczekuje cierpliwie powrotu ukochanej.
– Domyślam się, że tym młodym człowiekiem był nie kto inny, a Thomas! – To mówiąc Janina uśmiechnęła się przewrotnie. A po chwili dodała: – dziwny jest tylko tytuł płótna – „Ostatnie delirium”. Nie uważasz, mamuś?
– No, zgoda: oryginalny tytuł. Będę musiała podpytać Thomasa, co to za delirium? i o co w nim tak naprawdę chodzi?
– Zdaje się, że wkrótce chyba nawet będziesz miała ku temu okazję?
– Myślisz o Baden-Baden? No, owszem… Podobnie jak Bartus, jak Thomas i Caterina i my z Januszem dostaliśmy zaproszenie od doktora Trazoma. Patryk świętować będzie tam pierwszą rocznicę istnienia swej kliniki neurologicznej w Schwarzwaldzie.
– No przecież wiem… Pisano o tym nawet w polskiej kolorowej prasie…
– Podobno pan Patryk ma dla maluszków jakiś okolicznościowy prezent, który, jak zastrzegł, nie może czekać. Chce go im wręczyć podczas bankietu. Aż płonę z ciekawości, co to takiego?
– Ale wam zazdroszczę, mamusiu! – westchnęła Nina. – Podobno na uroczysty bankiet zaprosił nawet kilku laureatów Nagrody Nobla?
– Tak. Podobno zaprosił. Zresztą, spotkał się wcześniej z nimi i zaprzyjaźniał podczas swego ostatniego dwutygodniowego pobytu w Sztokholmie.
– O! To on był w Sztokholmie w tym samym czasie, co Janusz?
– Nie, nie w tym samym. Znacznie wcześniej. Ale, zaraz, zaraz… Skąd ty Ninuś wiesz o pobycie Janusza w Sztokholmie?
– No jak to, skąd? Wystarczy wejść na facebookowy profil twego męża. Pełno tam fotek i relacji.
– Cieszy mnie córciu, ze jesteś na bieżąco z publicity twego ojczyma. Dobrze, że chociaż ty… – i uśmiechnęła się do córki rozczulająco. – Ja jakoś nigdy na to nie znajduję czasu.
„To może wreszcie powinnaś, – pomyślała córka ale nie powiedziała tego głośno, – może wtedy mamusiu przejrzałabyś na oczy i zobaczyła, iloma podejrzanymi damulkami zaprząta sobie głowę ten wierny ci pan mężulek – goguś i satrapa…”. Zamiast tej nieocenzurowanej repliki, po prostu zapytała:
– A z czym tak naprawdę pan Patryk aspiruje do honoru Szwedzkiej Akademii Nauk?
– Z czym? Nie wiem. Ja tam nie znam się na jego badaniach, ale Janusz mówi, że nowatorska metodyka badań neurofarmakologicznych Patryka wspomagana terapią muzyczną, z uwagi na niebywałą skuteczność wywołuje w środowisku naukowym autentyczne zainteresowanie. A ci nobliwi profesorowie, których zaprasza, są jego bezpośrednimi recenzentami i jednocześnie wpływowymi lobbystami w komitecie noblowskim.
– Czyli Pan Patryk nie zasypia gruszek w popiele… To się nazywa facet, który wie czego chce…
– Robi, co do niego należy. Pozyskuje znajomości, lobbuje, nawet Janusza poprosił o medialne wsparcie…Stąd i pobyt Janusza w Sztokholmie.
– Naprawdę? Nigdy bym ojczyma nie posądziła o bezinteresowność…
– A widzisz! A taki jest. Będąc w Szwecji kontaktował się się z przedstawicielami tamtejszego Penklubu i, jak to się mówi, urabiał Patrykowi medialne opinie.
– A, prawda! Jak ci przed chwilą wspomniałam – widziałam zdjęcia Janusza na FB. Rzeczywiście, składał odwiedziny w gmachu Szwedzkiej Akademii Nauk. Nie wyglądał jednak na gościa Akademii. Bardziej raczej na zwykłego turystę… – od niechcenia wtrąciła wyraziście jednak artykułując ostatnie słowo: „turystę”
– Cały Janusz!… – Podchwyciła zadowolona Marina, – Gdy tylko gasną światła reflektorów zamienia w się z w bardzo skromnego, zwyczajnego człowieka. I za to kocham go jeszcze bardziej…
Janina skwitowała wynurzenie matki milczeniem. Znów postanowiła jeszcze nie teraz zasiać kolejne ziarno niepokoju w jej sercu i duszy. Jeszcze za kilka minut…
– Tak! Z pana Patryka jest inteligentny i mądry człowiek! – z podziwem zachwyciła się Nina, dając sobie czas na ponowne starcie. – Taki wypisz wymaluj: mężczyzna z klasą i zarazem prawdziwy książę z bajki!. Fiu, fiu… szczęśliwa będzie jego przyszła żona…
– Cóz…W istocie, Janusz uważa, ze trudno jest wskazać, na ile ów naukowy „boom na doktora Trazoma” to zasługa jego autorskiej metodyki diagnostycznej, a na ile jego nietuzinkowej osobowości, którą, jak ocenia Janusz, Patryk przekonuje do siebie największych tuzów ze świata nauki i mediów.
– Złośliwi dodają: i pieniędzy, których pan doktor Patryk na badania ma, rzekomo, nieograniczone zasoby… – wtrąciła Nina.
– Hmm… Tak mawiają, córciu?
– Mawiają. A ma?
– Pewno ma. Nie wiem, córciu. Moim, zdaniem, kochanie, w życiu liczą się nie pieniądze, a niebanalna osobowość człowieka, której Patrykowi nie brakuje… i, oczywiście, łut zwykłego szczęścia. A ten, w pewnym okresie jego życia, okazał się dla niego bardzo hojny…
– A czy pan Patryk nie poszukuje żony? Bo wiesz, mamusiu, jakby co… – niespodziewanie uśmiechnęła się kokieteryjnie Ninka.
– No tego, córciu, to ja nie wiem… – zaśmiała się mama, – podpytam go przy okazji…
– Mama, no coś ty, ja żartowałam…
– …albo najlepiej poplotkuję z Cateriną. Ona o Patryku wie przecież prawie wszystko, – i z troskliwym wciąż uśmiechem spojrzała na latorośl. – No nie obawiaj się, córciu, nie zdradzę nikomu naszych babskich tajemnic. – A następnie ułożywszy starannie maluszki w podwójnej spacerówce i przykrywszy ich wielbłądzim kocykiem odezwała się już bez śladu emocji w głosie: – Chodź, kochanie, potowarzysz mi! Pójdziemy z Monią i z Aleksandrem na krótki spacerek.
Obie damy uzbroiwszy się w przeciwsłoneczne parasolki skierowałay kroki do przydomowego parku, powiadamiając, oczywiście, Matyldę o miejscu i długości spaceru. Szły wzdłuż wierzbowej alejki nie rozmawiając ze sobą, jakby zgodnie zasłuchujac się w cichych ariach rozpisanych na okoliczne świerszcze i ptasie tremolanda.
– Wiesz mamo… – odezwała się w końcu Nina, gdy po kilku minutach przechadzki (podczas której intensywnie rozmyślała o wiadomej sprawie) zanurzyły się w cieniu rozłożystej wierzby, – bardzo mnie zaskoczył prezent od Bartusa dla dzieciaczków…
– Masz na myśli ten dom na przedmieściach Londynu?
– Dokładnie! Nie uważasz, że to dziwnie przesadna hojność?
– Cóż… Bartus barzo polubił nasze dzieci. Owszem, to szczodry prezent, a szczególnie, jak na standardy Bartusa.
– No własnie, sama widzisz! Pan Bartus nigdy mi nie wyglądał na nazbyt rozrzutnego mężczyznę…
– Wydawało mi się, ze jesteście po bruderszafcie…
– No dobrze, Bartus…Bartus nawet żonę bardzo rzadko zabiera na swoje turnee koncertowe, także na wakacje… Nie sądzisz, mam, że ta jego hojność jest więc podejrzliwie hojna, a co najmniej niezrozumiała?
– Czy ja wiem?
– No, mamuś, pomyśl sama: dawać komuś dom na urodziny?
– I mnie tym gestem trochę zadziwił. Nie powiem… Ale podobno wszystko wcześniej dokładnie przedyskutował i uzgodnił z Januszem, bo przy okazji tej niecodziennej, przyznam, darowizny wyrównywał wobec niego (to jest prezentem urodzinowym dla naszych bliźniaczków) jakieś zadawnione długi i zobowiązania. Tak przynajmniej wytłumaczył mi to Janusz. I dlatego uważam, że w hojności Bartusa nie ma nic podejrzliwego i niezrozumiałego. Wręcz przeciwnie. Panowie zbilansowali swe rachunki, swe zobowiązania, długi i tyle…
– Długi? Zobowiązania? Jakie długi, mamuś?! – ze złością próbowała dalej drążyć temat Janina, poddenerwowana beznamiętnymi, ale, i musi to przyznać: logicznymi tłumaczeniami swej matki.
– Nie wiem, córciu, naprawdę nie wiem i specjalnie mnie to nie interesuje… Finanse w naszym małżeństwie – to wyłączna domena Janusza… – i tu zawiesiła na chwilę głos, jakby chciała oderwać się od nieistotnego dla niej tematu konwersacji, ale po krótkiej chwili wznowiła: – no może z wyłączeniem drobnych środków, które dostaję za sprzedaż mych pejzaży i innych płócien.
Janina ze zwątpieniem spojrzała na matkę. Postanowiła nie kontynuować wątku. Zrozumiała, że nie nadeszła jeszcze pora, aby podzielić się z nią swymi podejrzeniami, a przede wszystkim informacjami z podsłuchanej rozmowy. Nie będzie waliła głową w mur, dopóki nie znajdzie w tym murze wyłomu. A jej matka jest jak mur: gruby i wysoki, skutecznie strzegący miru domowego. Obie panie zamilkły na na jakiś czas i obie pogrążyły się we własnych rozmyślaniach. Mariny myśli – zapewne krążyły wokół śpiących w wózeczkach dzieci, jej córki – wokół wietrzonego przez nią morderstwa Michaela mającego, rzecz jasna, bezpośredni związek z umową, którą z Bartusem zawarł ojczym, a której oczywistym efektem jest poczyniona przez tego pierwszego darowizja domu.
– Acha, zapomniałam ci powiedzieć, – odezwała się w końcu Marina jako pierwsza.
– Tak mamusiu? – odpowiedziała córka z nutką nadziei, na właściwie, sama nie wie: nadziei – na co?
– Od niedawna mam nowego marchanda. No, nie tak ciepły i wrażliwy, jak Thomas, o co to, to nie! Ale za to jest rodowitym Czechem, krytykiem sztuki, właściciel galerii na Hradčanach…bardzo miły i sympatyczny…
– Cieszę się, mamuś, – oschle przerwała matce córka niespecjalnie zainteresowana „rewelacją” swej mamy.
– Ninuś, powiedz mi, – nie mogła nie zauważyć poddenerwowania córki matka, – czy coś z tobą, kochanie, jest nie tak? Masz jakieś kłopoty? – I spojrzała z matczyną troską na zasępione oblicze córki, domyślając się, że zapewne wciąz nosi ciężar na sercu… – Z nikim się nie spotykasz? wciąż wolisz jeszcze samotność?
– Unavailable… Jeszcze nie zapomniałam o Michaelu – odezwała się ze szczerym smutkiem w głosie.
– Kochanie, całe jeszcze życie przed tobą…
– Mamuś, wiem… Ale oto teraz mam za sobą trudną dwumiesieczna praktykę przeddyplomową, chciałabym chcociaż trochę odpocząć, pobyć z tobą… tu, przy was…
– Córciu, bardzo mnie cieszy, że tego chcesz…
– Może mogłabyś poprosić Janusza aby mnie zatrudnił, tylko na jakiś czas, w swej firmie albo w firmie u kogoś ze swych tutejszych przyjaciół? Może, w impresariacie Bartusa?… Po śmierci Michasia nie chcę dłuzej przebywać sama, w Polsce… Bardzo chciałabym żyć i pracować tam gdzie ty, mamusiu, obok ciebie… Być może będę miała szczęście i z czasem spotkam właśnie tu moją miłość… w Czechach. Kiedyś mówiłaś mi, czym na co dzień zajmuje się Janusz? ale nie za bardzo pamiętam…
Marina uważnie i z pewnym zdziwieniem spojrzała na córkę. „Tak! Smierć ukochanego dużo bardziej niż przypuszczałam, podcięła skrzydła mojej Nineczce, tej Nineczce, która zawsze chciała być ode mnie niezależną i samodzielną, a tu – proszę! Jaki zwrot… Sama prosi aby być przy mnie i ze mną…”
– Ninuś, porozmawiaj sama z ojczymem. Nie chcę ingerować w jego sprawy. Ale nie martw się, kochanie!… Na nim zawsze można polegać. Jestem pewna, że ci pomoże.