Rozdział 20 – W północ, w południe, wieczorem

Ciemna, bezgwiezdna noc. Wokół – mistyczna cisza złowieszczo bojkotowana odgłosami dzikiej puszczy: rechotem wszędobylskich żab, nagminnym cykaniem świerszczy i co jakiś czas ujadaniem psów z odległych wiosek. I tylko z rzadka, za to całkiem donośnie, jakby na wyciągniecie ręki, oboje regularnie słyszą nad jesioremprzelatujące nad liliami nocne ptactwo. Za każdym razem jeszcze i trzepot skrzydeł, plusk wody…

W powietrzu – bezruch: wiatr zamarł. Jezioro pomału zasypia i skutecznie wycisza już ostatnie dobijające do brzegu perliste fale… A oni drugą godzinę brną niestrudzenie dziką plażą i przecinka za przecinką zbliżają się do spowitego mgłą międzycelu. Jeszcze tylko po prawej: dzikie chaszcze, potem wielka wierzba resztką korzeni dzierżąca podmyte podłoże, jeszcze z lewej – droga ku niezamieszkałej chacie – i zaraz dotrą do punktu gdzie chwilę odpoczną.

Dotarli. Są. Zatrzymują się przed starym próchniejacym pomostem. Stają naprzeciw łodzi rybackiej uwiązanej grubym powrozem do drewnianego niewielkiego mola. Nie przestępują od razu na pokład. Odpoczywają przez chwilę. Nie sprawdzają nawet, czy są w łajbie wiosła? Stoją w milczeniu i ciężko oddychając długo patrzą w stronę, gdzie w świetle tarczy księżyca ciemni się zarys mrocznej wyspy, a na niej – kontur spowitego mgłą klasztoru. To ten monaster jest ostatecznym celem ich nocnej wyprawy.

Nagle poprzez opary skrywające toń wody odbiło się w tafli olbrzymie złote lśnienie nocnego stróża. Szare mury klasztoru jeszcze dumniej zajaśniały w półmrokach dodatkowego chwilowego światła. Jest pełnia. W blasku księżycowej tarczy, w rozpostartym na krótko nocnym pejzażu wyspy, w absolutnie carujacej wokół ciszy – Caterina poczuła coś mistycznego. Wzdrygnęła się. Machinalnie mocniej ścisnęła rękę Janusza. Przyłożyła głowę do ramienia swego Cicerone i na chwilę zamarła. Zastygła, jakby zniewolona brakiem sił, a możne, po protu, jakby próbowała odsłuchać stuku serca swego przewodnika?… Stukało: łup, łup łup i z każdą sekunda ten miarowy impuls Janusza przywracał ją do życia. A jej własne serce, czy jeszcze bije? – zastanowiła się i przyłożyła rękę do piersi. „A jakże! – uspokoiła się, – Bije, bije – i to jak mocno!…”

Oto jej – kobiecie, która nigdy nie traciła fasonu, zawsze mocno stąpała po ziemi i realistycznie rozumowała – oto jej zdało się, że to nie ciemna noc, nie połyskujący kontur wyspy, ani nawet nie topiel atramentowej toni otwiera  przed nią swe nieprzeniknione podwoje – a jakaś tajemna świątynia, i wcale nie tam – na drugim brzegu, a tuż, tuż obok niej. Może nawet w jej duszy?… Umysł Cateriny wzięły we władanie niepojęte myśli, których i przy jasnym świetle nie byłaby w stanie okiełznać. Tu, w tej nocnej scenerii zmuszały ją, aby być mimowolnym widzem rozgrywającego się mistycznego spektaklu. Gdybyż jeszcze pewnym było, że zaraz  światła sceny zapłoną – serce nie młotkowałoby, jak wariat…

Caterina jeszcze silniej zacisnęła palce na dłoni Janusza. Ten odwrócił się do niej i całując w czoło przycisnął przyjaciółkę do piersi.

– Jesteś zdecydowana? – cicho spytał.

– Jestem.

– Wiem i wierzę, że dzielne zniesiesz rytuał nominacji…

Spojrzała na Janusza zmęczonym, acz pełnym ufności kobiecym spojrzeniem.

– Ja też wierzę… – cicho szepnęła.

Nad opatulonym nocnymi oparami jeziorem na krótko wzmógł się porywisty wiatr. Chaszcze i sitowie wodne zaszemrały zaciągającym, sennym poszumem.

– Ruszajmy, Kasiu! Bracia Iluminaci czekają…

*

Z wyjazdu powrócili zgodnie z zapowiedzią – dzień wcześniej. Słuszne okazały się bowiem obawy, czy aby maestro Daniel Harding zdąży po pracowitym weekendzie w Paryżu powrócić do Sztokholmu? Nie zdążył. Trudno! Zaplanowaną przez FPTB rozmowę panów Babickiego i Hardinga (z wprowadzeniem i moderacją Cateriny Fille) Dom Medialny z konieczności zrealizuje w innym terminie.

Do Praha-Ruzyne Janusz przyleciał w pojedynkę. Świeżo mianowana „uczennica zakonu” znad Zatoki Skał udała się via Sztokholm od razu do Monachium. Tu czekał już na nią Thomas. Rodzinnym pomarańczowym Cadillakiem wspólnie dalej wyruszyli do Baden-Baden na uroczystość doktora Patryka Trazoma. Caterina jako „la maîtresse de cérémonie” chciała osobiście dopilnować najważniejszych przygotowań do bankietu przyjaciela.

Czeska Praha. Zmęczony po podróży Janusz, przekroczywszy późnym wieczorem próg domu – natychmiast skierował swe kroki do komnaty z maluszkami. Cała trójka: Monia, Leksio i ich mamusia, jak mógł się tego spodziewać, pogrążona była w słodkich objęciach Morfeusza.

– Perełki wy moje, moje najukochańsze słodzieńka, – obcałowując każde po kolei śpiące dzidzię rozczulał się ojciec rodziny. – Chcecie zobaczyć, co tatuś wam przywiózł z wojażu? Marinko, kochanie! Bardzo się za tobą stęskniłem, – i przebudzoną choć wciąż na wpół przytomną żoncię – i ją zaczął równie czule obcałowywać wieńcząc przywitanie słodkim cmoknięciem w czoło. – Honey – pakunki są w holu, no zobacz, co przywiozłem!

– Jaśku, kochany… Dziękuję, dziękuję! –  mamrotała wciąż jakby przez sen, ale już jednak na jawie, – I tak przecież mam już wszystko, co mi potrzeba. Rozpieszczasz nas, mój podróżniku…

– Ależ się za wami stęskniłem! Honey… A jaki jestem głodny! Od razu z lotniska zabrałem się do domu tak bardzo spieszyłem się, aby już was zobaczyć.

– A u nas, Jaśku, nowość: Leksio gdy mnie rozpoznaje uśmiecha się, próbuje nawet gaworzyć… I tylko Monia wciąż trochę jakby za smutna. Pewno, jak to dziewczynka, instynktownie wyczuwa obok siebie brak taty? – zastanowiła się Marina, – No, chodźmy już do kuchni… – wstała i włożyła pantofle, – zaraz ciebie rycerzu nakarmię! – gruchała, obejmując i całując męża. – Teraz każdy u nas dzień może zapowiadać nowości. Mam nadzieje, same dobre nowości…

– Ja też mam samą dobrą wiadomość, – przerwał jej Janusz, – wyjazd był wyjątkowo udany. Pozyskałem dla międzynarodowych przyjaciół znakomitego stronnika. I przyjaciele z miłością przyjęli go do swego grona.

– A o których przyjaciołach mówisz i co to za stronnik? – spytała mimowolnie Marina (w zasadzie z góry wiedząc, że niepotrzebnie, bo od Janusza i tak niczego się konkretnego nie dowie).

– To biznesowe koneksje, honey, niewiele byś z nich zrozumiała… Za to mogę ci zdradzić tyle, że ci sami przyjacile przekazali pod moje wieczyste zarządzanie wielką sieć międzynarodowych nadawców i dystrybutorów medialnych.

– Oj, jaki wasz tatuś jest wielki! – zwróciła się do dziatek Marina tuląc oboje w ramionach.

– Tak więc, honey, możesz teraz zażyczyć sobie dowolne pragnienie. Spełnię każde. – Z dumą oznajmił Janusz. A po chwili dodał: – Rinko, zadecydowałem: od dziś wszystkie nowe nieruchomości zapisywać będę na dzieci! Co ty na to?

– Ojej! Nie za bardzo się spieszysz? One są jeszcze takie maleńkie. – I znów z czułością przytuliła Monię i Leksia do piersi. – Zaczekaj, aż podrosną… tak przynajmniej do szesnastu lat. – Śmiejąc się ripostowała mama rodziny. – No chodźmy wreszcie do kuchni, bo zaraz zaduszę z miłości te nasze oba skarbeńka.

I Marina na powrót z wielką miłością ułożyła dzieciaczki w ich łóżeczkach. Wyrwane ze snu zdawały się, że już teraz niełatwo zmrużą oczka, ale jakby z poczuciem obowiązku i wyrozumiałości dla miziących się do siebie rodziców – jedno i drugie uczyniło to prawie natychmiast.

– Zobacz, kochanie, chyba rozpoznały swego tatusia! – zawołał szczęśliwy Janusz, gdy dostrzegł i u jednego, i drugiego słodki uśmiech, wcześniej z trudem wyswobadzając się z objęć małżonki. – Coś mi się zdaje, każde już dobrze wie, że nim jestem! Pozwól, honey, jeszcze chwilę nacieszyć się moimi skarbeńkami.

– Oczywiście, że rozpoznały! Mają tę wiedzę we krwi, w genach… tatusiu! – śmiała się szczęśliwa Marina.

*

Dzień przed początkiem uroczystości w BB, a jednoczenie nazajutrz po powrocie ze Szwecji Janusza – w południe do Pragi przyjechała pociągiem Janina. Tak jak wcześniej uzgodniła z rodzicami – to właśnie krótko po południu, nastepnego dnia – cała ich trójka wyruszy do Baden-Baden.

Lot wynajętym przez Jnusza samolotem trwał dokładnie jedną godzinę i trzydzieści pięć minut. Tak więc, gdy hotelowy zegar wystukiwał punktualnie sidemnastą, oni już w restauracji dla Ehrengäste zasiadali do podwieczorku. Hotel w którym stacjonują jest także miejscem wyznaczonym na Uroczystość. Nie muszą się więc nigdzie spieszyć. Lada chwila powinni się schodzić pierwsi znajomi i inni uczestnnicy. „Tak! Jeszcze dużo czasu, i bardzo dobrze!”, – pomyślał Janusz. Jak daleko sięgał pamięcią zawsze przypominał sobie, że śniadania w Brenners Park-Hotel & Spa podawane były i smakowały przewybornie. „I teraz, rzecz jasna, nie inaczej”.

– Wiesz Ninuś, – już potwierdzili obecność wszyscy zaproszeni goście, w tym Thomas. – Odezwała się do siedzącej obok córki Marina. – Jakże się cieszę, że znów będę mogła go widzieć! Może przywiezie ze sobą jakieś nowe płótna? – terkotała rozanielona. – I ciekawe, jaki prezent przygotował dla naszych maluszków pan Patryk?

– Mamusiu, a czy na pewno będzie tam i Dablju Stentgraft? – niepokoiła się córka.

– To ty raczej powinnaś wiedzieć, kochanie, – odpowiedziała matka. – Ale sądzę że tak. Przecież to najlepszy przyjaciel pana Patryka.

Uroczystość, zgodnie ze szczegółową rozpiską rozpoczęła się punktualnie: o ósmej wieczorem.

 

Książę z bajki – lista rozdziałów.

9 odpowiedzi na Rozdział 20 – W północ, w południe, wieczorem

  1. Carmen Muzicianu, Bucureşti pisze:

    Stimate Domnule Babicki :), aştept cu nerăbdare momentul în care o să mă cuibăresc din nou în braţele lui PT pe ritmuri de tango argentinian sub cerul plin de stele şi o să-i simt buzele pe ale mele.

    Cu drag,
    Carmen

    • Janusz N pisze:

      Carmen, dragul meu prieten…
      Bate fierul cât e cald! Timpul înseamnă bani. Nu pierde ziua sau ora! – Prima incanta si apoi seduce omul tău.

      Cum se face? – Este destul de ușor. Vino cu mine la o vacanță exotică. Te voi învăța totul
      Sunteți de acord??

      un timid și liniștită adorator tău…

      cu iubirea
      jb

    • Janusz N pisze:

      În loc de un post-scriptum:
      Nu rău vă timp pentru a PT? El încă mai crede despre alte chestiuni…

      • Carmen Muzicianu, Bucureşti pisze:

        Dumneavoastră vreţi să-mi spuneţi că domnul PT se gândeşte şi la alte femei în timp ce dansează cu mine? 😉

        CM

        • Janusz N pisze:

          Noi oamenii știu cum să iubească multe femei în același timp. 🙂 Nu știi asta?! 😉

          • Rares Polonescu, student la Filologie Polonă la Universitatea Jagiellonă pisze:

            „Czy wszystkie Rumunki to takie kociaki, Januszku?”

            Szanowny Panie Babicki :), chciałbym, aby Pan wiedział, że to na Pańskich tekstach szlifuję – z rekomendacji Cateriny 😉 – moją znajomość języka polskiego (przepraszam za ewentualne błędy ;)). Znalazłem w jednym z tekstów takie oto pytanie, tak więc czuję się zobowiązany na nie odpowiedzieć.
            Odpowiem starym, ale jarym polskim fokstrotem:

            https://www.youtube.com/watch?v=sm2GChKCb4w

            Z serdecznymi pozdrowieniami,
            Rares Polonescu

            • Janusz N pisze:

              Drogi Panie Rares,
              Dziękuję za serdeczne pozdrowienia. Poczytuję sobie za zaszczyt spełniać piękną misję krzewiciela pańskiej polszczyzny. Ufam, że studia nad językiem mych rodaków będą dla Pana niewyczerpanym źródłem naukowych inspiracji. 🙂

              Przy okazji proszę pozdrowić ode mnie Caterinę. Doszły mnie bowiem słuchy, że już wkrótce pod innym niebem zaznawać będzie słonecznego żaru, a jej dalsze losy wytyczą i obgadywać będą po nocach nowe, niezmierzone w różnorodności gwiezdne konstelacje…
              Bardzo, bardzo brak mi będzie tutaj mojej Przyjaciółki… 🙁

              Janusz Babicki

              Ps
              Co do zalet rumuńskich białogłów mnie, wieloletniego piewcy ich urody i admiratora, przekonywać oczywiście nie trzeba. Cieszę się jednak, że przypomniał mi Pan ten jakże sentymentalny, acz przecie cały czas jędrny i bliski memu sercu fokstrot. Wielkie Dziękuję!!

  2. Caterina pisze:

    Szanowny Panie Babicki :), bardzo przepraszam za wpisy mojej nieobliczalnej (zwłaszcza w miłości) przyjaciółki (przeprosiny winna jestem także Panu, Panie Trazom :)).
    Ma Pan próbkę tego, co przeżywam z Carmen ja sama – tak jak już pisałam, stała się całkowicie monotematyczna 😉 Nawet jej Stradivarius z 1709 roku jest zazdrosny o Pana Doktora Trazoma! 😉 Część winy za to sercowe szaleństwo biorę na siebie ja sama, bo to ja zaprosiłam ekipę z FPTB do Rumunii, wyciągając w tym samym czasie Carmen z jej upalnego Bukaresztu nad Deltę 😉 Rumuński pisarz Jean Bart (wł. Eugeniu Botez) pisał, że Dunaj zatraca w Morzu Czarnym zarówno swoje wody, jak i swoje imię, a ja dodam jeszcze, że w tym samym miejscu na mapie moja przyjaciółka zupełnie zatraciła się w miłości 😉

    CF

    • Janusz N pisze:

      Droga Caterino, niczemu się nie dziwię. Ale winę tu ponosi także nasz przyjaciel doktor PT. Otóż po oficjalnej części bankietu podarował Carmen pewien specyficzny drobiazg, który kobiety bardzo lubią i bardzo sobie cenią. Rozumiem przeto dziewczynę, że jeszcze bardziej szaleje dziś za „darczyńcą”. Na razie nie mogę zdradzić o jakie cacuszko idzie. (Wyjawię to w moich wspomnieniach). Powiem tylko tyle, że Ninka pozazdrościła koleżance. Choć nie do końca potrafiła skojarzyć i odgadnąć – czego?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *