– Kochanie, już jestem! – zawołał szczęsliwy Janusz wracając po kilkudniowej delegacji do domu, – Wreszcie! No wreszcie w ramionach mej kochanej żoneczki, – zaszczebiotał i rzucił się w objęcia Mariny wyczekującej Janusza późnowieczorową porą w domowym holu.
Ta, z zaspanymi oczyma i papilotami na głowie, z rozczapierzonymi nogami na boska, stała w cieniutkim półprzezroczystym peniuarze i nie mogąc się zdecydować, czy od razu zaprowadzić męża do kuchni? czy do sypialni? – ochoczo oddawała się powitalnym pieszczotom.
– Znów tak długo ciebie, Jaśku, nie było. No znów, znów, znów… – na przemian całując męża po policzkach, po szyi, w usta, użalała się słodko. – I znów tak długo tęskniłam…
– Ach, Rinko! Skarbie!…
– No znów, znów, znów – kontynuowała czułostki Marina.
– Honey! Pozwól mi wreszcie cos powiedzieć! Bo mnie zacałujesz na smierć!
– Znów, znów!… ledwo przestawała.
– …Te moje wyjazdy… Marinko! To już wkrótce się zmieni! – krzyknął, wreszcie wyswobadzając się z buziaków małżonki.
– Co ty mówisz, Jaśku? Czy ja dobrze usłyszałam?! – nagle ją ocuciło.
– Dobrze, dobrze! Zobaczysz… – tym razem Janusz rozpoczął ustami pieszczotę swej „honey” po czółku i włosach, ale także po zmysłowo wymykających się spod cienkiej tkani piersiątkach. – A tak w ogóle mam dla ciebie dwie wspaniałe wiadomości… – tajemniczo zapowiedział.
– No tak. Wiem nawet jakie… – próbowała się przekomarzać. – Pewno zostałeś generałem kolejnego imperium: pluszowych misiów i różowych baloników … i żeby te wszystkie korporacje ogarnać – zamiast samolotu będziesz podróżował rakietą!
– A wcale że nie! – Zaśmiał się wesoło, – Fant dla mnie! Przeciwnie, Marinko, przeciwnie!
– Przeciwnie? O! No to zdegradowano cię i znów zostanmiesz tylko skromnym, nieznanym, beztroskim wieszczem-trubadurem?! Tak się cieszę! – i jeszcze raz delikatnie pocałowała Janusza w usta. – Kocham beztroskich i skromnych wieszczy, mój poeto!
– Honey! Kończą się moje tak częste wyjazdy. Teraz dłużej będę mógł być przy naszych dzieciach i przy tobie. To jest ta właśnie pierwsza wiadomość! Prawda, Rinuś, że cudowna?! – Wciąż radosnym tonem kontynuował, nie zauważajac, że w międzyczasie Marina chwyciła go za dłoń i delikatnie zaczęła prowadzić w kierunku sypialni. Po chwili dopiero zawiesił głos, zasępił się na sekundę i wyraźnie zwalaniając kroku, w końcu ostentacyjnie się zatrzymując, cicho dodał: – Rozstaliśmy się z Cateriną…
Przez chwilę w półmroku korytarza zapanowała pozornie zwykła cisza. Stojacy w rogu zegar z wielkim wahadłem, niby jak zawsze tykał swym miarowym: tan, tan, tan, a zza otwartych okien również niby jak zwykle wlewał się poszept nocnego ogrodu. Ale tym razem w cichości tej, w tej przeciągającej pauzie jakby wyraźnie słychać było jakieś nietypowe, dodatkowe odgłosy. Czyżby pukania serc? Jego i jej?
– Jaśku, co ty mówisz?! – przerwała przejmującą ciszę, także się oczywiście zatrzymawszy i z trwogą patrząc w oczy męża. – Przecież to była… – zastanowila się, jak najprecyzyjniej wyrazić… – to była twoja prawa ręka! Ster i busola w pracy, osobista menedżerka ale i… przyjaciółka… Jak sobie, biedaku, dasz teraz radę z tymi twymi wszystkimi armiami?
– Może nie będzie tak źle…honey. – Uśmiechnął się refleksyjnie. – Wcześniej czy później znajdę jakąś następczynię, – zasępiony odpowiedział.
– A co się stało, Jaśku… – nie odpuszczała tematu ze szczerą troską próbując dociec, – że rozstałeś się z Cateriną? Czyżby okazała się nielojalną? Oszukała cię w czymś? Czy… – i ponownie zawiesila głos, by zmienić ton na dużo bardziej podejrzliwy i poważny, – czy może próbowała mi… – nie mogło jej najwyraźniej przejść przez gardło – …czy może próbowała mi ciebie zabrać?! Zaciągnąć, omotać, wykorzystać… – wyrzucila w końcu z siebie na jednym wydechu, – Tak, tak! Wcale bym się nie zdziwiła… zawsze była taka zarozumiała, w pretensjach… Ale żeby ciągać łapska po cudzego męża! Ach, mój Jaśku…Nie wiem, już co powiedzieć?… Ten świat taki okrutny!
– Honey! Jaką ty masz wyobraźnię! I – fuj! Jaką brzydką, podejrzliwą, ho, ho!… – I spojrzał na nią z lekka przechylając ze zdziwieniem na bok głowę. – No nie, żartowałem tylko, Rinuś…Twoja wyobraźnia jest nieskończona i grzeczna. A że ją masz – to fakt. Mogłabyś książki pisać. – Zaśmiał się z uznaniem i serdecznie. – A nawet robić mi niezłą konkurencję!
– Jaśku, no bo ja się ciagle boję o ciebie i jestem… i zawsze byłam o nią troszkę zazdrosna. Wiesz przecież…
– Oj, Rinuś, Rinuś… Posłuchaj! – pocałował ją w szyję, – Nasze dotychczasowe doskonale dobre realcje z Cateriną nie miały żadnego wpływu na jej decyzję. Rozstaliśmy się w przyjaźni i w absolutnej zgodzie. Lub jak wolisz, ujmując to urzędowo: „za porozumieniem Stron”. Tak naprawdę i paradoksalnie – nic się też nie stało… – rzekł, a następnie musnął wargami po jej ustach. – Zaraz ci opowiem.
Marina wciąż nie ruszala się z miejsca i patrzyła na Janusza, jak zwykła to czynić w podobnych okolicznościach wielkimi, okrągłymi ze zdziwienia oczyma. Po chwili, nieco już jakby udobruchana i rozbrojona, odezwała się ściszonym głosem:
– Chodźmy już! Dobrze, zaraz mi opowiesz, bo to wszystko takie osobliwe… – ale ledwo co uszli kawałek zatrzymali się na powrót, tym razem przed jej sypialnią i jednocześnie sypialnią ich dzieci. – Pójdziemy dzisiaj do ciebie, Jaśku, tak? Nie chciałabym budzić dziatek… Zresztą, tam teraz obok nich śpi Oksana.
– Chodźmy, Marinko! A jak tam nasze skarbeńka? Wszystko z nimi dobrze? Może bym chociaż tylko rzucił oczkiem, na te moje perełki ukochane…
– Chodźmy, chodźmy Jaśku. Jutro spędzisz z nimi cały dzień. Nikt ci nie będzie bronił ani ograniczał. – zdecydowanie ukróciła mężowe rozczulanki. – To co z ta Cateriną? Opowiadaj!
– Tylko proszę, wysłuchaj cierpliwie do końca. Nie przerywaj mi…
– Dobrze, Jaśku… Nie będę przerywać.
– No tak…- Nabrał powietrza i ciężko westchnął. – Wiesz Marinko, w życiu każdego człowieka przychodzą takie chwile, gdy trzeba podejmować decyzje o kolejnych wyzwaniach albo o rezygnacji i pozostaniu na swym dotychczasowym, zwykle skromnym postanowieniu. Niekiedy dotyczą one spraw bardzo codziennych i tuzinkowych, ale kiedy indziej trzeba wybierać między dobrze znanym, bezpiecznie poukładanym dniem dzisisiejszym, a niepoznanym, ale za to oferującym dużo więcej, niż obejmuje cała ludzka wyobraźnia jutrem. Dokonywać wyboru między szczęściem własnym, a szczęściem Uniwersalnym… – Babicki zatrzymał się na chwilę i chrząknał, jak gdyby zastanawiał się, nad ukierunkowaniem dalszego toku wypowiedzi, – Są ludzie, którzy w tym pomagają, ale pomagając, którzy liczą potem na rewanż, na naszą pomoc. Kiedyś za sprawą rekomendacji pewnego człowieka wielkiego formatu… ktoś kto go nigdy nie znał mógłby powiedzieć: mistycznego, wyimaginowanego, ale pewne jest dziś dla wszystkich tylko to jedno: nieżyjącego już kosmopolity o nazwisku Fritz von Bernstein vel Michel de Saint Babique – trafiłem na takich przyjaciół. Pomogli, nauczyli, wskazali. Poddali próbie ognia. Pokochali, jak brata. Z tuzinkowego profana pod ich skrzydłami rosłem najpierw na ucznia, potem na zarządcę, admirała, proroka… A dziś moją droga podąża Caterina. Za moją rekomendacją i ona poznała, pozyskała, pokochała wielu mądrych, wielkiego serca i wielkiego umysłu braci i sióstr. Aby jednak mogła uświęcać się dla nowych wielkich idei, musiała zaprzestać pracy nad maluczkimi poletkami i dla konkretnego człowieka (tu: akurat o mnie mowa), a podjąć się realizacji wyzwań Loży. I tak się stało. Oto Caterina życie menedżerki zamieniła na życie heroiny w wielkim stylu, heroiny i mentorki, która poprzez oddanie i pracę od podstaw walczyć będzie o dobrobyt i szczęście nie jednostek, a całego świata… braci, sióstr. Jej przyjaciele będą w tej wielkiej misji jej pobratyńcami i opiekunami… – Babicki spuścił głowę, dając znać , ze skończył. Wziął głośny głęboki oddech, – To wszystko, Marinko. Caterina znalazła nowe dla siebie miejsce w tym ziemskim tyglu trudu i znoju. Zmienia miejsce zamieszkania, zmienia pracę. Nie zmienia tylko rodziny. Bo rodzina jest wartoscia świętą… Ufam, że będzie to dla niej wielkie posłannictwo dziejowe, któremu, jestem pewien, sprosta, bo przez lata wykonała długą, odpowiedzialną pracą, w której pomagałem jej, dodawałem sił… A że zawsze była pojętną uczennicą – cel który sobie postawiła – osiagnęła… Tak. Rozstaliśmy się z Cateriną, ale rozstając zaprzysięgliśmy, że bez względu na los i przeznaczenie – do końca świata pozostaniemy przyjaciółmi. Mam przynajmniej taką nadzieję… – westchnął ciężko, – Chciałbym wierzyć, ze kiedyś może nawet do mnie wpadnie, tu do Pragi i jak starzy przyjaciele pogaworzymy, powspominamy piękne i długie lata naszej współpracy, naszego wspólnego, nie tylko zawodowego życia.
– Jaśku, czy mogę już przerwać? – nieśmiało spytała Marina,
– Słucham, cię honey?
– A gdzie ona teraz będzie mieszkać i z kim pracować?
– Jej obszarem misji będzie po sąsiedzku wielka Franko-Germania – ze swymi zasobami myślicieli, humanistów, proroków i wszelkich ludzi nauki i postępu skupionych w niemiecko-franuskich uczelniach. A co do mieszkania… jest właśnie w trakcie przenosin do Niemiec. Dokladnego adresu nie znam.
– To pewno smutno ci, że nie będziesz jej już widywać…
– Tak. Będzie smutno i jest. – Potwierdzil szczerze. – Ale trudno, cóż można na to poradzić? Nie da się kochać za dwoje. Nie da się i za dwoje podtrzymywać przyjaźni z miłowanym człowiekiem. Życie czasem bywa bezlitosne. I trzeba się umieć z tym godzić i nadal je kochać i robić swoje, jak gdyby nikt i nic ciebie nie ubiegło, a ludzie którzy cię opuścili – opuścili, bo albo musieli, albo chcieli… – Znów na chwilę wstrzymał głos, jakgdyby zastanawial się nad sformułowaniem myśli. Po kilku sekundach wznowił: – Bo mają prawo chcieć. Każdy ma prawo wyboru, za które odpowiada przed własnym sercem i duszą… Ale nie przed losem. Ten układa zawsze po swojemu. – Znów na krótko odbralo mu mowę, – …i czasami dla wielu tylko ślepy los jest nadzieją… Niezbadane sa wyroki… – i w końcu z łamiącym się ze zgryzoty głosem ostatecznie zaniemówił.
– Opatrzności… – dopowiedziała za Babickiego Marina.
– Ja raczej rzekłbym: Pana Reżysera… – odezwal się po chwili ciszy, za to z właściwym już sobie animuszem i determinacją. – Teraz już wszystko wiesz i rozumiesz? – spytał Marinę świdrując ją przenikliwym wzrokiem.
– Tak. Caterina wstąpiła do klasztoru. Moja ciotka Klementyna, też kiedyś i kilka lat po wyjściu za mąż uczyniła podobnie. To był chyba klasztor Zgromadzenie Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny. Pamiętam, że moja mama nazywała go Sercanki bezhabitowe. A Caterina do jakiego?
– Co do jakiego?
– No klasztoru do jakiego wstąpiła?
– Też bezhabitowego… Chodźmy już kochanie do łóżka. Jestem trochę zmęczony…
Weszli do sypialni Janusza. Gdy on rozkładał neseser, małą torbę podróżną i różne szpargałay – ona pospiesnie prześcielala łóżko.
– Jaśku…
– Tak skarbie?
– A ta druga jaskółka?
– Jaka druga jaskółka?
– No ta druga wspaniała wiadomość? Nie pamiętasz już, że obiema nowinkami miałeś się ze mna podzielić? – i zrobiła dziecięcą minkę z buźką w kształcie odwróconej litery „u”
– Ach Honey! No jasne! Dzięki za przypomnienie! Gapa ze mnie. No więc słuchaj… – zawiesil głos Babicki celowo potęgując zaciekawienie u swego słuchającego „honey”
– No co? Co? – please! Mów!
– Szykuje nam się wielkie weselisko!
– O rety! Kto, z kim, kiedy?
– A nasz kochany Patryk!
– Wiedziałam! – z dumą krzyknęła Marina, – z panną Carmen, prawda, Jaśku?
– Z panną Carmen. W samej rzeczy. A skąd wiedziałaś?
– Januszku, jestem kobietą. My kobiety, wystarczy, jedna zerknie na drugą i od razu wiemy, do której przyjdą w swaty… – podkreśliła z „kobiecą” zachwalanką.
– No i?
– Wtedy, gdy z Cateriną musieliście wcześniej wyjechać z Baden-Baden… a w ogóle, podczas całego bankietu to były prawdziwe papużki nierozłączki… I jak patrzył na nią zza tego białego fortepianu, i potem jak obtańcowywał… a ona cała w skowronkach, rozanielona, nawet tańcząc z innym – w przelocie słała mu w poprzek sali buziaki…
– A co chciałaś powiedzieć o tym naszym wcześniejszym wyjeździe z Cateriną? – zastopował jej dalsze szczebiotania, bo temat był dla niego ciekawy, – Działo się jeszcze potem coś ekstra między PT a CM? – spytał.
– Pewno! To ja ci nie zrelacjonowałam przez telefon?
– Chyba nie. Uczyń to teraz! – poprosił ze śmiechem
– No więc tak… Panna Carminka wymyśliła sobie, że zaprosi kilku dostojnych panów, aby zagrali w kręgle o jej podwiązkę. Od każdego za prawo gry odbierała wpisowe w postaci czeku na 1000 euro. Jak łatwo się domyślasz – amatorów nie brakowało.
– Domyślam się! – potwierdził z przekąsem. „Mnie też o mało nie ominęła frajda” – i zaśmiał się skrycie.
– …Ci dwaj Szwedzi, Bartek, Thomas, Jean-Pierre… Acha! Thomas podobno nie chciał, ale mu Caterina kazała… no i wiadomo, Patryk! On najpierwszy się zgłosił. Ale… wyobrażasz sobie?
– Tak?
– Patryk nie chciał podpisać czeku na 1000 Euro!… Konsternacja. Co tu się dzieje? Wszyscy się zastanawiali… A tymczasem nasz Pat przedarl widowiskowo czek i chyba nawet go połknął, a następnie poprosił, aby miss Carmen wystawiła dla niego czek in blanco! Uważasz, Jaśku? – bez ograniczeń i w ciemno… No i wystawiła. I dopiero wtedy podpisał!
– Ho, ho… Cały Patryk!
– A potem, uważasz, gra ruszyła. Szwedzi i Jean-Pierre odpadli w przedbiegach, po pięciu rundach. Zupełnie im nie szło. A może nie chcieli konkurować? Nieważne. Dalej już tylko kibicowali. Ale reszta chłopaków – no, zuchy! Żebyś ty widział, jak się angażowali i z jakim zacięciem walczyli. Thomas miał chyba jakąś opatentowaną naukową metodę na kręgle, bo za każdym razem ‘strike’ i ‘strike’. Podirytowany Bartus próbował go rozkojarzyć, i mówił: Thomas, uważaj, bo może te kręgle to nie kręgle a pacjentki na twym fotelu dentystycznym, a ty ta krągła bila, ale tomcia nic nie ruszało. I dopiero, gdy była realna groźba, ze dostanie się do ścisłego finału, podobno podczas nabiegu, szturchnął go w ramię duch samej Cateriny! I klop! Uważasz? Bila poleciała po bandzie!
– Cała Caterinka, rezolutna dziewczynka. Jej duch czuwa zawsze, gdy powienien. I co? Co dalej?
– Dalej był już tylko jeden gracz: Patryk. Nasz Bartusio starał się, jak mógł, ale od pierwszej do dziesiątej rundy ani razu nie wyszedł na prowadzenie. I nawet, gdy pod koniec pojedynku przypadkowo przekroczył linię narzutu – Patryk wspaniałomyślnie pozwolił mu za repetować. I to nie pomogło. Przegrał z kretesem, ale po przegranej honorowo przybił z Patrykiem piątkę.
– To zuch z Patryka. – podsumował Janusz. – Jestem pewien, ze Jego guru Wolfgang Amadesz na część takiego tryumfu, gdyby jeszcze żyl skomponowałby kolejne trio klarnetowe, a może nawet duo na skrzypce i fortepiano pod tytułem ‘karpatia’?
– Jaka, Jaśku, karpatia?…
– No jaka? Wiadomo – CarPatiA: Car jak Carmen, Pat jak Patryk i ‘Amore’ – roześmiał się rubasznie Janusz. – A i Caterinka nasza, co nieco ma wspólnego z czymś trochę podobnym, bo z Karpatami. I też miałaby prawo przynajmniej do kilku „kawałków” z kompozycji Bogumiłka Mozarta przypisać sobie. W końcu to przecież jej własny duch zrobił dla tych „kawałków” kawałek dobrej roboty, a nawet w odniesieniu do Thomasa całkiem niezły figiel, no, znaczy się: kawał!
– Jasiek, niemożliwy jesteś…
– …że i o karpatce, ulubionym cieście wszystkich Januszów nie wspomnę, bo co by nie mówić, gdybym był widzem tego pięknego zmagania też kibicowałbym Patrykowi…
– Wiem wiem, nie martw się, Jaśku że ciebie nie było, za to we mnie i w Nineczcee miałeś godne zastępstwo na widowni. Acha! Jeszcze ci nie wspomniałam, na jaki cel mają być przeznaczone pieniążki…
– No, ciekawym?
– Panna Carmen zamierza wybudować placówkę muzyczną w małym rumuńskim miasteczku, skąd pochodzą jej rodzice. Już zapowiedziała, że patronem szkoły będzie najcudowniejszy meloman świata Patryk Trazom!
– Któżby inny? Wspaniale! – zachwycił się szczerze Janusz. – Jak spotkam tę pannę gorąco pogratuluję pomysłu i zaanagażowania. To takie dziś rzadkie przymioty u młodych dam… A czy podwiązkę przekazała z honorami i stosowną oprawą artystyczną? – Czy tylko obiecała, ze prześle pocztą? – zapytał z lekka zazdrosnym zaciekawieniem.
– No tego, to nie wiem… Ninka mi coś szeptała, a dowiedziała się od Stena, że podobno Pat miał jakiś kluczyk do tajemnego apartamentu, tu w tym hotelu, ze złotymi mebalmi, akcesoriami i nawet całą ze złota łazienką, gdzie nasz Patryczek rzekomo samodzielnie odpinał z nóżki Carminki wygraną przez siebie nagrodę. Ale niwe wiem, czy nie nafantazjowała.
– Świntuszek, – zaśmiał się wesoło Babicki, – ja na takie rym-cumcum nigdy bym sobie nie pozwolił… („Ach ty Babicki, ale z ciebie obłudny facet!” – i znów zaśmiał się w myślach.)
– Fakt, że po zakończonym turieju zapadli się gdzieś pod ziemię – to fakt twardy. Nie było ich aż do samego południa. Nawet Sten, który miał drugi klucz do apartamentów Patryka stwierdził, że przez całe te godziny pozostawały puste. Ale gdy przyszło południe i gdy już sporo gości zebrało się do wyjazdu, a nawet wyjechało…
– …Wtedy na niebie pojawiła się tęcza i jak kiedyś uczynił to nasz narodowy bohater koziołek-matołek, tak teraz powtórzyli ten wyczyn Oni – ześliznęli się tęczą prosto z obłoków na ziemię. – Zażartował ze „śmiertelną powagą”.
– No niezpełnie tak, ale trochę trafiłeś.
– O! Czyżby?
– W samo południe nad ogrody hotelu nadfrunął z samego nieba, jak jakiś mityczny stwór, wielki bufiasty Balon w kształcie weneckiej gondoli. Gdy tylko osiadł na ziemi, wciąż jeszcze kołysząc się, jak na jakiś falach rzymskiego Notosa, podbiegli do niego – on – Patryk, w rozchełstanej karmazynowej koszuli, i ona – Carmen, w lekkiej przewiewnej sukience, ze skrzypcami w dłoniach. Zanim ktokolwiek zdążył do nich się zbliżyć – balon udzielił śmiałkom w swym koszu schronienia i poszybował do nieba.
– O kurczaki! ale romantyzm!
– No i podobno, jeszcze przez kilkanaście minut z samego nieba nad Baden-Baden rozlegały się dźwięki „Skowronka” Enescu wygrywanego przez Carmen na swym Stradivariusie. Ninka z panem Stenem mówili, że „ćwierkała” dużo realniej, niż tremolki godowe tego prawdziwego…
– Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak rzeczywiście było…. Carmen i Stradivarius – taki wzruszający bukiet piękna, wrażliwosci, maestrii i cudu manufaktury violinistycznej… A co do kształtu balonu, jak widzę, Patryczek miał już z góry doskonale zaplanowane działania. – Z podziwem zauważył Janusz
– Ta gondola? Czy myślisz Jaśku…
– Tak! Tak myślę i tak się stało. W środku tygodnia wylecieli do Wenecji, no nie balonem po prawdzie, a prywatną awionetką ochrzczoną przez samą CF żartobliwie z francuska „Fusée”, tam poczynili wspólne pewne doniosłe postanowienia, pewne przygotowania, których efektem było to, że w piątek po południu Patryk czym prędzej z powrotem poleciał do Niemiec, ale tylko po to, abyc przywieźć stamtąd Caterinę. Bardzo, bardzo bowiem chciał, aby towarzyszyła jemu i Carmen przy pewnej pięknej i wzniosłej uroczytsości.
– Nie mów: oświadczył się tam, Carmen! Czy tak?
– Pod arką Pałacu Dożów… I oświadczyny zostały przyjęte!
– Jezu, ale fajnie! Taka piękna z nich para… Aż się wzruszyłam!
– Nie ty jedna… Thomas, który akurat przebywal w tych dniach w Rzymie na jakimś sympozjum – doąłczył w sobotę do ich trójki i podobno sam nawet uronił łezkę…
– Ale się ciesze, Jaśku, – ponownie wzruszyła się Marina,
– I ja się bardzo cieszę, Marinko. I rację ma Caterina, która relacjonując mi sobotnie wydarzenie napisała: ‘Po tych wszystkich swoich życiowych perypetiach, po tych wszystkich „claviach” i innych pożal się Boże laluniach, należy mu się jakiś cud dziewczyna.’ Bo należy! Bo to jak mało który świetny facet i wartoścciowy człowiek.
– No pewno! I ile zrobił dobrego dla naszych dzieci… A, Jaśku… już wiadomo, co z weselem, znaczy…czy już wiadomo kiedy i gdzie?
– Dajmy czasu trochę młodym… Muszą się do tego wielkiego święta dobrze przygotować. Na pewno, jak już wszystko poustalają, pozapinają na ostatni guzik – dadzą nam znać i całemu swiatu. Po cichutku nawet myślę, ze może wyznaczą termin za 52 dni?
– Za 52 dni? A co to za data?
– Marinko, naprawdę nie kojarzysz?
Spojrzała na Janusza swymi wielkimi zdziwionymi oczyma…
– Czyżby… – nieśmiało przemówiła. – Tak! To będzie pierwsza rocznica naszego ślubu! Jaśku. Ty o wszystkim pamiętasz…
– Naszego ślubu, który był najmądrzejszym wydarzniem w moim życiu.
– I w moim też!
I młodzi, wszak wciąż niecałoroczni małżonkowie, przylgnęli do siebie ustami w słodkim, choć nie jakimś specjalnie namiętnym pocałunku. Na namiętność i gasznie pożądania już za kilka minutek przyjdzie i pora, w mężowej sypialni. Nie przerywając przeciagajacego się buziaka Babicki chwycił żonę, podniósł, zarzucił sobie na ręce, a następnie dostojnym krokiem ruszył ze ‘Skarbem” do świeżo prześcielonego łóżka.
– Marinko! – odezwał się do żony, gdy już „wstępnie obezwładniona” i pozbawiona ubrania leżala w pościeli.
– Tak, kochany?
– Zobacz co nam przywiozłem, – i szybciutko sięgnął do nesesera wyjmując duży album oprawiony w różowej skórze. Na tyułowej stronie złotymi czcionkami napisane było tylko jedno słowo: Kamasutra. Wewnatrz księgi – wiadomo: wszystkie obrazki podobne, choć niejednakie, nie, nie…
– Średniowieczne wydanie… – zachwalal nabytek. – I nadal może być przydatne dzisiaj!
– Ty wariacie jeden! Podobno ktoś tu wcześniej mówił, ze jest zmęczony… Ach, Jaśku… Jak tu takiego wariata nie kochać!
Stimate Domnule Babicki :), nu uitaţi că tot răul e spre bine – înainte de a pleca, Caterina Fille a scos postul de business development manager al FPTB la concurs. Proba scrisă a fost programată pentru joi, 20 august, ora 9.00, la Varşovia și a constat într-un test-grilă de verificare a cunoştinţelor. Postul de manager a stârnit interes pentru 100 de persoane. Astăzi, 22 august 2015, au fost afişate rezultatele concursului: pe primul loc s-a clasat nimeni alta decât domnişoara Béatrice-Catherine (ce coincidenţă! ;)) d’Artigny (26 de ani), sora lui Jean-Pierre.
Cu stimă,
CM-T
O! Nie wiedziałem… Droga przyjaciółko dzięki za newsa!!
Teraz dopiero rozumiem dlaczego tak bardzo zachwalał i tak wiele opowiadał mi na temat swej siostry podczas bankietu w BB nasz przeuroczy Jean-Pierre.
…I rzeczywiście, cóż za hipnotyzujący zbieg okoliczności (proroczy?!) z tym imieniem… 🙂 Nie ukrywam, że jestem bardzo podekscytowany i już nie mogę się doczekać pierwszego spotkania z tą rozpłomieniająca moje zmysły panną.
Oby tylko choć w część była na tyle lotną, inteligentną, przenikliwą i tryskającą humorem, co moja umiłowana, donna dulcynea Caterina Fille. 🙂
Droga Cari – pozdrawiam Ciebie serdecznie!
JB
Haha, zdaje się, że nasz doktorek wpadł po uszy! Choć, szczerze mówiąc, nie uwierzę w ten ślub, dopóki nie zobaczę obrączek – Trazomek bujał się dotychczas w jakiejś pięknej dziewczynie dopóki nie spotkał kolejnej!
Tymczasem nasi bold & beautiful spędzają swój urlop w eleganckich Międzyzdrojach, gdzie przy Promenadzie Gwiazd 28 Dottore kupił niedawno przestronny apartament z widokiem na morze 😉 Towarzyszyłem im przez kilka dni – wyznam to w tajemnicy – nie mogąc na plaży oderwać wzroku od jego ukochanej… What a body! – Podobno, Caterino, intensywnie ćwiczyłyście przez ostatni rok pod okiem najlepszego trenera w București!
Zgadzam się z Tobą Dablju… Ja też nie uwierzę, póki nie zobaczę tych obrączek. Czekam na rozwój wydarzeń. 😉
Drodzy Panowie :), wiem niewiele więcej niż Wy. Nie mam kontaktu ani z Carmen, ani z Panem Doktorem Trazomem – zakochani nie odbierają telefonów i nie odpisują na smsy od ponad dwóch tygodni! Szykują nam jakąś niespodziankę i pewnie wnet dowiemy się szczegółów – albo na Pańskiej witrynie, Szanowny Panie Babicki, albo na łamach „Blesku”. Mam też nadzieję, że Béatrice-Catherine d’Artigny godnie mnie zastąpi 😉 Dodam jeszcze, że Carmen podaje się za panią Trazomową już od dłuższego czasu – ostatnio na naszym wspólnym wypadzie do Budapesztu przedstawiała się jako Trazomné Muzicianu Carmen (przyrostek -né dodany do nazwiska oznacza „żona”; jak wiemy w j. węgierskim najpierw podajemy nazwisko, potem imię).
Drogi Panie Wacławie :), my z Carmen wyznajemy zasadę, że najlepszymi łakociami dla pięknej kobiety są łyżeczka miodu i męskie ciacho u jej boku :), ale fakt, chodziłyśmy z Carmen na zumbę i fitness, po tym jak z tęsknoty za Trazomem pofolgowała sobie z czekoladą mleczną, a ja – sympatyzując z przyjaciółką – z orzechami brazylijskimi xD Dość powiedzieć, że w lipcu tego roku – pierwszy raz w naszym życiu – poczułyśmy że warto do bikini dokupić pareo 😉
CF
Drogi Panie Babicki 🙂 , mam nadzieję, że dziewczyny, które objęły stery Domu Medialnego FPTB po moim odejściu z nieprzyzwoicie lukratywnego stanowiska Pana menadżerki, spisują się na medal (mam tu na myśli Karolinę http://janusz.nizynski.pl/bajki/zbior-opowiadan/przerwany-wywiad/ , Mademoiselle d’Artigny i oczywiście naszą szaloną Carmen – jak szumnie i pierwszookładkowo donosi noworoczny numer „Blesku” – wkrótce rzeczywiście dwojga nazwisk) 😉
Ciepłe i serdeczne pozdrowienia 🙂 ,
Madame CF
Szanowna Pani,
Uprzejmie informuję, że Pan Janusz Babicki z uwagi na natłok obywatelskich obowiązków i innych powinności o charakterze kulturalno-misyjnym swą działalność publicystyczną zmuszony był czasowo zawiesić.
Z wyrazami szacunku
sekretarz Janusza Babickiego
Aleksy Bartosz
Rozumiem, w takim razie bardzo Pana proszę o przekazanie Panu Babickiemu mojej wiadomości i pozdrowień oraz przesłanie na jego babicki adres noworocznego wydania „Blesku”, które zakupiłam podczas mojego shopping touru po praskich butikach i wysłałam na warszawski adres FPTB (piszę to, bo FPTB ma także filie m. in. w Saint-Tropez, Baden-Baden i Palma de Mallorca). Będę niezwykle wdzięczna! 🙂 Będę z Panem szczera, Panie Aleksy, choć Pana nawet nie znam: tęsknię za moim byłym Szefem – na szczęście weselisko Carmen blisko, tak więc będzie jeszcze okazja, aby z nim poplotkować i powirować na parkiecie 😉
Z poważaniem,
Madame Caterina Fille
Szanowna Pani Caterino,
Dziękuję za okazanie przejawu szczerości wobec mojej skromnej osoby. Za Pani, jak mniemam, sympatię do mnie – odpłacam sympatią zdradzając pewien sekret z wystroju gabinetu pryncypała. Otóż na biurku Mistrza umieszczona jest złota ramka, a w niej Pani fotografia. Ze wzruszeniem chcę Panią poinformować, że Mój szef, gdy codziennie zasiadał do pracy zawsze najpierw uśmiechał się do tej fotografii i zanim otwierał komputer zawsze sprawdzał, czy nie osiadł na ramce choćby ślad pyłu.
Szanowna Pani, serdecznie Panią pozdrawiając żywię przekonanie, że w kronikach ludzkich przyjaźni wciąż są puste strony czekające na wpisy złotą czcionką. Wyrażam głęboką nadzieję, że są to kroniki przyszłej wspólnej pracy, przyjaźni i wspólnego dzieła: Pani i mojego Szefa.
Z wyrazami szacunku
sekretarz Janusza Babickiego
Aleksy Bartosz