Rozdział 4 – Rozterki

Już sobotniego poranka, nie mogąc doczekać się powrotu męża z delegacji, Rita postanowiła zrobić mu niespodziankę: poprzestawia w sypialni meble! Jak pomyślała – tak zrobiła. Uznała, że rzeźbiony stolik i miękkie nieduże siedzisko naprzeciw całkiem pajacykisporego okna będą prezentowały się dużo lepiej. Po prostu przyjemniej będzie siadać w fotelu z widokiem na kwitnący ogród, niż na piękny, w prawdzie, ale „martwy” obraz na  ścianie (oryginał „Pajacyków” Makowskiego). Gdy wróciła z południowego spaceru ze zdziwieniem stwierdziła, że meble stoją na swym starym miejscu. Pokojówka powiedziała, że pan Janusz nie lubi, gdy bez jego wiedzy dokonywane są w domu jakiekolwiek zmiany (a mówiąc to, Marina miała wrażenie, że tamta patrzy na nią ni to protekcjonalnie, ni pogardliwie).

– Madam Marina, proszę zrozumieć, właściciel jest bardzo konserwatywną osobą i nie lubi niespodzianek i zmian. On potrzebuje, aby wszystko było tak, jak sam ustalił i rozmieścił, – Głośno podsumowała Matylda.

Marina wysłuchała perory w milczeniu i udała się do swej pracowni, to jest do jednego z wielu pokoi znajdujących się w willi, który bez uzgodnienia z Januszem uznała za swój warsztat. Tam, na szczęście, jej sztalugi, pędzle, farby i obrazy leżały nietknięte. „Uff!…” Ponurą i oschłą pokojówkę widywała rzadko. Nie lubiła jej. Odnosiła wrażenie, że wobec niej – żony właściciela – jest zbyt arogancką i niegrzeczną. Będzie musiała kiedyś na jej temat porozmawiać z Januszem. Poza tym przypuszczała, że Matylda wie wszystko i o wszystkim. Dlaczego? – ponieważ Janusz dzwonił do tamtej częściej, niż do niej, i to właśnie Matyldzie przekazywał wszelkie domowe instrukcje i polecenia. (Gwoli sprawiedliwości – tej ostatniej – Matyldzie – również nie podobała się nowa pani; uznawała ją za ​​niedouczoną, pretensjonalną osobę i nie zamierzała czynić niczego, aby zyskać w jej osobie „życzliwą duszę”).

Zacisze i przyjazny klimat pracownii jak zwykle był najlepszym remedium na odzyskanie spokoju. Marina zasiadła do rozpoczętego już kilka dni temu kopii płótna, na którym IMGP5048_edytowany-1siedzący przy fortepianie Janusz gra nokturn Es-dur Chopina. Taki zresztą jest  oryginalny tytuł tego obrazu, autorstwa znanego portrecisty Munia Dwurnika. Ciągle jednak coś w nim jej przeszkadzało: a to odcień stojącego na podłodze wazonu z kwiatami, a to frak Janusza wydawał się nazbyt błyszczący, a to wreszcie jego zamknięte oczy sprawiały wrażenie, że wcale nie gra, a śpi! No sama już nie wie, co w tej jej kopii nie tak? Próbowała ustawiać ją pod różnymi kątami do światła, przykładać do oryginału, zastanawiała się nad rozjaśnieniem tła, nad wyostrzeniem stóp instrumentu i gdy już chwyciła za pędzel aby wnieść korektę – nagle ją tknęło… „No jasne! Przeciez Janusz nigdy mi tego nokturnu nie zagrał! Może jakież innej lady, tak! Ale nie mi. Po co więc męczę się nad tą głupią kopią?” I gdy już zamierzała zamalować zaawansowaną pracę podkładową farbą, znów nieoczekiwanie powstrzymała się i zadecydowała: „Jeszcze się zastanowię, może wystarczy, że w moim wydaniu obraz dostanie inną nazwę? Tak, zdecydowanie tak będzie lepiej!” – postanowiła. I już dużo bardziej usatysfakcjonowana z efektów dotychczasowego trudu przystąpiła do cyzelowania szczegółów. Ani się obejrzała – nadszedł wieczór.

Wieczór… To była właśnie ta pora dnia, w której Marina pod nieobecność Janusza zawsze czuła się najbardziej samotną osobą na świecie. Dla poprawienia nastroju zwykła wtedy nalewać sobie kieliszek białego wina i zasiadać do Skype’a. Tak samo uczyniła teraz. Na szczęście córka była już w pogotowiu przy komputerze, a zdarzało się to wcale nie tak często. Zaczęły żywiołowo rozmawiać. Marina dowiedziała się, że jej Janka zakochała się w pewnym młodym mężczyźnie, który… „chyba jej jeszcze nie kocha, ale na pewno ‘sympatyzuje z nią’”. Po obejrzeniu zdjęcia stwierdziła, że młody człowiek jest na tyle przystojny i wygląda na tyle atrakcyjnie, że w porównaniu z nim jej Ninka sprawia wrażenie… potulnej grzecznisi. „Zbyt przystojny kawaler to też niedobrze”, – ze zgryzotą pomyślała.

– Mamo, prawda, że jest przystojny?

– Tak kochanie. Jest. Aż za bardzo. Taki facet zawsze będzie się otaczał licznymi kobietami. I wiele będzie na niego czyhało pokus. Uwierz mi… Wiem o czym mówię. Przechodziałam przez to w młodości, z twym ojcem…

*

Janusz ze swej weekendowej delegacji zgodnie z zapowiedzią wrócił w niedzielę pod wieczór. Okazało się, że zamiast słodyczy ma dla niej kosz egzotycznych owoców. Szofer, który przywiózł Janusza przyćwigał za nim i położył ten ciężki nosiłek w kuchni, na stole. Cóż to były za owoce! Takich nigdy dotąd nie widziała, nawet na Malediwach. Jej Janusz pół wieczora wyjaśniał nazwę każdego rarytasu z osobna i zachwalał wartość i przydatność dla zdrowia. Rina była pod prawdziwym wrażeniem, bynajmniej nie tylko z powodu nowo poznawanych delicji, ale za sprawą wielkiej erudycji męża.

– To co, kochanie, zastanowiłaś się już, jak spędzimy najbliższy weekend? – Na zakończenie „wykładu” beznamiętnie spytał ją Janusz.

Marina była święcie przekonana, że zapomniał o swej obietnicy. A tu, proszę! Takie zaskoczenie…

– Tak, trochę myślałam… Znalazłam w Internecie taki zabytkowy klasztor benedyktyński i kościół w Hiszpanii, a dokładniej: Bazylikę Montserrat, niedaleko Barcelony… Wszyscy jej goście przybywają tam, aby prosić Czarną Madonnę o dzieci… Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli odwiedzić tę swiątynię w sobotę, wysłuchać koncertu organów w głównej nawie… Jest tam zresztą jeszcze i chór chłopięcy, który koncertuje po mszach. Tak dawno nie słuchałam żadnego chóru… Acha, mają tam i hotel dla pątników… Moglibyśmy skorzystać.

– Montserrat? Czyli pośród wzgórz… – naprędce przetłumaczył sobie Janusz. – Proszę bardzo. Mówisz i masz! Czy coś jeszcze?

– Marzy mi się Paryż…, – powiedziała cicho i nieśmiało Marina.

– Dobra, załatwione. – krótko przerwał mężulek. – Niech te trzy dni będą w całości dla spełniania twych zachcianek. A w piątek będziemy nocować w małej łodzi na rzece. Zamówiłem już najbardziej wyrafinowany i luksusowy pokój.

– Janusz, kochany jesteś!…

– A zatem, – kontynuował nie zwracając uwagi na jej wzruszenie, – w piątek Wełtawa, a zaraz po niej – wczesnym sobotnim rankiem wylatujemy do Hiszpanii, w której spędzimy dzień i noc. W niedzielę – Paryż. Cały dzień spędzimy we Francji, w Paryżu. Tylko już potem… no sorry, swoje kaprysy, proszę, weź trochę na postronek, moja żono. Będę zajęty dłuższy czas…

– Jaśku, a dlaczego ty nigdy mi nie mówisz, że mnie kochasz? – z dobrego serca spytała. (Chyba jeszcze bardziej nawet wzruszona)

– Marinko, gdybymż cię nie kochał, czy ożeniłbym się z tobą? – odrzekł nieco zdegustowany, – no pomyśl sama…

Rina próbowała pomyśleć i nie mogła wymyślić nic. Za to uzmysłowiła sobie że… że „on, rzeczywiście, tak naprawdę, nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha!… Czy to u mężczyzn bywa tak zawsze wraz z wiekiem?” Przypomniała sobie za to, że propozycję, aby wyszła za niego za mąż sformułował gdy po raz drugi poszli ze sobą do łózka. Po „pięknej nocy” powiedział do niej krótko: „pobierzemy się?” – i od razu wręczył mały pierścionek.

 

 Książę z bajki – lista rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *