Rozdział 5 – Wieczór na Wełtawie

Do dwupokładowego pływającego hotelu na Wełtawie Marina i Janusz przybyli o siódmej wieczór. Na trapie parowca, zgodnie z tutejszym zwyczajem, czekał ich pan kapitan w trzyosobowej eskorcie marynarzy. Drużyna powitalna wyposażona była w jazgotliwe gwizdki, którymi obowiązkowo obgwizdywano każdego nowo przybywającego gościa. Taki tutaj zwyczaj. Pan kapitan po oficjalnym salucie i dokonaniu ceremonii boardingu wręczył „dostojnym pasażerom” zaproszenie na kolację w stylu retro, organizowaną w restauracji na dolnym pokładzie. Oczywiście, zaproszenie zostało przyjęte ze stosownym podziękowaniem.

Młodzi małżonkowie zaraz po tym, jak tylko zostawili bagaże w wynajętym apartamencie (to dziwne: po wejściu do kabiny i zamknięciu się za nimi drzwi Babicki nawet nie próbował obłapić żony, jak zwykł był to czynić w każdym nowym lokum) bezzwłocznie udali się na imprezę. Ich stolik już zastawiony był facetstarterami, a wśród nich: ostrygi w maśle czosnkowym, okoń morski na zimno, białe wino, świeże truskawki… I czy to sprawił smak wykwintnego wina, czy pyszne zakąski serwowane na drogiej porcelanie, czy „szelest” rzecznych fal wzbudzanych powiewem niewielkiego wietrzyku, czy wreszcie spektakularny widok zachodzącego słońca nad Wełtawą – dość powiedzieć, że w oczach Mariny zaszkliły się łezki szczęścia.

Tymczasem orkiestra już od kilkunastu minut przygrywała wciąż nielicznym gościom skoczne, zachęcające beginy.

– Kochany, zatańczymy? – zaproponowała więc Januszowi, poprawiwszy nieco rozmazany wzruszeniem makijaż. – Nie pamiętam kiedy byłam ostatnio na tańcach. Chyba jeszcze w czasach studenckich?

Babicki przyjął propozycję małżonki bez entuzjazmu. Od swego powrotu z delegacji był czymś najwidoczniej rozdrażniony, choć bardzo się starał nie uzewnętrzniać złego nastroju przed kimkolwiek. Na jego szczęście – z chwilą, gdy wstawali od stolika orkiestra akurat skończyła rundkę i wciąż nielicznym na parkiecie tańcownikom zaproponowała powrót do biesiadowania. W tym samym czasie żeńska obsługa restauracji ubrana w narodowe czeskie stroje (bawełniane piękne bluzki z bufiastymi rękawami, jedwabne haftowane kamizelki z kolorowymi cekinami i szklanymi koralikami, spódnice – w kolorowe kwiaty, podłożone białą koronkową haleczką) rozpoczynała przyjmowanie zamówień. Janusz i Marina poprosili na wstępie o owoce, lody i dwa kieliszki „nalewki kapitańskiej”…

Gości przybywało w restauracji z minuty na minutę. W większości byli to zagraniczni turyści. Janusz i Marina korzystając z chwilowej przerwy w imprezie wstali od stolika i udali się na górny pokład. A tam, na zewnątrz, za burtami parowca – jesień. Żółte liście złotą farbą pokrywały rozciągający się wzdłuż wybrzeża długi szpaler drzew. Pod promieniami zachodzącego słońca ale i z powodu światła staromiejskich latarni właściwie całe nabrzeże połyskiwało złotym blaskiem. Młodzi małżonkowie stali na pokładzie, podpierali się rękoma o barierkę i cieszyli oczy tym wieczornym, niezwykłym widokiem jesiennego miasta. W pewnej chwili nasilający się wilgotny wietrzyk przewiał sukienkę i przez ciało Mariny przebiegł krótki, chłodny dreszcz.

– Zmarzniesz! – odezwał się Babicki zdejmując z siebie marynarkę i zarzucając ją na praktycznie niczym nieosłonięte ramiona żony. – Za lekką wybrałaś sukienkę. – Wyraził swe niezadowolenie.

– Wewnątrz jest ciepło, tylko tutaj na pokładzie jakoś tak trochę zawiało, ale…

Nie dokończyła, gdy impulsywnie jej przerwał:

– Starczy na dzisiaj, kochanie… Idziemy do środka… Dość podziwiania zachodów słońca!

Na parkiecie, tymczasem, tańce i hulanki zaczęły się w najlepsze. Kapela serwowała zestaw popularnych piosenek i melodii z lat osiemdziesiątych. Marina i Janusz siedzieli przy swym stoliku, popijali wino, rozmawiali o wszystkim i niczym, choć tak naprawdę głownie milczeli. Marina, oczywiście, wciąż rwała się na parkiet, próbując zachęcić do tego i męża, ale Janusz, delikatnie mówiąc, dziś zdecydowanie nie był w „korowodowym” nastroju. Sprawiał wrażenie, jakby przeklinał w duszy wszystkich wokół „balowników” i co chwila słał nieme do nich życzenia: „ by was diabli! Niechże to wszystko się już skończy!…”

W pewnym momencie podszedł do ich stolika elegancko ubrany nieznajomy mężczyzna, w wieku pod czterdziestkę, i spytał Babickiego, czy może poprosić Marinę do tańca? Ta, nawet nie czekając reakcji męża (czym, oczywiście, wywołała na jego twarzy słabo skrywany grymas niezadowolenia) natychmiast podskoczyła „cała w skowronkach”, bo od dłuższego czasu jej nogi wręcz same rwały się do pląsów. Z wymuszonym uśmiechem Babicki uprzejmie kiwnął nieznajomemu głową. Gdy został jednak już sam – z jego oczu „sypały się prawdziwe błyskawice”. Marina ich nie widziała, była pochłonięta towarzystwem partnera, a poza wszystkim półmrok sali dość skutecznie tonował facjatę Babickiego.

– Ale sobie fajnie potańcowałam! Tak wesoło! – powiedziała, zaraz po odprowadzeniu jej przez partnera od tańca, i zasiadłszy do stolika położyła dłoń na dłoni męża.

– Widziałem, jaką ci to sprawiało frajdę, – odpowiedział z przekąsem i gdy z niewiadomego powodu ścisnął pięść – małe kropelki potu pokryły całe jego czoło.

– Janusz, czy ty się dobrze czujesz? – widząc wyraz twarzy męża troskliwie spytała.

– Wszystko w porządku… Nie przejmuj się!

Na parkiecie właśnie rozbrzmiało „Tango Milonga” (we współczesnej przeróbce). Marina w dzieciństwie uczęszczała na zajęcia tańca towarzyskiego i wciąż nie zapomniała podstawowych kroków tanga, ktore nota bene – cwiczyła pod tę samą melodię Petersburskiego. Pora odświeżyć je sobie w praktyce…

– Jaśku, może jednak zatańczymy?… Chciałabym przecisnąć się do twego torsu podczas tańca…

– Nie. Nie mam dziś ochoty na tańce. A do mojego torsu przyciśniesz się w łóżku.

Ledwie powiedział, a do ich stolika znów podszedł ten sam nieznajomy mężczyzna. Widział, zapewne, że mąż i żona nie zamierzają tańczyć, dlatego jeszcze raz zdecydował się zaprosić panią na parkiet… I znów Marina odskoczyła od stolika, jak z katapulty i natychmiast całym jestestwem „wpadła w wir” ekspresyjnego tanga.

Babicki był zły i wściekły. Chwycił w dłoń widelec, z całej siły ścisnął. Nie wiedzieć czemu? – zaczął go wyginać. Wykrzywioną w grymasie twarz momentalnie zaczęły pokrywać różowe plamki. Ale jego żona niczego nie zauważyła; daleko od stolika para w najlepsze tańczyła sobie, i szczęśliwa Marina szerokim uśmiechem odwzajemniała uśmiech swego dziarskiego partnera od pląsów. „Trzeba przerwać tę farsę. Nie za bardzo przyciska ją do siebie? Śmieje się, jest szczęśliwa i nie ma nic przeciw, że facet klei się do niej… Jak to tak może być?” – wierciły się myśli w głowie Babickiego.

Nagle poczuł w marynarce wibrowanie nadchodzącego SMS-a. Z zaciekawieniem zerknął na adresata: Caterina?! „A czego Kati teraz ode mnie chce?”. Szybko przeskanował oczyma mały ekranik: „Mój Babicki, dobrze się bawisz? Myślisz trochę o mnie? nie przemęczaj się za bardzo” – i cały SMS zakończyła znamienną smutną buźką, choć zaraz za nią śmiała się buźka wesoła, jakby dla podkreślenia, ze cały ten SMS to… żart? Gorzej tylko, że on – Babicki – gdy sprawa dotyczyła Cateriny prawie zawsze traktował wszystko serio. A Caterina – na odwrót… „Mam się ja z tymi babami!” – spontanicznie podsumował. Tak czy siak – po raz pierwszy w ciągu dłużącego się wieczoru na twarzy Babickiego rozpromieniał krótki uśmiech. Zamierzał nawet początkowo odpisać, ale machnął ręką i coś tam tylko burknął wesoło pod nosem. Widząc wracającą z parkietu Marinę – znów jednak spuścił nos na kwintę, a jego oblicze na powrót nabrało „marsowego” wyrazu.

– Kochanie, musimy już wracać do apartamentu. Rano czeka nas wczesna pobudka… A i coś głowa mnie pobolewa…, – surowo odezwał się małżonek, gdy po tańcu Marina zasiadła na powrót do stolika.

– Kochany! Jeszcze troszkę, proszę!…

– Jeśli jeszcze zostaniemy tu dłużej, to, ostrzegam! jutro z naszej Hiszpanii nici… Wybieraj sama: albo teraz dalej tańce, albo jutro Hiszpania. – zdecydowanie oznajmił.

– Dobrze… chodźmy… – odpowiedziała ze zrezygnowaniem w głosie Marina.

Znów była zła na męża, ale starała się mu tego nie okazywać. „I po co tak szybko wyszliśmy do kabiny? Może był zazdrosny o tamtego mężczyznę? Bzdura!… Ale przecież to Janusz nie chciał tańczyć… Mógłby chociaż się przemóc na symboliczną rundkę, mógłby, gdyby chciał…” – rozmyślała przed snem strapiona Marina. – „I nawet nie miał teraz ochoty na seks, odwrócił się plecami i zasnął… albo udaje, że śpi… Jaśku, czy ty mnie w ogóle kochasz?…”

 

Książę z bajki – lista rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *