Rozdział 7 – gorzki posmak likieru

Wtulonych w siebie małżonkow obudził ostry sygnał budzika.

– Kochanie, pora wstawać… – Oschle zakomunikował Babicki. – Musimy przygotować się do drogi. Przed nami twój Paryż.

Słowo „Paryż” zadziałało na Marinę jak dawka podwójnej lecytyny. Ogarnęła się i zebrała w niespełna trzy kwadranse. To w jej małżeńskim życiu rekord! Po kolejnych dwóch kwadransach siedzieli już w kabinie samolotu.

– Jaśku, jaki cudowny był ten krótki pobyt w Hiszpanii… i jaka cudowna ta noc… – próbowała zachęcić do rozmowy  męża. – Już nie mogę doczekać się kolejnej!… A teraz jeszcze Paryż!

Ten, na słowne zaczepki żony ledwie machał ręką i coś tam pomrukiwał. Przez cały lot tkwił z nosem w komputerze prawdopodobnie szkicując pomysły kolejnych opowieści. A zatem ona – Marina – z konieczności, znów zdana była tylko na własne towarzystwo. Patrząc przez małe okienko, na wolno zmieniajacy się w dole krajobraz, po raz pierwszy zaczęło do niej docierać, że „Książę z bajki” nie zawsze w szarym życiu bywa księciem. Czasem zamienia królestwo swych bajek na prozę. A przecież w okresie przedmałżeńskim na nic podobnego się nie zanosiło! Był wtedy osobą bardzo komunikatywną, otwartą i przy każdej okazji skorą z nią do rozmów. Był wtedy prawdziwym księciem! Tymczasem jako małżonek, już po kilku tygodniach związku stał się człowiekiem małomównym i wręcz chorobliwie zazdrosnym o każdą chwilę swojej „prywatności”. Praca i oddawanie się wenie twórczej – tylko to tak naprawdę miało dla niego znaczenie. I było wartością nadrzędną. Ważniejszą nawet od żony. Przynajmnie ona – Marina – tak to ocenia i czuje. Bo niby dlaczego, gdy rozmawia z nią (a czyni to coraz rzadziej) ucieka się do oschłych, utartych frazesów, które w połączeniu z jego ciągłą huśtawką nastrojów wprawiają ją w zakłopotanie, a nawet w stany lękowe? Dlaczego tak rzadko tuli ją i chce się z nią kochać?… Słodki likier beztroskiego życia, który miała nadzieję nieprzerwanie spijać u boku męża, coraz częściej zaczynał trącic dla niej gorzko-oschłym posmakiem…

Przerwała rozmyślania, gdy czerwona lampka przed kokpitem oznajmiała schodzenie do lądowania. Przed nimi – Paryż!

 

Kilkugodzinny pobyt w mieście miłosci zleciał im jak krótka, ckliwa serenada. Chodzili po ulicach Paryża trochę „bez ładu i składu”, i niby 11124806_569694789839605_7563092970196718489_n„zaliczali” popularne atrakcje turystyczne i nawet obiadokolację zjedli w restauracji na Wieży Eiffla, ale wszystko to bylo dla niej takie mało romantyczne i na zadyszkę. Dobrze, że chociaż ten jeden raz, na tle „Pól Marsowych”, nieoczekiwanie wziął ją w ramiona, uniósł do góry i pocałował… „Jeden pocałunek na cały Paryż? nie za mało?”

Wieczór nadszedł bardzo szybko, i cóż było czynić? Żadne zaklęcia ani czary i tak by nie pomogły…”Paris mon amour, salut!”… Nadeszła pora powrotu do domu.

– Tak smutno mi wracać… – faktycznie: ze smutkiem w głosie cicho mówiła Marina, – ale jestem szczęśliwa, że ty i ja chociaż byliśmy w tym mieście razem.

– Jak na tak krótki wyjazd – obejrzeliśmy naprawdę niemało. – Odpowiadał Babicki, – w końcu to nie był urlop, a tylko weekend…

– Tak, sporo zaplanowałam na te krótkie dwa dni, ale ze wszystkim zdążyliśmy. I bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.

– A ja… na jutro już mam zaplanowany przez Caterinę szereg spotkań. Słowem: robota czeka, i tylko ty będziesz mogła sobie do obiadu spokojnie polegiwać w łóżku…

– Jaśku, naprawdę jestem ci wdzięczna za tak wspaniały weekend!…

– Kochanie, cieszę się, że mogłem spełnić twój kaprys. Nie wiem tylko, kiedy będzie możliwość zorganizowania podobnego. Z pewnoscią nieprędko…- szybko wydeklamował Babicki

*

Któregoś wieczoru, jakoś tak zwyczajnie, bez powodu Babicki postanowił zajrzeć do pracowni swej żony. Ledwie tam wszedł, i od razu przykuły jego uwagę płótna z pejzażami Pragi. Jedne – wykończone i nawet oprawione już w ramy, inne – dopiero w fazie szkiców, ale i w tej fazie klarownie zdradzały ciekawą koncepcję malarki i niebanalny zarys fragmentu miasta. Nad jednym z niewykończonych płócien pochylała się właśnie Marina.

– Niezłe, całkiem niezłe, – skomentował cicho. – Już przed ślubem podziwiałem kilka twych prac, ale te… te są naprawdę świetne! Trzeba zaprezentować je fachowcom. A wcześniej – pokażę kilka płócien Thomasowi. On całkiem nieźle zna się na malarstwie, a co najważniejsze: sam obraca się w kręgach współczesnych mistrzów i marszandów. Nie będziesz miała nic przeciw?

– Nie. – Cicho odpowiedziała mężowi wolno unosząc tułów znad płótna.

– Coś mi podpowiada, że to całkiem dobre malarstwo… tylko ramy trzeba by dobrać staranniej, tak aby całość pracy prezentowała się jeszcze bardziej efektownie…

– A dlaczego Caterina i Thomas jak dotąd nigdy do nas nie wpadli z wizytą?

– Ze mną widują się całkiem często. A za tobą, jak już kiedyś ci wspomniałem, niespecjalnie przepada Caterina.

– A co ja jej takiego zrobiłam, że mnie nie lubi? Możesz mi w końcu powiedzieć?

– Lubi, nie lubi… Nie wiem. Nie pytaj mnie. Widocznie nadajecie na innych falach… – I aby urwać wątek szybko dopowiedział: – Dobra, jutro, zaproszę Katię z Thomasem na obiad. Bądź w domu o szesnastej. Przekażę Matyldzie, aby się wszystkim zajęła, przygotowała i nakryła do stołu.

– A jak mam się ubrać?

– Kochanie… Normalnie, jak na co dzień.

Znów pochyliła się nad płótnem i  malutkim pędzelkiem coś tam w nim nieznacznie skorygowała.

– Mamy mnóstwo pozamykanych pokojów w tej rezydencji. – Wciąż w pochyleniu przemówiła, – Wielu z nich nawet nie widziałam. Pokażesz mi je kiedyś? – nieoczekiwanie spytała.

– A co tam do pokazywania? Wszystkie do siebie podobne. Gdyby każdy pokój był otwarty – trzeba by zatrudnić mnóstwo pokojówek, aby utrzymać wszędzie porządek i czystość. A tak, wszystko jest zabezpieczone i schowane przed kurzem.

– No, tak ale…

– Mało ci pokoi na co dzień, skarbie? jak dotychczas bardzo rzadko zatrzymywałem się na tak długo w jednym kraju, tak jak to ma u nas miejsce teraz. Nigdy więc nie miewałem czasu dokładnie zwiedzać swoich włości. I tak mi już zostało… – Powiedział Babicki tuląc do swego torsu żonę. – Wkrótce, kochanie, wkrótce, znając Caterinę, znów przeniesiemy się do innego kraju, a potem do kolejnego i znowu kolejnego…

Rina także delikatnie objęła męża i nawet nie zauważyła w którym momencie, ale niespodziewana fala czułości i miłości zawładnęła jej całym ciałem. Zachciało jej się bliskości, teraz i zaraz, w tej pracowni, na tej antycznej kanapie… „Jak by mu o tym podpowiedzieć?” – myślała. I nie myślała długo. To, czego tak nagle zapragnęła – on – znawca kobiet: Babicki – „odczytał” z jej oczu prawie natychmiast. Też podniecała go wizja kochania się z żoną na… przecież jak do tej pory nieochrzczonym meblu(!). „Trzeba to niedopatrzenie szybko nadrobić” – skonstatował. Delikatnie osunął się z wtuloną w niego małżonką na miękką antyczną kanapę… Po krótkiej grze wstępnej ograniczonej własciwie tylko do wspólnego pozbywania się partii bielizny – kochali się równie krótko, choć intensywnie, na tyle intensywnie, że gdy wrócili z błękitnych obłoków na ziemię – nadal wzajemnie tuląc się w ramionach na chwilę słodko zasnęli.

 

Caterina z Thomasem przybyli do willi państwa młodych punktualnie o szesnastej.

– No, dzień dobry moja Rinko! – z odrobiną emfazy w glosie przywitała ją Caterina. – Jak tam nasz maestro Babicki, nie zaniedbuje się w obowiązkach młodego żonkosia?

– Dziękuję. Z obowiązków, które masz na myśli, wywiązujemy się solidarnie i z obopólnym zadowoleniem, – mniej czy bardziej nieporadnie próbowała odgryźć się swej, jest już tego najzupełniej pewna, obłudnej przyjaciółce.

– Oj, to dobrze. Dzięki temu wasz miesiąc miodowy przedłuży się na lata. Tylko pozazdrościć!… Prawda Thomas, że jest czego?

Thomas, który zazwyczaj w podobnych sytuacjach zachowywał status-quo osoby bardzo taktownej i małomównej – i tym razem skwitował pytanie żony jedynie subtelnym skinieniem, wyrażającym przytaknięcie. A tymczasem Babicki nie przejmując się zaczepkami Mariny, ale i kalamburami Kati – uśmiechając się jedynie spod wąsa z głębokim pokłonem uprosił gości na salony.

– Tak, niezłe prace, – ocenił Thomas w pierwszej kolejności zaprowadzony przez gospodarzy do pracowni Mariny, – Całkiem niezłe…

Zaproponował nawet, aby je umieścić w galerii sztuki w Niemczech, w małym miasteczku niedaleko Norymbergi, na sprzedaż. Ma tam swoich kilku zaprzyjaźnionych marszandów i nawet własną niewielką  galeryjkę z obrazami.

– …Jeszcze te trzy, Rino, dokończ i je także biorę „w ciemno”, – rzekł Thomas wnikliwie przyglądajac się pejzażom Pragi. – Dziś zbyt wiele na nich nie da się zarobić… Nieznane nazwisko… ale za jakiś czas, sądzę, to się zmieni.

– No i moja małżonka zacznie zarabiać prawdziwe pieniądze, – zaśmiał się Babicki.

– Takich małżonek, mój Januszu, dotychczas los ci skąpił, ale, mamy dowód, że coś się w tej materii zmieniło… szczęściarzu! – zażartowała Caterina.

– Ciekawe, ile za nie dadzą?… Chodźmy już. Obiad na stole czeka! – zaprosiła do salonu gospodyni.

I gdy zasiedli już do stołu Thomas podsumował:

– Za wszystkie, to jest za te siedem… hmm… co najmniej dwa tysiące euro. – Ocenił.

– Niczego sobie!  – zdziwiła się Marina.

– I ja bym nie odmówiła takiej ceny, – wtrąciła się do rozmowy Kati. – Proponuję uroczyście odnotować ważne wydarzenie: oto dziś, na czeskiej ziemi „narodziła się” nowa, wzięta, polska  malarka. Marino, gratulacje! Zaraz wzniosę toast za twoją artystyczną przyszłość!… Drogi Januszku, nalej nam tego ziołowego likieru, który specjalnie na tę okazję zakupiliśmy dla was z Thomasem…. Ma taki ciekawy, egzotyczny smaczek.

Jednak Marinie „ciekawy, egzotyczny smaczek” niespecjalnie przypadł do gustu. Nie dopijając do końca przecież i tak niewielkiego kieliszeczka zwróciła się do Janusza:

– Jaśku, proszę, podaj mi soku pomarańczowego. Coś ten likier chyba za bardzo trąci dziwnymi ziołami, ma taką goryczkę, że aż w gardle drapie…

– A mi bardzo zasmaczył, – stwierdził Babicki. – Thomas, jeszcze jedną porcyjkę, please! – ze śmiechem zawołał.

*

Późno w nocy, leżąc w łóżku, Babicki zapytał żonę:

– I co zrobisz ze swymi pierwszymi zarobionymi euro?

– Prezent ci kupię, jak tylko pojawią się na mojej karcie, mój mężu…

– O proszę!  Ale mam szczodrą małżonkę!

– Dla mego męża nie będę żałowała niczego…

– Nie potrzebuję prezentów, kochanie. Mam wszystko. Powinnaś oszczędzać… A co u twej córki? – nieoczekiwanie spytał.

– U mojej Ninki? Ninka jest już dorosła. Ma z czego żyć. Wynajmuje po dziadkach mieszkanie a i oszczędności po nich w banku dziedziczy niemało…

– Marinko…

– Tak kochany?

– Chodź, przytul się do mnie.

– O, mój Jaśku… – Przylgnęła natychmiast do Janusza wkładajac mu rękę pod piżamę.

– Źle mnie zrozumiałaś. Jest mi trochę zimno. Chciałbym już spać…

 

Książę z bajki – lista rozdziałów 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *