Minęły trzy miesiące. Dla Mariny – niemal niepostrzeżenie: pośród codziennych zajęć i trosk. Jakie tam, zresztą, troski? W domu panował ład, spokój, porządek – a wszystko, co dotyczyło domowników toczyło się sprawnie i leniwie, wedle stałego rytmu, według dawno ustalonych reguł i zasad, słowem: niczym w sielskiej zagródce, lub, jak miło zauważyła kiedyś Marina, jak w „domku z bajek”…
W międzyczasie, dla coraz bardziej wyczekiwanych dzieciaczków Oksana nadziergała na drutach kilka kaftaników. Wcześniej uszyła dwie pary skarpetek i śliczną różową sukieneczkę z białymi falbankami. Teraz obrabia zielone spodenki… Okazało się bowiem, że robótki ręczne to nie tylko dodatkowo wyuczona profesja Oksany ale i ulubiona pasja. „Gdybyż jeszcze nie była tak małomówną, – wzdychała Marina, podziwiając czarujące efekty pracy swej pokojówki, – na pewno mogłabym mieć w niej przyjaciółkę i powierniczkę wszystkich moich zmartwień i marzeń.” No ale Oksana była, jaka była. I z konieczności trzeba się z tym pogodzić. Przyszła zatem mama większość czasu zmuszona będzie spędzać głównie z własnymi myślami. Na szczęście nie musi to dla niej być takie trudne i przy niewielkim poświeceniu poradzi sobie na wiele sposobów, tak jak zresztą czyni to do tej pory, a więc: a to pochylając się w pracowni nad kolejnym płótnem, a to uprawiając jogę, albo najprościej: spacerując po przydomowym parku i podglądając, jak budzi się i przygotowuje do wiosny przyroda. Każdą refleksją dotyczącą wyczekiwanych dzieciaczków dzieliła się za to, i zamierza tak czynić nadal – z córką i z przyjaciółmi na Skypie.
Podczas tych trzech miesięcy w domu Janusza i Mariny niewiele więc się działo. I nawet Caterina, która z końcem stycznia po kilkutygodniowym urlopie z dwiema wielkimi walizami i dębowym kufrem przybyła do Pragi (oboje z Januszem odbierali Caterinę z lotniska) nie wniosła do domu Babickich tak charakterystycznej dla siebie żywiołowości i gonitwy wydarzeń. „Z początkiem każdego roku, – wyjaśnił Marinie Janusz, – pracujemy z Cateriną nad strategią rozwoju przedsięwzięć medialnych, ale także oceniamy sprawozdania projektów zanikających i zakończonych. Redyskontujemy zasoby i środki. Wypracowujemy dla rad nadzorczych jednostek podległych pod FPTB wytyczne i kierunki ekspansji… To wymaga spokoju i z konieczności zaprzestania mojej działalności publicytyczno-medialnej”. Marina nie miała głowy do tych wszystkich wyjasnień męża, zresztą niewiele z nich pojmowała a nawet niewiele ją obchodziły, dlatego gdy na długie godziny zamykał się w pracowni ze swą osobistą cosierge-menedżerką okazywała daleko idącą wyrozumiałośc. Starała się im w niczym nie przeszkadzać, ciesząc się, że przynajmniej na co dzień ma męża pod ręką i, co najważniejsze, w domu.
Caterina zamieszkała w zachodnim skrzydle rezydencji, z którego roztaczał się widok zarówno na okna Mariny jak i na wschodnią flankę tarasu wychodzącego z pracowni Janusza. Miała tam do dyspozycji kilka pokoi dziennych, w tym wielki salon i obszerną sypialnię – nawiasem mówiąc – prawie identyczną z tą, którą Marina zajmowała z Januszem.
– Postanowiłem, że w tym roku zamieszkamy razem, we trójkę, na trochę dłużej, – poinformował żonę Janusz, kładąc się wieczorem do małżeńskiego łoża. – Nie ma sensu, abyśmy z Cateriną codziennie marnowali czas na dojazdy do biura w centrum Pragi. Uzgodniliśmy z Cateriną, że nie będzie nadużywała naszego miru domowego. Możesz być więc spokojna, honey, dom jest na tyle duży, iż na co dzień nawet nie będziecie musiały się widywać.
– Jak uważasz, Jaśku… – skwitowała bez emocji Marina, gasząc lampkę nocną i kładąc się na plecy – A czy Thomas naprawdę już więcej nas nie odwiedzi? Caterinie może być przecież smutno, bo i nawet Johannka przy sobie tu nie ma…
– Nie martw się, honey… – Babicki wtulił głowę w pierś żony, – Cati każdego weekendu będzie latała do Niemiec, ustaliliśmy to już na samym wstępie…, a poza tym, dzięki Skypowi będzie miała kontakt z rodziną na co dzień. Zupełnie jak ty, kochanie…
– Jaśku, ale ja do Cateriny tak naprawdę nic złego nie czuję. Teraz, gdy w dodatku nie porywa ciebie z naszego domu na długie tygonie, to i chyba mogłabym ją polubić…
– Bardzo się cieszę, że tak mówisz, Rinko. Caterina, to, tak naprawdę uczynna i życzliwa ci osoba.
– Życzliwa? Kiedyś mówiłeś coś innego…
– Mówiłem, nie mówiłem… – przerwał jej zniecierpliwiony Janusz i na chwilę przysiadł na łóżku, poprawiając poduszkę, – Ludzie się zmieniają, honey. Życie ich zmienia. Czy ty wiesz, że Caterina z własnej inicjatywy postanowiła znaleźć dla ciebie nowego agenta, który…
– Jakiego agenta? – i przewróciła się na bok, jak gdyby próbujac mimo ciemności w sypialni zajrzeć mężowi w oczy.
– No daj powiedzieć… Caterina poprosiła Thomasa, aby zwrócił się do swego przyjaciela, a zarazem znanego krytyka sztuki i jednocześnie własiciela galerii na Hradčanach, o udzielenie ci wszelkiej pomocy…
– Thomasa? Ojej!
– … pomocy zarówno w kwestiach warsztatowych, jak i rynku sztuki. – kontynuował profesorską perorą Janusz, – Pan Jiří Ježek, bo o nim mowa, obiecał, że od zaraz chętnie może ci służyć i radą, i wsparciem. Jeśli więc tylko ci się spodoba – będziesz miała w jego osobie i przyjaciela, i pedagoga ale i marszanda. Prawda, kochanie, że Caterina potrafi być wspaniała? Dałabyś w to wczesniej wiarę? – I Ponownie położył się tuląc do boku swej żony.
– Hmm… No miło mi. – Oznajmiła wyraźnie zaskoczona Marina. – No widzisz, jaki ten Thomas jest dla mnie uczynny… – i z rozrzewnieniem westchnęła.
– Tak, Thomas i Caterina to bardzo uczynni nam ludzie. Dobrze, ze chociaż Kati wciąż z nami…
– Śpijmy już, Jaśku!
I nie dyskutując dłużej, nie przeciągając rozmowy męża z brzemienną żoną wtuleni w siebie małżonkowie spokojnie zasnęli. Miesiąc wcześniej zgodnie przyjęli zasadę, że z uwagi na mnogą ciążę Mariny z seksem małżeńskim wstrzymają się aż do rozwiązania.
*
Dzień za dniem upływał leniwie i sennie. Zgodnie z dotychczasowym rytmem Babicki całe godziny przesiadywał z Cateriną w pracowni, gdzie wytyczali nowe horyzonty biznesowych działań, choć bywało i tak, że na cały dzień wyjeżdżali „na miasto” aby, jak tłumaczył Janusz: „nadzorować różne ważne służbowe sprawy w terenie”. Pan Jiří Ježek – od dwóch tygodni przebywał na biennale sztuki w Lozannie i co za tym idzie – nowego marszanda Marinie wciąż nie było dane poznać osobiście. Czekała jednak tej chwili z nadzieja, ale i ciekawoscią.
– Powiedz mi chociaż, jak wygląda? – spytała pewnego dnia napotkaną przypadkowo w kuchni Caterinę.
– Możesz być spokojna, Marinko, Jiří to bardzo miły i sympatyczny pan. – Uśmiechnęła się Kati. – Pamiętasz dobranocki z Rumcajsem?
– Pewno! Zawsze bardzo je lubiłam. A czemu pytasz?
– Bo jakby go zjadł! Ma bujny czarny zarost od ucha do ucha, chodzi w krótkich czarnych kozaczkach i jak nasz Rumcajs jest szczęśliwym mężem i tatusiem małego Cypiska, choć co do imienia nie jestem pewna…
– Ale fajnie! Już nie mogę się doczekać. A ile pan Jiří ma lat?
– Zdaje się… 35? – zawahała się.
– To młodszy od Thomasa… – westchnęła Marina.
– O, przepraszam! – zareplikowała Caterina, – mój Thomas od swego wieku odlicza VAT. I wiesz co?… – Caterina na chwilę zamilkła, robiąc tajemniczą minę, – Jako jego żona uważam, że odlicza słusznie! – i obie panie roześmiały się serdecznie.
Pobyt Cateriny w rezydencji Babickiego, jak widać, w niczym na szczęście nie burzył atmosfery domu. Można by bawet rzec, dzięki obecności Cateriny – gospodyni czuła się wreszcie bardziej panią, niż kopciuszkiem. Od czasu do czasu miała dla kogo się ładnie ubrać, przed kimś się pochwalić nowym obrazem, wypić z kimś popołudniową herbatę (co prawda: zdarzało się to rzadko!), albo tak jak teraz – pożartować przy byle jakiejs okazji.
Było jednak coś, co od pewnego czasu zaczęło ją trochę niepokoić: otóż ostatnimi tygodniami odnosiła wrażenie, że każdy jej krok śledzony jest i obserwowany nie tylko pod czujnym, nieustannie podążający za nią wzrokiem Matyldy (do wścibskich oczu Matyldy zdołała się już przyzwyczaić), ale i przez sprawnie zorganizowaną i prawdopodobnie „centralnie zarządzaną grupę jakiś przebiegłych, wszędobylskich szpiegów”.
– Jaśku, wydaje mi się, że ktoś nas stale obserwuje, nas i nasz dom, – zwróciła się w końcu do męża, – od kilku dni widzę, jak jakiś młody mężczyzna czai się obok zabudowań i wnikliwie wszystkiemu się przygląda.
– Droga moja, niczym się nie martw, to tylko twój instynkt macierzyński ulega naturalnemu wyostrzeniu i podświadomie wzmacnia biologiczne mechanizmy odpowiedzialne za ochronę matki przyszłych dzieci. W efekcie masz poczucie czychajacego za każdym rogiem zagrożenia… Powtarzam: nie martw się, Marinko, wszystko jest w porządku i nie ma tu wokół żadnego zagrożenia.
– Ale ja kogoś naprawdę widziałam…
– Kochanie… Na pewno ten człowiek to nasz nowy sąsiad, dlatego masz prawo odczuwać, że to ktoś dotąd ci obcy. Nie przejmuj się, nie zamartwiaj… Zobacz! Jesteś taka piękna z tym swoim krąglutkim brzuszkiem, i miło na ciebie patrzeć. Nawet Caterina mówi, ze świetnie wyglądasz i że ciąża ci dobrze służy, honey. Nie powinnaś kisić się w tych murach, chować przed całym światem… Musisz w ogóle więcej wychodzić do ludzi, przebywać między ludźmi i… – dodał z wyraźnym naciskiem, – nie bać się ludzi! Niech wszyscy zobaczą, jak wypiękniałaś! Dlatego w piątek wieczorem idziemy do teatru. Caterina zamówiła już bilety. – I uciął dalsze wywody Janusz.
Jednak po kilku minutach, gdy wszedł do łazienki, usłyszała, jak dzwonił gdzieś i oschłym głosem wyrażał pretensję, że małżonka czuje się zaniepokojoną i podejrzewa kogoś o szpiegowanie. Rozmowę zakończył stanowczym stwierdzeniem, że jego żonie należy oszczędzić wszelkich niepotrzebnych podejrzeń i lęków, i ma nadzieję, że podobnych telefonów nie będzie musiał w przyszłości wykonywać nigdy więcej.
*
Początek kwietnia. Przyroda do reszty wybudziła się z zimowego snu i na drzewach zaczęły się pojawiać pierwsze zielone wypustki. Marina jest w szóstym miesiącu ciąży. Przyjaciel rodziny – doktor Trazom, który przejazdem zagościł w Pradze, nie omieszkał odwiedzić, oczywiście, przyszłej mamy, a przy okazji – Cateriny I Janusza. Poddawszy Marinę swej kolejnej autorskiej hipno-diagnozie (pod dźwiękami sonaty Mozarta) po zakończonym badaniu ocenił krótko: oba płody rozwijają się bardzo dobrze a ciąża układa się wręcz wzorcowo. Zadowolony z wyników badań Janusz chciał zaprosić przyjaciela na wieczór do Opery. Ale Patryk bardzo przepraszając odmówił: jeszcze dziś musi się stawić w Sztokholmie; prace kapituły komitetu noblowskiego nabierają coraz większego tempa. Przed doktorem Trazomem, wszystko na to wskazuje, decydujące auto-promocje… Na lotnisko odwiozła Patryka tylko Caterina. Przyjaciele, zdaje się, mieli sobie coś ważnego do powiedzenia na osobności. Dlatego dzisiejszego popołudnia Janusz postanowił usiąść spokojnie do fortepianu i odświeżyć swój repertuar pianistyczny, na co od początku roku nigdy nie było ani czasu, ani okazji. „Mam nadzieję, że mnie zanadto nie oplotkują!” – pomyślał o ich obojga i uśmiechnął się pod wąsem. „Oby tylko doktorek nie za bardzo zawrócił Kaśce w głowie!”
Następnego dnia po badaniach Patryka Marina ze zdziwieniem stwierdziła, że poranne mdłości, których doznawała od początku ciąży – zupełnie ustąpiły. Zauważyła jednak i coś innego: brzuch, który już od jakiegoś czasu nabierał charakterystycznych ciążowych kształtów utrudnia jej poranną gimnastykę. Zupełnie, jakby z dnia na dzień stał się wyraziście większy. Ale na szczęście, na żadne inne objawy nie było powodów do narzekań i na samopoczucie – też nie. Czasem jednak bywały sytuacje, które miałyby prawo i jedno, i drugie ukrócić. Na przykład: znów wypłynął problem alkierza. Kiedyś Janusz sugerował Marinie, aby przeniosła się do innej, specjalnie dla przyszłej mamy zaadoptowanej sypialni, aby było jej wygodniej i nie musiała znosić nieregularnego nocnego trybu życia męża. Ale już wtedy zdecydowania się sprzeciwiła. Teraz na ponowioną sugestię odpowiedziała z naciskiem: „Dam się stąd wyprowadzić tylko na salę porodową, a dalej – czas pokaże”. Gdy wciąż nie napotkała zrozumienia ze strony Janusza dorzuciła: „Kochanie, sam możesz przecież się wyprowadzić z naszej sypialni, jeśli uznasz, że nie ma tu miejsca dla nas obojga, a ja zostanę z dzieciaczkami i przeniosę Oksanę w pobliże”. I ucięła dalszą dyskusję, przy okazji sama się dziwiąc (niemało!), że potrafi aż tak asertywnie wyrażać swą własną wolę. Po tym incydencie miały miejsce i inne małżeńskie „negocjacje”: na wyraźne życzenie Mariny małżonkowie ostatecznie zadecydowali, że Oksana pozostanie przy rodzinie na dłużej i będzie pomagała w przyszłości przy dzieciach. Ma przecież stosowne ku temu doświadczenie i staż potwierdzony kilkoma solidnymi referencjami. Na dodatek i sama Oksana wyraża gotowość podjęcia się nowych, odpowiedzialnych obowiązków i zadań. Cicha i niekonfliktowa pokojówka od początku zaskarbiła bowiem sobie zaufanie swej pani. Jej małomówność, w tym wypadku, nie była wadą – a atutem. Zapewniała przyszłej mamie spokój, jakże w rożnych sytuacjach nieodzowny i bezcenny. Dlatego Marina bez trudu przywykła do cichej, dyskretnej towarzyszki domowego życia, czując, że na długie lata zwiąże się z ich rodziną na dobre i złe. A to, że chyba już nigdy nie będzie miała w Oksanie rozmownej przyjaciółki? Trudno! „Tam gdzie służba – tam nie musi być przyjaźń” – ostatecznie uznała.
Sielskie życie w „domku z bajek” nie trwało jednak w nieskończoność. Grom z jasnego nieba, który niespodziewanie zburzył spokój Mariny spadł z najmniej spodziewanej strony – z samej Warszawy. Pod koniec kwietnia zadzwoniła do niej Janina:
– Mamusiu, – szlochała z ekranu monitora córka, – Michael zaginął!
– Jak to zaginął? Co ty opowiadasz?
– No zaginął! Nie ma go w domu, nie ma z nim kontaktu od ponad doby, telefon ma wyłączony, a nigdy mu wcześniej nic podobnego się nie zdarzało! – wykrzykiwała z ekranu.
– A kiedy miałaś z nim ostatni kontakt?
– Po raz ostatni dzwonił wczoraj po południu… już byłam w domu, a on był jeszcze na uczelni, powiedział, że ma z kimś spotkanie w sprawie pracy, że wróci późnym wieczorem. Teraz minęła przeszło doba, jak nie wrócił i nie ma od niego wieści. Co, mamusiu, mam robić?
– Uspokój się, córuś… nic nie możesz teraz zrobić… po prostu… na razie czekaj. Na pewno wkrótce zadzwoni, albo przyjdzie… Nie płacz, kochanie. Nie zamartwiaj się, córeczko! Na pewno wszystko będzie dobrze!
– Mamuś, wybacz, że niepokoję cię swoimi problemami… A jak ojczym, jest w domu?
– Nie. Nie ma teraz. Załatwia jakieś sprawy z Cateriną na mieście. U nas jest ósma wieczór, na pewno wrócą lada chwila.
– A ostatnio wracał wcześnie?
– Nie, on właściwie, córuś, nigdy nie wraca wcześnie. Wczoraj zadzwonił do mnie i ostrzegł, że będzie bardzo późno. Miał mieć jakieś rozmowy w ministerstwie a potem biznesową kolację z kilkoma wydawcami. Zasnęłam, nie doczekawszy się. „Dlaczego ona tak szczegółowo wypytuje mnie o Janusza? – zastanawiała się Marina. – No tak… Pozostawiona ze sobą sam na sam w domu, z przerażonymi myślami przynajmniej chce się pocieszyć, że u nas normalnie…” – wytłumaczyła sobie matka.
Następnego wieczora znów zadzwoniła córka. Tym razem na telefon domowy. Jej głos był cichy i wyzuty ze wszelkich emocji i uczuć. Marina dobrze zna swoją córkę: wiedziała, że ten jej półmatowy szept – to efekt działania silnego środka uspokajającego. Nie zapowiada nic dobrego…
– Mamo, – spokojnie zakomunikowała Janina, – Michael nie żyje…
– Dziecko moje, co ty mówisz?! – krzyknęła do słuchawki Marina.
– Byłam wczoraj w kostnicy… na identyfikacji. Właśnie przylecieli rodzice. Jestem na lotnisku, będę ich odbierać. Nie denerwuj się, mamuś. Jestem silna. Wszystko wytrzymam…
Marina osunęła się na fotel. Przez minutę-dwie w ogóle nie wiedziała co się z nią dzieje… Córka w międzyczasie rozłączyła się i matka pozostała sam na sam ze sobą. Czuła, że braknie jej tchu. Trwało to na szczęście tylko chwilę. W końcu oddech się wyrównał, uspokoił… Próbowała wstać z fotela, ale ciało stawiło zdecydowany opór. Wydawało się dużo cięższe, niż kiedykolwiek. Nie mając sił aby wstać do pionu, a nawet aby zawołać po Oksanę albo męża, siedzącego nieopodal w swej pracowni – wyjęła komórkę i zadzwoniła do niego z prośbą niech przyjdzie… Janusz z podążająca nieznacznie z tyłu za nim Cateriną przyszedł natychmiast.
– Marinko? – zapytał strwożony widząc mocno pobledniałe oblicze małżonki, – co ci się stało, honey? Dobrze się czujesz?
– Drogi mój… – powiedziała do niego tonem, który bardzo podobny był do tego, jaki sama przed kilkoma minutami słyszała w słuchawce, – Przed chwilą dzwoniła Ninka…
-Tak?
– Michael nie żyje… Biedna córunia moja… – prawie szeptem oznajmiła mężowi Marina, a do jej oczu zaczęły cisnąć się łzy.
– Kochanie, co ty mówisz?! Tylko się nie denerwuj… Czekaj nie wstawaj! – Marina próbowała podnieść się z fotela, – Jak to nie żyje? Jak to się stało? Coś więcej powiedziała?
– Janusz, pomóż Marinie się podniesć, – odezwała się Caterina, która przez cały czas trzymała się nieco z boku stając się mimowolnym świadkiem rodzinnej tragedii.
– Nie. Nie było kiedy. Właśnie dzwoniła z lotniska, skąd odbiera jego rodziców. – I wspierając się o ramię Janusza w końcu zdołała podnieść się na nogi.
– Biedny chłopak…- westchnął Babicki. – Chodź, Marinko, zaprowadzimy cię do łóżka. Kati, pomożesz nam?
– Biedna moja Nineczka, kochała go tak bardzo… – i łzy zaczęły pokapywać z oczu Mariny.
– Oksana, przynieś tu szybko krople uspokajające i tabletki nasenne, – krzyknął do pokojówki Janusz; – zaraz wypijesz, honey, łyżeczkę i położysz się spać. Jeszcze tylko brakowało nam tu cudzych problemów… – syknął podirytowany.
– Janusz, jak możesz tak mówić? To przecież chłopak twej pasierbicy i trauma twej żony. – Caterina spojrzała na Babickiego z wyrzutem.
– No tak, przepraszam… Honey, ale tak bardzo się o ciebie martwię!
– Jest dopiero dziewiąta wieczór. Zostaw mnie! Nie chce mi się jeszcze spać. – Sprzeciwiała się poczynaniom Janusza wpółomdlała żona.
– Honey, muszę dbać o twe zdrowie i zdrowie naszych przyszłych dzieci… Janina jest dorosłą kobietą, na pewno sobie poradzi. – próbował uspokoić żonę.
– Ona tam teraz taka sama… – chlipała ułożona już w łóżku Marina.
– No to co byś chciała? Może mam teraz do niej lecieć? Wspierać ją? Ukoić? I zostawić tu ciebie samą?… Nie, kochanie, nie ma takiej możliwości, nie ma takiej potrzeby, będą przy niej przecież jego rodzice…
– Rodzice Michaela… – westchnęła Marina. – Oni sami potrzebują teraz wspomożenia. Biedny chłopak, nawet nie zdążył zostać zięciem…
– Proszę, weź Marinko te kropelki. – I pocałowawszy małżonkę w policzek, przytuliwszy na chwilę jej głowę do swego torsu ukołysał delikatnie w ramionach, a następnie podał małżonce przekazaną mu przez Oksanę łyżeczkę z medykamentami.
W międzyczasie Caterina dyskretnie opuściła sypialnię małżonków. Wychodząc jednak nie omieszkała zwrócić uwagi na piękne sztukaterie w stylu art-deco, zdobiące wielkie sypialniane lustro, podwieszone pod sufitem. „Miło byłoby spędzić pod czymś takim noc” – pomyślała i przytaknęła sobie z uznaniem głową.
A tymczasem Marina nie przeciwstawiając się dłużej woli męża posłusznie wypiła zawartość. Przez kilkanaście jeszcze minut Babicki siedział przy żonie na łóżku czekając, aż uspokoi się do reszty, rozluźni, zamknie oczy i zaśnie. Słysząc jej równy oddech cicho wstał i wyszedł z sypialni, po drodze nakazując Oksanie, aby czuwała przy łóżku Mariny i natychmiast zawołała go, gdyby mimo wszystko z jakiegoś powodu żona się obudziła.
Wszedł do swej pracowni, zamknął drzwi a następnie wykonał jakiś telefon. Osobie, która odebrała przykazał, aby zablokowana wszystkie połączenia od córki na telefon domowy i telefon komórkowy Mariny. Po czym upewniwszy się raz jeszcze, że sytuacja jest w pełni opanowana i pod kontrolą – skierował swe kroki do zachodniego skrzydła domu.
Książę z bajki – lista rozdziałów
Panie Babicki, kwateruje Pan tę Fille w swojej praskiej posiadłości z takimi honorami, niczym – nie przymierzając – Josefína Dušková samego W. A. Mozarta w Bertramce, a ta cała Caterina to zołza od gradobicia!
Proszę się mieć 24/7 na baczności i przede wszystkim nie sponsorować jej z własnej kieszeni shopping tourów po europejskich stolicach mody i muzyki – mało kafli jej Pan buli na miesiąc?! Obserwowałam kiedyś to próżne stworzenie z jej Thomasem (proszę go nie postarzać, to prawie jej rówieśnik!) na zakupach w naszych warszawskich „Złotych Tarasach” i w duchu mu współczułam. Nie kupił sobie nawet krawata, za to ona wyszła z całą kolekcją Zienia!
Z wyrazami sympatii,
Zatroskana i wierna czytelniczka 😉
Droga zatroskana czytelniczko…
Dla mniej wprawnego znawcy kobiet ton Pani buńczucznej wypowiedzi mógłby świadczyć o małostkowości pobudek, vulgo – o pochmurnej chorobie kobiecej zazdrości, jakże wszędobylskiej we współczesnym, zbrukanym przez merkantylny konsumpcjonizm świecie. 🙁
Na szczęście napisała Pani do Janusza Babickiego – człowieka i mężczyzny uginającego się pod ciężkim ekwipunkiem życiowych doświadczeń, piewcy i sługi narodów, wrażliwego, zdrożonego wędrowca, który w każdej napotykanej oazie pragnie wierzyć, że napotka przyjaciół nie zaś mąciwody i wichrzycieli.
Proszę więc, droga, wierna mi czytelniczko, nie pozbawiać mnie tej wiary w czystość ludzkich tęcz, wiary w moich czytelników i cyzelując negatywne pobudki, więcej ufać niźli przypisywać bliskim i kochanym przeze mnie ludziom pyszałkowate gesty i dufne czyny.
Poeci mawiają: dym jest zasłoną ognia. Ufam przeto, że gdy mgły ustąpią ujrzę w Pani duszy żar pokuty a prawda o sile płomieni zamieni Pani smutne oskarżenia w zgorzel.
Janusz Babicki
Sługa Pani i orędownik nadziei.