Rozdział 11
Do cukierni „u Czubaka” spacerkiem było ledwie kilka minut. Dzielnie stawiając opór silnym podmuchom wiatru, przytrzymując co chwila dzianinowy beret, dziarskim krokiem podążała wzdłuż starobabickiego rynku. Mimo że na dworze już kalendarzowa wiosna – zapóźniona zima nie zrzekała się praw do zbijania temperatur nawet poniżej zera, ani do organizowania mini-huraganów, takich choćby jak ten, z którym jej – Wielisławie przyszło się teraz zmagać. Owinięta szalem zatrzymała się na chodniku i zaczęła nerwowo rozglądać, kierując w końcu wzrok na budynek po drugiej stronie ulicy.
Za ogromnym oknem, samotnie i pogrążony w mglistych rozmyślaniach siedział On. Oparty łokciami o pusty stół patrzył w stojącą przed nim szklankę, znad której zapewne ledwie postrzegalnym dymkiem unosiła się para. Jego czarne, choć w wielu już miejscach posiwiałe włosy niedbale układały się w różnych kierunkach, a cienki bordowy sweter uwypuklał napięte mięśnie ramion i barków.
Wielisława zrozumiała: pułapka zatrzaskuje się. Ponownie i nieodwołalnie. Jej serce przestało bić na kilka długich sekund, oddech zatrzymał się i wydawało się, jakby cała zgromadzona wokół niej przestrzeń odparowała w nieznane… Wiemy, wiemy! Tak czasem przecież w życiu bywa…Żyjesz sobie, żyjesz, jesz, chodzisz do pracy, babrasz się w bolączkach codzienności i marzysz o lepszych czasach, a tu… Spadasz w czarną dziurę zabierając ze sobą na zatracenie wszelkie resztki rozumu. Tak, Wielisława widzi go i… stara się nie zwariować od widoku do reszty. Próbuje pogodzić się z faktem, że ją, no, po prostu zaklinowało. Widzi Ediego trzeci raz w życiu, a przecież tulił ją w ramionach tylko raz. I co z tego, że raz? Gdybyż jeszcze ten jeden raz skutecznie powstrzymał ją od uporczywego wlepiania teraz w niego oczu – pół biedy. A tu? – nic!… A jednocześnie wlepiając weń wzrok przecież czuje ciepło w piersi, jakby od jakiegoś słoneczka, które pławi wewnątrz promykami. „Cholera, cholera, cholera!” To niesprawiedliwe. To pozbawia ją możliwości wznoszenia wokół siebie twierdzy nie do zdobycia. Jest to niebezpieczna okoliczność dlatego, ponieważ jej konsekwencje mogą ponownie przyprawiać o ból. Znów wlepiła wzrok w swego oprawcę. Jeszcze tylko moment. Pułapka naprawdę się zamyka… „Wreszcie!”
Na sekundę zamknęła oczy zbierając się na ostateczną odwagę, ale przeszedłszy przez jezdnię pewnym już ruchem pociągnęła przejrzyste, szklane drzwi. Lawina drażniących, wabiących, ulubionych jej smaków i zapachów owinęła się wokół niej, jak miękki kocyk. Załaskotały po nosie cynamon, mleko, pikantne przyprawy i słodka wanilia.
Wzdłuż ściany rozłożone były małe, przytulne stoliki z siedziskami; na prawo od drzwi – kilka witryn z ciastami i ciastkami, a biaława w dole drewniana podłoga lśniła jasnością dziennego światła. Cukiernia od początku, jak tylko istnieje skutecznie przyciągała gruchające do siebie pary, ale dziś było tu zaskakująco pusto. Wielisława ukradkiem przywitała się z kobietą przy kasie, zdjęła płaszcz i ze stoickim spokojem usiadła przy stoliku. Stoliku Ediego. Zielone oczy natychmiast opaliły ją swym czarownym blaskiem, a słodki, łagodny uśmiech mocno uderzył ją w podbrzusze, porywając z płuc ostatnie kontrolowane tchnienia. Ani „cześć”, ani „witaj!”. Pomiędzy ich dwojgiem zapanowało milczenie, ale było ono takim dobrym i koniecznym milczeniem, pomimo faktu, że wszystkie wnętrzności skręcały się w niej bolesnymi spazmami. Kelner, który zjawił się przy stoliku, jakby spod ziemi, przyniósł ze sobą dwie filiżanki gorącej kawy, po czym pospiesznie wycofał się w stronę kontuaru, pozostawiając pod nosami niemej pary słodki zapach karmelu i spienionego mleka.
– Nigdy nie myślałem, że tak trudno będzie rozpoczynać rozmowę. – Wymamrotał w końcu Edi, machinalnie mieszając łyżeczką w filiżance. – Wydaje się, że to ta cholerna wanilia wygoniła z głowy wszystkie myśli, – westchnął, przetarł oczy i spojrzał na Wielisławę.
– Nie patrz tak… ja tym bardziej nie wiem, od czego zacząć, – oszołomiona zakręciła głową i ostrożnie upiła trochę pianki czując, jak delikatnie, acz nie wiedzieć czemu, palącym strumieniem spływa do jej gardła.
– I pomyśleć, jeszcze nie tak dawno nie miałem żadnych planów, – Edi potarł dłonią o czoło, – ale twoja na mnie złość całkowicie wytrąciła mnie z równowagi burząc wszelkie moje zamiary… Serio!
– A czego się spodziewałeś, Edi? – Uśmiechnęła się i odchyliła do tyłu na kanapie. – Że po naszej rozmowie będę emablować cię bezkrytycznym uwielbieniem? Przecież nie jestem głupia, Edi, wszystko dla mnie jest oczywiste.
– Ale… – próbował jej przerwać.
– Postawmy sprawę jasno, dobrze? Bo nie rozumiem, do cholery… – Kontynuowała nie dając się zbić z pantałyku, – Nie rozumiem, jak mogłeś tak łatwo zaprzeczyć własnym słowom? – Po co było mamić mnie i otumaniać czczymi obietnicami, żeby potem za to przepraszać?
Męczyły ją już te ciągle emocje, przeżycia. Prosto-nieprosto zmęczona była ich nieustannym analizowaniem i chciała dla siebie już tylko jednego: jak najszybciej poustawiać wszystko na swe miejsca zgadzając się na każdą decyzję, byleby jednoznaczną. Najważniejsze teraz dla niej – uwolnić głowę od namolnych myśli i wyrzutów sumienia. Rozprawić się albo z Edim, albo z dotychczasowym życiem. Raz na zawsze. I to się musi stać teraz! Amen!
– Wielisławo, twój gniew i twoja reakcja była w pełni uzasadniona i, zgadzam się, czasami jestem zbyt szczery, co nie zawsze dobrze służy i mi, i ludziom z którymi się stykam, – głos Ediego był poważny a wzrok powielał w pełni tembr głosu. – Ale jeśli nie uda mi się ciebie przeprosić i uzyskać wybaczenia, to oszaleję, oszaleję dlatego, bo… nie wiem… Nie potrafię tego wyjaśnić. To wszystko rozegrało się tak nagle i absolutnie nie według mojego planu.
Wielisława ze zdziwienia przewróciła oczyma.
– Przygotowujesz plany na każdą kobietę-ofiarę, którą zamierzasz uwieść? O mój Boże, Edi, powiedz, że się przesłyszałam!
– Nie, nie przesłyszałaś się, ale sensu nie uchwyciłaś, – zmarszczył brwi i odwrócił się do okna pozwalając jej na kontemplowanie jego wyrazistego, bardzo męskiego profilu. – Kontynuowanie znajomości z tobą nie leżało początkowo w moich planach, i mówię ci o tym szczerze, aż do bólu. Ale teraz nie potrafię już o tobie przestać myśleć. Czynię to przez cały czas, w każdej sekundzie życia i… właśnie tego przecież wcześniej nie planowałem, że tak powiem. Oto jaki zamysł moich zamiarów legł w gruzach.
Napięcie w jej klatce piersiowej osiągnęło punkt kulminacyjny. Wydawało się jej, że puls w tętnicach bije tak mocno, iż nie jest w stanie nadążyć za jego rytmem. Wydawało się też, że wreszcie usłyszała najpotrzebniejsze, najbardziej oczekiwane przez nią stwierdzenia, mimo że pobrzmiewały w nich bezsprzeczne oznaki desperacji.
– I dlatego jesteś wściekły?… Na siebie czy na mnie? – Zrobiła ten oczywisty wywód i postarała się nie poruszać, nie drgnąć nawet powieką i tylko patrzeć na niego, na jego spierzchnięte z podniecenia usta i intensywne, zdruzgotane spojrzenie, które połyskiwało blaskiem przezroczystego szkła. – Jeśli mimo wszystko wściekły na siebie to, uwierz mi, Edi, wszystko jest w porządku. Zasłużyłeś na to. Zresztą, i ja czułam to samo, gdy zrozumiałam, że chowając się do głębokiej nory, karmiłam tylko swe nikłe nadzieje. Ale jeśli na mnie, Edi, wściekasz się, to…
Edi gwałtownie odwrócił głowę i jej płuca, raz setny odmówiły przestrzegania zasad wykonywania prawidłowego oddechu.
– Do jasnej cholery! Tak, siedzę, resztkami woli powstrzymuję się, aby cię nie całować, a ty mówisz mi o wściekłości… na ciebie?!
Salto. Serce czyni wielkie salto i niszczy wszystkie znane jej prezentacje teorii ciągłego pecha. To i stał się, i jest ten ostry zakręt, z szybkim przyspieszeniem od samego początku. To i jest ta jej otchłań, w którą wpada, bez możliwości powrotu do punktu wyjścia. To i jest jej ta rozbita w drobny mak rzeczywistość, która po złożeniu już nigdy nie będzie taką samą. Nie przesłyszała się. Absolutnie się nie przesłyszała.
– Edi… Jeśli tak bardzo chcesz mnie pocałować… to dlaczego tego nie czynisz? – Głos jej wybrzmiał, jak jakiś obcy i drżał z emocji i od rosnącego podniecenia. (Bardzo w złym czasie rosnącego podniecenia, od którego kuliły się uszy, przekształcając dźwięki w biały jednorodny szum).
Dalsze słowa wyczerpały swoje znaczenie i fantomowe marzenia pozyskały wyrazistą powłoczkę. Pochylił się z lekka nad stołem, chwycił potężną ręką za jej szyję i zawiódł do siebie, zaciągając do zmysłowego pocałunku. Wargi dotknęły się powoli, niewinnie odkrywając się na siebie wzajemnie, tak jakby do tej pory nigdy wcześniej się nie spotkały. Znajome nutki pożądania pojawiły się nieco później, po dwóch ledwie słyszalnych jękach, a jego język zaczął gorliwie czynić wtargnięcia do jej podatnych ust, z zamiarem doprowadzenia czuwającego szczątkowo wciąż mózgu zniewolonej Wielisławy do ostatecznego obłędu.
Już nawet zapomniała, gdzie się znajdują, po co tu przyszła, koncentrując się na pulsowaniu, ale takim przyjemnym, gdzieś pod żebrami. Zapomniała o wszystkim, o czym wcześniej pamiętała: alfabecie, regule trzech randek, konieczności oddychania i chyba nawet o swym własnym nazwisku. Zapomniała, że konieczne jest powstrzymywanie pragnień i impulsów. Nie przeszkadzałoby jednak o tym pamiętać… Przynajmniej, pamiętać, że nie wolno wkopywać się w jej włosy z taką pasją. Nie tutaj, nie teraz… ale jest jej tak cudownie, tak bosko!
– Proszę, przestańmy … – wyszeptała w końcu prosto w jego usta, kiedy kolejna fala opadła, a do nowej fali ostało się tylko parę sekund. – Uff… To jak deja vu… Powiedz mi, dlaczego nasze rozmowy, Edi, zawsze są takie krótkie?
Edi poprowadził ręką po jej policzku i oddychał nierówno, siadając z powrotem na foteliku. Jego tęczówki zalał czarny atrament, dając do zrozumienia, że pożądanie przykryło dymną zasłoną nie tylko ją – Wielisławę, ale i jej mężczyznę Ediego. Usta i podbródek płonęły w nim od twardej szczeciny, ale twarz wciąż rozpływała się w zadowolonym i jak to u Ediego – w lekko szelmowskim uśmiechu.
Wielisława udowodniła sobie, że jej osobista obsesja teraz jest własnością ich obojga, i to rozochocało ją znacznie bardziej niż najmocniejsza tequila. Równała się ona z długo wyczekiwanym oddechem, po głębokim nurkowaniu lub z plamami światła w absolutnej ciemności, do którego już oczy przywykły.
– Co robimy dalej? – Głos Ediego był zachrypnięty, a oddech głośny i szorstki. – Decyzja należy do Ciebie.
– Pytasz mnie o dzień bieżący, czy każdy następny?
Przeciągnął szyję rękoma, jak pod długim śnie w niewygodnej pozycji.
– Czym będziemy się zajmować dzisiejszego wieczoru – nie pytam. Pytanie było o wszystkie kolejne dni.
Przełknęła gulę, która celowo utknęła w jej gardle i wyobraźnia natychmiast wyrysowała obraz, od którego aż powiało żarem: znów jego ręce wzdłuż jej talii, ponownie jego gorący dotyk i ospałe, powolne pchnięcia; ponownie stłumione jęki i słodkie łzy od rozrywających się w duszy fajerwerków. I nigdy więcej już żadnych: „Zadzwonię”, żadnych „chybionych planów”. Chce, aby już zawsze i wszędzie tylko: „My” i „Na zawsze”.
– Poproś o rachunek. O przyszłości, Edi, porozmawiamy jutro, – krótko zadecydowała zamykając w kilku słowach niezbędne dla każdego z obojga prawo do spokojnej refleksji i zastanowienia.
Czy jej serce znów zawierzy człowiekowi, o którym wiadomo tylko, jak ma na imię??
Btw, Sacher od Kowolki tudzież Hoffmana (cukiernia niedaleko Rynku) – najlepszy w tej części Polski, szczerze polecam!
Ja też lubię Sachertorte (nie lubię za to ciężkich kremowych torcisk alla Dobostorte ;)). Fajnie, że akcję „Wielisławy” umieścił Pan, Drogi Panie Babicki w Wielkopolsce – Pan Doktor Trazom jest Wielkopolaninem, a ja mam z Wielkopolską same miłe wspomnienia, tak więc trafił Pan doskonale w gusta swoich wiernych czytelników 🙂
Drodzy moi „wierni czytelnicy”- widzę, że świetnie orientujecie się w wielkopolskich łakociach 😉 To fajnie! Bo chętnie dam się Wam w tej materii podedukować. 🙂
Przeto mam taki oto zamysł, aby razem z Wami i koniecznie z Wielisławą zmówić się kiedyś u Kowolki i urządzić sobie wspólne, słodkie łasuchowanie. Ale, jak sami rozumiecie, Wika jest teraz troszkę zaaferowana, z realizacją dobrze byłoby więc zaczekać, aż się biedaczysko ogarnie… 😉
Januszu 🙂 ,jak na pewno wiesz,akurat te specjały są rodem z Wiednia (w Europie trudno chyba o lepsze miejsce dla amatorów słodkich wypieków 😉 ), ale tort Sachera trochę się zinternacjonalizował i widziałam go też w innych miejscach Europy. Myślę, że Ty i ja skusilibyśmy się bardziej na coś stricte wielkopolskiego typu rogale świętomarcińskie lub dania z ziemniakami w roli pierwszo- lub drugoplanowej 😉 Nasi Wielkopolanie (Doktor Trazom i Wielisława) coś by nam z pewnością doradzili (Pan Doktor jest zresztą mistrzem kuchni, nie tylko polskiej 🙂 ), a ja mogłabym przy okazji udzielić Wielisławie kilku dyskretnych porad w sprawach sercowych 😉
Tymczasem u Wielisławy coś drgnęło. Sprawy ruszyły z miejsca…
Czy limit szczęścia i pecha już wyczerpany? 😉
Wkrótce być może się dowiemy… 🙂