Rozdział 5
Pewnego dnia w życiu każdego człowieka przychodzi taki poranek, gdy zastanawiając się się o wczorajszych postępkach uparcie powtarzamy frazę: „Ki czort podkusił!?” Zazwyczaj w takiej sytuacji głowa pęka od wypitego alkoholu, a obok łóżka wala się czekając na spragnione usta butelka mineralki. Wydaje się, i ona – Wielisława, podpada właśnie pod taki przypadek. Ale nie zamierza myśleć pod jaką kategorię klasyfikują po dokonaniu podobnej głupoty. Bo i tak nie usprawiedliwią jej nawet miękkie i zmysłowe usta Ediego, którym, na Boga! nie wolno było tak omamić jej serca! Nie uzasadni jego czarodziejski dotyk i gorący oddech, jego idealny tors i szept, który wciąż odzywa się w jej głowie. W szczególności, nie powinna się usprawiedliwiać słabością swej woli i nie zwalać wszystkiego na jego magnetyzm, który, owszem, sprawił, że na łożu śmierci będzie musiała kiedyś umrzeć w rozdzierających mękach samobiczowania.
– Jedno z dwojga, Wik: albo przepalisz swym spojrzeniem dziurę w ścianie, albo popsujesz wspaniałą kawę, którą próbujesz sobie przyrządzić od blisko kwadransa, – jej przyjaciółka stuknęła ją po ramieniu, powodując, że w końcu wzdrygnęła powracając do rzeczywistości. – Jak przypuszczam, cały czas myślisz o tym sprężystym tyłku, który oglądałam wczoraj rano w naszym „gościnnym”?
Policzki Wielisławy pokrył szkarłatny rumieniec rozpływając się dalej po szyi i uszach. Oczywiście, że było głupim mieć nadzieję, iż przyjaciółka śpiąca w sąsiednim pokoju nie usłyszy ich (jej!) przedwczorajszego grzeszenia. Lekki sen u tamtej po prostu najwyraźniej był wpisany w tę hecę… Napełniła filiżankę cappuccino, w której już i tak okazało się jest zbyt wiele mleka, upiła łyk i ciężko wydychając zdławione w gardle powietrze rzekła:
– Joanno, popełniłam straszny błąd, – i zagryzając dolną wargę zamknęła bezradnie oczy.
Jej serce ścisnęło się do niewiarygodnych rozmiarów i odezwało się miękkim echem gdzieś na wysokości pięt.
– Pozwoliłaś sobie na seks bez prezerwatywy? – Zażartowała i uszczypnęła ją za nos zmuszając do otwarcia oczu.
– Raczej, że w ogóle sobie pozwoliłam… Po dwóch godzinach znajomości. Na kanapie w salonie, tak przy okazji… – I przetarła plecy, które pobolewały z powodu niewygodnego snu i skrzywiła usta w niezadowolonym uśmiechu, – a w ogóle… teraz widzę, dlaczego nigdy mi nie radziłaś spać na tej kanapie. Takie uczucie, jakby sprężyny bezpośrednio odciskały się na mojej skórze. Dosłownie.
Joanna wzruszyła ramionami, jakby nie słyszała prowokacji.
– Spieszę cię rozczarować, ale seks na pierwszej randce – to wcale nie taka rzadka rzecz. Zwłaszcza jeśli facet ma fajny tyłek i zbyt gorące usta, – mówiąc to kilka razy poruszyła brwiami, podkreślając znaczenie swoich wskazówek, – jeśli się ci podobało, a rano facet nie zapomniał twego imienia, to nie widzę tu żadnego problemu.
– Ale to nie była nawet randka! – z rozdrażnieniem zamachała rękoma w powietrzu, – w jednym mgnieniu mózg jakby się kompletnie wyłączył. Ten facet po prostu mnie zahipnotyzował, pocałował, dotknął ręką do pleców i samokontrola uleciała sobie w nieznanym kierunku. Boże! Joasiu… – wypaliła, przypominając sobie bardzo kiepski fakt, – i to ja go zaprosiłam do siebie! Joasiu, to ja poderwałam faceta, znając tylko i wyłącznie jego imię! To katastrofa!
Z twarzy przyjaciółki można było odczytać czystą przyjemność kontemplowania zaistniałej sytuacji. Gdyby ktoś zaproponował, Wielisława na pewno założyłaby się, że tę rozmowę koleżanka będzie wypominać jej do końca ich przyjaźni. W konsekwencji, do końca życia…
– Katastrofa to by była dopiero wtedy, moja droga, jeśli nie skorzystałby z twej propozycji, – i położyła rękę na jej ramieniu i mocno ścisnęła je wypielęgnowanymi palcami, – albo… gdyby seks okazał się całkowitym niewypałem we wszystkich aspektach. Ale, sądząc po twojej zachwyconej twarzy dzisiejszego ranka i po jego zadowolonym uśmiechu, pozycja ta może być bezpiecznie usunięta z listy. Dlaczego masz się obwiniać za coś, co dostarczyło ci tyle radości? I było jej wiele, uwierz mi, słyszałam. – Mrugnęła do Wielisławy potrząsając głową i robiąc najbardziej wulgarną minę, jaką kiedykolwiek widziała w jej wykonaniu.
Poprzednie poczucie wstydu jeszcze nie zdążyło opuścić jej policzków, jak obwieściło się nowe. Być może, mimo takiego poranka, w życiu każdego człowieka zdarza się jeszcze jedna rzecz – znajduje się przyjaciela, który będzie wspierać nas w każdej sytuacji. Nawet w błędzie.
Joanna sięgnęła do kieszeni swej fioletowej spódnicy, wyciągając mały notes i wściekle spojrzała na przechodzącego obok kolegę ze zmiany, o ciemnych zmierzwionych włosach i zadartym nosie. Oparł się o blat, oświetlając obie niewiasty swoim pięknym uśmiechem i mrugnął ukradkiem do kierowniczki.
Radek – bezczelny chłopiec, który odważa się biegać niemal za każdą dziewczyną w promieniu kilkunastu kilometrów najwyraźniej podnosząc sobie w ten sposób poczucie własnej wartości. Teraz, nawet nie był zażenowany ósmym miesiącem ciąży swej przełożonej i jej wypełnionymi gniewem niebieskimi oczyma. Znowu mrugnął do Joanny, a Wielisławie podarował niespodziewanie ciepłe spojrzenie. W końcu wyszedł do dystrybutora przy którym już od minuty czekał jakiś nierozgarnięty klient ze swoim fiatem punto.
– Radku, jeśli nadal będziesz opóźniać obsługę naszych klientów, będę opóźniać twoje wypłaty, – groźnym szeptem przyjaciółka ostrzegła chłopaka, wracającego na zaplecze. – Wątpię, czy te wszystkie fluidy, które rozpraszasz na prawo i lewo, pomogą uniknąć ci kary.
– Wolę sprawdzić w praktyce, – zabawnie zmarszczył nos i zanim zniknął za służbowymi drzwiami, pozostawiając Joannę z jej cichym pomrukiem niezadowolenia dorzucił: – A tak przy okazji miałem mieć dziś wolne, i dopiero przyjść z Januszem…
– Ja kiedyś zabiję tego chłopaka, naprawdę! – Przewróciła oczami i ledwo słyszalnie tupnęła nogą, a po sekundzie westchnęła, – lub zgwałcę!… Obie przyjaciółki skręciły się ze śmiechu, przyciągając uwagę kilku gości robiących zakupy na dziale z napitkami…
Od kilku ostatnich godzin – wreszcie jakieś przydatne emocje, ponieważ jak dotąd w jej głowie zbyt wiele krążyło sprzecznych myśli, tonując dobry nastrój. Pomimo że miała świetną noc. Pomimo że Edi nie uciekł od niej, jak zaspokojony drapieżnik, i nawet poprosił o numer telefonu, pocałowawszy na do widzenia miękkim, niewinnym pocałunkiem. Pomimo tego i tak nie czuje się szczęśliwą. Prawdopodobnie dlatego, że bliżej nieokreślone przygnębiające przeczucie gryzie ją w sercu i nerwowo roznosi się po całym ciele. Pewnie dlatego, że jak dotąd nigdy nie wskakiwała do łóżka z nieznanym mężczyzną i nie czekała aż zadzwoni. Sama o tym wie, że nie powinna tak emocjonalnie reagować, nie powinna tak głupkowato uśmiechać się na wspomnienie oczu Ediego i pieprzyków obok ucha. Nie chce tak emocjonalnie reagować na mężczyznę, którego, być może, nigdy więcej nie zobaczy.
– Jak myślisz, zadzwoni? – I spojrzała na Joannę wzrokiem pełnym nadziei wystawiając jednocześnie filiżankę espresso dla kolejnego klienta.
Przyjaciółka coś tam notowała w zeszycie spoglądając na nią ukradkiem.
– Kochanie, chętnie bym cię pocieszyła, ale moje domyślunki niewiele będą się różnić od wróżby z fusów kawy. I efekt będzie ten sam. Co mówił do ciebie, gdy wychodził?
Wzruszyła ramionami.
– Pewnie to samo, co mówią każdej dziewczynie po jednorazowym seksie, – próbowała zrobić niższy głos, naśladując kochanka – „Wielisławo, było wspaniale. Zostaw mi swój numer a zadzwonię, jak tylko pozałatwiam kilka spraw”. Czuję…
– …Się cholernie atrakcyjną, – przerwała jej Joanna i odkładając swoje notatki wyprostowała się na całą wysokość, – tak! Właśnie tak powinnaś się czuć po seksie z takim mężczyzną. I nieważne: zadzwoni, czy nie. Ważne, że pozwolił ci choć na tę jedną noc zapomnieć o traumie doświadczeń, przenosząc cię w inny wymiar już od pierwszego pocałunku.
– Dokładnie: przeniósł mnie w inny wymiar już samym swym pojawieniem się, – jej głos zadrżał, a w gardle uaktywnił się bolesny guzek, – Joasiu, ujrzałam go wczoraj i… jakbym od razu straciła. Od tych zielonych oczu żołądek skręca się w spiralę, a powietrza robi się tak mało, że aż w głowie kołysze. Przeraża mnie to i jednocześnie cieszy, przecież ja od tak dawna marzyłam, aby wyrwać się z tego kokonu wiecznych cierpień. I wiesz, ja przecież jestem świadoma, że może to było pierwsze i ostatnie spotkanie, dobrze spędzony czas, bez zobowiązań i ciągu dalszego, a mimo wszystko nadal czekam na telefon, jak naiwna głuptaska.
– Mogę upewnić cię tylko w jednym: jeśli nie zadzwoni, ja sama oderżnę mu jajca przy pierwszym napotkaniu, – i spojrzała na leżące w pobliżu nożyczki do kasy, – potem przestanie już dawać puste obietnice. A póki co – wyrzuć go z głowy i zajmij się myślą, że twój najlepszy przyjaciel jest z powrotem w naszych Starych Babicach i wkrótce przyjdzie cię odwiedzić. W końcu, na jednym mężczyźnie świat się jeszcze nie kończy.
Wielisława szczerze uśmiechnęła się, przypominając sobie o Patryku. Tyle, że radość ta nie była zbyt długą, bo smutnej rozmowy nie będzie mogła już dłużej unikać. Jeden smutek niejawnie zastąpi inny, odcinając ostatnie niteczki, przytrzymujące łzy. Prawdę powiedziawszy, jej przyjaciółka nie raz widywała ją w takim stanie, beksy. To, akurat, będzie najmniej dziwne. Jej emocje wciąż wracały i krążyły wokół jednej, jedynej myśli związanej z kolejną rozmową: czy Patryk Trazom wybaczy jej, że przez cały rok skrywała przed nim swą tragedię. Trudno wybaczyć zmianę telefonu i dobrowolne milczenie w emailach, tylko po to, aby odgrodzić się od całego męczącego świata. Chyba nie zdoła mu wytłumaczyć, że zdecydowała się przeżyć swój ból bez „zewnętrznych” zakłóceń. Boi się, ze przyjaciel uzna, że to rezultat psychologicznego urazu, ale nie będzie miał racji. To jedynie taka jej dziwna skłonność do moralnego „samorozruszenia” i niechęć do przyjmowania czyjejkolwiek pomocy. Straszne pragnienie kontemplowania własnej tragedii i przeżywania żałoby po rodzicach dzień po dniu. W absolutnej samotności. Nie może mu tego wyjaśnić, bo i sama nie rozumie przyczyn. Szmaragdowe oczy zrobiły swoje i zniknęły, może bez śladu, ale jednego wspominania wystarczy, aby serce rozkwitło milionem ogników i zaeksplodowało jasnymi kolorami. Trzeba tylko wierzyć, że będzie kiedyś wstanie zobaczyć je znowu…
Rozdział 6
Słońce powoli skrywało się za niewysokimi dachami, oświetlając pawilon stacji swym złoto-purpurowym blaskiem. Z ulicy Warszawskiej dochodził szum przejeżdżających samochodów, a ludzie gonili za swymi sprawami, nie zwracając najmniejszej uwagi jeden na drugiego. Stacja świeciła pustką już od prawie godziny a ten jedyny gość, na którego dziś czeka, także się nie pojawił. Ani w południe, ani po. Zerknęła na swój ręczny zegarek, porównała jego wskazania z zegarem wiszącym na ścianie – i odrzuciła ostatnie przypuszczenie. Wskazuje prawidłowo. W pół do czwartej i ani minuty wcześniej.
Najstraszniejsze w tym świątecznym poniedziałku jest to, że obaj potrzebni jej mężczyźni zawiedli ją w najbardziej przewidywalny sposób. Jeden – nie przyszedł, drugi – nie zadzwonił. „Warto sobie uzmysłowić, droga Wiko, że fortuna nie może ciągle mieć kogoś na uwadze i, prędzej czy później, odwraca się do takiego plecami” – rozmyślała. Umieściwszy na miejsca papierowe kubki i łyżeczki bezradnie oparła się o kontuar, ledwie odnotowując zmęczenie w nogach i ogniem płonące oczy.
Zdaje się, dwóch kolegów z zaplecza, którzy skarżyli się z początkiem tygodnia na swe złe samopoczucie – nie przesadzali. A jej organizm, wyraźnie wyeksploatowany stałymi nadgodzinami, wciąż z dumą odnosi się do bezlitosnego wirusa. W gardle zasycha, łaskocze, napada kaszel suchy i paskudny i głośnym echem roznosi się po pustym lokalu. Cudownie!… Przeziębienie nietaktem włamało się do jej codziennego życia, i to właśnie teraz, w całym tym rozgardiaszu zżymającego się serca. Właśnie teraz, gdy pod jej bokiem brzemienna przyjaciółka i mnóstwo roboty. Ona – Wielisława, jest po prostu prze-szczę-śli-wa. Zdecydowanie.
– Jak się czujesz? Wyglądałaś średnio prawie przez cały dzień, – Joanna podeszła i dotknęła jej czoła, które ewidentnie wyglądało na rozgrzane nawet bez dotyku, – znaczy, załapałaś się od tej dwójki na wirusa. Wiedziałam, że powinnam była od razu puścić ich do domu… Zbieraj się!
– Co? Nie, ja zostanę w pracy… – wzdrygnęła się i natychmiast zreflektowała. Choroba, to prawda, dopadła ją na ostro i nagle, jakby wyczekiwała na najlepszy moment, – mam jeszcze dwie zmiany, a Józka poprosiła o wychodne na jutro… Poradzę sobie.
Przyjaciółka pociągnęła ją za klapę służbowej kamizelki próbując z niej ściągnąć służbowe wdzianko.
– Masz za swoje upieranie się… Chcesz pójść w odstawkę na kilka tygodni? Więc zostań, nie ma problemu. Jeśli teraz wyjdziesz, to wykurujesz się w kilka dni: standardowe antybiotyki i regularna herbatka z miodem… No już! Powiedziałam, zbieraj się, to rozkaz kierowniczki, – dodała groźnym tonem.
– Joasiu… – przeciągała strunę, wiedząc, że nie ma sensu z nią dyskutować, choć, jeśli pomyśli o tym, nie za bardzo by się jej nawet chciało.
Przyjaciółka potargała ją lekko po włosach i znikła za służbowymi drzwiami, krzycząc coś do obsługi zaplecza. Cały świat był najwyraźniej wrogo do niej nastawiony. Obracał się wokół swojej orbity i osi nie bez wpływu na Słońce, ale na nią wpływał. I właśnie tego się bała. Uraczyć się takim przyjemnym spotkaniem, spędzić cudowny czas z niebiańskim mężczyzną, i w końcu roztrwonić całą łaskę losu. Po raz setny spojrzała na zegar, zawołała przyjaciółkę, która posłusznie wyjrzała zza drzwi i z uznaniem kiwnęła głową.
Rozumiały się bez słów. Bez podpowiedzi i bez telepatii. Po prostu rozumiały się i tyle. Stojąc w pokoju odpoczynku długie i bolesne jedenaście minut, starała się zebrać myśli i wyswobodzić ze swetra, który kategorycznie odmówił posłuszeństwa. Tak. Sprawdzała. Dokładnie jedenaście minut. To znaczyło tylko jedno: jej wewnętrzny autopilot całkowicie spożytkował swój zapas paliwa, po czym uległ chandrze i w końcu uprzejmie zezwolił, aby otworzyły się przed nią drzwi:
– Bogini! Jakiś facet pyta o ciebie na sali. Ciemny, piwne oczy i dwie filiżanki kawy w dłoniach. Sądząc po zapachu – jakiś frapuchino, – usłyszała miły męski baryton, gdzieś po prawej i, w końcu, spacyfikowawszy zbuntowaną odzież spojrzała w stronę drzwi. Radek stał oparty o futrynę i krzyżując przed sobą dłonie mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Jego czarna koszula osłaniała reliefowe, choć nieduże mięśnie ramion podkreślając harmonię młodego ciała. I co mu ma powiedzieć? Że nie chce być rzucona na ważną bitwę z wrogiem, z którym na pewno przegra?
I ekscytująco zaokrągliła oczy gorączkowo rozglądając się po pomieszczeniu za rozbieganymi myślami. Sądząc z opisu, ani jedno wskazanie na Ediego. Więc dlaczego tak chce, aby chłopak się pomylił? Oczywiście, to był Patryk, i nawet jego spóźniona wizyta powinna była ją ucieszyć, ale nie cieszyła. Winnymi tego są niespełnione oczekiwanie i zwalające z nóg zmęczenie.
– Podejdę do niego za kilka minut, – jej palce próbowały zapiąć płaszcz, który teraz na ramieniu wydawał się bardzo ciężkim, – i Radku, nic osobistego, ale wolałabym abyś zwracał się do mnie po imieniu. Szczególnie w pracy.
Chłopak przeczesał dłonią brązowe włosy, chytrze przymrużając oczy.
– Tak i mówię ci po imieniu, tylko takim, wiesz, praktycznym. Bo twe imię musi coś znaczyć boskiego, prawda? Chociaż, nie, nie odpowiadaj, wyglądasz tak, jakby każde słowo było szatkowane na sto części. Z chorobą jawnie ci nie do twarzy.
– Dziwne, myślałam, że jesteś mistrzem komplementów i nie wspomnisz o mym kiepskim wyglądzie, – odpowiedziała z sarkazmem, przypominając sobie jego wyczyny i spojrzała w lustro.
Zmętniałe ze zmęczenia oczy, zgodnie z oczekiwaniami blady kolor skóry nie dodaje jej urody.
– To bardzo proste. Komuś chce się mówić komplementy, a komuś prawdę. Przy okazji, drugi wariant jest uznawany za bardziej istotny niż uprzejmości. – Radek uśmiechnął się słodko i poszedł do ciemnego korytarza, zostawiając Wielisławę w zupełnym zdezorientowaniu.
Na próżno wszyscy uważają go za aroganckiego młokosa i łajdaka-lowelasa, zdolnym tylko do flirtowania i rzucania dziewczynom leniwych spojrzeń. Teraz wydaje się jej, że pod tą maską skrywa się wrażliwy, delikatny i miły człowiek, który bardzo stara się sobie samemu coś udowodnić. Co? – Nie ma pojęcia, i na wyjaśnienie tego nie ma ani sił, ani chęci.
W kawiarni świeciła się już wieczorna iluminacja, gdy ona wolnym krokiem ruszyła poprzez pozastawiane skrzynkami przejście. Przywożony towar czekał na swój czas, a ona po cichu cieszyła się, że nie będzie uczestniczyć w jego wyzwalaniu z okowów tektury. Choroba ma swoje zalety. Patryk siedział przy mini-barze, prowadząc intymne pogaduchy z Joanną i natychmiast rozkwitł promiennym uśmiechem na widok przyjaciółki. I ona chciałaby się do niego uśmiechnąć, ale z każdą minutą czuła, jak słabość atakuje z nowym wigorem, a oczy wypełnione ołowiem na próżno starają się odwlec spotkanie ze snem. Cieszyło tylko jedno, znów ma powód, aby uniknąć trudnej rozmowy. I skorzysta z tego powodu w majestacie prawa.
– Wygląda na to, że ktoś pilnie potrzebuje miękkiego łóżka i litra gorącego mleka z miodem, – przyjaciel chwycił ją za ramię i wsunął w jedną z dłoni napitek z pysznym aromatem cynamonu i karmelu, – idziemy! Zgodziłem się eskortować cię do domu i być ci niańką. Uwaga: bez zapłaty i bez sprzeciwu!
– Pat, teraz mieszkam w mieszkaniu Joanny…
– Wiem, z kim mieszkasz i dlaczego. Tę rozmowę przełożymy na inny czas, kiedy twój język będzie w stanie wymówić wszystkie kwestie i słowa. No już! Idziemy do samochodu!
Żołądek natychmiast zżął się ze wstydu i winy, przekazując tępy ból klatce piersiowej.
Otworzył jej drzwi, nacisnął klawisz breloka „Alarm off” i silnik głucho zamruczał swą silnikową melodię. Znalazłszy się na ulicy z przyjemnością zaczerpnęła świeżego powietrza i nadstawiła twarz na powiew chłodnego wiatru, żeby zabrał z policzków gorejący ogień. Dopiero po dwóch sekundach zrobiła następny krok. Kolejne dwie sekundy, aby otworzyć drzwi srebrzystego samochodu i walnąć na siedzenie pasażera. Prawdopodobnie nigdy nie przestane myśleć o Edim. Teraz też tylko o nim…
– Nie musisz tracić czasu na mnie. Masz pewnie wiele spraw, a ja nie potrzebuję niani – powiedziała przyjaznym tonem i odwróciła się do okna.
Migające drzewa i domy zlały się przed oczami w jedną szarą plamę. Do celu mieli ledwie dziesięć minut jazdy i jego przyjacielskiej pomocy jej już zupełnie wystarczyło.
– Poważnie, Pat, nie żartuję. Chcę być sama.
– Nie zmęczyłaś się tą samotnością? Nie? – Przyjaciel nieco podniósł głos, a samochód ostro wziął zakręt i zwolnił na rozdrożu, – może wystarczy już odgradzania się od wszystkich? Wiko, musisz podzielić się swoim żalem, inaczej nie będzie łatwiej. Wystarczy, abyś wyrzygała z siebie te zgniłe przeżycia, Wik. Wróciłem i teraz nie pozwolę ci się torturować, i na próżno. Słyszysz mnie?
Słyszała. Dobrze słyszała i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nie wierzy, że on tak dramatycznie wyraża swe niezadowolenie z powodu jej pełnego prawa do własnego smutku. Nie ważne, ile miesięcy minęło albo ile jeszcze minie lat. Ma prawo na żałobę tak długo, jak uzna za konieczne dla ozdrowienia swej duszy. Ma naprawdę szczerze dość tego powszechnego zewsząd współczucia.
– Wybacz, nie chciałem się z tym wyrywać, dziś rano rodzice opowiedzieli mi o wszystkim i doznałem szoku. Widzicie ich… moja nauka wydawała się dla nich ważniejsza niż smutna wiadomość, – znów ruszył na gładkiej drodze asfaltowej, zerkając na nią.
A ona po prostu milczała. Wyjrzała przez okno i znowu liczyła, tylko tym razem nie drzewa, a ławeczki, a potem przejeżdżające obok samochody
– Wiesz, i jeśli ich jakoś w końcu mogę zrozumieć, to ciebie, nie, Wiko. Ciebie absolutnie nie rozumiem.
„I nie zrozumiesz, Pat. Nigdy nie zrozumiesz. Dlatego ponieważ twoi rodzice nie leżą w wilgotnej ziemi” – nie śmiała powiedzieć tej myśli na głos, bojąc się zniszczyć ostatnią wyrozumiałość przyjaciela. Samochód zatrzymał się na ostatnich światłach, oddzielając ich od miejsca przeznaczenia. Kolejna tura i trzypiętrowy dom z cegły z przytulnym mieszkaniem pojawił się na horyzoncie. Jeszcze jeden zakręt i… i spojrzenie pada na ciemnobrązowy Jeep stojący po jej lewej stronie. Powietrze po raz n-ty zbyt długo przetrzymała w klatce piersiowej, a oczy łapczywie utkwiły na mężczyźnie siedzącym za kierownicą. Mężczyźnie, który był z nią przez całą noc. Całował każdy centymetr jej ciała i był tak delikatny, jak żaden inny. Człowiek, na którego telefon czekała od kilkudziesięciu godzin. Tak. Liczyła. Chciała zniknąć. Wcisnąć się w fotel i udawać niewidoczną. Chciała zapaść się pod ziemię, gdyż nie na takie spotkanie liczyła. Dokładniej mówiąc, już nikogo nie spodziewała się spotkać. Nie spodziewała się usłyszeć jego głosu i nie ujrzeć już szmaragdowych oczu, które, czort weźmie, zauważyły ją i tak uważnie patrzyły teraz przez na wpół otwartą szybę, że serce waliło, jak osaczone zastraszone zwierzę, a żar ogarniał ciało i bynajmniej nie za sprawą przezwyciężania choroby. Za sprawą tych przeklętych szmaragdowych oczu. Za sprawą tego, że nie tylko siedzi w sąsiednim samochodzie, siedzi w samochodzie z atrakcyjnym facetem, który uśmiecha się do niej swym perłowym uśmiechem.
W tej chwili płonie ostatnią drobiną nadziei, która ciepliła się w środku i czekała na swój triumf. Za wszelką cenę przekonywała się, aby nie patrzeć na niego, ale czuła utkwione spojrzenie, które mamiło ją do siebie, jak w czarodziejską sieć. Znowu i znowu. Zmuszanie się do patrzenia na niego bez mrugnięcia okiem, z bólem i rozczarowaniem. Ciekawe, dałoby się jej ukryć to przerażające wleczenie, które stara się ukryć tak daleko, jak to możliwe? Czy dojrzałby jej uczucia, które prawdopodobnie świeciły na jej twarzy? Pomimo, że jej oczy napełniają się łzami. Pomimo, że jej usta zaczynają okazywać słabość przemijania. Nie zamierza się odwrócić, ale i nie może dłużej cierpieć tej zniewagi wznoszącej się do gardła.
Ponieważ aż do ostatniego machnięcia rzęsami próbowała przekonać samą siebie, że przedwczorajsza noc znaczyła cokolwiek. Nie tylko dla niej. Dziewczyny mają prawo być naiwne. Nie wie, dlaczego była zaskoczona głośnym piskiem opon. Nie wie, dlaczego coś w klatce piersiowej zgniotło się, coś delikatne i cenne. Wie tylko jedno: nigdy nie usłyszy tego niskiego, ochrypłego głosu, ponieważ przypadki mają szczególny wpływ na nasze życie. Ten przypadek rozstawił wszystko w jej życiu wedle nowego porządku i zasad i nie ma sensu spekulować, na ile aranżacja jest właściwa.
Cały Filowski, bezinteresowny i pomocny jak zawsze!
PS. Domyslam sie, ze Wike dopadla nieprzyjemna wirusowka; jako doktor in spe P. z cala pewnoscia odradzi zatem antybiotyk i zaleci standardowy NLPZ oraz spora dawke muzyki, w ktorej uzdrowiencza moc szczerze wierzy 😉
Fanów Pana Babickiego zawsze cieszą nowości na tej Stronie! 🙂
Ponieważ część mojej rodziny nosi lekarski kitel mogę tylko potwierdzić słowa Doktora Trazoma – antybiotyki w zakażeniach wirusowych (a większość infekcji górnych dróg oddechowych jest wywołana właśnie przez wirusy) są nieskuteczne. Ich rzekoma skuteczność bierze się stąd, że zachodzi koincydencja antybiotykoterapii (zastosowanej po pewnym czasie od wystąpienia pierwszych objawów przeziębienia) i samoistnego ustępowania objawów tego przeziębienia (najsilniejsze objawy infekcji występują w 2, 3 dniu choroby, a następnie samoczynnie zanikają). Można oczywiście złagodzić objawy przeziębienia poprzez zastosowanie różnych dostępnych leków ( pastylki do ssania na ból gardła itp.), natomiast nie da się znacząco skrócić czasu utrzymywania się objawów (np. całkowicie pozbyć się kataru w 1 dzień). 😉
Dużo zdrowia dla Pana Babickiego, Doktora Trazoma i innych Czytelników! 🙂
Z poważaniem,
Madame Red. Caterina Fille 😉
Dziękuję drogim Czytelnikom za cenne rady i życzenia, w tym także kierowane do Wielisławy!
Tej ostatniej – bezzwłocznie je przekażę, aby mając szansę się do nich zastosować szybko wróciła do zdrowia 😉