Topielisko

Za oknem – dżdżysty majowy wieczór.
Szosa – smagana kaskadami deszczu tonie w kipieli.
Oświetlony matowym blaskiem latarni asfalt – widowiskowo kontrastuje z ciemnymi, zalewanymi przez topielisko zabudowaniami…
Cisza. Świeżość. Pustka…

I tylko co jakiś czas misterium królestwa cichości zakłóca ujadanie podwórkowych psów, tylko sporadycznie bruka je odgłos przejeżdżającego w dole samochodu, tylko z rzadka mroczne w górze niebo przeszywają pomruki odległych piorunów.
I potem znów cisza…

Przydrożny hotel. Mały pokoik na piętrze.
Nagły rześki powiew wiatru, opływając grube zasłony, pląsając wśród tiulu koronkowych firanek, jak niezapowiedziany gość wprasza się do wnętrza.
Przejmuje rolę gospodarza. Podrywa kurz z podłogi, muska po jej rozpalonych policzkach, okala spoconą szyję, ślizga się pod rozchełstaną bluzką, rywalizuje z czyimiś czołem, ustami, dłońmi zaborczo, zachłannie okupującymi każdy milimetr biustu…
A potem, opływając podwiniętą sukienkę, schładzając obnażone uda, owiewając naprężony tors mężczyzny – z powrotem ulatuje za okno, nawet nie zostawiając po sobie wspomnienia.

Cisza… Rozciągająca się na mikrosekundę wieczności – cisza. Taka, że mogłoby dzwonić w uszach.
Jego żarliwe spojrzenie-zapytanie… Jej bezsłowne w odpowiedzi: tak!

A potem – sufit ustępuje wybuchowi gwiazdy.
Jej dłonie kurczowo zaciskają się na jego dłoniach.
Jego hardy pomruk zwycięzcy.

Wstydliwe, monotonne poskrzypywanie łóżka…

Pocztówki II