Gęsty nieprzenikniony las miał coś w sobie z magii. Słońce złociło korony drzew tworząc niepowtarzalny piękny obraz, jak w bajce. Drzewa dumie lśniły w jego złocie, wydawało się, jeszcze chwila i zaczną dziać się cuda.
I cuda zaczęły się dziać, zaczęły, kiedy uświadomiłem sobie, że zabłądziłem i nie mam pojęcia, gdzie teraz jestem, i jak się stąd wydostać?… Moja skromna znajomość topografii i brak orientacji w terenie wystawiały mi stosowne świadectwo…
Z trudem określiwszy po mchu na drzewach, gdzie północ? – Dalej w badaniach nie posunąłem się już o krok, ostatecznie przekonując się o swej ignorancji i nieporadności. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko mieć nadzieję na cud, lub szczęśliwe fatum, które jako jedyne byłoby zdolne wyprowadzić mnie z dziczy.
Nastrój zepsuł się do reszty, gdy jakaś kobieta pojawiła się znikąd, patrząc na mnie swymi wielkimi nieruchomymi zielonymi oczami (kolor lasu, czy jak?). Hardo, rzec by można nawet – z nieskrywanym sarkazmem oznajmiła, że jestem nieudacznikiem, i że niczego sobą nie prezentuję. Prawie nie zakrztusiłem się od takiej ni stąd ni zowąd oceny, chociaż doskonale pamiętam, całkiem niedawno doszedłem do podobnego wniosku. Ale co innego, gdy myśli się tak o samym sobie, co innego, gdy kategorycznie orzeka napotykana w lesie jakaś nieoczekiwana przeze mnie Dama.
Rozpoznałem ją niemal natychmiast. To była PRAWDA. Kto inny byłby w stanie tak bardzo zepsuć samopoczucie, jak nie owa Dama na siwym koniu? Nawet słońce, które wyjrzało przez chwilę znad drzew, nie było w stanie podreperować tym samym mojego podłego nastroju. Owszem, jego jaskrawe promienie próbowały wygładzić surowość osądu PRAWDY, ale po próżnicy. PRAWDA w roli sędziny czuła się w pełni komfortowo i nie zamierzała wycofywać się z żadnego słowa. Mój nastrój nie interesował jej w ogóle.
Na jaki czort nadarzyła mi się w tej głuszy PRAWDA? Ja, który czułem się dotąd jako superbohater zrozumiałem za sprawą Damy całą swoją małość. Dobrze, chociaż, że nie zwyzywała od tchórzy…
Dlaczego ONA tak beztrosko feruje wyroki? Skąd uznała, że jej opinie kogokolwiek interesują? A kto jej pozwolił tak bezceremonialnie wtargnąć w cudze życie? Bezprawie!!
PRAWDA zmierzywszy mnie wzrokiem i uśmiechnąwszy się dodała:
– Nie ma co się dąsać. Tyś z takich, co to zagubiliby się nawet w trzech sosnach. Trzeba było lepiej się uczyć za młodu.
Tym stwierdzeniem dobiła mnie ostatecznie. Mam dość tej PRAWDY. Cała taka prawidłowa, wszystko poukładane na półeczkach, ani grama wątpliwości, wszystko wie na sto procent. Nie tam, żeby chciała w czymkolwiek wspomóc, Ona – PRAWDA woli psuć nastrój. I tyle… I ciągle to-to stoi sobie i się uśmiecha… Pewno znowu będzie zaraz komentować… A przegonić Jej stąd – nijak. W końcu było nie było: Dama. Pozostaje tylko jedno: iść, dokąd oczy poniosą. Może zostawi w spokoju?
Ale Dama z zielonymi oczami, zdaje się, została mi przypisana na znacznie dłużej. Zeskoczywszy z konia, idąc ze mną noga w nogę, przedzierając się wspólnie przez zarośla, przez jakiś czas milczała, czym, nie powiem, radowała mnie ździebko. Potem oznajmiła, że inteligentni ludzie nie wychodzą nigdy przed szereg, nie wiedząc wcześniej dokładnie, czy na pewno muszą.
Każde odczucie ma granicę swej cierpliwości… Moje cierpienie – też. Jego przedział, według mnie, powoli, ale zbliżał się do kresu. Starałem się nawet nie patrzeć w JEJ stronę, czułem wszak, że wciąż jest mi nieprzyjazną. Krótko mówiąc – sytuacja nie zmieniała się: czułem jej oddech i byłem w ciągłej gotowości do wzięcia na klatę JEJ kolejne osądy i oskarżenia.
Przedarłszy się przez chaszcze, cały zadrapany i pogryziony przez komary potknąłem się o jakiś korzeń i utkwiłem nosem w błocie. PRAWDA stała obok, jakiś czas milczała, a potem widząc jak sprawnie otrzepałem się z brudu rzekła:
– Nie najgorzej cię wychowali… Inny na twym miejscu już dawno straciłby nerwy i nawymyślałby mi dużo nieprzyjemności. Rozumiem, że ci się nie podobam… I nie tylko tobie. Ludzie z definicji nie lubią PRAWDY. Wolą słodkie pochlebstwa. Ale tylko głupcy otaczają się cmokierami nie zdając sobie sprawy, że gorycz prawdy jest dużo cenniejsza od słodyczy łgarstwa. Mam trudną misję, ale przywykłam do sumiennego wypełniania każdej. Czy się to komu podoba, czy nie. Tu – mam na myśli i ciebie. A teraz pokażę, jak się stąd wydostać. Pomoc zabłąkanym – to także moja misja.
Ponownie dosiadła swego siwego konia. Szybko i z lekkością ruszyła do przodu. Znów potknąłem się, znów upadłem, ale prędko wstałem na nogi i jeszcze prędzej pobiegłem za nią, bojąc się zostać w tyle.
Wyprowadziła mnie na prostą, szeroką drogę. Nawet nie wiedziałem, co jej powiedzieć… A ONA uśmiechnąwszy się życzyła mi powodzenia… Stała i patrzyła jak ruszam w stronę miasta. I po raz pierwszy poczułem, że nie chcę się z nią rozstawać… Naprawdę! – bo to wcale nie takie łatwe. Czasem nawet boli.
Ale cóż poradzić? Czasem – bez poświęcenia i bólu rozstań z tymi, na których nam zależy, bez pozbycia się czegoś, co dotąd wydawało nam się niezbędne – niczego dobrego nie ma. Tak przynajmniej uważam.
A Ty?