A płatki śniegu wirowały…

Szybkim krokiem przemierzała alejkę parku. Ostre porywy wiatru sprawiały, że jej skóra jeżyła się pod mroźnymi powiewami. Co zrobić – zima! Minus dwanaście w środku lutego. I tak nie najgorzej…

Kiedy dotarła na środek parku, skręciła w prawo. Jej wzrok skierował się na stojącą nieopodal ławkę. Ich ławkę. Od czasu, gdy wyjechał na długi zagraniczny staż, ławka stoi pusta. Ach, te wyjazdy… Nie może do nich przywyknąć. W przededniu każdego kolejnego zawsze przychodził do tej ławeczki i czekał na nią. A ona po jego esemesie, że już jest, że tęskni, pospiesznie wybiegała z domu na spotkanie. Serce dudniło, pierś przenikał smutek – „czeka na mnie, na ławeczce, znaczy się: znowu wraca do Warszawy i znowu pewno na długo”…

Zgarnia rękawicą śnieg z ławki, siada na kraniuszku, opatula się szczelnie płaszczem. Ostatni raz była tu jeszcze latem. Dzień był gorący. Dlatego miała na sobie swój ulubiony słoneczny kapelusz i długą suknię bez rękawów, w chabrowym kolorze. Lubił, gdy ją nosiła. Zawsze żartował, rozkładając kocyk na ławce:

– No proszę, znów polne kwiatki rozkwitły w koronkach. Uważaj, żeby nie pomiąć ich chabrowych płatków!

Uśmiechała się w odpowiedzi, wygładzając sukienkę, zanim siadła. Brał jej ręce, które natychmiast tonęły w jego dużych dłoniach. Czuła jego ciepło, które od razu zaczynało ogrzewać serce. I rozumiała jak bardzo był jej bliskim, jak kochała go, jak całego wielbiła: i te mądre oczy pod gęstymi brwiami, i silne ręce, i ten smutny przed rozstaniem, lecz zawsze szczęśliwy przy początku każdego spotkania uśmiech…

Nie zauważyła, jak zaczął padać śnieg. Płatki śniegu wirowały na wietrze, to gwałtownie szybując do góry, to łagodnie opadając na ziemię. Przypominały jej ich styczniowe spotkanie na rzeszowskim lotnisku. Wracał z Komborni do Warszawy. Stali przed wejściem do hali odlotów. I także padał śnieg. I tak samo płatki śniegu wirowały nad nimi, chłodziły rozgrzane twarze. Nie odważył się wtedy jej pocałować… I dopiero przy samym wejściem mocno ją przygarnął, przytulił, a ona poczuła żarliwy dotyk jego ust…

A wcześniej, gdy było jeszcze lato, było kilka wspaniałych wakacyjnych dni. I był namiot nad brzegiem Wisłoka. I przytulny pokoik w hotelu Fryderyk. Były noce, podczas których nie chcieli iść spać, by nie tracić cennego czasu na jednoczenie serc, dusz i ciał. Ale ten luksusowy czas ukrócił dzwonek komórki. I ona znowu odprowadzała go w nieznane. Stali na przystanku autobusu odjeżdżającego na lotnisko. I już nie miał skrupułów, całował ją do utraty tchu. Nie zwracali uwagi na stojących obok ludzi. Nagle podmuch wiatru przywiał do uszu skądś znane dźwięki: to przyjemny męski baryton nucił po francusku jakąś smutną, nostalgiczną piosenkę. Nie pamięta tytułu…

Spojrzała na koniec alejki i drgnęła. Wydawało się jej, że on stoi i ze smutnym uśmiechem macha do niej dłonią. I nawet zamrugała ze zdziwienia. Gdy otworzyła oczy, na końcu alejki nie było nikogo. I pomyślała, że, naprawdę, kochający nawzajem siebie ludzie mogą przemieszczać się w przestrzeni choćby na mgnienie, i właśnie po to, żeby przez chwile móc na siebie spojrzeć.

A płatki śniegu wciąż wirowały, okrywając białą pierzynką wszystkie drzewa w parku, wszystkie alejki i wszystko wokół. A ona myślała tylko o jednym, tylko o tym, że ten śnieg nigdy nie zdoła okryć ich miłości, ich spotkań, ich rozstań. Tak było i zawsze tak będzie, tak długo, jak serca im biją…

Krótkie opowiadania o miłości