Był luty. Domy i ulice pokrywał biały puszysty śnieg. Zanosiło się na wspaniały zimowy wieczór. A jej – Helenki, przez cały dzień na dodatek nie opuszczało jakieś niewytłumaczalne uczucie. Miała wrażenie, że serce bije w sposób szczególny, że wieczór dla jej samotnej duszy okaże się niepowtarzalnym. Przez głowę przelatywało tysiące myśli. Większość z nich o NIM, o tym jednym, jedynym, wyczekiwanym: gdzie żyje? O czym rozmyśla? Kiedy go wreszcie spotka?…
Był luty. Czternasty lutego: Walentynki, dzień wszystkich zakochanych.
Wieczór spędzała przy ekranie komputera. Wkrótce zmierzch płynnie zamienił się w noc. I wtedy, nagle, dostała wiadomość. Przyszedł email od użytkownika z portalu „Dla samotnych”. Szybciutko kliknęła kopertkę. To był anons od jakiegoś dojrzałego, prawdopodobnie doświadczonego życiowo mężczyzny. Na imię miał Norbert.
Szybko zalogowała się na portalu. Otworzyła jego profil, przejrzała kilka fotografii, przeczytała autonotkę, zwróciła uwagę na hasła: „wolny”, „aktywnie poszukuje”. Potem skupiła uwagę na zdjęciu użytkownika: z obrazka patrzył na nią bardzo miły, przystojny, nie pierwszej młodości człowiek, z lekko siwiejącymi włosami. Krótko mówiąc: obraz porządnego, odpowiedzialnego mężczyzny. Obraz wymarzonego. Było tylko jedno „ale”: z innego miasta.
Już wcześniej i nie raz odbierała pocztę od znajomych i nieznajomych, którzy zawsze witali ją tuzinkowym komunikatem: „Cześć! Jak leci?”, i na tym praktycznie rozmowa się kończyła. W odróżnieniu od tych wszystkich banalnych poprzedników, sposób wysławiania się Norberta zdecydowanie wyróżniał się zwięzłością i otwartością. Tchnęło z jego wypowiedzi jakimś… duchowym bogactwem?
„Dobrze, niech będzie. Co za różnica, gdzie on mieszka, jeśli mimo to, możemy miło konwersować i rozmową obopólnie sprawiać sobie przyjemność?… Tak nawet i lepiej, i bardziej interesująco, gdyż w ten sposób powierzchowne wrażenia i możliwość szybkiego spotkania nie przesłaniają całej reszty”… – uznała.
I rozgorzała na łączach żywa dyskusja. Liścik za liścikiem i szybko stali się sobie bliscy. Oboje zrozumieli, jak wiele łączy ich wspólnych wartości, jak podobne są ich oczekiwania i pragnienia. „Rozmawiali” o muzyce, filozofii życia, o filmach, o hobby. Dzień po dniu – i korespondencja stała się dla nich tak niezbędna, jak powietrze. Nawet nie widząc się nawzajem, nie mogli „przestać mówić”. Więc „rozmawiali” każdego wieczoru do późnej nocy. On ofiarował jej wiele czułych słów, których dotąd nie słyszała w całym życiu od nikogo. A każde było takie szczere, delikatne, piękne.
Jej serce przez cały dzień zżymało się wyczekując wieczoru. Wszystko, jak w jakieś mgle. Była zachwycona. Niby go nie było, a przecież był. Był daleko, a jednocześnie tak blisko. Był obcy, a jednocześnie „swój”. Był człowiekiem rozumiejącym, odczuwającym, z którym można było „mówić” o każdej delikatnej sprawie, któremu nie wahała się opowiadać o każdej swej wadzie i słabostce.
Jakiś czas później przeszli na Skypa. Wymienili się numerami telefonów. Ich relacje rozwijały się lotem błyskawicy. Stało się jasne, że sympatyzowanie ich to nie taka sobie zwykła przyjaźń. Weszli w fazę… wirtualnego romansu. Tak naprawdę, romans może był wirtualny, ale przeżycia realne. Przecież jednocześnie wstawali rano, pili kawę przed ekranem, informowali się o swych planach na dzień, w ciągu dnia zdzwaniali się po kilka razy i, oczywiście, wieczorem… wieczorem spotykali się przed ekranami komputerów i rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali…
Pewnego dnia postanowili przetestować swe uczucia. Oto zawieszą na jakiś czas rozmowy i sprawdzą, czy potrafią bez siebie żyć. I próba zakończyła się fiaskiem. A jak niby miała się zakończyć? Nie potrafili! Jedno i drugie tęskniło. Jedno bez drugiego, gdy przez cały zimny wieczór jedyne co dało się przytulić – to chłodną poduszkę, nie potrafiło żyć. I wtedy jeszcze bardziej uzmysłowili sobie, jak bardzo są sobie potrzebni, jak bez siebie są bezradni i samotni.
On – niczym wicher wpadł do jej życia i stał się wszystkim. Stał się długo wyczekiwaną wiosną po mroźnej zimie… Ale nie tylko on dla niej, ona dla niego tak samo. Oboje byli absolutnie szczęśliwi: oboje odnaleźli w sobie pokrewne dusze, wzajemne zrozumienie i miłość!
Mijały dni, tygodnie, miesiące…
Minął rok. Jest znowu luty. Czternasty lutego, Walentynki, dzień wszystkich zakochanych.
Jest mroźny zimowy dzień. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Podbiegła. Otworzyła. Na progu, z bukietem pięknych czerwonych róż stał ON. U jego stóp ogromna walizka. Najprawdopodobniej przyjechał na stałe…
Uśmiechnęli się. Wszedł. Został. Na zawsze…
Kochani! I wy jeśli na kogoś czekacie nie traćcie nadziei. Na każdego przyjdzie kolej. Nie pospieszajcie losu, ale nie zamykajcie też szczelnie drzwi. Szczęście kiedyś do Was zapuka i wejdzie nimi cichuteńko. Ani się spostrzeżecie.