„Za każdym razem. – Rozmyślał. – Za każdym razem zamartwiam się. Ilekroć tylko się spotykamy. Może nie tak, jak za pierwszym razem, ale zamartwiam.” – Uśmiechnął się sam do siebie wkładając kluczyk do stacyjki samochodu.
„A oto i on. – Stwierdziła ona, wychodząc z autobusu. – Mój przystojniak jest już tutaj i na mnie czeka. Ciekawe, jak długo? O! Właśnie mnie zobaczył i uśmiecha się. Ależ go kocham.”
Po zamknięciu drzwi od pokoju odwrócił się i przez chwilę patrzyli na siebie z uśmiechem. W końcu wyciągnął do niej ramiona, wziął jej twarz między dłonie i pochyliwszy się zaczął całować. Najpierw: delikatnie, w usta, ledwie muskając. Potem – coraz szybciej, a w końcu owładnięty wichrem pożądania pokrywał pocałunkami całą jej twarz.
Tylko na mgnienie zaprzestali, by zdjąć odzież i buty, a potem znów wpili się w siebie ustami. I całowali się, całowali tak mocno i namiętnie, że świadomość mętniała, tonęła i rozpuszczała się bez reszty w ukropie pocałunków…
„Mój misio, jak dobrze, jak słodko” – pulsowało w jej skroniach. Przylgnęła do niego całym ciałem i drżąc w zniecierpliwieniu tonęła w miłosnym szoku; tylko na chwilę wypływała, tylko na mgnienie po to, aby znów poczuć jego delikatne usta i znów tonąć w swym delikatnym oszołomieniu. A on nie ustawał w pocałunkach namiętnych, pożądliwych…
Jego silne ręce delikatnie pieściły ją, obejmując, przewracając to na bok, to na plecy, to nieznacznie unosząc nad posłanie…
„Co on ze mną robi!” – błysnęło w jej głowie. Rozbłyski miłosnej ekstazy przepalały mózg, jęki rozkoszy przechodziły w krzyk. Przylgnęła do niego, splatając na nim ręce, nogi, i zamarła, jakby w strachu przed wpadnięciem w tę bezdenną otchłań nieziemskiej rozkoszy w pojedynkę…
– Słoneczko moje – te słodkie słowa stopniowo sprowadziły ją na ziemię. Wooooolno otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą jego uśmiechniętą twarz. – Słoneczko moje, jak ja cię kocham – powiedział i pocałował ją.
– I ja ciebie – wyszeptała ledwie wybrzmiewającymi wargami i przycisnęła się do jego torsu.
– Jak mi z tobą dobrze! – Uśmiechnął się łagodnie.
– I mi z tobą – szeptała i przycisnęła się jeszcze mocniej, jakby nigdy nie chciała go wypuścić.
– Będziemy się zbierać? – Zapytał z nutką winy w głosie.
– Tak – odpowiedziała i spojrzała na niego uważnie i ostrożnie, jakby siliła się coś wyczytać z jego szczęśliwych oczu.
„Spieszy się do domu, zaraz będzie, a tam żona i zapomni o mnie, aż do następnego razu. Jakie to bolesne” – przemknęło w jej głowie, w sercu, oczy zachmurzyły się smutkiem i rozbłysły łzami.
„Ależ ją strasznie kocham” – spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się. „Słoneczko ty moje, moje ty delikatne dziewczątko” – wierciło się w jego głowie. A dusza radowała się i przepełniała słodkim uczuciem do niej znów i znów, i znów chciał przycisnąć ją do siebie, przytulić i już nigdzie nie pozwolić odejść…
– Kochasz mnie bardzo? – Zapytała z nadzieją.
– Kocham cię tak bardzo, tak bardzo… – zaczął mówić, ale nie wytrzymał, przytulił ją i pocałował.
– I ja ciebie mój misiu słodki…
Kontynuowali pocałunki.
„Żona czeka” – rozmyślał ze smutkiem.
„W domu – mąż” – denerwowała się.
„W domu czeka na niego żona…” – zazdrość kłuła jej serce.
„Mąż będzie całował ją już zaraz” – uświadamiał sobie z bólem.
– No, przestań! – prosiła, ale sama nie mogła oderwać od niego swych ust.
– Nie mogę – i jeszcze mocniej ścisnął ją w ramionach.
I przedłużali pocałunki, jakby całując się po raz ostatni, jakby już więcej nie mieli się zobaczyć. A ich serca zżymały się z bólu i z zazdrości, bo dobrze wiedzieli, że kochają się nawzajem. I bolało ich, że nie mogą być ze sobą razem, na zawsze.
Przecież on ma żonę.
Przecież ona ma męża.