Kolejny dzień właśnie co się zaczynał. Słońce igrało jasnymi promieniami pośród pierzastych chmur… Młoda kobieta znudzona monotonią życia weszła do hipermarketu. „Och, jakże trudno być ładną, młodą dziewczyną w tym okrutnym, bezdusznym świecie! – rozmyślała, – Zwłaszcza, jeśli jest się naprawdę piękną i nie chce uzależniać ani od żadnych prymitywnych ludzi, ani od krewnych ani nawet od najbliższej rodziny. Tak! Szczególnie od niej…” Takie refleksje roiły się w głowie Alicji, spacerującej bez celu między kolorowymi aranżacjami butików, dziewczyny, która nieskromnie mawiała o sobie: „piękna, inteligentna, roztropna”.
Zatrzymała się przed jedną z ogromnych witryn, ale, prawdopodobnie, na niczym konkretnym nie skupiała uwagi, a jedynie oddawała się zasępionym rozmyślaniom o nudnym życiu. Jej ogromne oczy w kolorze jesiennego nieba ze zobojętnieniem wędrowały po eksponatach butiku. „Jakże chciałoby się być niezależną od wszystkich!” – wzdychała. Póki żyła jej mama mogła się jeszcze jakoś pogodzić z taką mizerią życia, ale nie teraz, gdy ojciec pozbawiony wsparcia szybko zaczął staczać się w dół, popadając w alkoholizm, a trzynastoletni brat kamieniem wisi u szyi wymagając od siostry matczynej troski. Ale ona, Alina, jest w pełni dorosłą i samodzielną dziewczyną, aby wchodzić w takie układy i zależności. Może kiedyś… „Co, kiedyś? Gdy brat wyrośnie, ojciec ostatecznie stoczy się na dno?… Teraz przynajmniej wszyscy jeszcze razem mieszkamy w trzypokojowym mieszkaniu… Zaraz, zaraz! Przynajmniej? Co za przynajmniej?” – Łapała się na bzdurnej myśli dziewczyna. Ona – chciałaby już żyć po swojemu, w spokoju, w swym własnym domu. Sprowadzać sobie kogo chce i kiedy chce. Przecież jest taka młoda, inteligentna i piękna! Czyż nie należy jej się to od życia? Należy! Dlatego postanowiła koniecznie coś przedsięwziąć, aby w końcu tak się stało.
Z takimi myślami Alina wyszła na ulicę i zaskoczona nagłą zmianą aury znieruchomiała. Jeszcze nie tak dawno było bezchmurne niebo, a teraz – nagle pociemniało chowając swój lazur pod grubą warstwą poszarpanych chmur. Gdzieś, chyba całkiem niedaleko, nieśmiało pobrzmiewały pioruny zwiastując nadchodzącą burzę. I rzeczywiście, po kilku chwilach walnęło z nieba tak mocno, że aż roztrąbiły się wszystkie zaparkowane w pobliżu samochody a z sino-szarych obłoków ugodził w sąsiedni budynek jasnozłoty miecz błyskawicy. Wiatr, który natychmiast zaczął wiać z szaleńczą prędkością bezlitośnie miotał gałęziami drzew.
Alina pospieszyła chcąc jak najszybciej zdążyć do domu, ale miała pecha. Biegnąc zawadziła obcasem o jakiś wybój. Coś pod butem chrupnęło i straciwszy równowagę, ratując się przed upadkiem przysiadła na pobliskim schodku. Oczywiście! Straciła obcas. To była ta przysłowiowa kropla, która ostatecznie przelała dzban goryczy. Dziewczyna rozpłakała się.
– Alinko, – Ktoś dotknął jej ramienia, – co ty tu tak siedzisz?
Dziewczyna spojrzała do góry. W sylwetce niewysokiego, szczupłego, schylonego nad nią mężczyzny rozpoznała Grzegorza, sąsiada z bloku, a nawet z jej piętra. Niespecjalnie darzyła sympatią tego nigdzie niepracującego, tuzinkowego, o wąskich horyzontach życiowych człowieka.
– Ot i co. – Alina pokazała na obcas i ponownie zaszlochała.
– Chodźmy stąd! Zaraz nadejdzie istna nawałnica…
I ledwie zdążył powiedzieć, jak wielkie krople zastukały z werwą o chodnik, tworząc błotniste kałuże. Grzegorz bez pytania podniósł ją, a chwilę później byli już w pobliskiej niewielkiej knajpce.
– Nie martw się, – mężczyzna nonszalancko podsumował spoglądając fachowym wzrokiem na obcas, – da się naprawić.
Sąsiad Grzegorz zawsze lubił pozować na kogoś, kto potrafi pocieszyć dziewczynę, a jeśli trzeba, to i na takiego, który pomaga nie tylko życzliwym słowem, ale i w czynach. A już tym bardziej, jeśli taką dziewczyną była jego sąsiadka, do której bez powodzenia wzdychał od wielu lat. Od jak wielu, aż trudno mu sobie przypomnieć. Zresztą, po co ma sobie przypominać? Kochał się w niej od zawsze. Chłopaki mu dogryzali, aby szybko „zaliczył panienkę” to mu te wszystkie amory miną. Może i prawda, ale jak się miał o tym przekonać, skoro ta „filisterska panienka” nigdy na niego nawet nie spojrzała? A tu, teraz, proszę! Takie zrządzenie losu: siedzą sobie w kawiarni, rozmawiają… Tak! Jeśli ona go o coś teraz poprosi – bez wątpienia zrobi dla niej wszystko.
Tu – w małej restauracji, za sprawą szalejącej na ulicy burzy, jeszcze bardziej wydawało się, że jest miło, przytulnie i bezpiecznie. Pysznie pachniało kawą, cudnie nęciły nos włoskie specjały i wypieki oraz woń wszędobylskich kwiatów. Grzegorz machinalnie przeczesał dłonią włosy. Nie miał przy sobie ani grosza.
– No i co, Grzesiu? Nie ugościsz damy kawą? – Alina kapryśnie zżęła w lejek czerwone usta.
Dopiero teraz z powodu braku pieniędzy Grzegorz odczuł prawdziwe zakłopotanie.
– Choliwcia… Wiesz, ale ja…
– Chcesz powiedzieć, że nie masz przy sobie kasy? – Uśmiechnęła się zgryźliwie Alina. Po chwili jednak coś w jej rozumie się chyba przestawiło, gdyż dużo bardziej ugodowym tonem rzekła: – Nic nie szkodzi. Teraz ja funduję, ty – następnym razem. – Mówiąc to, rzeczywiście – przez jej umysł przemknęła myśl, nad którą będzie potrzebowała się poważniej zastanowić. Uzmysłowiła sobie, że to właśnie sąsiad Grzegorz mógłby być dla niej bardzo pomocnym w pewnym planie, który właśnie co zaczął świtać w „roztropnej, inteligentnej” głowie.
– To znaczy, że jeszcze kiedyś będziesz chciała się ze mną tu spotkać? – Powątpiewał.
– Oczywiście, że zechcę. – Dziewczyna kiwnęła głową i z zamyśleniem spojrzała na swe vis-a-vis. – Myślę, że nawet pomogę ci trochę zarobić…
– Nie potrzebuję od ciebie żadnych pieniędzy. I tak wszystko zrobię dla ciebie za friko…
– Jak, to? Za friko? – Kąciki ust dziewczyny szyderczo opadły.
– No… niezupełnie za friko… W każdym razie nie za kasę… – Zawahał się mężczyzna.
– Skoro nie kasa, to co? Mów bez krępacji, czego chciałbyś w zamian?! – Podniesionym głosem zachęciła Grzegorza dziewczyna widząc jego niezdecydowanie.
– Ciebie… – Opuścił dawno niemytą głowę i zaczął patrzeć na swe żylaste ręce, ugodowo spoczywające na blacie stolika.
Alina skrzywiła się, ale szybko zebrała się w garść. Nie powinien od razu rozszyfrować, jaki ma prawdziwy stosunek do jego osoby.
– Przespać się ze mną, tak?
– Mężczyzna przełknął ślinę i skinął głową.
– Dobra. Zgadzam się… Jeśli spełnisz, o co poproszę.
– Naprawdę?! – Nie dowierzał temu, co usłyszał, a jego nie tylko oczy, ale i usta zapociły się z wrażenia.
– Naprawdę.
– Więc co mam dla ciebie zrobić?
– O tym – jutro. Zgoda?
Mężczyzna zadygotał głową, jakby ktoś pociągnął za sznur.
– A póki, co – już pójdę. – I wstała. Grzegorz z żalem spojrzał na niedokończone spagetti dziewczyny i nietknięte przez Alinę ciastko. – A ty posiedź tu jeszcze trochę.
– Ale, jak to tak? Deszcz wciąż… pada.
– Już przestał.
– A obcas? Daj mi go. Pobiegnę i szybko naprawię.
– Doczłapię jakoś. Przecież muszę tylko przejść przez drogę i zaraz będę w naszym bloku. A ty, w tym czasie, dokończ sobie spokojnie smakołyki…
Deszcz faktycznie przestał padać. Powstałe po nim krople wody jak małe diamenty iskrzyły się w słońcu, które zdążyło już wyjrzeć zza kłębiastych chmur. W powietrzu pachniało wilgocią i z jakiegoś powodu znów jej wydawało się, że również przyjemnymi zapachami z kawiarni. Alina rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że to żadne wrażenie, to faktycznie zapach pizzy, który wciąż tu dobiega z knajpki, którą przed chwilą opuściła.
– Teraz to już ten zapach będzie mnie prześladował przez cale życie, – powiedziała do siebie Alina i dosadnie skrzywiła twarz.
*
Przez cały dzień Alina rozmyślała, a le i tak w końcu nie uradziła nic i nie podjęła żadnej decyzji. Nawet nie zauważyła, jak zapadła noc. Dziewczyna niespokojnie wierciła się w łóżku i przewracała z boku na bok, wzdychając, rozmyślając, kurcząc się ze strachu. I trwało to tak już od kilku godzin. Wreszcie w jej dziewczęcej głowie wykrystalizowała się decyzja. Ledwie zamknęła oczy, prosząc o przybycie snu, gdy wtem rozległ się cichy gong, jakby zadźwięczał od stuknięcia noża nieduży kryształ. Alina usiadła na łóżku, wpatrując się w ciemność i nagle stojące naprzeciwko niej lustro, zaświeciło chropowatym, falującym, szaro-niebieskim światłem. Dziewczyna ze strachu schowała głowę pod kołdrę, ale, ponieważ, jak wszyscy wiemy, ciekawość często sprawia, że ludzie czynią głupoty, odczekawszy kilka sekund, wysunęła w końcu nos i otworzyła wścibskie oczy. W tym czasie świecące falowanie lustra zdążyło ustać i Alina ujrzała po jego drugiej stronie przestronny pokój, a w nim siedzącą w dużym skórzanym fotelu… samą siebie.
Dziewczyna ponownie na chwilę przymknęła powieki. Przecież to, co zobaczyła jest niemożliwe. Jak ona mogłaby być tam, skoro właśnie siedzi tu, na łóżku, w swej koronkowej koszuli?… Alina znów otworzyła oczy. Nic się nie zmieniło. W tym pokoju za lustrem naprawdę była ona, ale w jakieś nieznanej jej czarnej sukni. Poprawiwszy lniane włosy, nieznajoma dziewczyna przemówiła:
– Czyżbyś nie wiedziała, że lustro nie powinno stać naprzeciwko łózka? Nie mówili ci, że we śnie może ono wykraść ci duszę?
Alina mrugnęła rzęsami.
– Nie musisz się mnie obawiać. Nic złego ci nie uczynię. Wręcz przeciwnie, chcę pomóc.
– Ale kim jesteś?
– Ja jestem tobą… Ale w innym wymiarze… Wiem, co wymyśliłaś, ale nijak nie bed decydować… – urwała, jakby porządkując myśli.
– Ale jak chcesz mi pomóc?
– Zabiorę twą duszę, a bez duszy człowiek nie ma ani litości, ani sumienia…
– Ale…
– Żadnego „ale”! Za swe myśli też trzeba płacić… – i gdy wyciągnęła rękę po należność nagle coś zadudniło…
Przestraszona Alina wybudziła się. Do drzwi ktoś stukał z impetem. Za progiem stał Grzegorz.
– A ty co, ciągle śpisz? – mruknął niepocieszony. – Obiecałaś mi…
– Obiecałam. – Alina patrzyła na wycieraczkę, – Zaczekaj na mnie na ławce w parku. Okay?
– Okay… – Przytaknął Grzegorz. – A to, no wiesz…
– Potem, – Warknęła Alina. – Idź już. Muszę się szybko ogarnąć.
I rzeczywiście. Nie kazała na siebie długo czekać.
– Jesteś… – uśmiechnął się Grzegorz. Faktycznie, szybka jesteś…
– Nie przyszłam tu na randkę…
– A po co? – Mężczyzna się obruszył.
– Randka będzie później, a najpierw sprawa.
– No to co mam dla ciebie zrobić? – Grzegorz niedbale włożył ręce do kieszeni.
– Zabijesz mojego ojca…
– J…jak to? Pana Jarka? Ale po co? Dlaczego?
– Za dużo pytań. Nie sądzisz?
– Ale…
– Mów krótko, zrobisz to, czy nie? Inaczej znajdę sobie drugiego…
– I on będzie to… z tobą?
– To już zależy, czy zechce.
Tego Grzegorz z pewnością nie mógłby ścierpieć. Żeby jego gwiazda, jego wymarzona sąsiadka robiła to z kimś innym?!…
– Zrobię to. – Pospiesznie potwierdził drżąc całym swym chuderlawym ciałem. – Zrobię. A nie oszukasz mnie? Będziesz ze mną?
– Już powiedziałam. – odparła ze złością Alina.
– A kiedy?
– Czym szybciej, tym lepiej…
*
Rano, następnego dnia, zadzwoniła sąsiadka.
– Och, Panie Boże! Biedna dziewczyno! – Jęknęła, gdy Alina ledwie co otworzyła drzwi. – Biedne dzieci…
– Ale co się stało? – Zaczynając rozumieć i okazując niepokój, spytała Alina.
– Wasz tatuś… waszego tatusia… zabito!
– Jak to zabito, kiedy?
– Tak, to było dziś w nocy… Napadli na niego jacyś w maskach, tak powiedział…
– Jak to, powiedział? Przecież twierdzi pani, że go zabili, – zapytała Alina.
– Zbili, mówię, został zbity, – zamrugała sąsiada, – ale przecież nie na śmierć!
– Jak to?
– No co ty, panienko, ale jesteś nierozgarnięta! – Rozzłościła się sąsiadka. – Nocą napadło nie niego dwoje, za garażami, bili i bili, ale potem ktoś podjechał samochodem i ich przestraszył. Miał szczęście, nieboga! Wyliże się. Nie wybiła jeszcze jego godzina. – Kobieta z dumą zżęła wargi.
Zostawszy samą Alina zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Grzegorz, okazało się, zawalił na całej linii. Dobrze chociaż, że byli w maskach… Ale mimo wszystko, nie wolno jej teraz niczego odpuścić. On może wszystko wygadać, a potem…
Dzwonek zadzwonił ponownie. Do mieszkania przepychając Alinę do wnętrza przedpokoju wcisnął się zadowolony z siebie Grzegorz.
– No to co? Możemy się teraz „rozliczyć”?
– Ale przecież nie wykonałeś zadania…
– Jak to nie wykonałem? Nie rżnij głupa. Z mej strony zrobiłem wszystko, i nie moja wina, że twój tatuś okazał się takim żywotnym… Ale, uwierz mi, dostał za swoje! – I marszcząc czoło zaczął przysuwać się z jednoznaczną intencją do Aliny.
– Dobra, dobra… hola! – Próbowała go uspokoić, cofając się do kuchni.
Był już bardzo blisko, dziewczyna czuła nieświeży zapach znoszonej koszuli, jego oczy były czerwone z podniecenia, i wtedy, i nagle, namacawszy za sobą leżący na stole wałek, wiąż nieumyty po wczorajszym wyrabianiu ciasta, chwyciła go i z całej siły oburącz walnęła w głowę Grzegorza. Mężczyzna wydawało się, jakby nagle zwiotczał i stękając bezwładnie upadł na podłogę. Dziewczyna gorączkowo poprzewracała oczami i po chwili uchwyciła rękoma kuchenny nóż… Pod jej władczymi dłońmi miękko i posłusznie wszedł w ludzkie ciało.
Hałas obudził młodszego brata Aliny – Wojtusia. Ten przerażonymi oczyma rozejrzał się po małej kuchni, bez wahania wyciągnął nóż z rany i wybiegł z nim na klatkę schodową. Po chwili wybiegła za nim Alina krzycząc:
– Ludzie! Uważajcie na mordercę. Mój brat został właśnie mordercą!
– Alinko, – mamrotał bladymi ustami Wojtuś, – to nie ja… No przecież wiesz…
Zbiegli się sąsiedzi. Z przerażeniem patrzyli na chłopaka trzymającego w dłoniach ociekający krwią nóż.
Alina cholernie była zadowolona z obrotu wydarzeń. W jednym zajściu udało jej się pozbyć i prostackiego kochanka, i pozbyć brata, który teraz na pewno długie lata będzie siedział w poprawczaku, a potem w więzieniu. Wreszcie będzie miała wolną chatę i wszystko co w mieszkaniu – tylko dla siebie! Oczywiście, zostaje jeszcze ojciec, który leży w szpitalu. Ale i z nim jakoś sobie poradzi. Już jej w tym głowa, jak i kiedy. Okazuje się, dzięki swej urodzie i inteligencji potrafi bardzo skutecznie aranżować wydarzenia.
Nie przewidziała tylko jednego: gdy zaalarmowani zajściem sąsiedzi wbiegli do jej kuchni – Grzegorz jeszcze żył.
– To ona mnie… To Alina… – wyszeptał, kierując dłoń w jej stronę, odchodząc na zawsze.
Na wałku od ciasta wyraźnie wciąż odbijały się linie jej dłoni, a na palcach i rękojeści noża – resztki mąki…
*
A nowy dzień właśnie co się zaczynał. Słońce igrało jasnymi promieniami pośród pierzastych chmur…