Elżbieta nienawidziła jeździć windą. Ale przede wszystkim nienawidziła i bała się wszelakiej maści maniaków, których mogłaby w niej spotkać. Dokładniej, bała się ich bardziej niż kogokolwiek. A jeszcze bardziej: ona – typowa hipochondryczna piękność – w każdym mężczyźnie, który szedł za nią w jakimkolwiek miejscu na świecie, czy po prostu uśmiechał się stojąc na przystanku autobusowym, bezczelnie zerkając na jej smukłe nogi, widziała potencjalnego zboczeńca. Cóż, taką już miała fobię i taką naturę.
Bojąc się starała się zatem zawsze omijać tego typu podejrzanych indywiduów szerokim łukiem. Gdy zamawiała taksówkę żądała na przykład od operatorów, aby podawali imię kierowcy i opisywali jego wygląd zewnętrzny. Obawiała się, że zamówioną taksówkę może przejąć przestępca, który zajedzie do jej domu z zamiarem dokonania rabunku lub czegoś jeszcze bardziej gorszego. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że większość jej obaw to nic innego, jak chorobliwa obsesja, ale pozbyć się jej nie była w stanie. Jeszcze bardziej przerażała ją myśl, autorstwa pewnego sławnego psychologa, który mawiał: „to, czego boisz się najbardziej – to się w końcu stanie”.
I właśnie oto wracała do domu z przechadzki ze swym małym pieskiem. To nie był daleki spacer, gdyż zapadał już wieczór. A wieczór – wiadomo: czas, w którym siły zła… i tak dalej. Przemknąwszy do drzwi windy z kudłatym jorkiem i stwierdziwszy bardzo słabe doświetlenie kabiny – mruknęła coś pod nosem z podirytowaniem. Ale westchnęła z ulgą zadowolona przynajmniej z tego, że będzie jechać bez jakiegokolwiek współpasażera.
Drzwi od windy już już się zamykały, gdy na schodach klatki szybko zastukotały czyjeś ciężkie obcasy i po chwili dwie wielkie łapy rozepchnęły stalowe skrzydła brutalnie, jak Samson paszczę lwa. Elżbieta ze strachu cofnęła się aż pod tylną ścianę, opierając plecy o chłodny metal. „Potworzaste cielsko” wypełniło swą tuszą prawie połowę przedziału kabiny. Dziewczyna przygryzła spieczone wargi i skurczyła się w kącie, jakby próbując się skryć na zewnątrz windy.
Nerwowo ściskając smycz ręką, ręką – która cała nagle zrobiła się wilgotna ze strachu, ledwie oddychała, byleby nie ściągnąć na siebie uwagi „potworzyska”, dosłownie ocierającego się plecami o jej biust. „Boże! – Coś pisnęło w jej głowie, – po co ja wsiadłam do tej windy?… Mamusiu! Żeby się chociaż nie odwrócił i wysiadł wcześniej niż ja. Wszystko jedno, – postanowiła, – co by się nie działo muszę zachować zimną krew… Łatwo powiedzieć. A jeśli się odwróci? – Jej własne myśli zaczęły ją przygniatać, – Co on wtedy ze mną zrobi? Nie. Nie. Nie ośmieliłby się!! Jestem atrakcyjną kobietą, a on jest potworem. Będę krzyczeć. I po co mu taka, jak ja? – Zastanawiała się płaczliwie Elżbieta. – Może nie jestem w jego typie” – dodawała sobie otuchy płonną nadzieją… Tymczasem jej serce łopotało zdradziecko. – Nie. Nie dotknie mnie. Tacy jak on dotykają tylko głupie lalunie, albo pyzate brzydulki, a ja… Boże! Moje zdjęcie na Instagramie ma tysiące polubień… Może nie zna tego albumu? A jeśli zna? Ach! Ale jestem idiotka! Po co ja je tam umieściłam? I jeszcze z takim dekoltem…”
I nagle stało się najgorsze: „cielsko” odwróciło się do niej twarzą. Blada ze strachu dziewczyna instynktownie wzdrygnęła się. „Och! Proszę, nie rób mi niczego, – jęknęły jej natychmiast powilgotniałe oczy. – Mamo!… – Pod Elżbietą ugięły się kolana, a jej lewa ręka mimowolnie osunęła się z klatki piersiowej w dół bioder, ochraniając brzuch. Potworzysko cicho żując gumę do żucia obrzuciło dziewczynę spojrzeniem od góry do dołu. Następnie wyjąwszy z ust przeżutą bryłę (dziewczynie wydawało się, że wielkości piłeczki do ping-ponga) przylepiło ją do klosza z żarówką, co sprawiło, ze w kabinie zrobiło się jeszcze ciemniej.
Pochyliwszy się nad głową dziewczyny czkając zapytał: „coś nie tak, proszę pani?”
Zamknąwszy oczy, przeżywszy w myślach najbrutalniejsze sceny, jakie tylko można byłoby zobaczyć w sadomasochistycznych filmach porno, niemal niesłyszalnie wymamrotała spieczonymi ustami: „Nn…nie…” Cielsko pochyliło się nad nią oparłszy rękę na ścianie w pobliżu jej twarzy i zapytało z niedowierzaniem: „no co, ślicznusio, takaś cicha?…” Elżbieta nie pojęła, co miał na myśli, więc tylko wymamrotała coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Cielsko zachichotało, wzruszyło ramionami, po czym otworzyły się drzwi, za którymi cielsko po kilku sekundach znikło.
Gdy winda na powrót ruszyła Elżbieta bezwolnie osunęła się na podłogę. Na w pól błędnymi oczyma wodziła po ścianach i w końcu spojrzała na jorka. Na jego główce przewiązana była kolorowa kokardka, z napisem „Ślicznisia”, którą przypinała mu przed wyjściem na każdy spacer. Wyczerpana dziewczyna wzięła głęboki oddech, podniosła się, stanęła na równych nogach i zaczęła konwulsyjnie śmiać się i na przemian płakać.
Lista opowiadań z dreszczykiem