Jak Stiepan Stiepanowicz po raz pierwszy nazwał mieszkanie domem

Stiepan Stiepanowicz sczytawszy tytuły nagłówków, zerknął na ostatnią stronę żurnala, gdzie umieszczają reklamy.

Otóż sprawa ma się tak: Stiepan Stiepanowicz przymierza się do remontu mieszkania. Od śmierci matki minęło dziesięć lat, dlatego w końcu trzeba mu było się zdecydować na, jak sam stwierdza, ów heroiczny akt. To, co go dotąd zniechęcało, to konieczność wyekspediowania szafy matki. Już sama o tym myśl przyprawiała go o skręty żołądka. Olbrzymia ciężka stara jak mamut szafa spoczywała przy oknie, blokując światło. Na to, aby ją całkowicie wyrzucić, Stiepanowi Stiepanowiczowi przez całe dziesięć lat nie starczało odwagi. Był pewien, że gdyby tylko postanowił pozbyć się mebla, natychmiast, a już na pewno jeszcze tej samej nocy, duch jego matki pojawiłby się przed nim i grożąc palcem wskazującym, nałożyłby pokutę na nieposłusznego syna.

Przebiegając oczyma po ogłoszeniach, Stiepan Stiepanowicz zatrzymał wzrok na dziale „Usługi”. Dla przewiezienia zagracającego mebla potrzebował nająć ciężarówkę. Zapisawszy kilka namiarów, z powodu braku innego zajęcia, zaczął czytać inne reklamy. „Blondynka, 45/45/180 szuka dla celów założenia rodziny mężczyzny: inteligentnego, wesołego, bez nałogów. S/m i A/a wyklucza się. Telefon…”

„Dziwne… to chyba jakieś kryptogramy” – Stiepan Stiepanowicz był zaskoczony. Nigdy dotąd nie czytał ogłoszeń matrymonialnych, więc i wszystkie te cyfry i litery były mu tajemnicze. Potem spojrzał na anons: „Oddam żonę w dobre ręce. Wykształcona, dobrze gotuje. Mieszkanie obowiązkowe. Telefon…”
„I znów jakieś liczby z łamańcami” – pomyślał, a gdy nagle zrozumiał, co przeczytał, przyszło mu z oburzeniem do głowy: „Jak to tak? – zaprotestował jego umysł: – Oddam żonę w dobre ręce? Prawdopodobnie to jakiś błąd. W Polsce niewolnictwo zniesione zostało jakieś półtora stulecia temu. Na pewno chodzi tu o jakiegoś psiaka albo kotkę… Tak, ale przecież dalej pisze: ma wykształcenie, dobrze gotuje. To może by tak zadzwonić? Nie ryzykuję nic. Zaczną krzyczeć – położę słuchawkę” – bohatersko stwierdził i czując, jak od emocji drżą mu palce, wstukał numer telefonu dołączony do anonsu.

– Tak? – odezwał się głos mężczyzny.
Stiepan Stiepanowicz odchrząknął, po czym z lekka ochrypłym głosem przemówił:
– Ja… Hmm… Tu jest napisane… – zawahał się.
– Pan w sprawie ogłoszenia? – Odpowiedział przekonany głos.
– Tak… Czy mogę zadać pytanie?
– Słucham.
– Czy to jest osoba?
– Że jak? – w głosie mężczyzny zabrzmiał metaliczny ton.
– No bo, ja… – Pośpieszył wyjaśnić Stiepan Stiepanowicz, obawiając się, że może od początku coś źle pojął, a przecież nie chciałby narażać porządnego człowieka na nietaktowne pytanie. – Żona to prawdopodobnie imię pana kota lub pieska? – wydyszał do słuchawki, już będąc gotów na błyskawiczne rozłączenie się, za sprawą usłyszenia, niechybnie, ofensywnej odpowiedzi.
– Nie… – uprzejmie odezwał się głos. – To moja, jak najbardziej, żona. Jeśli jest pan zainteresowany, może pan przyjechać, dokonać oglądu. Jutro o jedenastej, przed południem, pasuje?
– Pasuje – odpowiedział bezdusznie Stiepan Stiepanowicz.
– Proszę zapisać sobie adres – uprzejmym tonem kontynuował głos.

Przez całą noc Stiepan Stiepanowicz rzucał się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Fakt, że jutro, a raczej już dziś, potraktuje kobietę, jakby jakiegoś niewolnika na aukcji, nie na żarty umartwiał jego wrażliwą duszę. „Co się dzieje, dokąd zmierza ten świat? Co by na to powiedziała mamusia?” I wyobraził sobie, jak podniosłyby się w wyniosłym zaskoczeniu jej gęste brwi i jak dobrze wyszkolony głos z oburzeniem przemówiłby: „Stiepaś, ależ to obrzydliwe! Żeby wybierać sobie żonę jak jakąś rybę, na bazarze? I to jeszcze, przepraszam za wulgarne porównanie – nieświeżą?” Był święcie przekonany, że wszystkie dziewczyny, panny, kobiety, które pojawiały się w ich domu, udzieliłyby mu podobnej reprymendy:
„Stiepanie! A jeśli ta dziewczyna jest córką sprzedawczyni? Nie będziesz mógł sobie kupić kiełbasek, patrząc jej matce w oczy!… Hej! Ale to na pewno dziewczyna z prowincji. Myślisz, że ty, jako ty, jesteś jej do czegoś potrzebny? Fool! Potrzebuje Twojej profesorskiej przestrzeni życiowej!… To dziewczyna z dzieckiem! Może być tak, że ojciec tego nieszczęsnego malca jest recydywistą. I wiesz, co to znaczy?…”
„Koniec końców mogę nigdzie nie wychodzić” – uspokoił sumienie i przewróciwszy poduszkę na wspak, zasnął snem sprawiedliwego.

Dokładnie za pięć jedenasta Stiepan Stiepanowicz stanął przed drzwiami i nacisnął przycisk dzwonka. Chciał wcześniej kupić cały bukiet róż: w końcu czekało go spotkanie z kobietą, ale ostatecznie ograniczył się do ledwie jednego, łagodnie blado-żółtej różyczki.
Drzwi otworzyły się. Przed nim stał mężczyzna w jedwabnym szlafroku.

– Ja z ogłoszenia – odezwał się Stiepan Stiepanowicz, czując, jak z podniecenia język przywiera mu do gardła.

Właściciel mieszkania nieznacznie odsunął się na bok, rzucając konkretem:
– Ma pan ze sobą dowód osobisty?

Stiepan Stiepanowicz skinął głową. Mężczyzna wziąwszy od niego dokument i obejrzawszy starannie każdy cal plastykowego kartoniku, chrząknął z satysfakcją:
– Wszystko w porządku, proszę wejść. Nastusia zaraz wyjdzie.
„Ma na imię Nastusia” – zauważył Stiepan Stiepanowicz, wchodząc do salonu uposażonego w gruby dywan, dwa fotele pokryte jasnozieloną skórą i kryształowy żyrandol wiszący nad mahoniowym stołem niczym gigantyczna kiść winogron.
– Proszę usiąść – skinął głową na fotel gospodarz i, samemu rozsiadłszy się wygodnie naprzeciwko, spojrzał na Stiepana Stiepanowicza wyrazistym spojrzeniem.
– Czym się pan zajmuje?
– Wykładam na uniwersytecie.
– Od razu wykoncypowałem, żeś pan inteligent.

Intonacja i sposób, w jaki ów człowiek wyartykułował zdanie, wiele mówiła Stiepanowi Stiepanowiczowi. Nagle poczuł, że strach odchodzi. Lód w jego klatce piersiowej topił się i, rozsiadając się pewniej w fotelu, swobodnie przemówił:

– Nie mam nałogów, jestem finansowo niezależny, posiadam samodzielne mieszkanie.

– Postawmy wszystkie kropki nad „i”. – Rzekł mężczyzna. – Chcę, aby żona moja była dobrze traktowana. Jest schludna, wykształcona, dobrze gotuje…

Jego monolog przerwało wejście do pokoju młodej dziewczyny. Serce Stiepana Stiepanowicza zamarło: długie w kolorze jasnego srebra włosy błyszczącym wodospadem opadały na skośne ramiona. Duże piersi wyraźnie uwypuklały swe krągłości poprzez tkań kusej sukienki, ledwie-ledwie skrywającej smukłe, zgrabne nogi. Mężczyzna posadził dziewczynę na swych kolanach i uśmiechając się z próżną satysfakcją, łaskawie oznajmił:
– Zaraz przyjdzie Nastusia.
„Czyli to nie ona” – pomyślał z ulgą Stiepan Stiepanowicz, czując radość, ponieważ ta młoda dziewczyna z wyglądu przypominała mu głodną hienę, a już na pewno nie spolegliwą domową koculkę.
Mężczyzna klepnąwszy po „gospodarzowemu” dziewczynę po pupie, łagodnie powiedział:
– Laurindo, idź do siebie, teraz mam spotkanie biznesowe. I oprowadzając spojrzeniem młodą żonę, pewnym głosem stwierdził:
– Widzę, że jest pan normalnym człowiekiem, a ja, nawet psa nie oddałbym łobuzowi. Jest pan po szkołach, ma dość inteligentny wygląd i ma pan mieszkanie. – Mężczyzna mrugnął znacząco. – Widział pan Laurindę. Dla prowadzenia biznesu potrzebna mi właśnie taka kobitka… Rozumie pan, w moim fachu image to podstawa!
– Rozumiem.
Stiepan Stiepanowicz  poczuł niemal fizjologiczny wstręt do tego obrzydliwego samozadowolonego australopiteka. Miał ochotę wstać i wyjść, ale nagle drzwi się otworzyły. Do salonu weszła dojrzała kobieta.

– Nastusiu! Spójrz sobie: inteligentny nauczyciel z uniwersytetu!

Stiepan Stiepanowicz dosłyszał nutkę nieśmiałości, wybrzmiewająca w głosie mężczyzny. Tymczasem urzekła go twarz kobiety: gładka, z delikatnymi wysokimi brwiami nad jasnoszarymi oczyma. Jej wzrok przez chwilę wpatrywał się w różę, po czym podniósł się wyżej i Stiepan Stiepanowicz pożałował, że nie wdział na tę okazję okolicznościowego garnituru
– Dzień dobry!
Jej głos, który zabrzmiał niespodziewanie nisko, głęboko, z bogatymi alikwotami, zaskoczył go całkowicie. Był zdezorientowany. Zauważył też, na szczęście, zaciekawienie, które błysnęło w oczach kobiety i dlatego pospiesznie odpowiedział:

– Witaj.

Jak potem powiedziała Nastusia, jego zamieszanie, jego wzrok, gdy spojrzał na nią, zadecydował o wszystkim. Odwracając się do „byłego” męża, kobieta rzekła:

– Henryku, zgadzam się.

Stiepan Stiepanowicz mimowolnie spostrzegł, jak po twarzy mężczyzny przez sekundę przemknął grymas zaskoczenia i frustracji. „Były mąż” zmieszał się i pocierając dłonie, niezgrabnie mamrotał:
– Rozumiałaś chyba od początku, że nie mogło tak trwać wiecznie?
Kobieta, ignorując go, odwróciła się do Stiepana:
– Możemy już iść?
– Tak – odparł Stiepan Stiepanowicz, ściskając w dłoni różę i nawet nie czując bólu kłujących cierni.

Kiwnąwszy ze zrozumieniem głową, odwróciła się i poszła do swego pokoju. Nastąpiła cisza. Henryk otworzył usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale gdy drzwi od pokoju ponownie się otworzyły, zamilkł, patrząc na idącą Nastusię z małą torebką przerzuconą przez ramię.

– Nastusiu, no jakże to tak? A biżuteria, futra… Henryk podniósł się, chcąc ruszyć do przodu, ale od razu potknął o nogę stołu i niemal upadł, w ostatniej chwili przytrzymując się blatu.

– Uznaj te przymioty za moją zapłatę za twoje piętnaście lat. – Powiedziała kobieta, nie odwracając się.

Już w samochodzie, patrząc uważnie na Stiepana Stiepanowicza jasnymi oczami, rzekła:

– A ja widziałam już pana. Na koncercie Mischy Maiskiego w Filharmonii Narodowej. Siedział pan w dziewiątym rzędzie, na parterze. Obok środkowego przejścia.

– Tak – potwierdził Stiepan Stiepanowicz, nagle się uśmiechając. – Lubię muzykę wiolonczelową.
– Ja też ją lubię… Nieźle jak na początek naszego życia rodzinnego.
– Aj! – Z niezadowoleniem jęknął Stiepan Stiepanowicz. – Mam pustą lodówkę. Więc zapraszam panią do restauracji.

– Nie! – Nastia potrząsnęła głową. W jej oczach, przedzierając się przez zasłonę melancholii i smutku, nagle wesoło zajaśniał ognik – Żadnych restauracji! Chodźmy do sklepu, kupimy smaczny kawałek szyneczki, trochę zieleni, owoców… Wybierze pan wino i pójdziemy do domu.
– Do domu… powtórzył Stiepan Stiepanowicz, nagle pomyślawszy, że po raz pierwszy nazwał mieszkanie, gdzie mieszkał ponad pięćdziesiąt lat, domem.

Stiepana Stiepanowicza przypadki