Miłość, niczym nokturn Chopina, potrafi być porywająca i piękna, ale i ulotna, efemeryczna jak niedokończony walc. Taka właśnie rysuje się historia uczucia, które połączyło Fryderyka Chopina z Marią Wodzińską, panną – jak to się jeszcze czasem mawia: z wyższych sfer, obiekt westchnień poetów ale i królewiczów. Ich romans, godny scenariusza romantycznej komedii, zakończył się jednak nutą melancholii, przypominając jeden z kontemplacyjnych utworów kompozytora.
Rok 1835. Młody Fryderyk Chopin, pianista i kompozytor o uznanej już sławie, po spotkaniu z rodzicami w Karlsbadzie (obecnie Karlowe Wary), przybył do Drezna. Tu, zrządzeniem losu, odnowił znajomość z rodziną Wodzińskich, którą pamiętał jeszcze z Warszawy. Synowie, Antoni i Felicjan, byli niegdyś uczniami pensji prowadzonej przez jego ojca, Mikołaja. W Dreźnie Chopin spotkał również córkę Wodzińskich, Marię, którą z dzieciństwa wspominał jako drobną dziewczynkę. Teraz ujrzał przed sobą nie dziecko, lecz czarującą, urodziwą szesnastolatkę. Ówczesny ideał piękna – blada cera, delikatna sylwetka, suknie z bufkami i koronkami – znajdował w niej pełne odzwierciedlenie. Maria, wywodząca się z zamożnej rodziny, obracała się w kręgach elity intelektualnej epoki, spotykając Słowackiego, Krasińskiego, a nawet wzbudzając zainteresowanie królewicza Karola Ludwika, późniejszego cesarza Francji Napoleona III. Do jej licznych atutów należał również talent malarski, który niewątpliwie ujął Chopina, budząc w nim poczucie bratniej duszy. „Artystka! Podobnie jak ja! – mógł w duchu rozważać, nieśmiało snując marzenia o wspólnej przyszłości. – Czyż nie moglibyśmy stworzyć przymierza pokrewnych dusz?”. Maria rozkwitła w prawdziwą piękność, Chopin zaś pozostał sobą – nieco nieśmiałym, nieco ekscentrycznym artystą, którego fryzura mogłaby uchodzić za pierwowzór dzisiejszego artystycznego nieładu.
Pozornie kroił się więc idealny romans: on – genialny, sławny kompozytor, ona – arystokratka, utalentowana malarka. Połączenie dwóch artystycznych dusz zdawało się wręcz stworzone dla kart romantycznych powieści. Rodzina Marii, zwłaszcza jej ojciec, przyjęła jednak ich związek z wyraźną rezerwą. Fryderyk – blady, chorowity i o niepewnej przyszłości, nie jawił im się jako odpowiedni kandydat na męża. Woleliby dla córki stabilnego ziemianina, obeznanego z uprawą buraków, a nie z subtelnościami fortepianowych etiud. Trudno im się dziwić – buraki zawsze w cenie, a etiudy, cóż… bywają chwilami dla członków rodziny nużące.
Latem 1836 roku w Dreźnie Chopin oświadczył się siedemnastoletniej Marii. Ona powiedziała „tak”, a rodzice wyrazili tzw. warunkową zgodę. Brzmi jak typowe „ale” z komedii romantycznej, prawda? I rzeczywiście – to „ale” okazało się kluczowe. Rodzice Marii postawili warunek: Fryderyk musi zadbać o swoje zdrowie. To trochę tak, jakby powiedzieć współczesnemu artyście: „Możesz poślubić naszą córkę, ale najpierw musisz przestać chodzić na imprezy, zarzucić wszelkie używki i najlepiej przejść na dietę bezglutenową.” Ta niby więc sielanka nie trwała jednak długo. Mimo starań, Chopin, osłabiony chorobą, nie zdołał sprostać warunkom stawianym przez rodziców Marii. Zresztą, ich wątpliwości narastały z każdym dniem. Przyszłość z zięciem, który większość czasu spędzał przy fortepianie, kaszląc i tworząc muzykę, która dla wielu wydawała się zbyt subtelna i niezrozumiała, nie jawiła się jako perspektywa godna ich córki. Rodzina Marii, niczym tajna policja strzegąca swoich interesów, działała w cieniu, analizując każdy szczegół z wartko toczącego się życia kompozytora. Pogłoski o jego chorobie – gruźlicy, astmie, melancholii – docierały do ich uszu, podsycając obawy o przyszłość Marii u boku mężczyzny, którego zdrowie wydawało się kruche jak porcelana. Podobno dopełnieniem tej atmosfery niepewności były jakieś intrygi, niewyjaśnione listy i plotki o rzekomych romansach Chopina, o których szeptano na paryskich salonach. Każda z tych informacji, choć nie zawsze potwierdzona, stawała się kolejnym argumentem przeciwko związkowi. Rodzina Wodzińskich, kierując się zarówno troską o Marię, jak i własnym pragmatyzmem, uznała, że przyszłość z Chopinem byłaby zbyt ryzykowna. W końcu, po miesiącach wahań i niepewności, nieuniknione stało się faktem: zaręczyny zostały zerwane.
Zraniony i rozczarowany Chopin powrócił do samotnego żywota w Paryżu, by leczyć nie tylko swoje schorowane płuca, ale i złamane serce. W jego muzyce zaczęły pobrzmiewać nuty melancholii, które być może były echem tej bolesnej straty. Maria zaś, zgodnie z oczekiwaniami rodziny, poślubiła z czasem hrabiego (Józefa Skarbka z Osięcin) – właściciela rozległych buraczanych majątków – ale nie dane jej było zaznać z nim szczęścia. Po kilku lata jej bezdzietne małżeństwo rozpadło się. Tymczasem on – Chopin – do końca życia przechował jej listy, przewiązane wstążką z napisem „Moja bieda”, dając świadectwo swego romantycznego, a zarazem dramatycznego gestu. Współcześnie zapewne usunąłby jej kontakt i opublikował buńczuczny bądź melancholijny wpis w mediach społecznościowych.
Ostatecznie każde z nich ułożyło sobie życie na nowo, a ich historia stała się piękną, choć niespełnioną legendą, swoistym „Opus niedokończonym”.
Historia Chopina i Wodzińskiej dowodzi, że nawet geniuszom miłość nie zawsze sprzyja. Z drugiej strony, gdyby ich losy potoczyły się inaczej, świat być może nie usłyszałby tak wielu przejmujących utworów. Być może szczęśliwy w małżeństwie Chopin komponowałby jedynie pogodne polki na rodzinne okazje? Historia ich niespełnionej miłości ma wiec w sobie coś ponadczasowego – przecież od pokoleń rodzice troszczą się o córki zakochane w „niepewnych artystach”, a ci z kolei przekuwają złamane serca w dzieła sztuki. Pomyślmy żartobliwie: gdyby Chopin żył dziś, zapewne stworzyłby przebój o swojej nieszczęśliwej miłości, nakręcił teledysk i opublikował go w internecie. Na szczęście pozostawił nam liczne ponadczasowe kompozycje, które wciąż poruszają serca słuchaczy. I chyba dobrze, bo któż dziś pamiętałby łzawe hity o złamanym sercu sprzed dwóch stuleci? Niespełniona miłość Chopina i Wodzińskiej uczy nas więc także, iż osobiste tragedie mogą stać się źródłem czegoś pięknego i doniosłego. Być może taki był właśnie zamysł losu – by Chopin pozostał kawalerem, romantycznym artystą, którego muzyka porusza kolejne pokolenia.
A czy jest jakiś morał z tej historii? – Może i jest. Może taki, że nawet nieszczęśliwa miłość dla wielkich artystów może być inspiracją do wielkich dzieł. Czasami może więc lepiej być muzą artysty niż jego żoną, zwłaszcza gdy artysta poświęca więcej czasu sztuce niż życiu rodzinnemu. I być może to właśnie dlatego Chopin pozostał naszą narodową ikoną i dumą, osamotnionym geniuszem, a nie bohaterem rozprawek o codzienności małżeńskiej dziewiętnastowiecznych artystów.