„Ich pierwsze lato w Nohant” – w szepcie chopinowskiej melancholii

Gdyby melancholię można było zamknąć w dźwiękach, brzmiałaby jak nokturn Chopina. Bo to nie tylko muzyka – to szept duszy zaklęty w klawiszach fortepianu, intymne wyznanie, które nie potrzebuje słów. Chopin nie komponował melodii — on tłumaczył na język dźwięków najbardziej ulotne stany ludzkiego serca, a jego partytury stały się mapą podróży po krainie choć nie zawsze słodkiej, to prawie zawsze krainie przejmującego smutku, żalu i tęsknoty.

Dziś o chopinowskiej melancholii…

Nie jest to pospolita tęsknota. Melancholia w ujęciu Chopina to sztuka wyrafinowana; nostalgia, która każe nam spoglądać w głąb siebie, konfrontując nas z dawnymi miłościami, utraconymi nadziejami i cichym żalem za tym, co bezpowrotnie minęło. Słuchając jego preludiów i nokturnów, czujemy się niczym po spotkaniu z mądrym powiernikiem, który zamiast zadawać pytania, po prostu rozumie, a poprzez dźwięki fortepianu przynosi katharsis. Świat po takiej sesji staje się lżejszy, a w codzienności można dostrzec nieoczekiwane piękno. Określenie „chopinowska melancholia” może przywodzić na myśl nazwę ekskluzywnych perfum – i być może jest w tym więcej prawdy, niż mogłoby się wydawać. Bo muzyka Chopina ma swój zapach: fiołków, kurzu starego fortepianu i tej nieuchwytnej tęsknoty, którą czujemy, patrząc na deszcz lub zachód słońca. Nie bez powodu mówi się, że Chopin „płakał klawiszami”. Jego kompozycje to symfonia westchnień, dramatycznych pauz i subtelnych szlochów. To tak, jakby artysta wziął nasze serca, wycisnął z nich esencję najgłębszych uczuć, a następnie przelał ją w partyturę, mówiąc: „Oto jesteście. Zagrajcie teraz siebie”.

Choć Chopina zwykło się klasyfikować jako romantyka, jego muzyka nosi w sobie znamiona impresjonizmu. Wystarczy kilka taktów, by przed oczami duszy stanął nam nieuchwytny pejzaż emocjonalny, niczym obraz Moneta. Zamiast lilii wodnych mamy tu jednak całą paletę uczuć: od subtelnego smutku, jakiego doznajemy na widok sentymentalnej fotografii nieżyjącej już bliskiej nam osoby, po gwałtowną, niemal tragiczną namiętność. Chopin nie daje gotowych odpowiedzi; on maluje dźwiękiem, pozostawiając przestrzeń dla naszej własnej interpretacji. To my, słuchacze, dopisujemy historię do jego melodii, tworząc unikalną, osobistą opowieść.

Ta właśnie idea stała się dla mnie, skromnego pisarza, iskrą zapalną. Postanowiłem wykorzystać ten niezwykły emocjonalny potencjał w mojej najnowszej powieści „Ich pierwsze lato w Nohant”, która właśnie świeżo opuściła drukarnię i na dniach trafi do księgarnianych sieci.

Po „Odnalezionym walcu”, który dla wielu z Państwa był, jak ufam, podróżą w świat bibliofilskich tajemnic i muzycznych odkryć, pragnę zaprosić do zupełnie innego świata. W nowej książce Chopin nie jest jedynie postacią historyczną czy tłem dla wydarzeń. Jest niewidzialnym narratorem – duchem, który szepcze do uszu bohaterów (a także, mam nadzieję, czytelników) te wszystkie niewypowiedziane słowa, skrywane tęsknoty i budzące się namiętności.

Proszę wyobrazić sobie tę scenerię: młodzi ludzie, piękni i zakochani – w sobie, w sztuce, w życiu. A w tle, niczym ścieżka dźwiękowa ich romansu, rozbrzmiewają melancholijne nokturny i ogniste mazurki. Moim zamysłem było stworzenie powieści, którą czyta się jak partyturę – gdzie słowa stają się nutami, a kartki papieru rezonują emocjami bohaterów. Chciałem, abyście Państwo mogli niemal fizycznie usłyszeć ich radość, smutek, zazdrość i pożądanie – wszystko to, co Fryderyk tak mistrzowsko zamykał w swojej muzyce. Bo Chopin to nie tylko kompozytor. To filozof, który udowadnia, że nawet z największego cierpienia można wykrzesać absolutne piękno. Jakby mówił nam przez wieki: „Życie bywa trudne, ale na szczęście mamy sztukę”.

I trudno się z nim nie zgodzić.

Owa „niewypowiedzialność”, o której wspomina obrazek, jest być może najcenniejszym darem sztuki Chopina. Kompozytor nie instruuje nas, co mamy czuć. On raczej maluje dźwiękiem, stwarzając krajobraz, w którym nasza własna dusza może swobodnie wędrować. Daje nam przestrzeń do osobistego dialogu, do wsłuchania się nie tylko w melodię, ale i w samego siebie. To od naszej wrażliwości zależy, czy usłyszymy w nostalgicznym walcu historię złamanego serca, czy echo tęsknoty za utraconą ojczyzną. To my stajemy się współtwórcami opowieści, którą snuje fortepian.

„Ich pierwsze lato w Nohant” zostało przeze mnie pomyślane właśnie jako taka opowieść – snuta szeptem, niedopowiedziana. Chciałem, aby muzyka Chopina stała się w niej językiem niewypowiedzianych uczuć, kluczem otwierającym serca bohaterów, a także, mam głęboką nadzieję, serca Państwa, drodzy Czytelnicy. Zachęcam do lektury książki, gdyż wierzę, że będzie to podróż warta każdej chwili. Do tego czasu, być może pozwolą Państwo, by towarzyszył Wam któryś z nokturnów? Wszak życie pozbawione dramatyzmu i głębszych wzruszeń przypominałoby fortepian bez pianisty – piękny instrument, który jednak nie potrafi wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

„Melancholia XIX wieku”? To określenie brzmi jak nazwa perfum z reklamy, w której blada modelka w koronkowych rękawiczkach patrzy tęsknie przez okno na deszcz. Ale pewnie tak właśnie pachniał Chopin – trochę jak fiołki, trochę jak kurz ze starego fortepianu, a trochę jak… no właśnie, jak ta nieokreślona tęsknota, którą się czuje, patrząc na zachód słońca i gdy się myśli o wszystkich rzeczach, których nigdy nie zrobimy. Bo Chopin „płakał klawiszami”! I to żadna metafora, to fakt! Jak wsłuchujemy się w jego preludia, etiudy, nokturny, to słyszymy całą symfonię szlochów, westchnień i dramatycznych pauz. To jakby ktoś brał nasze serca, wykręcał je jak mokre pranie, a potem rzucał na fortepian i mówił: „No, zagrajcie teraz coś wesołego!”. I fortepian gra, ale jakoś tak… smutno. Mimo że Chopin był typowym romantykiem, to jeśli ktoś porówna go do impresjonisty – też trafi w sedno. Wystarczy kilka dźwięków, a już czujemy się, jakbyśmy stali przed obrazem Moneta, próbując zrozumieć, co autor miał na myśli. Tylko że zamiast lilii wodnych mamy tu całą paletę emocjonalnych zawirowań. Od subtelnego smuteczku, który czujemy, kiedy kończy się ostatni kawałek ciasta, po gwałtowną namiętność, która… no cóż, która chyba nigdy ci się nie przytrafiła, bo jesteś zbyt zajęty słuchaniem Chopina. I ta skrzynia skarbów! Otwierasz ją, a tam zamiast pirackiego złota – emocjonalny armagedon. Zaczynasz tęsknić za nieistniejącą miłością, płakać nad losem bohaterów opery, których nigdy nie poznałeś, i generalnie czuć się jak bohater romantycznego dramatu. I super! Przynajmniej będziesz miał o czym pogadać z terapeutą. Możesz mu nawet zagrać fragment Preludium deszczowego, żeby lepiej zrozumiał, z czym się zmagasz. Tylko uprzedź go, żeby wziął chusteczki… I może ten kieliszek czegoś mocniejszego. Albo cała butelka. Bo z Chopinem, umówmy się, nigdy nie wiadomo, jak się skończy wieczór. Może melancholijnym uśmiechem, a może… płaczem w poduszkę. W końcu, jak to mówią, po burzy zawsze wychodzi słońce. Tylko że u Chopina ta burza potrafi trwać całą wieczność. Ale przynajmniej jest piękna. I co ciekawe – w sumie, to nawet lubimy te jego emocjonalne tortury. I teraz, uwaga, uwaga: trąby i fanfary! Bo oto ja, skromny pisarczyk, postanowiłem wykorzystać ten emocjonalny ładunek wybuchowy w swojej kolejnej „chopinowskiej” powieści: „Ich pierwsze lato w Nohant” (tak, wiem, tytuł brzmi jak opera mydlana, ale obiecuję, że w środku będzie więcej dramatu niż w niejednym odcinku „Na Wspólnej”). Chopin nie będzie tam tylko tłem, jak jakaś mdła muzyczka w windzie. Będzie pełnoprawnym narratorem, takim niewidzialnym duchem, który będzie szeptał do uszu bohaterów (i czytelników) te wszystkie niewypowiedziane słowa, skrywane tęsknoty i budzące się namiętności.

Wyobraźcie sobie taką oto scenerię: oto przed wami stają młodzi, piękni i zakochani… w sobie nawzajem, w muzyce, w życiu… a w tle, niczym soundtrack do ich romansu, rozbrzmiewają melancholijne nokturny i ogniste mazurki. To będzie jak czytanie nut, tylko że zamiast dźwięków, będą słowa, a zamiast fortepianu – kartki papieru. Będziecie mogli dosłownie usłyszeć emocje bohaterów, poczuć ich radość, smutek, zazdrość, pożądanie… wszystko to, co nasz Fryderyk tak mistrzowsko potrafił przekazać w swojej muzyce.

Po mojej poprzedniej książce, „Odnaleziony walc” (tak, wiem, dla niektórych z Was być może brzmi jak tytuł filmu przygodowego, ale ci, którzy przeczytali, poświadczą, że w środku jest więcej Chopina niż Indiana Jonesa), „Ich pierwsze lato w Nohant” to kolejna cegiełka w mojej chopinowskiej biblioteczce. Będzie to, drodzy czytelnicy, prawdziwa uczta dla duszy! Coś jak czekoladowy tort z nadzieniem z marcepanu i wiśniami, polany lukrem z emocji i posypany nutami Chopina. Będziecie się oblizywać (i może ocierać łzy wzruszenia) jeszcze długo po skończeniu lektury. Bo Chopin, moi drodzy, to nie tylko muzyka. To cała filozofia życia. To dowód na to, że nawet z największego smutku można wykrzesać piękno. To jakby Fryderyk mówił nam: „Hej, życie czasem jest do bani, ale przynajmniej mamy fortepian!” I trudno się z nim nie zgodzić.

A wracając do tej „niewypowiedzialności”– to właśnie ona jest w tym wszystkim najpiękniejsza. Chopin nie mówi nam, co mamy czuć. On to „pokazuje”. Daje nam przestrzeń do interpretacji, do własnego dialogu z dźwiękiem. To my decydujemy, czy ten nostalgiczny walc opowiada o złamanym sercu, czy o tęsknocie za utraconą ojczyzną. To my dopisujemy historię do tej melodii, tworząc własną, niepowtarzalną opowieść.

Więc tak, „Ich pierwsze lato w Nohant” to będzie taka właśnie opowieść. Opowieść, w której muzyka Chopina będzie szeptem niewypowiedzianych słów, kluczem do serc bohaterów i… mam nadzieję… do waszych serc również. Czekajcie na premierę, proszę! Czekajcie, bo będzie się działo! A w międzyczasie… może włączcie sobie jakiś nokturn? Tylko pamiętajcie o chusteczkach! I może o tym serniku. Bo kto wie, może po wysłuchaniu Chopina nagle poczujecie nieodpartą chęć na coś słodkiego… i na odrobinę melodramatu. W końcu, jak mówią, życie bez dramatu jest jak fortepian bez pianisty – niby jest, ale nie gra.

Ich pierwsze lato w Nohant – polemiki, fragmenty powieści