Była sobie pewnego razu mała istotka, która marzyła o wielkich przygodach. Istotka ta nie miała więcej niż osiem miesięcy, a już pragnęła poznać świat z każdej perspektywy – nawet z komina! Tak właśnie zaczyna się historia małego Franka, najmłodszego kominiarza, jakiego kiedykolwiek widział świat. Gdy rodzice Franka zastanawiali się, jak uwiecznić jego ósmą miesięcznicę urodzin, wpadli na pomysł, który rozbawił całą rodzinę. „A może by tak przebrać go za kominiarza?” – zaproponowała mama, wspominając stare zdjęcia dziadka, który faktycznie zajmował się tym szlachetnym fachem. Tata, z błyskiem w oku, natychmiast zaczął szukać w internecie małego kominiarskiego stroju.
I tak oto nasz bohater znalazł się w czarnym, maleńkim uniformie, który nadawał mu powagi godnej profesjonalisty z wieloletnim stażem. Na głowie dumnie nosił biały kominiarki kapelusz, który wydawał się być co najmniej trzy razy większy od jego małej główki. Całości dopełniały strategicznie rozmieszczone ślady sadzy – głównie na policzku, który Franek sam ozdobił, gdy podczas sesji zdjęciowej postanowił zbadać właściwości czarnej, zmywalnej farby. Obok naszego małego bohatera, który zasiadł na specjalnie przygotowanej drewnianej skrzyni (wcześniej służącej jako pojemnik na zabawki), rodzice ustawili prawdziwe kominiarskie akcesoria. Była tam malutka drabinka – na tyle mała, że nawet Franek mógłby ją podnieść, gdyby tylko wiedział, jak koordynować ruchy swoich pulchnych rączek. Obok stała szczotka kominiarska, której włosie fascynowało małego odkrywcę na tyle, że kilkakrotnie próbował je skosztować, ku przerażeniu mamy i rozbawieniu taty. Franek, to nie jest jadalne! – powtarzała mama, odciągając narzędzie od ust dziecka, które najwyraźniej uznało, że szczotka kominiarska to nowy rodzaj loda na patyku.
Tłem dla tej niecodziennej sesji była ściana o wyjątkowo interesującej fakturze. Dziadek Franka, emerytowany już murarz, specjalnie przygotował ten fragment domu, tworząc nierówną powierzchnię, która miała imitować stare, zabytkowe budynki, w których prawdziwi kominiarze często wykonywali swoją pracę. To dla autentyczności!” – przekonywał dziadek, gdy babcia kręciła głową, widząc, jak jej mąż celowo psuje idealnie gładką ścianę. W tej scenerii nasz mały kominiarz prezentował się niczym z bajki – maleńki człowieczek gotowy do wielkich wyzwań, otoczony atrybutami zawodu, który istnieje od wieków.
Najpiękniejszym elementem całej tej kompozycji był jednak uśmiech Franka: szeroki, szczery, odsłaniający dwa malutkie ząbki, które niedawno przebił się przez dziąsła po tygodniach płaczu i grymasów. Ten uśmiech rozświetlał całe zdjęcie i sprawiał, że każdy, kto na nie patrzył, również się uśmiechał. On się śmieje, bo wie, że właśnie oszczędził nam fortunę na kominiarzach w przyszłości! – żartował tata, pokazując zdjęcia znajomym. Mama natomiast była przekonana, że Franek uśmiecha się, bo właśnie zrozumiał starą polską tradycję – łapanie guzika na widok kominiarza przynosi szczęście. A on, będąc kominiarzem, miał przecież dostęp do nieograniczonej ilości szczęścia! Gdyby Franek mógł mówić (a nie tylko gruchać i wydawać dziwne dźwięki przypominające rozmowę wielorybów), pewnie podzieliłby się swoją filozofią życiową: „Widzicie, drodzy dorośli, życie jest jak komin – czasem ciemne, czasem zakurzone, ale zawsze prowadzi do ciepłego ogniska. Moim zadaniem jako kominiarza jest dbać o to, by droga do tego ciepła była zawsze czysta i bezpieczna. No i, rzecz jasna, przynosić szczęście wszystkim, którzy mnie zobaczą!”. Ale ponieważ Franek jeszcze nie opanował sztuki mowy, wyrażał swoje myśli jedynym dostępnym mu sposobem – radosnym śmiechem i machaniem rączkami w kierunku aparatu, jakby chciał powiedzieć: „Hej, zobaczcie mnie! Jestem najmniejszym kominiarzem na świecie!”
Choć sesja zdjęciowa trwała zaledwie godzinę (co w czasie niemowlęcym jest odpowiednikiem całego dnia pracy), rodzice Franka wymyślali niestworzone historie o przygodach ich syna w roli kominiarza. A pamiętasz, jak czyścił komin u prezydenta? – pytał tata, pokazując zdjęcie babci. Tak, a potem został zaproszony na herbatkę z królową Anglii, która była pod wrażeniem jego techniki czyszczenia zabytkowych kominów w Buckingham Palace!” – dodawała mama, wchodząc w tę zabawę. Dziadkowie z kolei opowiadali sąsiadom, że ich wnuk jest najmłodszym członkiem Cechu Kominiarzy w historii Polski i że już dostał propozycję pracy w słynnej firmie „Czyste Kominy – Ciepłe Dominy”.
Pod koniec dnia, gdy mały kominiarz został wykąpany, a ślady sadzy zniknęły z jego policzka (choć dziwnym trafem pojawiły się za uchem, co odkryto dopiero następnego ranka), Franek zasnął w swoim łóżeczku, zapewne śniąc o wysokich dachach i tajemniczych kominach. Tymczasem rodzice, przeglądając zdjęcia z tego niezwykłego dnia, uśmiechali się do siebie, wiedząc, że stworzyli wspomnienie, które będzie bawić ich rodzinę przez wiele lat. Zwłaszcza gdy Franek dorośnie i będzie musiał tłumaczyć swoim kolegom, dlaczego w rodzinnym albumie znajduje się zdjęcie, na którym jako niemowlę przebrane za kominiarza siedzi na drewnianej skrzyni z miną mówiącą: „Tak, jestem profesjonalistą, czyściłem więcej kominów niż ty masz włosów na głowie!”
Epilog: Tradycja Zobowiązuje
Historia małego kominiarza nie kończy się jednak na jednej sesji zdjęciowej. Rodzice Franka postanowili, że każdego roku, w rocznicę tych zdjęć, będą robić kolejne, pokazujące, jak ich syn rośnie, ale zawsze z małym nawiązaniem do jego pierwszej „profesji”. W przyszłym roku dostanie prawdziwą mini-miotłę! – planowała już mama. A gdy skończy osiemnaście lat, zabierzemy go na prawdziwe szkolenie kominiarskie! – dodawał tata, ignorując pełne politowania spojrzenie żony. Jedno jest pewne – gdziekolwiek życie zaprowadzi małego Franka, zawsze będzie miał w sobie coś z kominiarza: umiejętność rozjaśniania nawet najciemniejszych miejsc swoim uśmiechem i przynoszenia szczęścia wszystkim wokół. Bo czy istnieje lepsza definicja szczęścia niż widok roześmianego niemowlęcia w kominiarskim stroju, z buzią umorusaną sadzą i błyskiem w oku, który zdaje się mówić: „Życie jest zbyt krótkie, by być poważnym. Czasem trzeba się po prostu ubrudzić i śmiać do rozpuku!”?
I tak, drogi czytelniku, gdy następnym razem zobaczysz kominiarza, pomyśl o małym Franku i jego pierwszej sesji zdjęciowej. Złap za guzik, uśmiechnij się i pamiętaj, że szczęście często przychodzi w najbardziej nieoczekiwanych przebraniach – czasem nawet jako niemowlę w czarnym stroju z białym kapeluszem na głowie.