List do Nieśmiertelnej Ukochanej

Teplice, szóstego lipca 1812 roku. Letni brzask łagodnie spowija ogród miejskiego uzdrowiska. Uchylone na oścież okno wpuszcza do środka ciepły powiew wiatru, niosąc woń kwitnących lip i przytłumione dźwięki muzyki z pobliskiego parku.

W pokoju, przy biurku siedzi on – tytan muzyki, Ludwig van Beethoven. Jego dłoń, drżąc lekko, przesuwa się po papierze. Migotliwy blask świecy maluje na ścianach ruchome cienie, a kompozytor pogrąża się w myślach. „Mój aniele, moje wszystko, moje samo ja – Tylko kilka słów dzisiaj…” – pisze, z lekka skrzypiącym ołówkiem na popielatym papierze, a serce ściska mu się na wspomnienie jej oblicza… Czy adresatka była eteryczna Giulietta, której arystokratyczne pochodzenie stało między nimi niczym mur nie do pokonania? A może Teresa, która rozumiała go tak dogłębnie, jak nikt inny, której pamiętnik przechowywał świadectwo ich wspólnych chwil? Wspomnienia splatały się ze sobą niczym misterna melodia, echem nut w jego symfoniach.

Nagle przerwał, odsuwając się od biurka i podchodząc do fortepianu. Jego palce musnęły klawisze, wydobywając ciche, niemal efemeryczne dźwięki pierwszej części „Sonaty Księżycowej”. Melodia, którą skomponował dla Giulietty, wypełniła pokój melancholijnym woalem niespełnionej miłości. Pamiętał doskonale dzień, w którym po raz pierwszy ujrzał ją – młodą arystokratkę o oczach pełnych blasku i żarliwej pasji do muzyki. Jej obecność rozpalała w nim natchnienie, a serce biło w rytmie najpiękniejszych melodii. – Wspomnienia powróciły niczym fala: spacery w srebrzystej poświacie księżyca, ukradkowe spojrzenia podczas lekcji muzyki, niedopowiedziane rozmowy w zaciszu pałacowych ogrodów. Giulietta była jak promień słońca, który rozjaśnił jego życie, lecz bariery społeczne okazały się nieprzezwyciężone. Rodzina dziewczyny nie mogła pogodzić się z myślą o związku córki z muzykiem, nawet tak wybitnym jak Beethoven.

A potem pojawiła się Teresa Brunsvik – dojrzalsza, o głębszej wrażliwości, rozumiejąca jego duszę artystę jak nikt inny. Ich przyjaźń z czasem przerodziła się w głębokie uczucie, tak intensywne, że Teresa ostatecznie pozostała niezamężna. Czy to właśnie do niej adresowany był ten list? Czy to jej dedykował swoje najgłębsze, muzyczne wyznania? – „Czy nasza miłość może trwać inaczej niż poprzez poświęcenia, poprzez nieżądanie wszystkiego od siebie nawzajem; czy możesz zmienić fakt, że nie jesteś całkowicie moja, a ja nie jestem całkowicie twój – O Boże, spójrz na piękno natury i pociesz swoje serce tym, co musi być – Miłość wymaga wszystkiego i to bardzo sprawiedliwie – tak jest dla mnie z tobą i dla ciebie ze mną. Ale tak łatwo zapominasz, że muszę żyć dla siebie i dla ciebie; gdybyśmy byli całkowicie zjednoczeni, czułabyś ból tego tak mało, jak ja…” – kontynuował list. 

Postępująca głuchota coraz bardziej odgradzała go od świata dźwięków, lecz nie była w stanie stłumić burzy uczuć, która szalała w jego sercu. W ciszy swego pokoju tworzył najpiękniejsze melodie, przeznaczone dla potomności. Każda nuta była wyrazem jego tęsknoty, każdy akord – echem niewypowiedzianych słów miłości.

Wstał od fortepianu i podszedł do okna. Dzień upłynął niewiadomo kiedy i nadchodziła kolejna noc. Księżyc majestatycznie wznosił się nad Teplicami, tak jak onegdaj, gdy komponował swoją słynną sonatę. Myślami powrócił do kobiet, które wywarły wpływ na jego życie i twórczość. Każda z nich pozostawiła w jego sercu niezatarty ślad, każda była integralną częścią muzycznej opowieści, którą snuł. – „Gdyby nasze serca były zawsze blisko siebie, nie chciałbym niczego z tego. Moje serce jest pełne tak wielu rzeczy do powiedzenia…” – ręka kreśliła kolejne słowa, a w jego głowie rodziły się już nuty IX Symfonii. „Oda do radości” miała stać się hymnem do miłości – tej uniwersalnej, ponadczasowej i wszechogarniającej. W tej symfonii zawarł wszystkie swoje pragnienia, całą tęsknotę za bliskością i zrozumieniem. Samotność była jego wierną towarzyszką, ale paradoksalnie to właśnie ona pozwalała mu tworzyć dzieła przepełnione tak głębokim i uniwersalnym uczuciem. Jego muzyka stała się językiem miłości, którym przemawiał do świata, do ludzkich serc. W każdej kompozycji ukrył cząstkę swojej duszy, każdą nutą opowiadał historię swojego życia.

Noc powoli zapadała nad uzdrowiskiem, otulając je welonem tajemnicy. Wrócił do biurka, by dokończyć list, który nigdy nie miał trafić w ręce adresatki. Być może właśnie tak miało być? Być może jego miłość miała pozostać tajemnicą, inspirującą kolejne pokolenia do poszukiwania własnych odpowiedzi na odwieczne pytania o sens miłości i istnienia? – „O Boże – tak blisko! tak daleko! Czyż nasza miłość nie jest prawdziwie niebiańską budowlą, tak trwałą jak sklepienie niebieskie?” – napisał w końcu, świadom, że jego uczucie przetrwa próbę czasu. Jego miłość, choć niespełniona w życiu doczesnym, odnalazła swoją nieśmiertelność w muzyce, którą stworzył dla świata. W ciszy swojego pokoju zrozumiał, że być może właśnie taki był zamysł losu. Jego życie, naznaczone cierpieniem i samotnością, stało się źródłem najpiękniejszych kompozycji w historii muzyki. Każda kobieta, którą darzył uczuciem, każde niespełnione marzenie, każdy moment szczęścia i rozpaczy – wszystko to złożyło się na symfonię jego życia, arcydzieło utkane z ludzkich emocji. – „Zawsze Twój, zawsze moja, zawsze my.…

Tej nocy w Teplicach, skąpanych w srebrzystej poświacie księżyca, Ludwig van Beethoven stworzył nie tylko list miłosny, ale testament swojego serca. Testament, który przetrwał wieki i po dziś dzień porusza dusze kolejnych pokoleń. Jego muzyka to bowiem coś więcej niż tylko dźwięki – to opowieść o miłości tak potężnej, że stała się nieśmiertelna.

Kiedy ostatnie promienie księżyca zniknęły za horyzontem, kompozytor po raz ostatni spojrzał na zapisane kartki. List pozostał niedoręczony, a tożsamość jego adresatki na zawsze okryta tajemnicą. Lecz być może właśnie w tej tajemnicy tkwi jej największy urok? Kompozytor przemienił swoją tęsknotę w muzykę, która do dziś porusza najczulsze struny w sercach słuchaczy. Jego niespełniona miłość stała się nieśmiertelna, tak jak jego geniusz, na zawsze wpisując się w kanon arcydzieł muzycznych.

W każdej nucie „Sonaty Księżycowej”, w każdym takcie IX Symfonii, w każdym utworze, który wyszedł spod jego pióra, żyje echo tej tajemniczej miłości. I być może właśnie dlatego jego muzyka wciąż przemawia do nas z tak niezwykłą siłą – bo jest świadectwem uczucia, które przekroczyło granice czasu i przestrzeni, stając się uniwersalnym symbolem ludzkiego pragnień: miłości i zrozumienia.

Opowiadania Nieulotne