1.
Zanurzona w miękkich fałdach obszernej białej koszuli, siedziała skulona na kanapie, obejmując kolana. Jej wzrok – tępy i nieobecny, utkwiony był w oknie, za którym poranne słońce, przefiltrowane przez zasłony, malowało na ścianach subtelne wzory. W dłoniach trzymała kubek gorącej herbaty, z którego unosił się delikatny aromat, otulając zmysły w ten chłodny, emocjonalny poranek. Ciepło napoju rozchodziło się po jej ciele, lecz nie potrafiło stopić lodu, który skuwał serce.
Miniona noc, noc poślubna, zamiast przynieść spodziewaną euforię, pozostawiła po sobie jedynie gorzki posmak rozczarowania i dezorientacji. Kalejdoskop sprzecznych emocji wirował w jej duszy, wzmagając poczucie pustki. Marek, jej świeżo poślubiony mąż, zniknął o świcie, zasłaniając się mglistym pretekstem „pilnych interesów”. Nie protestowała, wręcz przeciwnie – jego odejście przyniosło ulgę, dając jej chwilę wytchnienia, przestrzeń na kontemplację wydarzeń ostatnich godzin. W ciszy poranka wspomnienia powracały falami: ulotny jak sen perlisty szampan – symbol jej nadziei, lekki taniec, odzwierciedlenie marzeń, życzenia gości brzmiące niczym obietnica świetlanej przyszłości. Rzeczywistość okazała się jednak okrutnie odmienna. Marek, choć czuły, wydawał się nieobecny duchem, jego gesty pozbawione żaru nowożeńca, przypominały raczej rutynę doświadczonego kochanka. Pocałunki pozbawione namiętności, dotyk niezdolny wzniecić oczekiwany płomień – wszystko to budziło w niej niepokój. Oddając mu się, próbowała stłumić narastające przeczucie, że coś jest nie tak, że ten związek, zamiast wieść ku szczęściu, może okazać się ślepym zaułkiem jej marzeń.
Uniosła filiżankę do ust, pozwalając, by aromat herbaty otulił ją kojącym ciepłem. W głębi duszy rodziło się niepokojące pytanie: gdzie i kiedy popełniła błąd? Czy zbyt pochopnie dała się ponieść szaleństwu tego związku? Czy naprawdę znała mężczyznę, którego poślubiła zaledwie pół roku po tym, jak los postawił go na jej drodze?
Upiła łyk herbaty, a jej wzrok mimowolnie powędrował ku oknu. Po drugiej stronie parku, przez zieloną koronę drzew, prześwitywała biel niedużego klubu towarzyskiego o nazwie nietypowej dla tego rodzaju miejsca — „Ksenia”. Podobno nosił imię żony właściciela, która wkrótce po narodzinach syna zmarła na białaczkę. Patrząc na budynek, pogrążyła się we wspomnieniach. Niczym wyblakłe klatki starego filmu powracał pamiętny wieczór w „Ksenii”, gdzie pracowała jako barmanka. Właśnie tam po raz pierwszy go zobaczyła, tam go poznała… Zauroczenie Markiem — synem właściciela klubu i zmarłej Ksenii — było natychmiastowe i obezwładniające. Jego nienaganna prezencja, błyskotliwy umysł i pozycja w świecie show-biznesu uczyniły go w jej oczach ideałem.
Rodzice byli zachwyceni, przyjaciółki zazdrościły. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie: zaręczyny, gorączkowe przygotowania do ślubu, huczne wesele. Teraz, w ciszy, zastanawiała się, czy ten wir nie porwał jej zbyt daleko od brzegów rozsądku. W przestronnym mieszkaniu, wynajmowanym od teścia, czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Dręczyło ją pytanie, czy Marek również odczuwa ten chłód, tę pustkę między nimi. A może, podobnie jak ona, udaje, że wszystko jest w porządku, podczas gdy ich związek, ledwie rozpoczęty, pogrąża się w otchłani obojętności?
W odbiciu szklanej tafli dostrzegła cień wahania w swych oczach. Czy płomień ich miłości, tak żarliwy na początku, okazał się jedynie iluzją, mirażem gasnącym w świetle dnia?
Westchnęła ciężko, odstawiając pusty kubek. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Miasto budziło się do życia, rytmicznym pulsem codzienności, obojętnym na dramat rozgrywający się w jej sercu.
Przycisnęła czoło do chłodnej szyby, zamykając powieki. Wiedziała, że musi podjąć decyzję. Trwać w pozorach, ratując kruche małżeństwo, czy przyznać się do błędu? Obie opcje napawały ją lękiem. Lecz ucieczka od prawdy nie była rozwiązaniem. Musiała stawić czoła rzeczywistości, jakkolwiek bolesnej.
W lustrze ujrzała młodą, zagubioną kobietę. Ale w jej oczach błysnęła iskra determinacji. Cokolwiek postanowi, zrobi to dla siebie. Nie dla oczekiwań rodziny, przyjaciół, wirtualnego świata… nie dla Marka. Tylko dla siebie.
Zaczęła się ubierać, przygotowując się na powrót męża. Nie wiedziała, jakie słowa padną, lecz przeczuwała wagę nadchodzącej rozmowy. Początek czegoś nowego. Koniec, a może nowy początek. Krok ku odnalezieniu siebie i szczęścia.
Dźwięk klucza w zamku wywołał głęboki wdech. Czas konfrontacji. Koniec z kłamstwem. Zasługiwała na więcej. Na prawdziwą miłość, na zrozumienie i wsparcie. I była gotowa o to walczyć, nawet jeśli oznaczałoby to rozpoczęcie wszystkiego od nowa.
Serce przyspieszyło, gdy drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Chwila prawdy. Stała wyprostowana, zdeterminowana. Lecz widok w progu sprawił, że zamarła. Nie Marek, lecz jego ojciec — Stanisław. Czuła, jak zalewa ją fala niepewności, przywołując wspólną, skomplikowaną przeszłość.
Stanisław — mężczyzna, którego nie darzyła sympatią, również, jak mniemała, sympatią jej nie obdarzał. A przecież ten wysoki, postawny wdowiec w średnim wieku, o siwiejących skroniach i przenikliwym spojrzeniu, sprawił kiedyś wrażenie, że nie jest mu obojętną… Ich znajomość, zapoczątkowana rok wcześniej w dwuznacznych okolicznościach, do dziś skrywana jest przed światem. To on, po spotkaniach w agencji towarzyskiej, gdzie była jego klientką, zaproponował jej pracę w „Ksenii”. Kusząca propozycja, która stała się początkiem sieci zależności i niedomówień, zaciskającej się teraz wokół niej niczym pętla.
— Dzień dobry — przywitał ją lodowato, wkraczając do mieszkania bez zaproszenia. — Muszę pilnie porozmawiać z moim synem.
Przełknęła ślinę, usiłując zachować spokój.
— Marka nie ma. Wyszedł wcześnie rano do pracy.
Zmrużył oczy z teatralnym niedowierzaniem.
— Do pracy? Nazajutrz po ślubie? Intrygujące…
Gorąco oblało jej policzki. Czy Stanisław domyślał się narastających między nimi problemów? Czy przybył tu ferować wyroki? A może w innym celu? Wiedział przecież, że jest sama…
— Może filiżanka herbaty? — zaproponowała kurtuazyjnie.
Odrzucił propozycję nonszalanckim gestem.
— Nie przyszedłem na towarzyską herbatkę. Przyszedłem omówić przyszłość mojego syna. I twoją, jak mniemam.
Serce na chwilę jej zamarło. Czy Marek zwierzył się ojcu? Czy wiedział o wspólnej przeszłości jej i jego ojca w agencji?
— Nie rozumiem — odparła, starając się brzmieć pewnie. — O jakiej przyszłości mówisz?
Stanisław podszedł bliżej, jego przenikliwe spojrzenie zdawało się prześwietlać ją na wskroś.
— Sądzisz, że jestem ślepy? Że nie znam własnego syna? On nie jest szczęśliwy. A ty? Czy ty odnalazłaś szczęście?
Łzy napłynęły jej do oczu. Nie chciała okazywać słabości, zwłaszcza przed nim. Lecz prawda, którą tak skrzętnie ukrywała, zaczynała wypływać na powierzchnię.
— Nie…” — wyszeptała, spuszczając wzrok. — Nie jestem szczęśliwa.
Stanisław westchnął ciężko, a jego twarz złagodniała.”
— Wiedziałem… Od początku przeczuwałem, że to wasze małżeństwo to pomyłka. Ale Marek był tak zdeterminowany…
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Ty… wiedziałeś?
Skinął głową.
— Obserwowałem was. To nie była miłość. Raczej układ, zauroczenie, może obsesja. Ale na pewno nie miłość.
Nogi się pod nią ugięły. Osunęła się na sofę, a Stanisław, ku jej zdziwieniu, usiadł obok.
— Wiem, że nigdy mnie nie lubiłaś, za to ceniłaś mój portfel — powiedział cicho. — Szczerze mówiąc, było mi to obojętne. Dostawałem to, czego chciałem. Reszta się nie liczyła. Ale teraz to nieważne. Teraz chodzi o Marka… i o ciebie — dodał po chwili milczenia.
Spojrzała na niego, widząc go w zupełnie nowym świetle.
— Co sugerujesz?
Westchnął.
— Sądzę, że oboje wiecie, co należy zrobić. To małżeństwo… nie ma racji bytu, nie ma przyszłości. I nigdy jej nie miało. Im szybciej to zrozumiecie, tym mniej będzie cierpienia.
Łzy spływały jej po policzkach. Lecz nie były to łzy smutku, ale ulgi.
— Dziękuję — wyszeptała, nie wiedząc dokładnie, za co.
Spontanicznie położyła dłonie na jego kolanie, ale ten — zdecydowanym ruchem odsunął jej ręce, wstał i skierował się do wyjścia.
— Nie pora na to…
— Nie pora… — powtórzyła machinalnie, bez cienia skrępowania, i wstała, by go odprowadzić.
– Porozmawiam z Markiem. A ty… Ty musisz podjąć własną decyzję. Pamiętaj: życie jest zbyt krótkie na kłamstwa – po czym cicho dodał: – moje życie też…
Cichy trzask zamykanych przez Stanisława drzwi wyzwolił ją od niewidzialnego brzemienia, które dźwigała miesiącami. Rozpłynęło się ono bez śladu, ustępując miejsca uldze, choć świadomość nieuchronnej rozmowy z Markiem, a także konfrontacji z rodziną i przyjaciółmi, wciąż ciążyła jej na sercu. Mimo to, po raz pierwszy od dawna, w głębi duszy czuła niezachwianą pewność, że kroczy ścieżką prawdy i słuszności.
Z nowo odkrytą lekkością w krokach podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Świeże, ożywcze powietrze wdarło się do wnętrza, rozpraszając stęchłą atmosferę niedomówień i tajemnic. Głęboki wdech napełnił jej płuca, a fala odradzającej się energii przeniknęła całe ciało, budząc do życia każdą komórkę. Skąpana w strumieniach światła wpadającego przez okno, uświadomiła sobie, że jest świadkiem nie tylko końca pewnego etapu, ale i narodzin nowej, nieznanej, wręcz nieprzewidywalnej historii. To poczucie początku, mieszanka ekscytacji i niepewności, wypełniło ją po brzegi.
Z determinacją w spojrzeniu i nadzieją tlącą się w sercu, była gotowa stawić czoła wyzwaniom, jakie stawiało przed nią życie. Cokolwiek miała przynieść ta nowa przygoda, wiedziała, że będzie to podróż ku autentyczności i spełnieniu, o których od tak dawna marzyła.
„Nie pora dziś na to” — wyszeptała słowa Stanisława. — „Ale może jutro, tatuśku?”
2.
Resztę dnia spędziła na rozmyślaniach. Słowa Stanisława, choć brutalnie szczere, otworzyły jej oczy na prawdę, którą podświadomie znała od dawna. Jej małżeństwo z Markiem było impulsem i fikcją, zbudowaną na kruchych fundamentach zauroczenia i młodzieńczej fantazji. Nigdy tak naprawdę nie kochała Marka. Związała się z nim, uciekając przed samotnością i szukając stabilizacji, której tak bardzo jej brakowało. Myślała o samotnych wieczorach, kiedy Marek znikał z kolegami, o jego obojętności na jej potrzeby, o tym, jak rzadko rozmawiali o czymś więcej niż codzienne sprawy. Czuła się jak ptak w złotej klatce – bezpieczna, ale pozbawiona wolności. Teraz, po rozmowie ze świeżo upieczonym teściem (i niegdyś klientem), zdała sobie sprawę, że ta stabilizacja była jedynie iluzją. Przyszłość z Markiem jawiła się jej jako ciąg pustych, bezbarwnych dni.
Wieczorem, gdy Marek wreszcie raczył wrócić do domu, była już dobrze przygotowana do poważnej rozmowy. Zaczęła od prostego: „Musimy pomówić”. On – zmęczony i zirytowany, usiadł na sofie, nie podejrzewając powagi sytuacji. „Znowu?” – mruknął pod nosem, sięgając po pilota. – „Nie zaczynaj, Ewo. Miałem ciężki dzień.”
Opowiedziała mu o wizycie ojca i o tym, jak jego słowa uświadomiły jej, że ich małżeństwo to błąd. – „To nie jego słowa, Marku” – powiedziała cicho, ale stanowczo. – „To moje uczucia. Ja już dłużej nie mogę tak żyć.”
Marek początkowo był wściekły, oskarżał ojca o intrygi i manipulacje. „Stary pryk! Wciąż się wtrąca!” – krzyknął, rzucając pilotem o podłogę. Ale ona była stanowcza. Wyjaśniła mu, że to nie Stanisław, a ona sama podjęła decyzję o zakończeniu małżeństwa, które praktycznie nawet się jeszcze nie zaczęło, że to ona nie jest szczęśliwa, i że ten wariacki mariaż to totalne nieporozumienie, i że nie chce żyć w kłamstwie. – „Nie chodzi o twojego ojca, Marku. Chodzi o nas. O to, że nie pasujemy do siebie. Nigdy nie pasowaliśmy.”
Rozmowa była długa i bolesna. Jej łzy, jego krzyki, pretensje, wzajemne oskarżenia – wszystko to towarzyszyło im do późnej nocy. Marek błagał, obiecywał, że się zmieni, że będzie lepszym mężem. Ona jednak wiedziała, że to tylko puste słowa. „Nie wierzę ci! Miłość niejedno ma imię, lecz małżeństwo ma tylko jedno: odpowiedzialność. Ty jego nie masz za grosz!”
W końcu, wyczerpani emocjonalnie, doszli do porozumienia. Rozwiodą się. Marek, pokonany, wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. „Nie czekaj na mnie. Nie wiem czy w tydzień wrócę!” – prychnął na odchodne i Ewa znów została sama, w ciszy – w ciszy, która zdawała się ogłuszająca jak grzmot burzy w środku nocy, kiedy wszystkie inne dźwięki znikają, pozostawiając jedynie echo własnych myśli.
Mimo męczącej na wpół nieprzespanej nocy postanowiła skontaktować się ze Stanisławem z samego rana.. Drżącym palcem wystukała numer jego komórki i przez długą chwilę wsłuchiwała się w sygnały łączenia. Myślała o tym, co mu powie, jak zareaguje. Czy zrozumie? Czy odrzuci ją?
Gdy usłyszała w głośniczku bezduszne: „Słucham cię, Ewo…” – jej głos natychmiast zabrzmiał krucho, łamiąc się w półsłówkach. Szybko, bez zbędnego tłumaczenia poprosiła go o spotkanie z dala od wścibskich spojrzeń – „w kawiarence, naprzeciwko hotelu… tego naszego, na obrzeżach miasta, pamiętasz? – zawahała się przez chwilę – To dla mnie ważne, Stanisławie – dodała cicho”.
– Oczywiście, pamiętam. Będę. Do widzenia… – odpowiedział zwięźle, ale głos jego zdradzał lekkie zdziwienie.
Przyszła parę minut wcześniej. Czekając, nerwowo obracała filiżankę w dłoniach, usiłując uporządkować myśli i uczucia, którymi zamierzała się podzielić. W kawiarni panował gwar, ale ona nie zwracała na to uwagi. Cała jej uwaga skupiona była na nadchodzącym spotkaniu. Wyobrażała sobie różne scenariusze, od romantycznego wyznania po chłodne odrzucenie.
Wkrótce pojawił się i Stanisław. Zatrzymał się na chwilę w drzwiach, rozglądając się po sali. Gdy jego wzrok zatrzymał się na Ewie, szybko podszedł do stolika i skinął na powitanie głową. Wyglądał na zamyślonego i nieco zmęczonego. Nim zamówił kawę, dyskretnie się rozejrzał. Jego spojrzenie było poważne, lecz gdy ponownie popatrzył na Ewę, jego kąciki ust nieznacznie się wykrzywiły, zdradzając cień uśmiechu, może satysfakcji, a może po prostu zwykłego „samczego” zadowolenia? Bez dalszych zbędnych powitań szybko zajął miejsce naprzeciwko Ewy i nie czekając na to, co ona ma mu na wstępie do powiedzenia, przemówił:
– Ewo… – zaczął niskim, ciepłym głosem. – Mam nadzieję, że przemyślałaś moją propozycję. Wiem, że rozmawiałaś już z Markiem, i wiem, że to niełatwa dla was decyzja, ale…
Dalsze jego słowa zatrzymała gestem. Dłoń, lekka jak piórko, spoczęła na jego ustach.
– Stanisławie… – wyszeptała, a głos drżał jej w gardle. – Muszę ci coś wyznać. Coś, co skrywałam przed sobą i światem od dawna. Coś, co rzuca cień na wszystkie moje wybory, nawet te najzwyklejsze. – Głęboki oddech przyniósł chwilową ulgę, lecz jednocześnie sprawił, że oczy jej zaszły łzami. – Wiem, że mogłeś odnieść inne wrażenie, miałeś do tego pełne prawo, ale ja… Ja zawsze… – i na chwilę zawiesiła głos – ja zawsze kochałam tylko… ciebie. Nikogo innego. Od chwili, gdy spotkałam cię na wernisażu w Zachęcie, pamiętasz? Tym zeszłorocznym, po którym w kawiarence „U aktorek” przez dwie godziny rozmawialiśmy o Szajnie, Dudzie-Graczu, o niezwyczajnych interpretacjach ucznia Palecznego Tomoharu Ushidy… A potem… to przypadkowe spotkanie w agencji… – Urwała na moment, nieznacznie poprawiając makijaż. – Cóż… Było, minęło. – Schowała chusteczkę i kontynuowała. – Nie mogę tego cofnąć. Ale wiedz, że już wtedy, podczas tamtej rozmowy o sztuce, w podziemiach „Zachęty”, poczułam coś więcej niż przelotne zainteresowanie. Zafascynowała mnie twoja wiedza, twój sposób postrzegania świata, to, jak potrafiłeś opowiadać o rzeźbie, o kształcie, o świetle, a przede wszystkim o muzyce… Czułam się taka… mała, taka zwyczajna w twojej obecności. – Uśmiechnęła się smutno. – A potem… agencja. To był czysty pech. Naprawdę nie wiedziałam, że to ty. Gdybym wiedziała… nigdy bym tego zlecenia nie przyjęła. Najpierw nasze wspaniale spotkanie, a potem ten wstyd, upokorzenie… Te uczucia wracają do mnie za każdym razem, gdy o tym myślę. – Nerwowo bawiła się pasemkiem włosów. – Ale nawet wtedy, w tamtej… sytuacji, nie potrafiłam ukryć tego, co czuję. Pamiętasz? Oboje byliśmy zaskoczeni. A mimo to znów potrafiliśmy rozmawiać o muzyce, o filmach, o życiu, a nawet o szarlotce mojej babci… Zupełnie jakbyśmy byli na randce, a nie… no wiesz. – Spuściła wzrok, zarumieniona. – Wtedy zrozumiałam, że to nie przelotne zauroczenie. Że to coś głębszego, coś pięknego i prawdziwego. Że ja… że ja się w tobie zako… – Jej głos załamywał się z każdym słowem. – Wiem, że to szalone, niedopuszczalne, ale… musiałam ci to powiedzieć. Musiałam w końcu wyrzucić to z siebie!
I odważnie spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu malowała się mieszanka lęku i nadziei.
– Byłeś dla mnie kimś więcej niż klientem, nawet wtedy, gdy już sobie zaczęłam uświadamiać, że przecież możesz zostać moim teściem. I gdy byłam pewna, że nim zostaniesz, jak wdałam się w zwariowany związek z twoim synem… Bo to cały czas ty byłeś moim ideałem, byłeś tym kimś, kogo podziwiałam i… kogo naprawdę pragnęłam… – zawahała się przez chwilę – a Marek… Marek nigdy kimś takim nie był. Byłam z nim, bo… bo w pewien sposób przypominał mi ciebie. W jego gestach, sposobie mówienia, czasem nawet w spojrzeniu, szukałam twojej obecności. To była desperacka próba, by być bliżej ciebie, choćby w tak pokrętny sposób… Może to głupie, infantylne, ale… tak właśnie było. A teraz… siedzimy tu, naprzeciwko siebie, naprzeciwko tamtego hoteliku… – i spojrzała wymownie za okno, na fasadę niedużego podmiejskiego gościńca. I zamilkła, spuszczając wzrok.
Wyznanie przyniosło jej ulgę, jakby zrzuciła z siebie ogromny ciężar. Serce biło jej jak oszalałe, dłonie wciąż drżały, ale w jej oczach pojawił się błysk determinacji. Czekając na reakcję Stanisława, była gotowa na wszystko.
Cisza, która zapadła, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Stanisław wpatrywał się w nią intensywnie, a jego twarz pozostawała nieruchoma niczym nieprzenikniona maska. Aromaty kawy i szmer rozmów innych gości zbladły, stając się ledwie dostrzegalnym tłem dla rozgrywającego się dramatu. Zaskoczony nagłym wyznaniem, wpatrywał się w Ewę, skrywając myśli i emocje, które w jego wnętrzu kotłowały się z siłą wulkanu. Już od dłuższej chwili cień uśmiechu z jego ust zniknął, zastąpiony wyrazem głębokiej zadumy.
Nerwowo bębnił palcami o blat stolika. Słowa Ewy były dla niego jak grom z jasnego nieba. Powód jego wizyty – prozaiczny, acz istotny, dotyczący przyszłości syna – w obliczu emocjonalnego huraganu synowej stracił wszelkie znaczenie. On – mężczyzna wyważony i ostrożny w słowach i czynach, kierujący się logiką i racjonalnym myśleniem, w tym nagłym wirze uczuć poczuł się totalnie zagubiony. Rozumiał delikatność sytuacji. Ewa, żona jego syna, wyznała mu skrywaną, zakazaną miłość. Myśl o Marku, o zaufaniu, jakim syn go obdarzał, o łączących ich więzach krwi, przeszywała go bólem. Jednakże głos Ewy, pełen szczerości i desperacji, poruszył w nim nieznaną dotąd strunę. Już wcześniej, gdy w agencji opłacał jej usługi, podziwiał nie tylko jej ciało, ale i inteligencję, determinację, a nawet wrażliwość i poczucie humoru. Nigdy jednak nie przypuszczał, że połączy ich coś więcej niż merkantylna relacja. On płacił, wymagał, ona posłusznie ulegała. Idealny układ… Teraz, w świetle jej wyznania, ujrzał zupełnie inną kobietę i musiał na nowo zdefiniować swoje uczucia.
Po długiej, ciężkiej chwili milczenia, odezwał się cicho, niepewnie:
– Ewo… nie wiem, co powiedzieć. Jestem zaskoczony. Twoje wyznanie… – Zawahał się, szukając słów, które nie zranią, a jednocześnie oddadzą burzę emocji w jego wnętrzu. – Twoje słowa… są dla mnie jak grom z jasnego nieba. – Spojrzał prosto w jej oczy, po czym szybko spuścił wzrok, jakby przestraszony intensywnością własnych uczuć. – Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. To bardzo skomplikowana sytuacja. – Dodał niemal szeptem, jakby do siebie.
Ewa skinęła głową, rozumiejąc jego konsternację. Napięcie, które ją dotąd trzymało, ustępowało miejsca niepewności. Czy dobrze zrobiła, wyznając mu swoje uczucia? Czy nie skomplikowała życia sobie i wszystkim dookoła?
– Wiem. – wyszeptała, jej głos ledwo słyszalny pośród gwaru kawiarni. – Nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. Chciałam tylko… żebyś znał prawdę. Żebyś wiedział, co czuję. – Zrobiła pauzę, wpatrując się w wystygłą kawę. – Czy… żałujesz? – Zapytała niespodziewanie, unosząc na niego niepewne spojrzenie.
Stanisław wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia.
– Żałuję? Czego miałbym żałować? – Jego głos zabrzmiał szorstko, ale w jego oczach Ewa dostrzegła cień… – Czego? Smutku? Żalu? A może nadziei?
– Naszych… spotkań. – Wydusiła z siebie, zaciskając dłonie, oczyma wskazując na znajdujący się po drugiej stronie ulicy hotelik.
Stanisław milczał przez chwilę, wpatrując się w nią intensywnie. – To było dawno temu, Ewo – powiedział w końcu cicho, melancholijnie. – Inny czas, inne okoliczności. – Westchnął ciężko. – Nie możemy cofnąć czasu.
– Ale… – zaczęła Ewa, lecz urwała w pół słowa.
Co właściwie chciała powiedzieć? Że żałuje, że go spotkała? Że żałuje chwil spędzonych razem? Nie, to nieprawda. Nie żałowała. Ani trochę.
– Naprawdę to było dla ciebie tak dawno? – ostatecznie wyszeptała.
– Muszę już iść… – powiedział, wstając nagle i unikając jej wzroku. – Czas leczy rany i… – zawiesił głos – …i jest dobrym doradcą. – Dokończył zagadkowo. – Do widzenia, Ewo.
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając Ewę samą, nad pustą filiżanką po kawie, z jej myślami i uczuciami. Przed nim stała trudna decyzja, decyzja, która mogła zmienić życie nie tylko jego, ale i jego syna, a także kobiety, która właśnie wyznała mu skrywaną miłość. Idąc ulicą, wpatrując się ślepo w tłum, próbował uporządkować to, co usłyszał. Przyszłość, która jeszcze przed chwilą wydawała się jasna i przewidywalna, nagle spowiła się mgłą niepewności. Czy to możliwe, że odwzajemnia jej uczucia? I najważniejsze: czy to możliwe, że po dwudziestu latach od śmierci żony spotkał kobietę, która mogłaby i chce go pokochać? Ta myśl, jak iskra, rozpalała w nim nadzieję, ale jednocześnie napawała lękiem. Co z Markiem? Jak spojrzy mu w oczy? Jak wytłumaczy synowi, a może przede wszystkim sobie to, co się stało, to, co się dzieje?!
Zatrzymał się, oparł rękoma o mur kamienicy i przyłożył do ściany gorące czoło. Czuł się zagubiony jak nigdy dotąd.
3.
Szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi. Myśli kłębiły mu się w głowie, niczym rozpędzony wir. Wyznanie Ewy, jego synowej, wywróciło mu świat do góry nogami. Z jednej strony czuł do niej coś, co rzeczywiście mogło być miłością, z drugiej — lojalność wobec syna paraliżowała go. Jak miał postąpić? Jak spojrzeć Markowi w oczy?
Gabinet otulił go ciszą, gdy przekręcił klucz w zamku i ciężko opadł na fotel. W półmroku wspomnienie Ewy rozbłysło z nagłą ostrością – jej twarz, subtelna jak akwarela, oczy lśniące niczym gwiazdy, drżenie ust, które obiecywało niewypowiedziane słowa. Powrócił myślami do ich pierwszego spotkania w murach Zachęty, gdzie dyskusja o sztuce stała się preludium do głębszej, intymnej rozmowy. A potem… cień agencji padł na ich rodzące się uczucie. Dowiedział się o jej pracy przypadkiem, niemal nazajutrz, rozpoznając Ewę na fotografiach, którymi chełpił się właściciel „Stokrotki”, jego znajomy. Zamawiając erotyczny masaż, zażądał właśnie jej, pragnąc odtworzyć magię tamtego spotkania. Potem nastąpiły sekretne schadzki w hotelowym pokoju, chwile namiętności, które jednak, gdy Ewa została dziewczyną Marka, po kilku miesiącach usiłował wymazać z pamięci niczym wstydliwy sekret. A teraz jej wyznanie, szczere i bolesne, rozdarło zasłonę milczenia. Czy mógł ją odtrącić? Czy mógł zdusić w sobie uczucie, które kiełkowało w nim od dawna, pielęgnowane w ukryciu serca?
Dłoń Stanisława zadrżała, gdy sięgał po telefon. Wybrał numer Marka, serce waliło mu w piersi niczym młot. Wiedział, że ta rozmowa będzie jak spacer po polu minowym, każde słowo mogło wywołać eksplozję. Musiał jednak porozmawiać z synem, wyjaśnić wszystko, zanim kłamstwa i niedomówienia rozrosną się niczym chwast, dusząc wszystko wokół. Niestety, syn nie odbierał. Z rosnącym niepokojem Stanisław napisał krótkiego SMS-a: „Musimy się spotkać. Pilne.”
Kwadrans oczekiwania dłużył się w nieskończoność. Wreszcie telefon zawibrował. Umówili się na spotkanie w cichej restauracji, z dala od ciekawskich spojrzeń.
Twarze obu mężczyzn, skąpane w bladym świetle, odbijały napięcie. Stanisław, starannie dobierając słowa, opowiedział synowi o wyznaniu Ewy. Mówił o zaskoczeniu, o uczuciu, które spadło na niego niczym grom z jasnego nieba, o walce z samym sobą. Starał się unikać patetyzmu, skupiając się na faktach, lecz każde zdanie było dla niego jak uderzenie w brzuch.
Marek słuchał w milczeniu, twarz miał bladą jak ściana. W jego oczach, początkowo pełnych niedowierzania, stopniowo narastała burza. Poczuł się zdradzony, upokorzony. Oszukany nie tylko przez kobietę, którą wziął za żonę, ale i przez ojca, któremu ufał bezgranicznie.
– Jak mogłeś? – głos mu się załamał. – Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś dopuścić do czegoś takiego? Przecież miałeś świadomość, że to moja żona!
Stanisław milczał. Czuł się winny, choć przecież nie planował tego. Miłość spadła na niego niespodziewanie, jak lawina, niszcząc wszystko na swojej drodze.
– Nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział w końcu. Głos miał cichy i zachrypnięty. – To po prostu się stało. Zakochałem się. Wiem, że to brzmi jak kiepska wymówka, ale…
– Wymówka? – Marek zaśmiał się gorzko. – To mnie ośmiesza w moim środowisku, a ty mówisz o wymówkach?
– Marku, rozumiem, co czujesz…
– Nie, nie rozumiesz! – przerwał mu syn, wstając gwałtownie od stołu. – Nie masz najmniejszego pojęcia!
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Stanisław został sam, w pustce, która nagle wypełniła restaurację. Gorzki posmak porażki palił go w gardle. Stracił syna. A Ewa? Czy zdobędzie jej serce, czy też zostanie sam, pośród ruin swojego dotychczasowego życia? Przyszłość rysowała się w ciemnych barwach, pełna niepewności i bólu. Wiedział tylko jedno – musiał walczyć o swoje szczęście, nawet jeśli cena, jaką przyjdzie mu zapłacić, będzie wyższa, niż kiedykolwiek mógł sobie wyobrazić.
Tymczasem Ewa długo jeszcze siedziała w kawiarni, patrząc na pustą filiżankę po kawie. Słowa Stanisława: „czas leczy rany i… jest dobrym doradcą” odbijały się echem w jej głowie. Czas. Ile go potrzebował? Dzień? Tydzień? Miesiąc? A może wieczność? Niepewność była torturą. Z jednej strony ulga, że w końcu wyznała swoje uczucia, z drugiej – strach przed odrzuceniem. Czy Stanisław kiedykolwiek spojrzy na nią inaczej niż przez pryzmat ich przeszłości, najpierw klientki, potem pracownicy, a teraz… byłej synowej?
Wróciła do pustego mieszkania. Ślady po Marku – porozrzucane ubrania, niedopita szklanka wody na stoliku nocnym – przypominały o niedawnej, krótkiej wspólnocie i kłotni. Zaczęła pakować swoje rzeczy, mechanicznie składając ubrania, wkładając książki do kartonów. Każdy ruch był jak pożegnanie z fragmentem życia, które okazało się iluzją. Po chwili przerwała pakowanie i zadzwoniła do rodziców, aby krótko poinformować ich o rozstaniu z Markiem.– Mamo, tato… Rozstaliśmy się.
W słuchawce zapadła cisza, którą Ewa odczytała jako zapowiedź nadchodzącej burzy.
– Jak to rozstaliście? – odezwała się w końcu matka, jej głos był napięty. – Co się stało? Przecież Marek… on był taki…
– Właśnie, mamo. Był. – Ewa starała się mówić spokojnie, choć czuła narastającą frustrację. – To koniec. Nie chcę o tym rozmawiać.
– Ależ kochanie, co ludzie powiedzą? – wtrącił się ojciec. – Taki wstyd dla rodziny! Dopiero co braliście ślub… Co z prezentami?
– Tato, proszę cię… – westchnęła Ewa. – To moje życie. Nie mogę żyć dla opinii innych ludzi. A prezenty… nie są najważniejsze.
– Nie najważniejsze?! – Matka podniosła głos. – Twój dziadek dał wam ten antyczny zegar! A ciocia Krysia ten komplet ręcznie haftowanych serwetek! Co im teraz powiemy? Że nasza córka to rozkapryszona panienka, która nie potrafi utrzymać związku dłużej niż kilka dni?
– Mamo, nie jestem rozkapryszona! – Ewa zacisnęła zęby. – Po prostu nie byłam szczęśliwa. I nie zamierzam wracać do Marka tylko dlatego, że boicie się, co powiedzą kuzyni i sąsiedzi.
– Ale dlaczego? – Matka zdawała się ignorować jej słowa. – Był taki dobrym chłopcem, zapewniał ci wszystko… Miałaś jak w raju! Czego ci jeszcze brakowało?
– Nie rozumiecie… – Ewa poczuła, że łzy napływają jej do oczu. – To nie o to chodzi. Nie mogę wam tego wytłumaczyć. Po prostu musicie mi uwierzyć.
– Uwierzyć w co? W to, że niszczysz sobie życie? – Ojciec sprawiał wrażenie na zrezygnowanego. – Ewa, zastanów się dobrze. Takich mężczyzn jak Marek ze świecą szukać. Jeszcze pożałujesz tej decyzji.
– Nie pożałuję. – Ewa powiedziała to cicho, ale stanowczo. – Muszę kończyć. Zadzwonię później.
Rozłączyła się, zanim rodzice zdążyli cokolwiek więcej powiedzieć. W mieszkaniu zaległa cisza, przerywana jedynie szelestem pakowanych rzeczy. Ewa otarła łzy i wróciła do pakowania. Wiedziała, że podjęła właściwą decyzję, choć droga, która przed nią widniała, nie będzie łatwa. Ale wolała samotność od życia w kłamstwie.
Napięcie ściskało jej gardło, łzy zbierały się w kącikach oczu. Nagle dzwonek telefonu przeciął ciszę. Nieznany numer. Chwila wahania, a potem dotknięcie ekranu.
– Ewa? – Głos Stanisława, głęboki, wibrujący, wstrząsnął nią do głębi.
– Tak – wyszeptała, ledwie słyszalnie.
– Spotkajmy się – powiedział, a jego głos, niski i lekko ochrypły, muskał ją niczym delikatny podmuch wiatru. – Jutro wieczorem. Restauracja „Pod Lipami”, o dwudziestej.
– Dobrze – odpowiedziała, starając się ukryć drżenie głosu.
Następny dzień wlókł się niemiłosiernie. Czas zastygł w oczekiwaniu. Myśli kłębiły się w jej głowie jak spłoszone ptaki – obawy, nadzieje, niewypowiedziane pytania. Co jej powie? Czy odwzajemni skrywane w jej sercu uczucie? A jeśli nie? Jak udźwignie ciężar odrzucenia?
Wieczorem wsunęła się w prostą, elegancką sukienkę. Spojrzenie w lustro. Nie zobaczyła w swym odbiciu przestraszonej dziewczynki, lecz młodą kobietę o spojrzeniu pełnym determinacji, gotową stawić czoła przeznaczeniu i walczyć o własne szczęście.
Restauracja „Pod Lipami” emanowała dyskretną elegancją, zapewniając intymną atmosferę, czyniąc idealne schronienie dla zagubionych w gąszczu życia wędrowców takich jak oni. Przy stoliku, skąpanym w ciepłym świetle świeczki, czekał już Stanisław. Gdy Ewa przekroczyła próg, wstał, a na jego twarzy rozkwitł serdeczny uśmiech. W jego spojrzeniu dostrzegła coś nowego, nieuchwytnego, iskrę, której wcześniej nie było. Czy to blask? Ciepło? A może… miłość? Zawahała się na moment, onieśmielona tą przemianą.
– Ewo… – zaczął, gdy usiadła naprzeciwko, mimowolnie szukając oparcia dłoni na blacie stołu. – Dużo myślałem o naszej wczorajszej rozmowie. O twoich słowach… – Zrobił pauzę, jego wzrok wędrował po jej twarzy, jakby chciał zgłębić każdą skrywaną emocję. – I chcę, żebyś wiedziała, że… że twoje wyznanie bardzo mnie poruszyło. – Dokończył, delikatnie, ale stanowczo ściskając jej dłoń. Czuła ciepło jego skóry, moc jego uścisku. – Nie zdawałem sobie sprawy z twoich uczuć. Byłem… zaślepiony – urwał, szukając właściwego słowa, marszcząc brwi w zamyśleniu – zaślepiony własnymi demonami – westchnął ciężko, a cień smutku przemknął przez jego twarz. – Śmierć Ksenii, problemy wychowawcze z Markiem, poczucie winy… To wszystko mnie przytłoczyło, zamknęło w skorupie własnego bólu. Przestałem dostrzegać świat, ludzi wokół… A ty… – Jego głos złagodniał, oczy znów nabrały blasku. – Ty byłaś jak promyk słońca, który przebił się przez te ciemności. – Uśmiechnął się lekko, wspominając. – Już wtedy, w Zachęcie, poczułem, że jesteś kimś wyjątkowym. Nasza rozmowa o sztuce… Pamiętam każde słowo. – Spojrzał jej głęboko w oczy, a Ewa poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. – Później… te spotkania w agencji… To był błąd, wiem. Ale nie potrafiłem o tobie zapomnieć, oderwać się od ciebie. Potrzebowałem twojej bliskości, twojego ciepła, twojego… – zawahał się na moment – zrozumienia. Potrzebowałem kogoś, kto zobaczyłby mnie, zwyczajnego mężczyznę, a nie tylko mój ból.
Ewa słuchała w milczeniu, serce biło jej jak oszalałe. Czy to sen? Czy Stanisław naprawdę mówił to wszystko do niej?! Jej palce zacisnęły się mocniej na jego dłoni. Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.
– Wiem, że to skomplikowane – kontynuował Stanisław, jego głos drżał lekko. – Marek… To mój syn. Kocham go nad życie. Ale nie mogę dłużej ignorować swoich uczuć do ciebie. Nie mogę udawać, że nic się nie stało. – Wziął głęboki oddech, jakby zbierał się w sobie do najważniejszego wyznania. – Ewo… Kocham cię.
Łzy napłynęły Ewie do oczu, gorące i pełne szczęścia. To było to, na co czekała. To, o czym skrycie marzyła od pierwszego spotkania z tym niezwyczajnym człowiekiem.
– Ja… ja też cię kocham, Stanisławie – wyszeptała, ściskając jego dłoń z całej siły.
W tej chwili świat wokół nich zniknął. Restauracja, muzyka, gwar rozmów – wszystko przestało istnieć. Liczyli się tylko oni, ich uczucia, ich miłość, która narodziła się w tak nieoczekiwanych okolicznościach. Wiedzieli, że przed nimi trudna droga. Rozwód, reakcja Marka, rodziny, znajomych… Czuła narastający lęk, ale jednocześnie ekscytację na myśl o wspólnej przyszłości.
– Co teraz? – zapytała Ewa, gdy pierwsze emocje opadły, a rzeczywistość zaczęła powoli wracać.
– Teraz… – Stanisław uśmiechnął się tajemniczo, a w jego oczach pojawił się błysk – teraz zaczynamy nowe życie. Nasze życie. Wspólnie pokonamy każdą przeszkodę. Zacznijmy od deseru. Zamówiłem szarlotkę, twoją ulubioną. Pamiętasz, jak opowiadałaś mi o szarlotce twojej babci?
Ewa uśmiechnęła się przez łzy. To drobne pytanie, ta pamięć o jej słowach, uświadomiły jej, jak bardzo Stanisław ją zna i rozumie. Poczuła spokój i pewność, że razem dadzą radę.
Epilog
Kilka tygodni później Ewa i Stanisław wyjechali. Z dala od plotek, od ciekawskich spojrzeń, od przeszłości, która ciągnęła się za nimi jak cień. Zamieszkali w małym, urokliwym miasteczku nad morzem. Stanisław otworzył niewielką galerię sztuki, Ewa pomagała mu w prowadzeniu interesów. Byli szczęśliwi. Ich miłość, która narodziła się w cieniu tajemnic i niedomówień, rozkwitła w pełnym słońcu. Marek, po początkowym szoku i gniewie, pogodził się z sytuacją. Zrozumiał, że jego rodzice zasługują na szczęście, nawet jeśli oznacza to koniec jego małżeństwa. Z czasem odnowił kontakt z ojcem i Ewą, choć ich relacje nigdy nie wróciły do dawnej bliskości.
A Stanisław i Ewa? Żyją długo i szczęśliwie, jak w bajce. Ich miłość, wystawiona na próbę, okazała się silniejsza niż wszystkie przeciwności losu. I choć ich historia zaczęła się w niekonwencjonalny sposób, to jej finał był taki, jakiego pragnęli – pełen miłości, zrozumienia i wzajemnego szacunku.