W ciepły, późnowieczorny dzień siedziała przy swoim ulubionym stoliku na tarasie restauracji „Pod Pergolą”. Zawsze wybierała to samo miejsce – w rogu, gdzie drewniana konstrukcja rzucała najbardziej intrygujące wzory cieni na śnieżnobiałe ściany.
Delikatnie opierała jedną dłoń na chłodnym blacie stołu, podczas gdy druga, jakby w geście zamyślenia, spoczywała przy ustach. Jej wzrok wędrował gdzieś w dal, poza granice tarasu, może w stronę zachodzącego słońca, a może ku wspomnieniom, które w takie wieczory lubiły się pojawiać nieproszenie.
Przed nią stała lampka czerwonego wina: Merlot rocznik 2018, jej ulubione. Rubinowy płyn połyskiwał w promieniach zachodzącego słońca, tworząc hipnotyzującą grę światła na białym obrusie. Geometryczne wzory cieni z pergoli nakładały się na te winne refleksy, tworząc na stole małe dzieło sztuki.
Kelner, sędziwy pan, który znał ją od wielu lat, bezszelestnie podszedł do stolika.
– Znowu sama, pani Aniu? – zapytał z nutą troski w głosie, dolewając wina do kieliszka.
Delikatnie się uśmiechnęła:
– Czasem samotność jest najlepszym towarzystwem, panie Marku – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od hipnotyzującej gry świateł. – Pozwala uporządkować myśli.
– Ale czy nie jest tak, że niektóre myśli najlepiej porządkować w towarzystwie bliskiej osoby? – kelner, doświadczony życiowo mężczyzna pozwolił sobie na tę filozoficzną uwagę, wiedząc, że wysłucha jej z uwagą.
Westchnęła cicho, wreszcie kierując na niego spojrzenie.
– Wie pan, panie Marku, każda nowa znajomość jest jak to wino – i z sentymentem spojrzała na kieliszek – potrzebuje czasu, by dojrzeć. Niektórzy spieszą się, by wypić je od razu, nie pozwalając mu rozwinąć pełni smaku.
– A pani czeka na odpowiedni moment? – zapytał, odkładając butelkę.
– Czekam na kogoś takiego, kto zrozumie, że prawdziwe uczucie to nie sprint, a raczej powolna degustacja. To jak z tym Merlot, panie Marku: najpierw się patrzy, podziwia barwę, potem delektuje się aromatem, a dopiero na końcu pozwala sobie na pierwszy łyk. – Zapadła chwila ciszy, przerywana jedynie delikatnym szumem wieczornej bryzy poruszającej liśćmi winorośli nad ich głowami. – Czasami – kontynuowała po chwili Anna – najpiękniejsze historie zaczynają się właśnie od takich momentów, gdy przestajemy gorączkowo szukać, a zaczynamy po prostu być.
Kelner Marek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Może właśnie dlatego przychodzi pani zawsze o tej samej porze, siada przy tym samym stoliku?
– Może… – uśmiechnęła się tajemniczo – A może po prostu lubię, jak zachodzące słońce przemienia moje wino w płynne rubiny. Niektóre rzeczy nie potrzebują głębszego znaczenia, by być piękne.
– Ale pani zawsze szuka w nich czegoś więcej, prawda? – zauważył.
– To chyba moja największa wada… i największa zaleta jednocześnie – zaśmiała się cicho. – Szukam głębi nawet w najprostszych rzeczach. Może dlatego wciąż czekam na kogoś, kto w takiej głębi zechce się ze mną zanurzyć, zamiast ślizgać się po powierzchni.
Kelner skinął głową i dyskretnie się wycofał, zostawiając Annę z jej myślami i grą świateł na obrusie. Wiedział, że niektóre rozmowy najlepiej kończyć w odpowiednim momencie, jednocześnie pozwalając słowom wybrzmieć do końca.
A Anna dalej siedziała, obserwując, jak ostatnie promienie słońca powoli gasną w jej kieliszku, zastanawiając się, czy gdzieś tam jest ktoś, kto właśnie w tej chwili też szuka tej samej głębi w pozornie zwyczajnych momentach. A gdy ostatnie promienie słońca całkowicie zgasły, wstała od stolika, zostawiając napiwek pod pustym już kieliszkiem. Przechodząc obok pana Marka, zatrzymała się na moment i powiedziała cicho:
– Wie pan, panie Marku, dziś zrozumiałam coś ważnego. Czasem najbardziej wartościowe nie jest to, na co czekamy, ale to, co odkrywamy w czasie czekania. Bo miłość… Miłość jest jak te cienie na ścianie: nie złapiesz jej w dłonie, ale możesz podziwiać jej taniec w świetle zachodzącego słońca…
Uśmiechnęła się do swoich myśli i ruszyła w stronę wyjścia, zostawiając za sobą pergolę, która rzucała teraz cienie w świetle pierwszych lamp. A w powietrzu unosiła się prawda, którą wreszcie odkryła, że czasem największą miłością jest ta, którą znajdujemy we własnym sercu, cierpliwie czekającym na właściwy moment, by rozkwitnąć.