Wyciągnęła nogi i oparła czubek głowy o wilgotną, pokrytą mchem ścianę: bolało ramię. Jeśli odginała je do tyłu, policzek stykał się z szorstką powierzchnią muru, jeśli do przodu – głowa bezwolnie opadała na bok, z lekka dotykając podbródkiem wypukłości łopatki. Z trudem obracała szyją, by w końcu znaleźć optymalne wsparcie.
Myśli krążyły w niej niczym czarne ptaki, obijając się o duszę, którą jakby wystawiono na sprzedaż – bez określonej ceny i czasu przydatności. Ile minęło czasu, od momentu, gdy wargom dane było dotykać szklanej krawędzi naczynia? Nie pamięta… Napój zaoferowany przez mężczyznę z grubą złotą bransoletą na szyi i blizną na twarzy, leniwo-bezwstydnie przenikał przez zęby do języka, wprosił się do wnętrza, nie pozostawiając żadnych rezerw na sprzeciw.
Pierwsze co poczuła, to niewielki szum w uszach, jakby szelest trawy przy nagłym podmuchu wiatru. W ciągu kilku minut zaczął zmieniać jej świadomość: rozszerzał się, stając się olbrzymim i nienaturalnym, zdolnym ogarnąć cały rozległe, nieznane światy, a zarazem poznać jej własny niewidzialny wewnętrzny mikroświat. Wydawało się, że dowolną rzecz może przejrzeć do najmniejszego detalu, spenetrować obraz i teksturę tkaniny, uplasować się między przeplecionymi nićmi, udawać, że jest pyłem, który nie zamierza zmieniać lokalizacji…
Nagle pojawił się strumień wody i szumiący w dali wodospad. Miała wrażenie, że ciało zwinęło się w kokon: nie miało ani nóg, ani dłoni. Płynny ciek, pod pieszczotami światła, kołysał nim jak w stanie nieważkości, i wciąż chciało się nieprzerwanie mknąć nurtem rzeki w nieskończoność. Potem dał się poczuć chwytający za nozdrza zapach jakiegoś z trudem rozpoznawalnego aromatu: cierpkiego i dochodzącego zewsząd, i wreszcie na samym końcu… smak: przypominający zalane piwnym sosem orzechy włoskie – smak męskiej spermy.
Wypluła resztki plwocin. Wytarła pięścią wargi. Mała bolesna ranka w kąciku ust stopniowo przywracała jaźń do rzeczywistości; świadomość przebijała się przez luki mglistej, zimnej mgły. Po chwili dostrzegała niewielką kałużę, obok – kosz na śmiecie z usypującymi się odpadkami… Mężczyzna z grubą złotą bransoletą na szyi i blizną na twarzy wolno zapinał rozporek. Po chwili, nie zwracając na nią uwagi, szorstkie buty na grubej podeszwie bezdusznie oddaliły się i zniknęły za rogiem.
Najchętniej położyłaby się tu, na tym kamiennym bruku i zasnęła, ale wewnątrz coś uporczywie walczyło ze snem, starając się przywracać czuwanie do stanu świadomości. Podciągnęła nogi. Czyjeś stare brudne tenisówki zatrzymały się przy jej długiej białej ubłoconej sukni.
– Jest pani niedobrze?
Głowa z siwą postrzępioną brodą, pochylona do poziomu jej oczu, z troską spoglądała w jej twarz. Mówiła składną polszczyzną.
– Co, proszę?… – Bardziej spytała samą siebie, niźli udzieliła odpowiedzi.
Ciężkie powieki dziewczyny opuściły się równomiernie, na chwilę zasłaniając obraz brudnego podwórka. Wyciągnąwszy rękę trafiła dłonią w kałużę, zalegającą wyrwę w ukruszonym bruku.
„Co za obrzydliwość…! Tak… Ale sama tego chciałam… Chciałam zrozumieć, jak to jest być naćpaną i doświadczać przygodnego seksu, jak to jest wykraczać poza linię… Ale czy teraz zdołam wrócić…?”
Ledwo wstała na nogi. Wspierając się ręką o ceglaną ścianę, nie bacząc na spojrzenie człowieka z siwą postrzępioną brodą, chwiejnym krokiem skierowała się w stronę bramy.