Dzień zwinął się szybko, jak zmęczona kotka i gdy przed nadchodzącym wieczorem uchyliłem zasłonę, za oknem po raz kolejny szumiał deszcz…
Wiesz, piękna nieznajomo zza przeciwległego okna, że i ty jesteś moim deszczem?
Ja i ty. Ja i deszcz…
Patrzymy na siebie oczami starych kumpli, rozumiejąc, że nasze spotkania aranżują się same i żadne z nas do drugiego nie ma z ich powodu pretensji.
Uchylam okno.
– Może wpadniesz?! – cicho szepczę do deszczu – Pogadamy o czymś albo pomilczymy razem… – Nie słysząc odpowiedzi, dodaję – Namalujesz mi coś na szybie? – Nie? A dlaczego nie? To takie proste. Spójrz… – i kilkoma ruchami palca szkicuję na mokrej tafli okna serce przebite strzałą. – Może mówmy sobie na „ty”?!
– Muszę iść – „odpowiadasz” i znikasz dokładnie tak, jak się i pojawiłaś: jak podwórkowa kotka.
Późnym wieczorem ponownie za moim oknem zaszeleścił deszcz. Zajrzałaś do mnie. Akurat zgarniałem z podłogi porozrzucane myśli, nie zauważyłem cię. Chyba się speszyłaś… A może tylko tak mi się zdawało?
Na szczęście, rankiem sam dostrzegłem cię w twoim oknie… Trzymałaś kubek z kawą… Wiem, że gdy nad miastem rozświeci się słońce, osobiście podam ci ten kubek do łóżka… Musi tylko najpierw zaświecić to pieprzone słońce… Przecież kiedyś, kuźwa, zaświeci dla nas. Prawda?
A póki co, będę się kochać z tobą tylko w myślach…