Katarzyna

Rozdział siódmy – Incydent w eleganckiej restauracji

– Maks… – Katarzyna cichym głosem zwróciła się do siedzącego naprzeciwko niej mężczyzny.

Jego spojrzenie złagodniało. Spojrzał na Katarzynę.

– Wszystko będzie dobrze. Zaraz wszystko będzie dobrze. – Powiedział i ponownie wbił 12063317_969090886490605_6820552492780350727_nwzrok w kogoś lub coś za jej plecami. – Zaraz zacznie się spotkanie, które wszystko zmieni.

Katarzyna nie wiedziała, co powiedzieć. Chciała się obejrzeć, aby ujrzeć przedmiot tak intensywnych badań Maksa, ale zrobić tego nie mogła. Nie wypada. Potem zaczęła myśleć, że celowo zabrał ją do restauracji, aby wykorzystać ją w formie „przesłony”. Spojrzała na Maksa i zrozumiała, że nie myli się w swych przypuszczeniach. Jego ciało wyluzowało, ruchy rąk stały się miękkimi i wyzbytymi pośpiechu. Maks powoli uniósł kieliszek z winem do ust, ale potem znów skupił wzrok na swym „obiekcie pożądania”. Katarzyna zadrżała. Czuła się tu zbędną i nie wiedziała, co robić. „Lepiej gdyby mnie odesłał taksówką do domu”. – Myślała i już nawet zamierzała mu zaproponować, gdy nagle usłyszała znajomy męski głos.

– Maks, zaskakujesz mnie. Co ci się stało? Nie jesteś sam?

Katarzyna bała się ruszyć. Ten głos „spłynął” na nią z góry, jak lawina, i spowodował, ze zamarzła od jego chłodu. Należał do króla Ludwika.

– Dawno nie widziałem cię takim. – Kontynuował swą przemowę Ludwik-Orlando.

– Postanowiłem zostać świeckim człowiekiem. Sam niejednokrotnie nakłaniałeś mnie do tego, ale udało się to nie tobie. – Spokojnie odpowiedział Maks i wstał. – Witaj, Carmen. Jesteś, jak zawsze, zjawiskowa.

Zaszokowana Katarzyna wzdrygnęła się. Maks po raz kolejny okazał się człowiekiem nieobliczalnym. Przecież mógł ją uprzedzić, przygotować, a przede wszystkim mógł zapytać, czy ma w ogóle ochotę brać udział w takim qui pro quo z bożej łaski?! No, ale cóż? Cały Maks. Teraz jedynie pozostało robić dobrą minę do złej gry i kontynuować niechciany spektakl. Dlatego nim odwróciła w kierunku przybyszów głowę nerwowo ułożyła w myślach pospieszny plan. Uda przed Carmen, że jej wcale nie zna. Słyszy w ogóle jej imię po raz pierwszy. Oczywiście, tamta może ją rozpoznać. Zdjęcie Katarzyny od lat wisi na portalu. Ale, czy ta, siedząca tutaj Katarzyna-księżniczka, w którą się dziś przeobraziła i tamta Kaśka z tuzinkowego foto – to te same osoby? Jasne, że nie!

Katarzyna powoli obróciła głowę by spojrzeć w końcu na osobę, którą po raz pierwszy ujrzy w realu. I oto.  Stało się! Oto patrzy na niewdzięczną kumpelę, ale także na kobietę, którą Maks wynosił do wielkości egipskiej królowej. Rzeczywiście, Maks się nie mylił. Piękna, wysoka czarnowłosa dziewczyna wyglądała zjawiskowo, rzeczywiście – jak egipska królowa. Gęste włosy ułożone w wysoki kok i ozdobione cienką złotą obręczą już od pierwszego spojrzenia znamionowały osobę niezwykła. Podobwódki oczu dziewczyny jeszcze bardziej podkreślały głębię jej tajemniczego, nieprzenikliwego wzroku. Czarna sukienka ze srebrnym połyskiem efektownie obrysowywała jej niezwykłą figurę, a wyszukana biżuteria uzupełniała majestatyczny obraz. Ale coś w niej chyba było nie tak… Tyle, że zastanowić się nad ta kwestią Katarzynie nie było dane, gdyż zaraz potem usłyszała słowa Maksa:

– Ludwiku, ja także nie jestem sam. Pozwól mi przedstawić…

Katarzyna odważyła się w końcu spojrzeć także na Ludwika-Fernando. I od razu krew w jej żyłach zmroziła się. Tak więc, mając na względzie dotychczas doznane ekstremalne wrażeniach, bała się teraz już tylko jednego: nie zemdleć. Tym bardziej, że spojrzenie króla Ludwika prawie ją do tego przymuszało – było lodowate.

– Dzień dobry pani Katarzyno. Nie spodziewałem się tutaj panią spotkać. – Powiedział oschle i spojrzał na brata. – I ciebie w takiej nowej odsłonie też nie. Jak widzę, postanowiłeś zamienić pledową koszulę na frak. A skąd miałeś pieniądze? – Spojrzał na stół zastawiony pojedynczym kieliszkiem, szklanką wody i dwoma deserami. Uśmiechnął się i dodał. – Zarezerwowaliśmy stolik z Carmen. Porozmawiamy później. – Piękny wieczór, pani Katarzyno…. I Maks, proszę, zamów dla pani coś porządnego przed deserem.

Skinął lekko głową Katarzynie, w ślad za nim dygnęła i Carmen (oczywiście skanując całą jej sylwetkę badawczym spojrzeniem) i udali się w głąb restauracji. Ledwie Maks usiadł w fotelu, jak Katarzyna zażądała:

– Chcę wrócić do domu.

Mężczyzna spojrzał na nią, uśmiechnął się i powiedział:

– Uspokój się, Catherine. Proszę, odpręż się. Zaraz coś zamówimy, a następnie, przysięgam, zabiorę cię do domu.

– A co z twoim spotkaniem biznesowym?

– Właśnie się odbyło.

Katarzyna co najmniej przez minutę siedziała bez ruchu, zanim zapytała:

– Co?! To my przyszliśmy tutaj, żeby spotkać się z Ludwikiem-Fernando i tą moją Carmen-niewdzięcznicą – i w istocie: egipską królową? Po cholerę, Maks?! Przecież ci mówiłam, że nie chcę jej widzieć…

– Znaczy się, zgadzasz się ze mną? – Z zachwytem streścił słowa Katarzyny Maks, – że jest cudem?

– I w imię tego cudu kupiłeś kilka garniturów i sukienkę dla mnie? Rad ze spotkania z królową? – Katarzyna nie wiedziała, czy ma śmiać się, czy płakać z powodu nieroztropności tego człowieka. Dobrze chociaż, że koleżanka z Facebooka nie rozpoznała jej. – …Królową, którą nawet się do ciebie nie uśmiechnęła? – dokończyła zdanie, wzdychając.

– I co z tego? – Odparł uśmiechając się Maks. – Najważniejsze, że króla Ludwika zatkało! Ty, co – nie zauważyłaś? Jakby piorun w niego trafił, gdy nas ujrzał!

– Ale przecież chyba się tu umówiliście?  – Dziwiła się Katarzyna. – Więc czemu miałby być zaskoczony twoją obecnością? Chyba że po raz kolejny żartujesz?

– Catherine! Nie żartuję. Miałem mu oddać jego kartę kredytową. Zostawił ją w domu. Powiedział, gdzie będzie tego wieczoru. Więc i przyjechaliśmy!

Od tak naiwnej arogancji Maksa Katarzynie aż mimowolnie otworzyły się usta.

– To znaczy, że za swoje garnitury i… moją sukienkę płaciłeś kartą brata?! I także za tę restaurację?

Katarzynę zaczął ogarniać paniczny strach. Wiedziała, że jej sukienka była bajońsko droga, nie mówiąc już o pięciu kostiumach Maksa. Ale żeby za to wszystko miał płacić Ludwik-Fernando?! Nawet do głowy by jej nie przyszło. On i tak natracił już na nią mnóstwo pieniędzy! Teraz to już kompletnie nie wiedziała, co robić. Czy może zwrócić suknię z powrotem do sklepu?

Właśnie postanowiła poinformować o tym Maksa, ale nie zdążyła. Do ich stolika podeszła Carmen! Spojrzała na Katarzynę tak przenikliwym spojrzeniem egipskiego bóstwa, że aż ta ostatnia nie wiedziała gdzie ma się schować. Bo bardzo chciałaby. Miała świadomość, że nie wygląda tak bosko, jak jej „niewdzięcznica” i nawet była trochę na siebie zła, że nie skorzystała z dodatkowych usług stylisty, który proponował jej wykonanie odlotowej, wieczorowej fryzury.

– Przepraszam, czy my się skądś nie znamy? – Odezwała się Carmen do Katarzyny z czarującym uśmiechem zaglądając jednocześnie w jej oczy.

– My?… Nie. Na pewno nie! – Stanowczo potwierdziła Katarzyna. – Po raz pierwszy w życiu przebywam w tych stronach.

– Ach tak, rozumiem. – Spokojnie skwitowała jej odpowiedź Carmen. – Maks, – przeniosła spojrzenie na Maksa, – Ludwik-Orlando zaprasza ciebie do baru. – Nie każ mu czekać. Nawiasem mówiąc, świetnie wyglądasz. Zaskoczyłeś mnie. – Powiedziała głosem niedopuszczającym wątpliwości, a następnie jeszcze raz rzuciła przenikliwe spojrzenie na Katarzynę, odwrócił się i „popłynęła” między stolikami restauracyjnymi w kierunku swego.

Maks długo odprowadzał ją zachwyconym wzrokiem, po czym skinął porozumiewawczo głową w stronę Katarzyny i ruszył w kierunku baru. Katarzyna została sama. Przez chwilę patrzyła na inne stoliki i gości z restauracji. Ludzie jedli, rozmawiali, uśmiechali się do siebie. Na estradzie w głębi jadalni niewielki kameralny zespół grał piękną nastrojową melodię. Katarzynie było przykro, że nie może cieszyć się tym wieczorem, jak inni. Ona musi tu siedzieć i czekać na kolejną porcję zepsutego nastroju.

Nagle uwagę Katarzyny zaprzątnął pewien mężczyzna po pięćdziesiątce, który siedział niedaleko jej stolika. W pewnej chwili odchylił się w fotelu i zawisł bezwładnie. Była z nim jakaś kobieta w podobnym wieku. Zaczęła płakać i prosić o pomoc. Po kolejnej chwili próbowała spojrzeć na mężczyznę, którego zdążyły już otoczyć plecy kelnerów i kierownictwa Sali. Katarzyna wstała i poszła zobaczyć, co się stało?

Mężczyzna był cały blady i coś seplenił. Jego sparaliżowane do polowy usta wykrzywiał ból. Już widywała takie przypadki u ludzi. To niewątpliwe objawy udaru mózgu. Katarzyna słyszała, jak ktoś zażądał, aby wezwać karetkę pogotowia lub lekarza. Pracownicy restauracji biegali jak w ukropie wokół mężczyzny. Ktoś zasugerował, żeby go przenieść do gabinetu dyrektora, ale wtedy, nagle i sama w to nie mogła uwierzyć, ona – Katarzyna, krzyknęła:

– Nie! Nie powinno się go ruszać. To może być niebezpieczne dla jego życia!

Wszyscy, mimowolnie, odstąpili od mężczyzny, co umożliwiło Katarzynie do niego podejść. Kiedyś już widziała, jak pewien człowiek, Chińczyk czy Japończyk, i tak w tym momencie nie kojarzyła nawet, uratował człowieka podczas doznanego udaru upuszczając mu z palców krew. Później, przestudiowawszy kilka książek o tradycyjnej medycynie dalekiego wschodu, potwierdziła „naukowość” tej metody i była zaskoczona jej skutecznością. Każdy z pacjentów z udarem, wobec którego zastosowano ten zabieg – bardzo szybko odzyskiwał sprawność bez szkodliwych dla organizmu następstw. Najważniejsze – uniemożliwić choremu poruszanie się, a już tym bardziej potrząsanie nim. Od wstrząsów zaczynają pękać naczynia krwionośne mózgu, co prowadzi do fatalnych skutków. Ale, czy starczy jej wiedzy i odwagi, aby zastosować tę metodę, w tej chwili, do tego człowieka?

Katarzyna jeszcze raz spojrzała na mężczyznę i podjęła decyzję. Kazała podtrzymywać jego plecy i ramiona, a sama zaczęła szukać oczyma czegoś w rodzaju igły, ale nic nie znalazła. Potem przypomniała sobie, że jej włosy skręcone zostały na karku w kok przy pomocy metalowych szpilek. Natychmiast wyciągnęła stamtąd jedną z nich i pod płomieniem świecy nagrzała jej końcówkę do czerwoności.

Potem rozgrzaną igłę zanurzyła w kieliszku brandy i nakłuła opuszkę każdego palca dłoni mężczyzny nieco poniżej paznokcia. Utoczyła po kilka kropli krwi i opuściła rękę mężczyzny na dół. Następnie to samo zrobiła z drugą dłonią. Na Sali zaległa taka cisza, że słyszała, jak pika z podniecenia puls w jej głowie. Katarzyna spojrzała na mężczyznę. Jego usta nadal pozostawały wygięte. Potem zaczęła masować mu ucho, tak długo, jak nie zrobiło się czerwone. Następnie ukłuła go dwa razy w płatek ucha i wycisnęła kilka kropel krwi. To samo zrobiła z drugim uchem. Teraz pozostało jej tylko czekać.

Katarzyna siadła na krześle, które ktoś zapobiegliwy zdążył jej podsunąć i czekała patrząc na mężczyznę. Minęły trzy lub cztery minuty, po których twarz jego zaczęła się zmieniać. Usta wyprostowały się, oczy pozbyły się matu przywracając żywe spojrzenie. A po kolejnej minucie lub dwóch, uśmiechnął się.

– Słyszysz mnie pan i rozumie? – Zapytała go.

– Tak. – Odpowiedział mężczyzna. – Co się ze mną stało?

– Miał pan wylew do mózgu. Najważniejsze teraz dla pana nie poruszać się i czekać na karetkę. Ale stan krytyczny już minął, więc, wszystko będzie dobrze.

Nagle z końca restauracji dały się słyszeć głosy wzywające do zrobienia drogi dla lekarzy pogotowia. Katarzyna wstała i odeszła. Czyjeś silne ramiona chwyciły ją wokół talii i szybko doprowadziły do wyjścia z restauracji. Katarzyna była jak we śnie. Przed chwilą co doznawała ekstremalnych emocji i nie wie, gdzie i kto ją teraz prowadzi. Dopiero gdy znalazła się na ulicy i nieco ocucił ją chłód wieczornego wiatru zobaczyła czyja to była ręka. Przed Katarzyną stał Ludwik-Fernando i przenikliwie wpatrywał się w jej oczy.

– Co? Co się stało? – Zapytała i cofnęła się o krok.

Natychmiast znów chwycił ją w talii i już nie popuścił.

– Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? – Zagrzmiał głos w jej głowie.

Skinęła głową i powiedziała:

– Przykro mi, panie Dupont. Nie wiedziałam nic o zamiarze Maksa. Nigdy bym na coś podobnego się nie zgodziła. Nie wiedziałam, że on wydaje nie swoje pieniądze, a tym bardziej na mnie?! – Katarzyna potargała drżącymi palcami swą sukienkę i uśmiechnęła się smutno, patrząc mu w oczy. – Suknia jest bardzo piękna, ale proszę się nie martwić. Postaram się zwrócić ją do sklepu. Ja tylko nie wiem, gdzie ten sklep? Maks z taką szybkością przemieszczał się ze mną po mieście, że niczego nie pamiętam…

Usłyszała jak Ludwik-Fernando zaklął i po chwili uświadomiła sobie, że siedzi w samochodzie. Nie sprzeciwiała się. Od doznanych wrażeń przecież ledwie trzymała się na nogach.

*

Katarzyna ocknęła się i zorientowała, że jedzie w samochodzie.

– Maks, jedziemy do domu? – Cicho powiedziała i odwróciła głowę w stronę kierowcy. – To pan! – Krzyknęła widząc za kierownicą Ludwika-Fernando.

– Tak. To ja. I to jest mój samochód, i jedziemy do domu.

Katarzyna cała skurczyła się w fotelu. Odwróciła się do okna i przysiągła, że już nie wypowiada ani słowa przez całą drogę do domu.

– Jak się pani czuje? – Po pewnym czasie usłyszała pytanie, ale nie odpowiedziała, i tylko skinęła głową.

– Spała pani prawie godzinę, a teraz powinna odpowiedzieć na kilka pytań? – Powiedział Ludwik-Fernando. – Skad się pani wzięła w mieście, wraz z Maksem?

– Sam pan kazał. – Powiedziała Katarzyna i prawie uderzyła głową w szybę, ponieważ samochód wpadł w niegroźny poślizg. – Czy umie pan prowadzić samochód? – Nagle spytała a miast odpowiedzi usłyszała drwiący uśmieszek.

– Widzę, że wraca pani skłonność do osądzania i zdrowy rozsądek. A zatem… Co, rzekomo, pani kazałem?

– Przykazał pan abym pomogła Maksowi zmienić wizerunek, zachęcić, aby poszedł do fryzjera i ogolił brodę. To prawda: nie wiem, jakie i jak wiele miał kupić garniturów. A kupił pięć.

– Pięć? – Sarkastycznie dopytał król Ludwik i silniej zacisnął palce na kierownicy samochodu. – I co jeszcze pani przykazałem?

– Wszystko. – Odpowiedziała Katarzyna i prawie zamachała rękoma. – Ach, ale kosztem mojej sukni, i ja chciałam powiedzieć, że ja… ojej! Matko boska! Trochę ją zapaćkałam! Krwią tego mężczyzny! O mój Boże! Jak ja ją teraz będę mogła zwrócić do sklepu?! – I ukryła twarz w dłoniach, ledwie powstrzymując krzyk wyrwający się z piersi. „Ileż miesięcy będę musiała pracować, aby ja spłacić?!” – Ta myśl dosłownie „wypalała” jej mózg i doprowadzała do obłędu.

– Proszę się uspokoić, pani Kasiu. Błagam panią! – Ostry i podekscytowany głos Ludwika-Fernando „otrzeźwił” ją. Ze zdziwieniem spojrzała na niego. Myśli błąkały się w w jej głowie, i dlatego Katarzyna nie od razu zrozumiała jego pytanie: – Czy bardzo podoba się pani ta sukienka?

– Co? Sukienka…, czy? A dlaczego pan pyta?

– Bo chciałbym ją pani podarować. – Odpowiedział Ludwik-Fernando. – Zasłużyła pani na nią. Madame Bonet oczyści sukienkę i będzie mogła dalej się nią cieszyć. Katarzyna nie wiedziała, co powiedzieć. No bo czym niby sobie zasłużyła na nią? – Tak, zatem, co pani robiła w restauracji? – Znów zapytał Ludwik-Fernando i spojrzał na Katarzynę. – Czy chociaż sobie pani przypomina, że przekłuła dziesięć palców i przebiła oboje uszu jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście?

Katarzyna tylko nieznacznie skinęła głową i odpowiedziała:

– Tak, pamiętam. I co z tego? Jeśli tego nie zrobiłabym mógby umrzeć.

– A nie trzeba było zaczekać na lekarzy? – Zawołał Ludwik-Fernando. – Teraz za to przyjdzie pani czekać na pozew! Dobrze, że szybko wywiozłem panią z restauracji. Może nikt nie spamiętał i nie będzie wiedział, gdzie szukać?

– Dlaczego mieliby mnie szukać?

Naiwne pytanie dziewczyny wywołao u kierowcy nerwowe parsknięcie. Spojrzał na Katarzynę, westchnął i odwrócił się.

– Pani naiwność może spłatać figla i mi. – Rzekł Ludwik-Fernando nie odrywając oczu od drogi. – Oj, Maks, Maks… I trzeba ci było przywozić panią Katarzynę do restauracji?

– W czym zawiniłam? – Zawołała Katarzyna.

– A w czym zawinił Maks? – Maks od dzieciństwa cierpiał na ciągłe bóle głowy. Ale pani?… – Ludwik-Fernando obiema rękoma uderzył po kierownicy, ale zaraz potem próbował się uspokoić. – Nie rozumie pani, że w naszym społeczeństwie za każdy błąd się płaci? Tysiące adwokatów tylko z tego czerpie zyski, że klienci składają skargi do sądów i procesują się o cokolwiek, co tylko może stanowić podstawę do zadośćuczynienia. Mówiąc innymi słowy: jeśli się w czymś pomylisz – to zapłacisz. Zapłacisz słono i w majestacie prawa.

– Czy może mi pan powiedzieć o jakich pozwach sądowych tu mowa? Już dwa razy mnie nimi pan postraszył!

– Chcę powiedzieć, że jeśli lekarze stwierdzą, że okaleczyła pani tego mężczyznę, to natychmiast będzie miał podstawę do złożenia sadowego pozwu w stosunku do pani. Jeszcze raz powtarzam: całe nasze społeczeństwo jest oparte na procesach sądowych.

Ludwik Fernando mówił powoli, aby Katarzyna bardzo dokładnie zrozumiała jego słowa.

– Dziwne. – Powiedziała. – Za to, że ratuje się od śmierci człowieka można być pozwaną do sądu?

– Jeśli tylko przyczyniła się pani do wyrządzenia mu jakiejkolwiek szkody, którą potwierdzą lekarze. Wykonywać jakąkolwiek kwalifikowaną pracę powinni profesjonaliści. A pani, z tego co wiem, nie posiada wykształcenia medycznego.

– Czyli, znaczy się, powinnam stać i spokojnie patrzeć, jak umiera człowiek? Ludwik-Fernando nie odpowiedział na jej pytanie, i to rozgniewało Katarzynę. – Proszę mi odpowiedzieć! – Powiedziała rozkazującym tonem. – Gdyby wiedział pan, jak uratować człowieka, nie chciałby tego zrobić? Widzi pan, jak umiera człowiek, wie, jak mu pomóc, ale odwraca się od niego? Tak by pan zrobił? – Katarzyna dostrzegła zakłopotanie w jego oczach, a nawet zaskoczenie, ale koniecznie chciała poznać jego odpowiedź. – Odpowie mi pan  na moje pytanie? – Ponownie zapytała.

– Gdybym wiedział, co robić, nie odwróciłbym się. – Odpowiedział Ludwik-Fernando.

– Oto i dlaczego ja nie mogłam się odwrócić. Sądźcie mnie za to!

Dziesięć minut Ludwik-Fernando i jego pasażerka jechali w milczeniu. Katarzyna patrzyła w ciemność za oknem, ale w odbiciu szyby, jak w lustrze, widziała profil człowieka, prowadzącego limuzynę. „Wolno być takim pięknym? – Odruchowo przyłapała się na myśli przypisanej Ludwikowi-Fernando. Jego profil, dosłownie, jakby wykuty był z kamienia. Wyrazisty i proporcjonalny. Powiadają, że starożytni Grecy piękno świata dostrzegali w jego proporcjonalności. Na pewniaka profil króla Ludwika oceniliby bardzo wysoko?! – Katarzyna mimowolnie uśmiechnęła się do swych myśli. – Grożą mi pozwy sądowe, a mi jeszcze do śmiechu?!”

– I po co ja tu właściwie przyjechałam? – Mimowolnie powiedziała głośno i natychmiast otrzymała odpowiedź od Ludwika-Fernando

– Żeby mi pomóc? Aby znaleźć to, czego od dawna szukam? Żeby…? Nie dokończył swojej myśl, bo samochód zatrzymał się przy podjeździe domu rodziny Dupont. Do auta natychmiast podbiegła madame Bonet i otworzyła Katarzyny drzwi.

– Ależ mnie panienka nastraszyła, gdy nie wróciła po obiedzie. – Powiedziała. – Cały sad obiegłam. Szukałam panienki. Po tym wszystkim, jestem odpowiedzialna przed Ludwikiem-Fernando za panienkę.

Była tak poddenerwowana, że Katarzyna poczuła się naprawdę winną.

– Ale czyżby Maks nie uprzedził pani? Zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze…

– Maks? – Uderzyła siebie po bokach madame Bonet. – On nawet o siebie nie jest w stanie zadbać, a co dopiero o innych?

– Ale za to nasza pani Kasia może zatroszczyć się o innych. – Powiedział Ludwik-Fernando podchodząc do kobiet. – Oboje jesteśmy głodni. – Powiedział do pani Bonet. – Dasz nam coś do jedzenia? Mieliśmy dziś wieczór tyle wrażeń, że oboje jesteśmy całkowicie wyczerpani.

– Och, tak, oczywiście. – Kobieta uśmiechnęła się i pospieszyła do domu, pokrzykując w biegu:

– Za piętnaście minut czekam na was w kuchni. Mam wspaniałą potrawę!

Ludwik-Fernando podtrzymał rękę Katarzyny, a gdy spojrzała mu w oczy, powiedział:

– Mam nadzieję, że madame Bonet nie opowie pani o swych z Maksem wyczynach w mieście? Nie chcę, żeby cała gmina była na bieżąco z naszymi problemami rodzinnymi.

– Nie jestem gadułą. I mógłby mnie nawet pan o tym nie uprzedzać. – Odpowiedziała Katarzyna. Gwałtownie się odwróciła, aby odejść, ale nagle zmieniła zdanie. – Ma pan bardzo piękną znajomą, Ludwiku-Fernando. Czy wie pan, że Maks jest w niej zakochany po uszy? Może dlatego, on tak…

– Nie, nie. Nie dlatego. – Ostro przerwał jej dywagację król Ludwik.

I dopiero teraz Katarzyna poczuła, że nadal trzymał ją za łokieć. Jego uścisk powoli przypiekał jej skórę i nie pozwalał skupić myśli.

– Nie obchodzi mnie to. – Powiedziała, starając się uwolnić rękę, ale mężczyzna nawet nie zwracał na to uwagi. – Radźcie sobie ze swą egipską królową sami. – Już, nie zdając sobie sprawy, co mówi, szepnęła.

Zdecydowanie  w końcu uwolniła rękę i poszła do domu. Mogłaby przysiąc, że znów usłyszała za swymi plecami lekki śmiech Ludwika-Fernando, ale starała się szybko o tym zapomnieć.

Gulasz madame Bonet był doskonały. Katarzyna nawet nie przypuszcza że jest tak głodna.

– Och, panienko – Podziwiała jej apetyt Madame Bonet, – ależ panienka zgłodniała, aż miło patrzeć. Lubię ludzi, którzy pięknie jedzą. Ale nasza współczesna młodzież ogląda się za modą, tak aby nic nie jeść. Weźmy taką miłą Carmen?

Katarzyna przestała na chwilę jeść i spojrzała na Ludwika-Fernando, który siedział przy stole, na przeciwko. Nie patrzyła na niego przez cały wieczór, bo nie mogła. Gdy wszedł do kuchni przebrany w domowe ubranie, to jest: w dżinsy i niebieską koszulę w drobną kratkę, Katarzyna uświadomiła sobie, że jej serce drgnęło. To za jego sprawą? Jego spojrzenie, zewnętrzny wygląd, głos, a nawet jego uczynki wyzwalają w niej poczucie radości i przyciągania, a to takie nie na miejscu, w jej teraźniejszym położeniu. Znajduje się w obcym kraju, w pełni zależy od niego. I jak w tym wszystkim się odnaleźć?

– Czy czymś się pani niepokoi? – Usłyszała głos Ludwika-Fernando, ale powstrzymała się, nie spojrzała na niego i tylko pokręciła głową. – Madame Bonet, – znów usłyszała jego głos, – proszę dołożyć naszemu gościowi waszego wspaniałego gulaszu. Jutro, pani Kasia będzie potrzebowała wiele energii do pracy i mam nadzieję, że będzie to owocna praca.

Katarzyna rozumiała, że ma rację. Ona przyjechała tu do roboty, a okazuje się, że trwoni nie tylko czas, ale i środki, na które jeszcze nie zapracowała. A wszystko z czyjego powodu? To ten Maks jak czort z pudełka ciągle „wyskakuje” i w niewłaściwym czasie, i wciąga ją w swe afery.

– Nie chcę więcej widzieć pana brata. – Katarzyna powiedziała zdecydowanie i podniosła oczy.

Ludwik-Fernando uśmiechał się. Skinął głową i odpowiedział:

– To świetnie! Mam nadzieję, że się rozumiemy… Madame Bonet, – zwrócił się do gosposi: – proszę podać nam kawy. Musimy utrwalić nasze porozumienie dobrą kawą, to jest taką, jaką tylko pani umie zrobić.

 

Katarzyna – lista rozdziałów.