Jesień w krasiczyńskim parku pokolorowała wszystkie drzewa, alejki a nawet niewielki staw brązowo-złotymi kraskami. Renesansowy zatopiony w promieniach październikowego słońca zameczek, odkłania się im feerią grafitowo-mlecznych blasków z całą swoją zameczkową gracją.
Ona – od jak dawna pamięta, zawsze lubiła zbierać jesienne liście. Tu ich taka mnogość… Wydaje się, każdy uosabia jakieś niespełnione marzenie i ma nadzieję, że im więcej uskłada ich w pachnący kolorowy bukiet, tym więcej spełni swych marzeń.
Przyjechała tylko na jeden dzień. Służbowo. W przerwie konferencji obiegła trzykrotnie już dookoła tutejszy japoński miłorząb, co gwarantuje, jak głosi miejscowa legenda, spełnienie się marzeń,
teraz – zbiera całe naręcze kolorowych liści. I zebrała już ich tak wiele, aż zdało się jej, że niechcący przywłaszczyła sobie także marzenia innych ludzi, którzy tego samego dnia, być może, rozpaczliwie błąkają się po parku, szukając „własnych” jesiennych marzeń…
Postanowiła więc porozdawać ludziom uzbierane listowie, zostawiając dla siebie tylko jeden, jedyny, najmniejszy.
A co, jeśli listki-marzenia nie natrafią na swoich właścicieli? Gdy rozda je na chybił-trafił – w świecie natychmiast zapanuje chaos… Ludzie ją znienawidzą, bo najpierw porozkradała ich marzenia, a potem porozdawała obcym. Nikt nie uwierzy w jej niewinność.
I rzeczywiście, ludzie byli zaskoczeni. Nie rozumieli, kim ona jest i na co im te liście? Niektórzy fotografowali ją, inni krzyczeli, że jest szalona, a jeszcze inni bali się nawet podejść, myśląc, że to jakaś polityczna intryga. Nie zdołała oddać im choćby jednego, jedynego listka. Zmartwiona siadła na ławce i ze smutkiem spuściła głowę.
Zadął silny wiatr. Nie zdążyła pomyśleć, a wszystkie liście uleciały z jej rąk i zapląsały w powietrzu żywiołowym tańcem. Ostał się tylko jeden, malutki, złoty. Ten, który mocno trzymała w dłoni.
I właśnie wtedy – On, podszedł do niej i usiadł obok.
– Proszę, niech pani będzie tak dobra i odda mi swój złoty listek. Chciałbym go ofiarować mojemu synkowi.
– Przykro mi. Nie oddam. To mój listek.
– Proszę! Sprawi pani mojemu dziecku radość.
– Ono pewno i bez listka jest wystarczająco szczęśliwe – hardo odpowiedziała.
– W zeszłym roku odeszła od nas jego matka, moja żona.
– Przepraszam, nie chciałam…
– Nic, nic… – przerwał mężczyzna. – Nigdy jej nie kochałem.
– To dlaczego się pan ożenił?
– Z powodu naszego synka.
– Dziecko można wychować i bez małżeństwa.
– Ale ja święcie wierzyłem, że zdołam ją pokochać. Myślałem, że synek zbliży nas do siebie.
– Pomylił się pan?
– Pomyliłem, ale wtedy, gdy uległem chwilowej pokusie.
– Cóż… Ludzie tacy właśnie są: omylni, ulegający chwilowym pokusom.
– Dlaczego mnie pani nie zapyta, co z jego mamą?
– To nie moja sprawa, więc nie pytam.
– Ale i tak pani powiem: Odeszła. Pozostawiła mnie z naszym małym synkiem samego. Teraz ona jest z innym. Mieszka daleko stąd. Zagranicą.
– Współczuję panu.
– Dziękuję. Ale jakoś sobie radzę. Bo muszę.
– Proszę. Może pan wziąć ten listek… i przepraszam: ale na mnie już pora. Muszę iść.
– Oczywiście, proszę iść, skoro pani musi. I dziękuję za listek…
Szybko wstała z ławki, chwyciła torbę, wywinęła się na pięcie, ale coś ją zatrzymało. Za plecami usłyszała słowa:
– Tatku, czy to była mamusia? – wyszeptał chłopczyk.
– Nie, synku, to nie była mama. To była ta, o której marzyłem całe życie… Trzymaj listek, synku. Może jeszcze nasze wspólne marzenie się spełni?
Dziewczyna odwróciła się. Podeszła do małego chłopca i jego taty, który właśnie oddawał jej złoty mały listek swemu synkowi.
– Weźmiecie mnie ze sobą na spacer? Tu w parku jest tyle kolorowych liści, cały skarbiec. Może wspólnie odnajdziemy najpiękniejsze?