Dama kier

Czarne BMW delikatnie zjechało z drogi i zaparkowało na pierwszym wolnym miejscu. dom2Sven głośno westchnął i przeniósł swe zamyślone spojrzenie na siedzącą obok Dominikę. Na pozór – wyglądała spokojnie. Ale wiedział, że jest inaczej. Jej zdenerwowanie przejawiało się w dłoniach: silnie co chwila przez nią splatanych.

Wspaniałe, subtelne, delikatne, czarujące dłonie i paluszki… Sven wyciągnął rękę i chwyciwszy nadgarstek dziewczyny odwrócił spodem do góry, uniósł do swych ust i musnął wargami. To wystarczyło. Dominika nieco uspokoiła się i, w końcu, podniosła na niego swe niesamowite, jasnobursztynowe oczy, które w tej krótkiej chwili odróżniały się szczególnie od jej ciemnobrązowych, gładkich, wspaniałych włosów rozrzuconych symetrycznie po obu ramionach.

– Nie martw się, kotku, wkrótce wszystko się skończy. Został nam do zrobienia jeszcze tylko ten jeden, jedyny krok i będziemy wolni, – Sven dotknął dłońmi jej bladych policzków i pogłaskał palcami po delikatnej skórze. Dominika z mordęgą zamknęła oczy i swymi własnym dłońmi przykryła dłonie jego.

– Bardzo chciałabym w to wierzyć, Sven, ale jakoś nie mogę.

– Będzie dobrze, zobaczysz. Chodźmy już! – Sven zbliżył do niej swą piękną twarz i namiętnie pocałował pulchne usta dziewczyny.

Dominika poddała się temu pocałunkowi całym ciałem, zanurzając swe wargi w ustach kochanego mężczyzny, jakby dręczona pragnieniem, którego nie potrafi ugasić. Sven uwolnił ją w końcu od pocałunku, odwrócił się do drzwi, wysiadł, otworzył parasol (na dworze przed chwilą zaczęło padać), obszedł samochód, otworzył drzwi z jej strony i podał rękę. W szeroką dłoń Svena Dominika włożyła własną. Sukienka w kolorze zimowego lodu faliście opadła na kostki zakrywając zgrabne nogi.

dom3– Jesteś dziś przeurocza, malutka, – szepnął do jej uszka, pocałował w policzek i, włożywszy rękę Dominiki pod swój łokieć, powoli ruszyli w stronę drzwi wejściowych kultowej restauracji „Gouden haan”.

Wewnątrz było głośno i tłoczno, jak zresztą zwykle o tej porze doby. Uśmiechnięty manager lokalu witał gości. Kelnerzy krążyli ze zleceniami jak w ukropie. Atmosfera z rodzaju tych – wszystko dla klienta: iluzorycznie przytulnie, wykwintnie i cicho… Iluzorycznie… Tylko nieliczni wiedzą, co tak naprawdę dzieje się za elegancką fasadą budynku, za tymi szykownymi ścianami wzbudzającymi poczucie bezpieczeństwa i luksusu.

Sven szepnął administratorowi na ucho kilka słów, po których jedyną reakcją i jednocześnie pozytywną odpowiedzią było krótkie tamtego skinienie głową.

– Kochanie, zostań w barze, zamów coś sobie. Ja wkrótce po ciebie przyjdę, – uspokajająco poklepał ją po ramieniu.

– Nie. Nie chce zostawać. Chcę pójść z tobą…

– Niko… proszę!  Idź do baru, – surowo przykazał i odwrócił się do niej plecami.

Dominika opuściła pokornie głowę, ale szybko ją podniosła patrząc na oddalającego się jej mężczyznę aż do momentu, gdy za kolejnym przepierzeniem zniknął z oczu. Jakiś czas poskubała paznokcie u rąk, by w końcu skierować się do baru i zamówić podwójną szkocką. Serce nie stukało na swoim zwyczajowym miejscu. Czuła je gdzieś pod gardłem. Niepokój wzrastał z każdą mijającą sekundą… Beznadzieja. Nic nie może zrobić. Nic. Musi czekać… Może wszystko to od początku było jednym wielkim nieporozumieniem? Może on zaraz wyjdzie stamtąd i z radosnym uśmiechem na twarzy zaprosi do stolika na kawę?… A może wprost przeciwnie: przyjdzie tu po nią jakiś dryblas, zaciągnie do lobby i każe się wynosić? Nie, ona Dominika już nic nie wie. Nie będzie dalej się domyślać. Musi zaczekać. Teraz na żadne pytanie nie otrzyma odpowiedzi…

Barman zrealizował zamówienie. Dominika wypiła szklaneczkę jednym haustem, co, chyba trzeba to odnotować, wywołało u garsona niemałe zdziwienie…

*

Sven powoli podszedł pod wierzeje komnaty. Dwóch barczystych goryli, którzy stali przy drzwiach, najpierw go dokładnie obszukało i dopiero wpuścili do środka.

– Sven! Mój ty friendzie… A ty co nam tak nerwy nadszarpujesz swym opóźnianiem się? – Na szerokim obliczu tłuściocha z platynową bransoletą i złotym łańcuchem na szyi pojawił się krzywy uśmiech.

– Sprawy, Dan, nie poszły tak, jak chcielibyśmy, ale jak postanowił Wszechmogący, – Sven położył na niedużym stoliku przed tłuściochem etui, wcześniej demonstracyjnie opróżniając z niego całą zawartość na podłogę.

– Albo jak niezręcznie rozdane karty. – Twarz Dana, zupełnie nieprzejętego wybrykiem Svena, spowił jeszcze szerszy uśmiech.

– Może być i tak… Tu jest mój dług, oczywiście z procentami. My z Niką nic już nie jesteśmy ci winni i nic od ciebie nie chcemy.

– Wychodzisz z gry?

– Nazywaj to jak chcesz…

– Okay! Wychodź. Ale twoja laska zostaje ze mną…

– Nie! – Sven krótko zaoponował. – Ty odpuszczasz nam obojgu. Taka była umowa. I kropka, Dan. Kropka… – Mężczyzna odwrócił się i ruszył ostentacyjnie do drzwi z rękami w kieszeniach spodni.

Dan odchylił się do tyłu zarzucając ręce na kark i jednoznacznie przeniósł wzrok na chłopaka, który przez cały czas ich rozmowy stał nie odzywając się przy oknie. Kiwnął głową, powodując, że młodziak szybko wyszedł z pokoju tuż za „friendem”.

*

Sven – tak jak tego sobie życzył – znalazł Dominikę w barze. Podszedł do niej, wziął za ramię, poprowadził do wyjścia. Szli w milczeniu. Deszcz właśnie przestał padać. Słońce wciąż jednak głęboko chowało się za chmurami.

– Odpuści nam? – W końcu spytała przerywając ciszę, starając się przezwyciężyć nadal paraliżujący ją strach.

– Wszystko już jest, kochanie, jak miało być… – Sven uśmiechnął się lekko i podszedłszy do swego samochodu otworzył drzwiczki przed Dominiką.

– Hej, przyjacielu, zapomniałeś odebrać zapłatę, – usłyszał Sven i odwrócił się mechanicznie w stronę wołającego.

Rozległ się głuchy pojedynczy strzał.

– Nieee! – Krzyknęła Dominika, wyskakując z samochodu. – Sveeeeen!

Sven westchnął i osunął się na asfalt. Z kącika ust wypłynęła mu cienka strużka krwi i spływała po brodzie. Dominika opadła na kolana, chwytając głowę kochanka.

– Sven! Nie! Proszę, nie zostawiaj mnie! – Łzy rozpaczy zalały oczy dziewczyny.

Z całej siły zaczęła potrząsać jego bezwładnym ciałem. Po lewej stronie białej koszuli coraz szybciej uwidaczniała się czerwona plama. Oczy martwego mężczyzny błogo patrzyły w rozpogadzające się właśnie niebo…

– Obiecałeś mi! Obiecałeś… obiecałeś … A-a-a-a!

Z ust dziewczyny rozległ się szalony ryk, ale chwilę później umilkła i przestała płakać. Przytuliła twarz ukochanego mężczyzny dłońmi, wytarła strużkę krwi i delikatnie pocałowała rozchylone wargi. Potem zamknęła mu oczy i ostrożnie oparła głowę o krawężnik. W końcu sama cicho wstała, zdjęła buty, odwróciła się w kierunku drzwi restauracji i szybko ruszyła do przodu. Boso.

Weszła przez kuchnię. Idąc obok myjki chwyciła za noże. Jej ulubione. Dziewczyna od zmywaka zamrugała ze zdziwienia oczami. Dominika przyłożyła palec do ust:

– Ciiii…

Znikła tak szybko, jak się pojawiła. Korytarz. Znała tu każdy kąt, każdy zakręt i zakamarek. Osiłki szefa nie od razu zauważyły pojawienie się gościa, i nawet nie mieli czasu, aby wykonać jakikolwiek ruch – jeden, a chwilę potem drugi – padli na podłogę z wbitymi nożami w plecach. Dominika otworzyła drzwi komnaty. Przekroczyła próg.

Dan nieopieszale podskoczył na kanapie, odpychając wtulone w siebie na w pół roznegliżowane dziewczyny. Przez sekundę Dominika mierzyła go wzrokiem, a następnie machnęła ręką, uwalniając nóż, który celnie i z impetem zanurzył się w jego piersi…

Potem strzał. Ból. Ciemność…

*

– Chodź do mnie, moja dziewczynko, – Oczy Svena błyszczały. Ubóstwiała ten rozpalony blik w jego szmaragdowych oczach – zawsze doprowadzał ją do szaleństwa.

Pociągnął ją za rękę a sam położył się na plecach. Zdradziecki, słodki dreszcz przebiegł po całym ciele Dominiki. Poddawała się jego woli. Należy do niego. Całkowicie. Bez reszty. On jest całym jej życiem. Powietrzem. Jej krwią… Zamknął ją w swych silnych ramionach, ściągnął do parteru i namiętnie przycisnął swe usta do jej warg. Językiem pojmał jej język i zaczął tańczyć z nim w niewyobrażalnych pląsach. Jej ciało jak wosk świecy topiło się od jego ciepła, przybierając formę, jaką tylko zapragnął. Jego zapach… Szalony jego zapach narkotycznie przenikał do krańców podświadomości, płynął słodyczą w jej żyłach docierając do samego serca.

– O Boże! Moja mała dziewczynko, jakże bardzo cię kocham… Jak cię kocham! – Na wydechu wyszeptywał Sven przytulając ją jeszcze mocniej. – I zawsze będę kochał. Pamiętaj o tym, moja dzielna dziewczynko. Nigdy nie zapominaj…

Mig… i nie ma go. Bez niego zrobiło się zimno…

*

„Ból. Co za niesamowity ból, nie do zniesienia! Jak go ukoić? Błagam! Zróbcie coś!” – Dominika z trudem otworzyła oczy i odruchowo położyła dłoń na sercu. Tam znajdowało się epicentrum bólu. Obok coś zaszeleściło i hałaśliwe umieściło się obok łóżka. Dziewczyna odwróciła głowę i zobaczyła: Patryk Trazom.

– Nik… Dobrze, że udało nam się ciebie ocalić. Byłaś niesamowita… Kto by pomyślał. No zupełnie jak w tym powiedzeniu: „cicha woda brzegi rwie…” Bóg cię miał w swej opiece, moja mała, i moja klinika…- zaśmiał się krótko pan doktor i kontynuował: – kula przeszła ledwie kilka milimetrów od serca.

– Bóg mnie nienawidzi skoro pozwolił zostać przy życiu! – Dominika z bólem przeniosła spojrzenie w okno, a łzy zaczęły gwałtownie spływać po jej policzkach.

– Rozumiem twój smutek i cierpienia. Svena nic już do życia nie przywróci. – A potem znowu się roześmiał, ale z nutką podziwu: – Mężnie go pomściłaś. Ja na tę tłustą świnię przez rok polowałem, a i tak ani razu nie zdołałem się do niej nawet zbliżyć, a ty przeniknęłaś przez betonowe ściany, rozwaliłaś dwóch bodygardów i zwinnym ruchem nadgarstka rozwiązałaś wszystkie moje problemy.

Dominika przeniosła na niego swój gniewny wzrok, gwałtownie szarpnęła do przodu całym tułowiem i, przezwyciężając swój dojmujący ból, chwyciła Patryka za kark.

– Na czorta ja wciąż żyję? Po co? Dla kogo?

– Uspokój się, dziewczyno, musisz żyć, nabrać sił, nie wolno ci teraz się denerwować.

– Ty nic mi nie mówisz, Pat, mów wszystko, co tu się dzieje!

Patryk Trazom uwolnił swoją koszulę od słabych rąk Dominiki, poprawił elegancki biały kołnierzyk.

– Posłuchaj, Nisia… twoja cyrkowa przeszłość zawsze mi imponowała. Od dawna chciałem ci zaproponować posadę mej asystentki, ale na przekór moim zamiarom zawsze zadawałaś się nie z tymi, co trzeba. Potem w ogóle cała wsiąkłaś w Svena, który nielicho zakręcił ci w głowie i wciągnął, sama przyznasz, w podejrzane interesa…

Dominika znów próbowała rzucić się do przodu, ale tym razem Patryk zdołał uskoczyć.

– Nie waż się więcej paćkać swymi brudnymi ustami imienia Svena!

– Już dobrze, dobrze, przyznaję, przegiąłem… – doktor Patryk Trazom odsunął fotel trochę dalej i ponownie na nim usiadł. – Szczerze mówiąc, podziwiałem Svena: jedyny, który potrafił ciebie poskromić i rozkochać w sobie.

– A ty, czego niby teraz chcesz ode mnie? – Dominika opadła bezwładnie na poduszkę, zaciskając zęby od trawiącego ją nieznośnego bólu.

– Potrzebuję cię, Dominiko. Twych cyrkowych umiejętności – szczególnie. Chciałbym, żebyś dla mnie pracowała… Damo kier.

Patryk uśmiechnął się szeroko i wstał z fotela.

– Prawda, że ładny pseudonim? W mojej drużynie brakuje już tylko ciebie. Przyuczysz Caterinę do fachu, wyuczysz fechtunku i obie będziecie moimi aniołkami… Damo kier.

Dominika przesunęła na niego swe ciężkie spojrzenie.

– Dama kier… W niej nie ma ani serca, ani duszy… To tylko karta. – Szepnęła.

– Tak. Karta, ale za to jaka karta?! Przetargowa…

– W niej nie ma ani serca, ani duszy… – ponownie szepnęła, choć z coraz większym trudem. – Prawda… Tak jak i u mnie nie ma… Bo niczego już nie ma… Ja… Ja nie żyję.

– Niki… żyjesz i będziesz żyć. Jesteś mi potrzebna.

– Pat, proszę…

– I ja proszę… Przemyśl to spokojnie. Jutro przyjdę po odpowiedź. Tymczasem cały personel mojej kliniki jest do twej dyspozycji. Uwierz, Niki, wyzdrowiejesz szybko i wkrótce wrócisz do pełni sił. Razem z Cateriną będziemy na ciebie czekać… Potrzebujemy ciebie, Damo kier.

– Pat… Nie chcę być znowu twoim króliczkiem. Co było kiedyś między nami to dawno minęło. Nie wolno mi, nie mogę, nie chcę…

– Uspokój się, moja droga. Nie będziesz. Będziesz miała zupełnie inne zadanie. Prezes rządzącej partii wciąż nie jest żonaty… Przejmiesz nad nim kontrolę…

 

Opowiadania  z dreszczykiem

  1. Janusz, ciekawe odpowiadanie.
    Oj, zeby tak naprawde ktos przejal kontrole nad nadprezesem jedynej slusznej rzadzacej partii….;-)

  2. „Prezes rządzącej partii wciąż nie jest żonaty… Przejmiesz nad nim kontrolę…”
    Dobre i zaskakujące zakończenie! Może uda się je wprowadzić w życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *