Był prawdziwym playboyem: przystojnym, z eleganckimi manierami. Cenił jedynie białe róże z wielkimi ledwo rozkwitłymi pąkami. Całował ją po dłoniach i szyi. Nazywał swą księżniczką. Patrzył w oczy, wrzucając kostki lodu do wysokich, smukłych szklanek. A ona – zawsze rozpływała się pod jego spojrzeniem, pławiąc się słodyczą swych myśli, zupełnie jak jedna z tych kostek lodu w ciepłej dłoni.
Zaprosił ją do siebie. Nigdy w życiu nie widziała takiego mieszkania. Zajmowało całe piętro; była w nim sauna, a na środku ogromnej łazienki jacuzzi. Pokoje z wystawnymi stylowymi meblami ozdabiały cenne obrazy i dizajnerskie iluminacje. W powietrzu unosił się zapach subtelnych topowych perfum.
Cicho stąpała po miękkich dywanach, bojąc się niczego nie potrącić, a już, nie daj Boże! coś przewrócić, bo przecież nawet powietrze w tym mieszkaniu zdawało się być warte fortunę. Gdzieś znad sufitu rozchodził się fiolet i róż migoczących świateł i subtelne dźwięki Larghetta Chopina. Trzeba to przyznać uczciwie: kochał i rozumiał klasykę.
– Chcesz zobaczyć sypialnię? – Spytał aksamitnym głosem.
– Chcę – Powiedziała… Jeszcze by nie!… Wiedziała, że będzie tam coś niezwykle pięknego.
I, rzeczywiście, było tam bosko! Łóżko swym rozmiarem przypominało kort tenisowy. Liczne miękkie kolorowe poduszki i w rożnym typie biżuteria przyozdabiały niemal każdy zakamarek pokoju; płonące świece mistycznie wznosiły się znad złotych świeczników. I jeszcze to okno – z ogromnego utwierdzonego w złoconej ramie okna rozpościerał się niesamowity widok na nocne miasto. A pod sufitem… Pod sufitem wisiało wielkie lustro.
Spojrzała na swe odbicie i wydało jej się małym i nijakim. Pośród tych wspaniałości najpierwszym blaskiem lśnić miała najwidoczniej inna kobieta: majestatyczna, wyniosła; innymi słowy: prawdziwa heroina i królowa, a nie taka zwykła dziewczyna jak ona. I ujrzała tę kobietę, tuż zresztą obok siebie. Spoglądała na nią z portretu wiszącego na ścianie. Miała czarne przenikliwe lekko skośne oczy i czarne włosy, które łagodnie opuszczały się po ramionach spoczywając ostatecznie na dużym, chowającym się pod karmazynowym gorsetem, biuście.
– To moja żona – powiedział cicho, widząc, że na długo utkwiła wzrokiem w portrecie. – Zmarła rok temu.
– Ojej, tak mi przykro!… A od czego? – Zapytała
– Samobójstwo. – Odpowiedział szeptem.
– Straszne!… – jęknęła i poczuła dreszcz przebiegający po plecach.
– Chcesz jeszcze wina? – Zapytał, tuląc ją do siebie.
– Tak. Oczywiście.
I zaczęli pić wino. I stopniowo, coraz bardziej zrelaksowana, przestała myśleć o zmysłowo-pięknej kobiecie z portretu…
Następnie, jak można się było tego spodziewać, znaleźli się w jego luksusowym łożu. I zrozumiała, po co mu było to lustro. A było to bardzo piękne i ekscytujące doznanie. Otóż każdy ruch ich ciał powtarzał się odbiciem na suficie. Oni – ich lustrzani bliźniacy, byli namiętną parą i wyprawiali takie figury, że aż się rumieniła. Co nie znaczy, że przestała ich podglądać, wręcz przeciwnie: czuła przecież wszystko to samo, co jej lustrzana bliźniaczka, podziwiała ciało lustrzanego kochanka, dokładnie tak samo pięknego, jak on.
Od dwoistości obrazów poczuła w końcu zawrót głowy i najzwyczajniej odleciała w nieznany jej dotąd wymiar przyjemności i ekstazy. Nawet nie pamięta, jak zasnęła. W jakimś momencie po prostu spadła w otchłań ciemności i ciepła.
Obudził ją jego cichy głos.
– Spodobało ci się, moja księżniczko?
Chciała, oczywiście, odpowiedzieć, ale zanim zdążyła otworzyć usta, usłyszała miękki, dźwięczny głos:
– Tak, kochanie, dziękuję… To było magiczne.
Dostała gęsiej skórki. Starała się nie zdradzić z tym, że już nie śpi.
Na wpół otworzyła jedno oko i wtedy… zobaczyła ją. Była tam – w lustrze, jego zmarła żona, piękna kobieta o orientalnych oczach. Leżała na jej miejscu, ale jej oczy były otwarte. I ręka jej męża spoczywała na jej pięknym biuście.
Chciała się poruszyć, krzyknąć, ale zdała sobie sprawę, że jej własne ciało nie należy do niej!
– Wkrótce… wkrótce znów będziemy razem: ty i ja. I żadnej więcej choroby nie doświadczysz. Będziesz na powrót żywa i zdrowa – mówił do tamtej.
– Biedna dziewczyna… Wygląda, że się naprawdę w tobie zakochała. – Ze smutkiem stwierdziła jego żona.
– Tak jak i wszystkie poprzednie. – Odpowiedział. – Ale ta, przynajmniej, umrze szczęśliwą.
– Ile jeszcze będę czekać? – Zapytała tamta.
– Jeszcze trzy ofiary i lustro pozwolić ci odejść. A teraz już wracaj, muszę z nią skończyć. Lada chwila się wybudzi…
I poczuła, że ona, ta z lustra, opuszcza ją. Najpierw pocieplały jej nogi, potem ręce, a następnie: twarz, brzuch, klatka piersiowa, a serce rozgrzało się w ostatniej chwili, jak gdyby ktoś sprawnie usunął z niego kawałek lodu.
Zerwała się ułamek sekundy wcześniej, nim popróbował zacisnąć na jej gardle dłonie. Złapała pierwszą rzecz, która podeszła pod rękę – statuetkę z brązu (chyba jakieś syrenki) i walnęła nią w niego z całych sił. Celowała w głowę, ale oberwało mu się w ramię.
Jęknął, upadł jak kłoda i stracił przytomność.
Nie marnowała czasu. Ściągnęła z zasłony gruby jedwabny sznur, związała nim mu ręce, a potem paskiem ze szlafroku – nogi. Zacisnęła węzły jak mogła najsilniej. Potem chwyciła swe porozrzucane ciuchy, pospiesznie je ubrała i już-już miała wybiec, aby zawezwać policję… gdy nagle odzyskał przytomność.
– Poczekaj! – powiedział – proszę, muszę ci powiedzieć coś bardzo dla ciebie ważnego! Rozwiąż mnie, nie zranię cię.
– Przecież chciałeś mnie zabić! – Krzyknęła.
– Chciałem, ale teraz nie mogę tego zrobić… Nie pasujesz… bo obudziłaś się wcześniej, niż wymóg zaklęcia… więc jesteś silniejsza od mocy mikstury… Już miałem kilka takich jak ty. Mikstura nie jest uniwersalna, Alucard ostrzegał mnie. – Powiedział cichym acz pospiesznym głosem.
– A kto to jest Alucard? – Jak zwykle babska ciekawość ją zatrzymała.
– Rumuński mag, potomek Draculi, trudno w to uwierzyć, ale on naprawdę pomaga mi ją ożywić.
– W jaki sposób? – Zapytała.
– On skonstruował lustro, w którym jej dusza była w stanie ukryć się po śmierci. Wzięła tabletki nasenne. Umarła. Musiała to uczynić, bo była śmiertelnie chora i cierpiała w strasznych bólach. Nic nie mogłem zrobić, by jej pomóc. Z pomocą lustra ona spija siły życiowe tych kobiet, które tu przyprowadzałem. Zasypiały, a potem dusiłem je. Ciała zabierał Alucard i tak sprawiał, że nikt ich potem nie szukał… Ale niektóre dziewczyny nie zasypiały, w inne – moja żona nie potrafiła się wcielić, więc wypełnienie procedur przeciągnęło się na miesiące… Z tobą – w ogóle wszystko jakoś odbyło się inaczej: niby mogła zawładnąć twym ciałem, ale nie była w stanie do końca wyłączyć ci umysłu, tak więc sen twój okazał się krótszym, niż powinien… – Umilkł na chwilę, a potem zdecydowanie wznowił: – a teraz najważniejsze…
– No, słucham – Powiedziała starając się zapanować nad drżeniem głosu.
– To co zobaczyłaś, przestrzegam cię, nie wolno ci nikomu opowiedzieć, nikomu i za nic w świecie! – bo inaczej natychmiast oniemiejesz i pozostaniesz sparaliżowaną do końca życia. To efekt uboczny magii Alucarda. Bądź więc roztropna, jeśli życie ci miłe! A teraz, już idź! – Powiedział. – I pamiętaj: o tym, co widziałaś nie wolno ci nikogo poinformować…
Nie pozwoliła sobie powtarzać dwa razy. Szybko go uwolniła z więzów, a po sekundzie nie było już jej w krainie luksusu i horroru.
Po przybyciu do domu długo rozmyślała. Obawiała się, że jeśli nikt od niej nie dowie się do czego w tym horrendalnym mieszkaniu dochodzi, to będą cierpieć i ginąć kolejne niewinne dziewczyny. A na swe piękne zaloty – on zwabi ich tyle, ile zechce.
„Powiedział, że będę nieroztropna, jeśli powiem… Dobrze! Zatem nie opowiem, a napiszę na papierze, albo jeszcze lepiej – opublikuję w Internecie. O tak! To świetny pomysł! Poproszę mojego przyjaciela Janusza, aby umieścił moje ostrzeżenie na swym FanPageu jako opowiadanie, bajkę, lub po prostu horror i nikt nie będzie wiedział, że tak naprawdę to ja jestem autorką. Ale dziewczyny, które staną na drodze tamtego domyślą się, że on – to on i że to opowiadanie – to przestroga!!”
Jak postanowiła, tak zrobiła. A ja obiecałem i udostępniłem jej swój FanPage na Facebooku.
„Będzie dobrze! Opowiadania, które Janusz u siebie publikuje, czyta wiele dziewczyn. Jestem więc pewna, że i wiele z nich zostanie skutecznie ostrzeżonych…”
***
– Co ona robiła, kiedy ją znaleziono? – spytał doktor Trazom porucznika Faburę.
– Właściwie, to nic. Siedziała tylko i płakała. Wciąż nie mogła wypowiedzieć ani słowa, a jej ręce były sparaliżowane… Widzi pan, panie doktorze, nawet szklanki z wodą nie może wziąć w dłonie…