A żeby was wszystkich!…

Franek-Urbanek grał Vivaldiego. Inspirująco i pięknie. Baśce-grubasce z drugiego piętra wydawało się, że piłuje. Piłuje jej mózg. Nie lubiła skrzypiec jeszcze z dzieciństwa, gdy pięćdziesiąt lat wcześniej ojciec Franka-Urbanka przyniósł do domu skrzypce i zapisał pacholę do szkoły muzycznej. I choć od tego czasu minęło wiele lat i Franek-Urbanek stał się bardzo przyzwoitym skrzypkiem, Baśka-grubaska słysząc w sąsiednim mieszkaniu graną na żywo muzykę Vivaldiego wpadała w szał.

Franek-Urbanek kochał muzykę Vivaldiego. To za jej sprawą podjął ongiś poważne studia. Zimą Franek-Urbanek grał „Zimę”, wiosną – „Wiosnę”. Grał codziennie, namiętnie i bez opamiętania. Grał z temperamentem nie zwracając uwagi na wszelkie postronne hałasy, a nawet na dźwięki posąsiedzkiego perforatora, który włączała Baśka-grubaska, po tym, gdy zmęczone ręce jej wnuka-nieuka ustawały bić w wielki bęben, specjalnie w tym celu przez nią kupiony (rok przed narodzeniem wnuka-nieuka), by dać odpór skrzypcom.

Garbus Zyga, mąż Baśki-grubaski, piłował. Piłował na balkonie. Długo i bezlitośnie piłował złamaną nogę taboretu leżącego tu od stu lat. Piłował tępą, nieprzysposobioną do piłowania piłą. Za każdym razem piłował. Za każdym razem, jak tylko Franek-Urbanek pod akompaniamentem perforatora i bębna zaczynał „vivaldzić”. Garbus Zyga, tak się jakoś złożyło, podświadomie też nie lubił Vivaldiego. „Zimy” w szczególności. I foto_10241„Wiosny”. Zwłaszcza z początkiem wiosny. Nawet teraz, słysząc „Adagio” z „Lata” (za oknem wszak żadne lato) i wodząc w takt brzeszczotem po nodze taboretu intensywnie myślał, czemu nie zakochał się w jakieś Eskimosce z dalekiej Północy, gdzie nikt nie gra na skrzypcach, a w Baśce-grubasce? I myślał jeszcze, że byłoby dobrze, gdyby i Franek-Urbanek też wreszcie się zakochał. Choćby nawet w tej Eskimosce z Północy.

A póki co garbus Zyga pochyla garb i piłuje, piłuje i wyobraża sobie pastoralny obrazek, na którym Franek-Urbanek stojąc jak bocian na łące wymiata smykiem popularną melodię z „Samotnego pasterza” odstraszając wszystkie okoliczne zwierzaki. Odstraszając i sprawiając, że uciekają z łąki we wszystkich możliwych kierunkach. Garbus Zyga zaśmiał się nerwowo ze swego obrazka i zintensyfikował piłowanie.

Franek-Urbanek bardzo kochał muzykę. A przede wszystkim kochał Vivaldiego. A zwłaszcza – „Adagio” z „Lata”. To właśnie ta muzyka w pełni odzwierciedlała wszelkie jego cierpienia i męki, a czasem nadzieje. Nadzieje i miłość. To właśnie to uczucie zachęcało go, aby grać coraz piękniej i piękniej, w nadziei, że jego ulubiona sąsiadeczka spod trójki, jeszcze z dzieciństwa, droga mu Kasieńka w końcu usłyszy. Usłyszy go, poczuje i zrozumie.

Początkowo smyczkiem kierowała nadzieja. Nadzieja, że przebudzi drogą Kasieńkę. Zainspiruje. Potem, poczucie żalu, że nic Kasieńce nie powiedział. Nie zaproponował. A przecież mógł. Potem smyczkiem rządziło przyzwyczajenie, które stało się sposobem na życie.

I Franek-Urbanek grał i grał z zapałem, ulatując razem z muzyką ze świata realnego w jakąś odległą dal i wysokie stany, uciekając od tego zewnętrznego, za grosz nierozumiejącego świata.

Szybował hen, hen – daleko w górze, pod niebem i z wysokości bezgranicznego lotu obserwował, jak po raz kolejny boryka się z nogą od taboretu mąż Baśki-grubaski garbaty Zyga. Grał i myślał o tym, czemu on – Franek-Urbanek, nie zakochał się w jakiejś Eskimosce z dalekiej Północy a w swej drogiej sąsiadeczce Kasieńce. Przecież stałby teraz na wysokim północnym wzgórzu grając zziębniętymi palcami popularną melodię „Samotnego pasterza” i wszystkie zwierzaki z tundry usiadłyby i słuchały. I podśpiewywałyby na głosy… Franek-Urbanek westchnął i zaczął wodzić smyczkiem jeszcze wścieklej i jeszcze bardziej zmysłowo.

No i stało się. Stała się muzyka… Nie muzyka, a …MUZYKA!! Stała się i poleciała, poleciała ogarniając Ziemię, powietrze. Podbijając cały świat i ludzi na tym świecie. I gdzieś tam na Północy, w tundrze, nagle zamarła na chwilę zasłuchana w muzyce piękna Eskimoska. Zamarła i pomyślała o tym, jak wspaniały musi być ów człowiek, który może tak grać. I nagle zachciała przytulić się do niego, objąć go i trwać tak wtulona w niego przez sto lat. Trwać wtulona i słuchać go… Słuchać…

Wybrzmiały ostatnie takty. Ucichły. Magia powoli, ale prawo uleciała z tego świata. Uleciała gdzieś tam. Tam, gdzie bez wątpienia, albo naprawdę jest komuś potrzebna.

Garbus Zyga westchnął z ulgą, rzucił w kąt niepotrzebną póki co piłę i ruszył do lodówki po piwo. Sąsiadeczka Kasieńka z wilgotnymi nie wiedzieć od czego oczami poszła do kuchni parzyć herbatę.

А Baśki-grubaski wnuk-nieuk kopnąwszy znienawidzony od urodzenia bęben pobiegł do chłopaków na podwórko grać w gałę. Pobiegł rozmyślając. Rozmyślając o tym, jak byłoby dobrze, gdyby on, podobnie jak Franek-Urbanek, tak samo umiał grać na skrzypcach. Przecież wtedy mógłby muzyką i bez słów opowiedzieć ryżej Mańce z piątego piętra, jak bije mu serce na jej widok. Opowiedzieć o tym, że mógłby dla niej założyć się z chłopakami, że zje trzy kilogramy marmolady, albo obedrze wszystkie klomby w mieście, by zebrać dla ryżej Mańki milion kwiatów.

…Tak. Wybrzmiały ostatnie takty. Zdecydowanie. Magia prawo uleciała z tego świata. Uleciała gdzieś tam. Tam, gdzie bez wątpienia, albo naprawdę jest komuś potrzebna.

– Ażeby was wszystkich!… – Zazłorzeczył w myślach Franek-Urbanek i odłożył skrzypce.

 

Spis opowiadań

4 odpowiedzi na A żeby was wszystkich!…

  1. befana_di_campi pisze:

    Poprawność językowa: lekkie uchybienia;
    Poziom literacki: znakomite.

    Poziom literacki: mimo iż „Adagio” to raczej nie Vivaldi, lecz Albinoni[?] jednak ze względu na mojego Vivaldiego, któremu poświęciłam kiedyś swój muzyczny tomik oraz jeszcze parę innych wierszy, daję ocenę taką jak wyżej :-)))

    Serdecznie :)))

    • Janusz N pisze:

      Befano_di_campi… Adagio to druga cześć koncertu Vivaldiego pt. „Lato” (dokładna nazwa: Adagio e piano – Presto e forte). Adagiem jest także druga część koncertu Vivaldiego pt. „Jesień”. W tekście nie precyzowałem, bo nie sądzę, aby moje postaci były tak obeznane w terminologii 🙂
      Można zresztą przyjąć także i to, iż nawet Franek-Urbanek nie do końca wiedział, kto jest kompozytorem słynnego adagia Albinoniego… jeśli oczywiście z tego utworu wygrywał nuty 🙂

      I ja serdecznie pozdrawiam!

      • befana_di_campi pisze:

        Postaci naturalnie nie, ale Narrator powinien dopowiedzieć. Dopowiedzieć dlatego, że „Cztery pory roku” płynnie w swoich częściach przechodzą jedna w drugą. Jedynie króciutkie interwały sygnalizują, iż zmienia się muzyczny spektakl.

        A co do Albinoniego, to niektóre zespoły [np. Krakowski Zespół Kameralny] przed Vivaldim lubią zaprezentować owo słynne „Adagio”, często też grywane na rozmaitych żałobnych uroczystościach 🙁

        Tomik [mój] „Popołudnia z Vivaldim” mogę bezinteresownie ofiarować. Poproszę tylko o adres na priv :)))

        • Janusz N pisze:

          Befamo, dziękuję za uwagę.
          Dla ukrócenia ewentualnych wątpliwości kolejnych Czytelników przy wzmiankowanym adagiu dodałem króciutką wstawkę.

          Jeszcze raz pozdrawiam serdecznie i dziękuję za prezencik 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *