Ech! Co za dziwne czasy!?
Oto wszyscy mają wrażenie, że powariowało już nie tylko na ziemi, ale i w niebiesiech, a nawet pod ziemią. Tu wody zalewają, tam śnieżyce dezorganizują. Na Sycylii Etna zieje lawą. Zdawać by się mogło, że cała pogoda składa się już wyłącznie z anomalii.
Ale o przyczynach anomalii – zaraz. Póki co, od razu do czegoś się przyznam: lubię dinozaury. Lubię, choć dla niektórych to bardzo paskudne stworzenia. Szczególnie dla nawiedzonych ekologów żyjących z apeli o powstrzymanie zagłady dziewiczej przyrody i endemicznych gatunków. Otóż dla nich dinozaury ośmieliły się wyginąć bez najmniejszego udziału człowieka, a dokładniej: bez najmniejszego udziału wielkiego przemysłu, pazernych korporacji, globalizmu i innych diabłów, które, jak wiadomo, od dawna zamieniają naszą cudną Matkę-Ziemię w śmietnik. W dodatku, jak ostatnio przekonują mądrale, z coraz bardziej i bardziej ocieplonym klimatem. (Nota bene podobnie uczyniło i znikło z powierzchni naszej planety ponad 90% wszystkich znanych a nieistniejących już gatunków, ale kto by tam o nich pamiętał, skoro nie sfilmował ich Spielberg.) Ale przecież nie od dziś klimatolodzy wiedzą, że klimat zmienia się i zmieniał zawsze. Na przykład w XVII wieku cały Bałtyk zamarzł, i z Polski do Szwecji można było przejechać saniami i w trakcie podróży, tak mniej więcej na środku morza, odpocząć i ogrzać się w postawionej tam gospodzie. Ech! Fajnie wtedy było. Nie ma co!
Tymczasem gdy dzisiaj kolejna letniskowa zima i nas, i naszych niestrudzonych menadżerów od produkowania energii przyprawiła o zawał, prawie nikt nie ma już wątpliwości, że na świecie robi się coraz cieplej. Wprawdzie dziadek mego kolegi mawiał, że najcieplej było w trzydziestym dziewiątym, ale możliwe, że miał wówczas czoło rozpalone od smutnych emocji. Ale i dzisiaj emocji chyba nie zbrakło, szczególnie, gdy do końca stycznia trzeba było odwołać niejedne kryteria pierwszego śniegu. Zaraz wtedy pytamy: a kto za to odpowiada? I ma się rozumieć, że najczęściej w takich sytuacjach odpowiadają burżuje, bo są bogaci i nikt ich nie lubi. Każdy bowiem uważa, że na bogatego on nadawałby się lepiej. Dzisiaj krwiopijczych burżujów nie lubi się dodatkowo i za to, że niszczą otoczenie brukając je paskudnymi gazami cieplarnianymi z kominów fabryk, które wznieśli i teraz żyłują (oczywiście za naszą krwawicą), albo z rur wydechowych ich wypasionych aut, albo gdy ujarzmiają gaz, ropę i cokolwiek, do czego się dotkną by nabić kabzę. Brukają i ocieplają klimat.
Ale zanim w wahadle historii proletariat znów wzniesie na nich swą gniewną dłoń – poznajmy i inną prawdę: przesiadając się na furmanki nie odmienimy natury. Mądre belfry od zmian klimatu szacują, że ziejące gazem torfowiska Syberii, erupcje rozwścieczonych wulkanów a nawet poczciwe krowie placki na hodowlanych polach, są równie winne a może nawet i bardziej za wszelkie perypetie klimatu i ocieplenie. Więcej: często to dzięki wypasionym furom i nowoczesnym fabrykom podtrzymujemy „normalność” tego świata. Zatem, gdy zaczniemy stawiać pytania: jak dalej żyć, by nie szkodzić? – skorzystajmy z rady Wojtka Młynarskiego i „róbmy swoje” tak, jak potrafimy najlepiej. Dlatego ja – skrobię felieton, Pan prezydent dba o kondycję państwa, a Krystyna z gazowni – zadba o spokój, oczywiście, pana Jurka. I będzie „w porzo”. Dlatego ja, z nieskrywaną butą cechująca ludzi butnych, deklaruję: nie boję się ocieplenia w przyrodzie ani trochę. Boję się za to innego ocieplenia – takiego mentalnego i sztucznego ocieplenia, wykreowanego socjotechnicznie w relacjach międzyludzkich, które, gdyby nagle zaistniało – stworzyłoby wrażenie sielanki, gdzie wszyscy w naszym kochanym narodzie byliby na siłę szczęśliwi i każdy obdarzałby każdego „służbowym” cieplutkim uśmiechem i przymuszonym zaufaniem, szczególnie – dla poczynań polityków, szefów i teściowych. Ale „bez przesy!” jak mawia młodzież. Tego się nie da na siłę. I teściowe i politycy muszą na to zasłużyć. Póki co mają zaległości. Już oni wiedzą, jakie!
A co do realnego, wrażego ocieplenia aury i klimatu, na szczęście – to wciąż tylko naukowa hipoteza nie do końca poparta faktami. Ludzie tacy jak ja (młodzi inaczej), pamiętają przecież tak zwaną zimę stulecia. To ona ostatecznie rozłożyła socjalizm epoki schyłkowego Gierka. Krążył wtedy nawet dowcip, że są w Polsce cztery wielkie klęski żywiołowe: wiosna, lato, jesień i zima. Słuchając biadoleń i pomstowania na kaprysy aury czasami miewam wrażenie, że nie całkiem ten dowcip się dziś zdezaktualizował…
30 stycznia 2007