Socrealizm i cokoły

Żółtawo-szary, kruchy od góry, od spodu twardy, skrzypiący piasek, piasek bez końca, gdzie nie spojrzeć…A nad piaszczystą pustynią, nad tym morzem martwego prochu majestatycznie wznosi się cokół z posągiem egipskiego sfinksa. Co chcą powiedzieć te duże wargi, te nieruchome nozdrza i te oczy, te półsenne, na poły uważne, pod parą brew skrywające się oczy? Co chcą powiedzieć?! One nie chcą. One mówią! – Ale tylko jeden Egipt jest w stanie rozwiązać zagadkę i zrozumieć ich ciche słowa. 
Hm… tak! W tych rysach nie ma już nic egipskiego: białe, wysokie czoło, przylizana fryzura, prosty nos, płaski podbródek, łagodne oczy. Tak, to ty, ojcze narodu Bierucie Bolesławie. Czyżbyś i ty chciał przemówić? Przecież ty także spoglądasz z cokołu jak sfinks. I oczy twoje, te bezbarwne i głębokie oczy mówią także. I także jest niemą ich zagadkowa mowa. Tylko gdzie twój Egipt i po co ten cokół, Bolesławie?!

Lubię odwiedzać muzeum socrealizmu w Kozłówce. Zawsze odnajduję w nim niezwykły klimat epoki, która jak żadna inna sławiła robotniczy trud i obiecywała powszechną szczęśliwość. Zastygłe w posągach historyczne postaci, wielkie, radosne, kolorowe płótna (opiewające narodowe czyny i wydarzenia), owacyjne hasła i entuzjastyczne agit-plakaty sprawiają, że poruszając się po muzealnych salach nawet ja czuję się w takim otoczeniu szczęśliwy i przepełniony nadzieją. Radosny stan mojej duszy podsyca wesoła pieśń o trudzie robotników budujących socjalizm. (Obsługa muzeum dba, by sączyła się z każdego zakątka). Zresztą, z każdej ściany muzeum spozierają radosne malowidła i posągi, z każdego korytarza radosne banery. Chodzę więc po tym muzeum jak mały, onieśmielony człowieczek, przybysz z innej planety i epoki. Chodzę, jak ów kolejny zaagitowany uczestnik, który poświadczy przed narodem dzieło. A może kolejny intruz i dysydent?

Wracając z muzealnych sal do mego realnego świata z trudem przyłapuję się na iluzji, że dziś – ślady tamtej epoki nie tylko pozostały w skansenach. Przecież zewsząd nadal epatują i straszą wielkopłytowe osiedla, zapuszczone popegieerowskie gospodarstwa, pomniki-szpitale, pomiki-stadiony, pomniki-szkoły… Najwięcej jednak pamiątek wciąż chyba chowa się w ludzkich umysłach i duszach. To one sprawiają, że politycy i menedżerowie z nostalgią wspominają kolumnowe gabinety (albo wyniosłość i niegdysiejszą wszechwładzę), cinkciarze – niebotyczne zarobki, a wszyscy pozostali przypowiastkę o „dwóch tysiakach, które się należą”.

Duch tamtej epoki nadal więc żyje. W instytutach, urzędach, w zakładach pracy – też, to oczywiste. Wystarczy rozejrzeć się po nowo-budowanych siedzibach władz albo gabinetach nowo-wykwitłych menedżerów. Jakby dla przydawania sobie kurażu, estymy i czort ich tam wie, czego… swoje służbowe siedziska zamieniają w zamkowe komnaty. Jeśli czynią tak naczelni dyrektorzy i prezesi – pół biedy. Ich gabinety to prestiż również i przedsiębiorstwa, i załogi. Gdy jednak, w kwestiach lokalowych, średni personel nowo-bogackich prezesów nabiera manier partyjnych kacyków – czasy socjalizmu wracają w dzisiejszej rzeczywistości jak sprawdzona używka. Przestaje być najważniejszą troska o pozostały personel, (który można upchać w pokojach jak sardynki) wraca wielkopańska maniera i szpan: „patrzcie: jaki ja – kierownik bardzo ważnego wydziału – mam gabinet! I jakie śliczne obrazy na ścianach!” Oj! – powiadam wam – miałby doktor Peter (ten od teorii, że z czasem forma zastępuje treść, a kompetencje – gadżety i gabinety), kolejny materiał do dysertacji. A tak – to tylko my – proletariat Anno Domini 2008, patrząc na rozrastające się gabinety raczkujących menedżerków patrzymy na nie jak na małe polskie muzea socrealizmu. Szkoda tylko, że te służbowe muzea – to już nie skanseny. To już jest prawdziwa, współczesna nasza rzeczywistość.

Ciekawe, kiedy ich lokatorzy biurka pozamieniają na cokoły?

30 VI 2008

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *