Zawsze fantazjowałem, że kiedyś za radą Maryli „wsiądę do pociągu byle jakiego” i zapomnę o całym bożym świecie. Odwieczna galopada codziennego kieratu, wielomiesięczny stres i nieustanna pogoń za uciekającymi celami sprawiły, że z czasem moje marzenia jedynie „jak ptaki szybowały po niebie” – a prozaiczne życie na przekór smagało szarzyzną po ziemskim padole. Ponieważ nadeszła letnia kanikuła, moja mrzonka przypomniała o sobie ze zdwojoną siłą. Dlatego udałem się na dworzec, poprosiłem panią w okienku o bilet na pociąg byle jaki i – czekając kartonika – nagle doznałem szoku, a mówiąc delikatnie: poczułem się sprowadzony z obłoków na ziemię. Pani uprzejmie spytała, czy czasem nie potrzebuję lekarza? Czasem – może tak, ale teraz raczej nie. Teraz chciałbym zapomnieć o wszelakim czasie, proszę pani, i właśnie po to mi potrzebny ten bilet… byle jaki. Chyba nie znalazłem zrozumienia. Mój czas przy okienku minął i stojący za mną ogonek przestępujących z nogi na nogę interesantów skutecznie pozbawił poszukiwacza niestraconego czasu być może kolejnej rady pani z kolejowego okienka. Nie udała się moja pierwsza próba ucieczki od galopady chwil. Ale nie poddałem się. Maryla przecież doradzała: „nie dbać o bagaż nie dbać o bilet”.
Ok! poszedłem na peron bez biletu, bez bagażu i jak się wkrótce okazało: bez sensu. Tego dnia pociągi omijały ów peron, a to za sprawą remontu podtorza (prawie, jak w klasycznym dowcipie: „Panie – a dlaczego ten pociąg stoi? – A bo tory malują!”). Na swoich własnych zmysłach doznałem za to innego frapującego zjawiska: względności czasu. Na sąsiednich peronach ludzie mrowili się przed nadjeżdżającymi pociągami, biegali z bagażami, spieszyli do wagonów – a u mnie błogi zastój i cisza. Zupełnie, jakby zatrzymał się czas. Naocznie więc dane mi było przekonać się o geniuszu pana Einsteina, któremu względność tego fenomenu jawiła się w oschłych wzorach i wywodach – a mi: w pięknie obserwowanym otoczeniu. Zresztą, co tu dużo gadać, problem względności czasu (szczególnie na kolei) zawsze był tematem na czasie. Nie ja pierwszy właśnie go odkrywam, a tym bardziej doświadczam na sobie. Już nasi dziadowie opowiadali, jak ongiś na podstawie jazdy pociągów regulowano zegarki. A dziś? – Dziś można co najwyżej sprawdzić datę, ale prawdę mówiąc: nawet i to bez stuprocentowej pewności. Czasoprzestrzeń opisana przez przywoływanego tu pana Einsteina zakrzywia się w wyrafinowany sposób na niemal każdym dworcu i takim, jak ten mój też. Dziwne tylko, że jak mawiał jego starszy kolega po fachu Heraklit „nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, – ale, panie Heraklit! – Za to z powodzeniem można wejść do tego samego pociągu, gdy tylko gdzieś na jakimś bezdrożu pro-biznesowe rzezimieszki wykradną kilka kilometrów trakcyjnego kabla. I jak tu mówić o jednolitych regułach rządzących fenomenem czasu, skoro nawet uczeni mędrcy nawzajem sobie zaprzeczają?
Mnie, osobiście, dojrzałego człowieka (znaczy: człowieka obeznanego z formułkami i życiem) i już trochę doświadczonego kolejarza (byłem na tym peronie w końcu już od dwóch godzin!) w sumie takie rozbieżności mentalne wcale nie dziwią. Wytłumaczę je praktycznie; otóż weźmy sobie takie klasyczne zadanie matematyczne: z miasta A do miasta B jedzie pociąg z prędkością X oraz z miasta B do miasta A jedzie pociąg z prędkością Y. Oblicz, po jakim czasie się spotkają? – Dobra! Chowajcie te kalkulatory! Wcale nie znaczy, że według rozkładu jazdy faktycznie nastąpi jakiekolwiek spotkanie. Co więcej, według co rusz aktualizowanego rozkładu jazdy PKP w miastach A i B może nie być już dworców i peronów. Serio! Wszak chyba pamiętacie, jak po zmianie ekipy rządowej z pompą otwierany ongiś peron dzisiaj znowu świeci pustkami? Widzicie teraz sami: względność czasu, względność pojęć, za to bezwzględność polityki, ot i co…
Wróciłem do domu. Moja ucieczka od galopady czasu – była czasem z pewnością niestraconym. Rozwinęła mnie duchowo. A poza tym – warto jest odpocząć, tak po prostu – od spraw bieżących, nawet na opuszczonym peronie. Nie zawsze trzeba wyruszać na antypody. Ale i spacer wieczorem po osiedlowych uliczkach, kolacja przy świecach z ukochaną osobą, kieliszek dobrego wina, słuchanie muzyki i wiele innych możliwości przyjemnego spędzenia czasu w domu, w ogródku – także może być naszymi cudownymi wakacjami. Bujając się teraz na mej ogródkowej ławeczce, w cieniu rozłożystej śliwy – życzę ich każdemu!
28 lipca 2008