O dzisiejszych Zimermanach

English version

Miało to miejsce, jeśli dobrze kojarzę, w połowie XX wieku, podczas pobytu Pabla Picasso w Warszawie. Zachodniego dziennikarza, który przeprowadzał z nim wywiad zainteresowała taka oto kwestia:

– Proszę nam powiedzieć, mistrzu, o czym rozmawia pan podczas spotkań z baronem Rothschildem? Pewnie o pieniądzach niezbędnych dla potrzeb finansowania artystycznych projektów?

Mistrz zmierzywszy dziennikarzynę obraźliwym wzrokiem odpowiedział mniej więcej coś takiego:

– Wie pan… Pan baron Rothschild jest moim przyjacielem, a z przyjaciółmi zwykłem rozmawiać o sztuce i o niczym więcej. O pieniądzach rozmawia się z kolegami po fachu.

Jak, przeto, drogi czytelniku rozumiesz, rzecz teraz będzie o szarej prozie życia – o zarabianiu pieniędzy przez artystów. W tym przypadku mam akurat na myśli młodych, raczkujących pianistów. Dlaczego pianistów? – Melomani się domyślają: za sprawą niedawno zakończonych eliminacji do wielkiego Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina. Oto młódź wirtuozów z całego globu przyjechała do Warszawy, a każdy raczkujący w tym narybku „Zimerman” miał nadzieję zdobyć przepustkę do największych sal koncertowych świata. Teraz, oczywiście, nie odbywał się właściwy Konkurs. Ten będzie w październiku. Teraz – były tylko eliminacje, pierwsze sito. Taka, jakby rzec, forma gry wstępnej, po której Kochanka o imieniu Nadzieja jednym fortepianistom dała kosza, drugich zanęciła i podpuściła do „ciągu dalszego”. Tym zalotnikom obłaskawionym względami Kochanki nie ma zresztą czego zazdrościć. Odtąd w miłosnych pląsach z miłowaną Nadzieją czekać ich będzie katorżnicza praca: dzień w dzień wiele godzin spędzanych przy fortepianie i szlifowanie pianistycznej „Ars amandi”. Odtąd ich nomen-omen „gra” (bynajmniej nie wstępna) będzie toczyła się o wszystko: zaszczyty, kontrakty, wielkie pieniądze…

No właśnie – o wszystko? A może tak naprawdę – o nic? O niewiele więcej poza laurkę, którą można będzie chwalić się przed rodziną?… Tak, to z mej strony ewidentna retoryka. Zastanówmy się bowiem: ilu zwycięzców na salony świata wprowadza wielki konkurs? Trzech, czterech, dwudziestu? Nic z tych szacunków, proszę Państwa. Prawda jest prozaiczna: klucz, otwierający Sezam do wielkiej kariery otrzyma tylko jeden (jeśli w ogóle otrzyma, jakoż bywało już, że Konkurs nie wyłaniał triumfatora) – co z całą resztą? Reszta, zgodnie z porzekadłem, stanie się milczeniem. Reszta – zazna goryczy nie-wygrania (czytaj: smakowania czarnej polewki) i z dala od fleszów wielkiej estrady w roli kopciuszków rozjedzie się z niepyszna do domów.

Ponieważ, jak mniemam, mało który z młodych pianistów (tych od polewki) ma przyjaciół należących do grona majętnych bankierów, którzy chętnie zasponsorują ich dalszy artystyczny rozwój – widoki na przyszłość niespełnionych Zimermanów malują się niewesoło. Oto od pacholęctwa po dorosłość ciężko zapracowywali na ten najważniejszy dzień życia (w Polsce konkurs szopenowski to marzenie każdego Janka-muzykanta) i oto gdy sędzia o i mieniu Los rzucił kośćmi i zaferowal wyrok – właściwie przegrani są prawie wszyscy. Mało kogo będzie stać na dalsze poświecenia i udział w następnych dance-macabre. Pora przecież założyć rodzinę, znaleźć środki do życia. Zarabiać… No, chyba że jako społeczeństwo uznamy, iż prawdziwym artystom pieniądze nie potrzebne są do niczego, bo oni – artyści, wzorem minionych epok, powinni chodzić głodni, z poczuciem właściwej im godności, i nie upodabniać się do przekupek i gawiedzi z bazaru…Odnoszę jednak wrażenie, że nie tylko prawdziwi artyści mają inne w tej materii przekonania.

Jeśli idzie o mnie, to osobiście stoję na stanowisku, że konkursy nie powinny rozstrzygać o życiu młodych twórców. To są bowiem tylko Igrzyska, dla pięknoduchów – jak my: melomanów, dziennikarzy, krytyków muzycznych. A przecież Igrzyska szybko mijają. Po nich znowu następuje okres znojnej, codziennej pracy. I zarabiania na chleb. Przynajmniej tak powinno być. Ale nie jest. Nie dla każdego. Ci młodzi ludzie, dla których konkurs był swego rodzaje życiowym celem, gdy celu nie osiągają – wylatują poza nawias. Mozna by przytaczać przykładów aż nadto: Stasiów Drzewieckich, Głąbówny, Sosińskiej.  A przeciez powinno być tak, że skoro państwo kształci w swych państwowych uczelniach całe szwadrony potencjalnych Zimermanów, to powinno też zadbać, aby każdy z absolwentów mógł po otrzymaniu dyplomu realizować się zawodowo. Jak? – Choćby na festiwalach, festynach, koncertach filharmonicznych, imprezach osiedlowych… Skoro jednak nie dla każdego potem estrada, to po co cyniczne marnowano pieniądze podatnika, na kształcenie aż tak licznych artystycznych szwadronów, już nie wspominając o łamaniu życia niespełnionym adeptom?…

Na zakończenie nie mogę nie podzielić się jeszcze jedną dykteryjką: oto, swego czasu, na koncercie młodego pianisty, który bezwstydnie chałturzył i kaleczył muzykę na widowni zasiadywał sam wielki Franciszek Liszt. I gdy młody talent zakończył „swe koncerta” i zaczął się kłaniać – wszyscy na widowni zaczęli buczeć i gwizdać. I tylko jeden Liszt, okazał swą wspaniałomyślność gorliwie bijąc brawo.

– Co pan czyni, Mistrzu, za co tu oklaskiwać? – zapytał go stojący obok słuchacz, – przecież on jawnie zakpił z muzyki!

– Za co oklaskuję? A za to, że nie żebrze, nie kradnie, nie bisurmani się…

Odnoszę wrażenie, że dzisiaj młodym artystom – tym od czarnej polewki – nie pozostaje nic innego, jak żebranie. O reszcie będącej milczeniem – i oni wolą przemilczeć.

spis felietonów

4 odpowiedzi na O dzisiejszych Zimermanach

  1. Caterina pisze:

    Mam w tych dniach podobne przemyślenia, Januszu. A XVI Konkurs pokazał, że czasem nawet I nagroda może zostać zdewaluowana (brak kontraktu z DG).

    Zajrzyj czasem i do nas i poczytaj komentarze (skomplementowałam chyba dwukrotnie Twoją aktywność na czacie). 😉

    Pozdrówka 🙂

  2. Janusz N pisze:

    Kasiu, zmotywowałaś mnie, wpadłem na Kuriera, skreśliłem dwa słowa… Dzięki za zdyscyplinowanie! 😉
    Ostatnio mało mam czasu nawet na słuchanie on-line. Na szczęście prócz dni są jeszcze noce 🙂
    Ale i tak najważniejsza jest dla mnie świadomość, że wielu z nas wspólnie i z myślą o drugim przeżywa Wielkie Szopenowskie Święto. Ciesze się, że przy takiej okazji o sobie pamiętamy 🙂

    Trzymaj się droga Przyjaciółko!

  3. bartus pisze:

    Januszu.
    Ciekawy jest Twoj felieton.
    Ale, czy aby tylko system jest winny bezrobociu artystow.
    Czy moze tez melomani, ktorzy obsesyjnie podazaja za pojedynczymi muzykami.
    Czyli wspieraja tylka niewielka, bardzo waska grupke tym samym eliminujac tysiace innych.
    Tak, nasza obsesja moim zdaniem jest glownym winowajca .

    P.S.
    Cala Twoja witryna jest b. ciekawa zarowno merytorycznie , jak i artystycznie.
    Gatuluje.

    • Janusz N pisze:

      Bartusie! Dzięki za życzliwe słowa… Cieszę się, że moja Witryna zyskała Twoje uznanie, należysz bowiem do grona osób, których opinie bardzo sobie cenię…

      Co do zaś „naszych obsesji” (czytaj: niektórych melomanów) – masz bardzo dużo racji. Zaślepieni – wcześnie czy później błądzimy (nie da się stale chodzić po ciemku!) i nie dość, że niewiele oferujemy drugim, to jeszcze sami sprawiamy kłopot…

      Cóż poradzić?… Z melomanami trochę tak, jak z kochankami: gdy oblubieniec wybiera ukochaną, na żadną inną nie chce już patrzeć 😉
      Przynajmniej: nie powinien! Przynajmniej, aż mu nie przejdzie 🙂
      Czasem trwa to całe życie… I nic tu nam.

      Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *