Powrót z forumijnej imprezki

Gdy wsiadła do okazjonalnie zatrzymanego samochodu i gdy z radosnym okrzykiem w myślach: „Hurra, wreszcie do domu!” przypinała się pasami – kierowca figlarnie mrugnął i podwozkaspytał:

– …No to dokąd jedziemy?

– Niedaleko, jakby pan mógł, dosłownie sześć przecznic dalej…

– Sześć przecznic? – Dopytał zawiedzionym głosem, – myślałem że więcej…

– Nie. Tylko sześć. Doszłabym może i na piechotę, ale w głowie trochę się kołuje i marzę, by jak najszybciej znaleźć się w moim ciepłym łóżeczku…

– Pewno wracamy z imprezki firmowej?

– Tak, z firmowej… – a po chwili dorzuciła, – a właściwie nie z firmowej: ze spotkania z przyjaciółmi z Kuriera Szafarskiego…

– …Że skąd? Kurier szlifierski? – a co to za kurrrriozum?

– Nie szlifierski, szafarski… To takie internetowe forum przyjaciół, miłośników muzyki. Proszę do nas kiedyś dołączyć, adres znajdzie pan w każdej wyszukiwarce…

Przez moment samochód stał jeszcze w zatoczce przystanku dla autobusów, które grubo po północy, oczywiście, już nie kursują. Dzięki temu tacy jak on – przygodni właściciele osobówek – mogą o tej porze sobie dorobić, bez kłopotu podbierając klientów korporacjom taksówkowym.

Kierowca zanim ruszył z miejsca – bez specjalnej dyskrecji i nie krępując się zmierzył wzrokiem sylwetkę usadowionej w fotelu kobiety, a następnie po kolejnej chwili, to jest: po pozytywnie dokonanej ocenie walorów pasażerki – wystartował z piskiem opon. Dopiero wtedy – ona, być może za sprawą spóźnionych wątpliwości, i żeby między „panem kierowcą” i nią nie było żadnych niedomówień co do intencji podwózki – skrupulatnie doinformowała:

– Z imprezy do domu. Do męża i dziecka…

– Tak, tak… Rozumie się… Jak masz na imię, piękna kur…-ierowiczko? – Odezwał się po chwili jazdy, grubym żartem dzieląc celowo ostatni wyraz na dwie części.

– Andżelika…, – i uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Piknie. Jak ta kobitka od piratów… Oglądałaś pani na pewno, te filmy: „Andżelika wśród piratów”, albo: „Piękna Andżelika”… To było dopiero kino!…A ja, jakby, co – Lolo jestem.

– Nie, nie oglądałam.

– No jasne, za młodziutkaś. W końcu nie każdy lubi dziś stare pirackie romanse, jak ja… Za to na pewno oglądali rodzice, i dali imię…

Andżelika nie skomentowała. Była trochę zmęczona. Impreza z przyjaciółmi przeciągnęła się znaczniej dłużej, niż zakładała, a ona jutro, skoro świt, jak zwykle musi jechać na robotę, do elektrociepłowni na Żeraniu. Przymknęła więc na chwilę oczy próbując się wyciszyć i przysposobić do rychłego odpoczynku. Tymczasem samochód po początkowym zrywie – teraz jechał bardzo lege artis – według zasad, zatrzymując się z przesadną rezerwą, jakby na jakiś zapas, przed każdymi światłami.

– No to już dojeżdżamy. – Odezwała się Andżelika, która wyczuwając znajome rewiry ocknęła się z mini-letargu. – Tam za drugą przecznicą, na prawym rogu stoi mój blok.

– Tak, tak… – Potwierdził Lolo kiwając głową i miast przejechać przez bieżące skrzyżowanie prosto, tak, aby zaraz być pod jej domem – z premedytacją zaczął skręcać w lewo.

– Co pan robi, czemu pan skręca? – Zaniepokoiła się kobieta.

– Ot, taki tam objazd. Będzie szybciej.

– Co mi pan muli!? Jaki objazd? Jeśli sądzi, że zabrał wstawioną po imprezie panienkę, to się pomylił. Dokąd mnie pan wiezie? – Wyraźnie denerwując się zapytała.

– Oj tam, dokąd? No tak trochę pobujamy się i tyle… Się nie denerwuje, kurrr…ierowiczka!

– Jasne… – Przez myśli kobiety przebiegło „deja vu” i coś cicho kliknęło, jakby w sali kinowej rozpoczynała się projekcja jakiegoś bardzo starego filmu.

– Co, jasne?

– Wiesz co, Lolo? – Bez przechodzenia na „ty” odezwała się kobieta, – w piątek, jak dotąd, jeszcze ani razu nie porwał mnie żaden podwózkowicz. W soboty, w środy, w poniedziałki, czwartki – Owszem! Już się zdarzało. Ale w piątek? To był zawsze bezpieczny dzień. Jak widać, do dziś… – Westchnęła.

– A ty, o czym tu, kotku?

– O czym? No, wiesz… Jakoś tak przez ostatnie lata prześladuje mnie specyficzny pech, a właściwie pewien syndrom: przygód podczas okazjonalnych podwózek. Ot – takich, choćby, jak teraz, więc nie jesteś pierwszy. Powiem ci teraz, co będzie dalej…

– No, no… Ciekawe, kotku, słucham!

– Zawieziesz mnie w jakieś opuszczone miejsce, twoim zdaniem, odludne, mroczne… i mi – totalnie wystraszonej, w ramach męskiej ochrony, obrony i pomocy zaproponujesz possać swój miecz-wyrocznię, albo, jak to mówią: fallusa.

– O żesz ty, coś w tym może być! – Ni to się zaśmiał, ni przyznał rację.

– …Ja – odpowiem, że nie umiem tego robić, nie chcę, nie potrafię… Ty – że możesz mnie nauczyć. I znowu ja: zwracasz się nie do profesjonalistki, Lolo, żeby było jasne, a do mnie, porządnej kobiety… Zaczynasz się złościć: tyle straciłeś czasu, żeby mnie tu przywieźć, a tu ode mnie tylko „nie i nie”… I zaczynasz mi grozić, że walniesz w łeb, skręcisz kark, a potem zakopiesz…

– Fajnie nadajesz… Kontynuuj, kontynuuj…

– Tylko, kto ci powiedział, drogi Lolo, że jestem bezbronna? Po trzecim przypadku zrozumiałam: albo wezmę solidny kurs aikido, albo sama wreszcie siądę za kierownicą. Na samochód pieniędzy nie miałam, ale starczyło na aikido. Tak więc technikę walki z namolnymi facetami mam w tym oto małym paluszku. – Podniosła czwarty paluszek i pokazała. – I żeby nie było niedomówień, nie tylko w teorii. Nieźle przetestowałam je w praktyce.

– Mówisz?… Robi się coraz ciekawiej, kontynuuj…

– A poza wszystkim nie sądź sobie, że obok siedzi głupia blondynka i że skoro w kusej błyszczącej sukience, to zaraz będzie mrugać oczętami, płakać i rozbierać się ze strachem i w uległości. Mało tego: nie dość, że sprawię ci manto, Lolo, to jeszcze mogę przypadkowo zepsuć twój miecz-wyrocznię, do tego stopnia, że w przyszłości nie będziesz miał z niego żadnego pożytku. Ponadto, niegłupio żebyś wiedział, dziś, w dobie telefonów komórkowych, można szybko nawiązać połączenie z policją, a i przyjaciele, z którymi żegnałam się przed twym samochodem – nim odeszli spisali jego rejestrację… Tak więc i ogólnie rzecz biorąc – nawet ci trochę współczuję, Lolo… Chciałeś zabawić się z jakąś wystraszoną blondynką – a tu: zong, bęc, blondynka okazuje się Bondem w spódnicy! Sam spójrz na siebie z boku: jaki z ciebie okazał się naiwny dupek!

Dziewczyna nadawała, jak zawodowa spikerka, a on tylko słuchał i słuchał… I jechał klucząc co rusz w innej uliczce.

– Hmm… Masz taki ładny biust, kotku…

– No, powiedz mi, Lolo, czego nie pojechałeś do agencji? Kasy ci szkoda?… Mogę cię dofinansować. W końcu masz prawo podwózkę rozliczyć jak za taksi. A ze mną – odpuść sobie. W domu czeka na mnie ukochany mąż i synek.

Wydaje się, że podczas całej jej perory Lolo trochę spuścił z tonu, a może nawet i wymiękł.

– Nie musisz mi niczego fundować, kotku… Sam mogę sprawić sobie wszystko, czego potrzebuję…

– Mądry chłopiec. A teraz zawróć i zawieź mnie wreszcie do domu. Rozstaniemy się jak dobrzy przyjaciele i zapomnimy o wszystkim, do czego sprowokował cię mój wieczorowy seksapil i moja kusa sukienka.

– Ty, koleżanko, ty powiedz mi tylko skąd się takie biorą, jak ty? – W końcu odezwał się nieco udobruchany.

– Skąd się biorą? – Tacy jak ty mnie wychowali. Za pierwszym razem, gdy pojechałyśmy z kumpelą „tak pobujać się trochę i tyle” z jej dwoma koleżkami, to nocą przyszło nam drałować na piechotę do domu przez jakieś pola i osiedla willowe. Za drugim razem, gdy zaproponowano mi podwózkę z ośrodka szkoleniowego na przystanek autobusowy to w rezultacie wyskakiwałam w biegu, z jadącego kabrioletu, ledwie nie łamiąc ręki. Za trzecim razem załapałam się na przejażdżkę, gdy spieszyło mi się do dziecka – do przedszkola. I nawet nie był jeszcze wieczór, a i tak, znowu przyszło mi brnąć na piechotę w połamanych szpilkach… Czwarty raz – gdy zawierzyłam, jak mi się zdawało – dobremu kumplowi, że odwiezie mnie do domu po imprezce urodzinowej szefa. Tymczasem, owszem, odwiózł – ale nie do mojego, a do do swego domu, daleko na peryferiach miasta, i bez seksu ze mną odmawiał dalszej uczynności… Oczywiście odmówiłam, nawet moje aikido okazało się niepotrzebne, ale po raz kolejny musiałam kombinować, jak nocą dostać się do własnego „M”, i mało tego – jaką zmyśloną historyjkę przygotować dla męża!?… A teraz – piąta „podwózkowa” heca w mym życiu… Cholera! Nie rozumiem – czyżbym miała na czole wypisane: „pieprzcie się ze mną, panowie kierowcy, marzę o tym odkąd wyrosły mi cycki?” …Albo to tak trudno wysupłać te dwie stówy, Lolo, i zmówić się z profesjonalistką? Byłoby i milej, i dyskretniej, i do sytości… Ile teraz biorą prostytutki? Masz elegancką brykę, problem, by ściągnąć do niej z pigalaka panienkę?

Tymczasem przemierzając różne placyki i ulice mijali równoległą do tej, przy której stoi jej blok.

– Zatrzymaj się, chuju! Stop! – Ostrym falsetem wrzasnęła.

Facet zdurniał. Wystraszony niespodziewanym atakiem ostro cisnął po hamulcu. Nie czekając ni sekundy kobieta natychmiast otworzyła drzwi i po szczęśliwej ewakuacji na zewnątrz przeżegnała się.

– Spadaj kretynko! – Krzyknął zza okna.

– Wal się… – cicho odpowiedziała, chyba nawet jedynie do samej siebie.

I na koniec głęboko westchnąwszy – szybkim krokiem ruszyła do domu: do męża i śpiącego synka.

Oczywiście, tylko w imaginacji. Przecież nie miała ani jednego, ani drugiego.

 

spis Cyberprzestrzennych

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *