Randka doktora Trazoma

Dokładnie pamięta ten wieczór i noc. Lepiej niż cokolwiek innego w zyciu. Być może dlatego, że czuła się wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie – znalazła się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i obok właściwej osoby.

 

– 1 –

– Wszystko będzie dobrze, – świergoliła Ela, jej nowa koleżanka z FPTB. – Wszystko będzie dobrze, – powtarzała, starając się sprawnie zawijać grube kosmyki rudych włosów na wałki, rozmieszczając te ostatnie na zajętej myślami głowie Clavii. – Powiedział, że przyjdzie? – Znaczy, że przyjdzie. Spokojnie, koleżanko! rozluźnijcie się!

Clavia nerwowo łamała palce u rąk. Zwykle tak czyniła mierząc się z troskamiClavia. Po kilku tygodniach nieudanego i ostatecznie zakończonego romansu z Januszem Babickim nie chciała po raz kolejny doznawać upokorzenia, którym dla każdej kobiety jest wiarołomstwo i niesłowność partnera. Ona – jednego i drugiego doświadczyła od tego człowieka po wielokroć. I jeśli ktoś do tej pory wątpił w porzekadło, że najlepszym lekarstwem na zawód miłosny jest następna miłość – to przypadek Clavii pozbawi go wątpliwości. Po zakończonym romansie dziewczyna natychmiast zaczęła przejawiać ponowny apetyt na życie. Dlaczego? Dlatego, że na horyzoncie jej zabieganego bytu jaskrawym swiatełkiem zabłysnęła kolejna nadzieja – doktor Trazom, jej były chłopak, magiczny Patryk, który na czas swej ciężkiej choroby zerwał kontakt z całym światem. Magiczny, bo nieoczekiwanie wygrał ze swoim schorzniem, wyzdrowiał, a na na dodatek odziedziczył w spadku podobno olbyrzmią fortunę, którą zapisał mu niedawno zmarły niemiecki przemysłowiec Fritz von Bernstein. Słowem: królewicz z bajki, przybywajacy do Clavii na złotym rumaku…

– A co, jeśli jednak nie przyjdzie, Elu?! Może zmienił zdanie? Może Patryk na powrót smali cholewki do szefowej Fille?, tak jak wcześniej próbował już czynić?

– No co ty? Sama mi kiedyś mówiłaś, że tysiąc razy dostał od niej kosza… Zresztą, Caterina, na ile już zdołałam ją poznać, to nie typ kobiety, która szuka pozamałżeńskich przygód i wrażeń. Nie, nie!…

– Może i nie, a może i tak. – Kontynuowała w zatroskaniu Clavia. – Gdybyś słyszała, co na temat szefowej, a już szczególnie, co o jej kontaktach z Babickim naopowiadała mi swego czasu Ola – nie miałabyś już takiej pewności, czy aby na pewno to typ żony Cezara…

– Masz na myśli, Olę83?

– Nie, no ta od dawna u nas już nie pracuje. Olę Witosiak.

– A! Tę od rekordu świata?

– Tak… Ola Witosiak, moja kumpela jeszcze z dzieciństwa. Nie zwykłyśmy konfabulować jedna przed drugą.

– No pamiętam, coś tam mi już wspominałaś… Ale wiesz? Ja to myślę, że niepotrzebnie zawracasz sobie głowę hipotetycznymi romansami pana Patryka. Takie zarzuty możnaby postawić absolutnie każdemu facetowi. Ta połowa kwiata, niestety, to z definicji poligamiści usankcjonowani przez samą matkę Naturę… – Zastrzykała nożyczkami, coś tam poprawiła we włosach, –  Ale jeśli się z tobą umówił na spacer i obiecał, że na pewno przyjdzie, to przyjdzie. Mężczyzna z klasą nigdy nie rzuca słów na wiatr… – a po chwili milczenia cicho dopowiedziała: – nawet, gdy z dnia na dzień staje się tak obrzydliwie bogatym…

– Takie tam jego bogactwo… Zanim je przejmie i uszczknie cokolwiek miną chyba lata…

– Nie mów, że nie rajcuje ciebie choćby i sama perspektywa jego kasy?

– Zdziwiłabyś się…

– No już się dziwię. Wiesz ile dziewczyn ci zazdrości?

– Przestań… To nie ja pierwsza robiłam do niego maślane oczy. To on za mną biegał i uganiał się, i to już od samego początku, jak tylko podjęłam pracę w FPTB…

– Naprawdę? A jak sie poznaliście? Przecież pan Patryk z zupełnie innej branży…

– Moja szefowa nas poznała. Ona i on, oni razem to, jakby ci tu powiedzieć? – to tacy niedzisiejsi zwariowani fani muzyki klasycznej. Spotykają się na koncertach, pisują na forach, godzinami wiszą na smartfonach i plotkują… I kiedyś, dasz wiarę, szefowa oplotkowała także i mnie. Powiedziała, że jej nowa podwładna na co dzień utrzymuję metafizyczne kontakty z samym Bogiem.

– O, ciekawe? To ty taka bobożna?

– Przestań… To go jednak zainteresowało. Poprosił, aby zaaranżowała spotkanie. No i zaaranżowała. Gdzie, oczywiście? Oczywiście w kafejce filharmonii, podczas przerwy koncertu tego znanego skrzypka… no wiesz…, który każdego roku chałturzy po wszystkich deskach w Polsce… Jak mu tam? Jakiś Marek, Mark…

– Nieważne! I mów, jak poszło? W porzo?

– Czy ja wiem? Troche sztywno… W tych dniach byłam jeszcze mocno zaangażowana w związek z Babickim. No, może związek to za dużo powiedziane, bardziej – moje durne zauroczenie tym pretensjonalnym playboyem. Wtedy już chyba wiedziałam, że ruszam z motyką na słońce, ale wiesz, jak to jest: serce nie sługa… I sadzają cię obok jakiegoś doktora, który niby tryska humorem, popisuje się elokwencją a tak naprawdę nieustannie emabluje komplementami, co rusz przemycając między nimi zawoalowane pytania,  w stylu: „czy chciałabym coś nowego zaproponować do bajki mych marzeń? Czy często miewam kolorowe sny, którym towarzyszą dźwięki, elfy i inne, tam takie… „O co mu chodzi? – zastanawiałam się? Jeśli chce mnie poderwać, to lepiej niech nie próbuje! Jestem przecież zajęta. ” W końcu przeprosiłam ich, wstałam, i poszłam do toalety, by w relatywnie spokojnym już otoczeniu przesiedzieć do pierwszego dzwwonka. I tego dnia nie miałam już sposobności się z panem doktorem pożegnać. Podobno przed końcem przerwy pilnie wezwali go do kliniki. A podobno, tak naprawdę, był po prostu na mnie wściekły…

– Rozumiem, że po pierwszym spotkaniu nastąpiły wkrótce kolejne?

– Dobrze wyciagasz wnioski. Mimo falstartu nie zraziły go pierwsze niepowodzenia. Próbował zapraszać mnie co weekend, osobiście, bez pośrednictwa Fille. A to do filharmonii, a to do teatru, a kiedyś nawet, uważasz, na koncert orkiestry strażackiej, bo w repertuarze miała marsze wosjkowe Mozarta (jego idola i artystycznego cicerone). Zwykle odmawiałam mu towarzystwa tłumacząc się nawałem pracy, a czasem niedyspozycją… No i wiesz, głupio mi było, kochałam przecież jeszcze wciąż Babickiego!

– No tak…

– Dasz wiarę, że pewnego dnia pojechał za mną aż do Londynu, żeby tylko mieć okazję zaprosić mnie na whisky przy Trafalgar Square?

– Kto, Babicki?

– Nie, Patryk!

– O kurczę! Miał facet gest!

– No, powiedzmy, że i ja tak w pierwszej chwili odebrałam: „ma gest”. I, nie powiem – zapunktował u mnie pozytywnie. Tymczasem od szefowej Fille, która była wtedy ze mną w stolicy Albionu, zresztą –  na premierze najnowszej inscenizacji „Uprowadzenia z Seraju”, dowiedziałam się prawdy: miał po prostu w tym samym dniu jakieś konsylium neurochirurgiczne w Londynie, więc skorzystał z okazji i zaraz po nim pprzyłączyłsię do nas zabierając po spektaklu do knajpki…

– Was?

– No tak, przecież wspomniałam, byłam w towarzystwie szefowej. Na sam zresztą spektakl nie zdążył. Tyle jego gestu…

– Acha. No i co? I co było po knajpce?

– Po knajpce? Mnie bardziej by ciekawiło, co byłoby po knajpce? Byłoby gdyby…

– Gdyby?

– Gdyby do Cateriny nie przyleciał wieczornym lotem jej mąż z Berlina. Musiała się więc z nami szybko pożegnać i resztę wieczoru spędziliśmy z konieczności we dwójkę: ja i Patryk.

– Pewno sądziłaś, że Patrykowi wówczas bardziej zależało na twojej szefowej?

– Sama widzisz… Taki on wtedy był dwuznaczny… No, ale konfrontacja z mężem Cateriny ostatecznie i chyba całkowicie ostudziła jego zamiary i rozwiała wszelkie nadzieje.

– Czyli pozostała na placu boju samotna sarenka: Clavia!

– Samotna – tak! Ala ta sarenka nie zamierzała na nic polować, a tym bardziej sama podchodzić do obstrzału… Jednak gdy odprowadzał mnie do hotelu, gdy wspierałam się o jego ramię a on opowiadał mi o fascynującej historii londyńskiego city zrozumiałam, a nawet raczej wspólnie to zrozumieliśmy, że tak naprawdę zaczyna nas coś ze sobą łączyć, coś znacznie poważniejszego, niż pasja do dobrej muzyki, do spacerów po historycznych miastach, do whisky w pubach, a nawet coś więcej niż snucie wspólnych marzeń o wakacjach na Lazurowym Wybrzeżu. Gdy spytasz, co konkretne? – Nie odpowiem ci. Nie wiem, jak to nazwać. Było to takie „coś”, takie niewymownie inspirujące, że dzięki temu nagle zapominaliśmy o własnych troskach, o codziennych problemach i o tej naszej durnej samotności, i że zarówno on, jak i ja, poczuliśmy się obok siebie szczęśliwsi. I wtedy nagle, wtedy oto rozumiemy, że zaczyna zależeć nam na sobie, jemu na mnie, mi na nim… – i Clavia nieoczeekiwanie zawiesiła głos, robiąc dłuższą pauzę.

– No, ciekawe; opowiadaj! Opowiadaj…

– Wokół nas była taka piękna noc (jak na londyńską niebywała, bo z gwiazdami na niebie!) w głowie wirowało od alkoholu,  nogi bolały od długiego spaceru, a my siedzieliśmy na obszernej, wygodnej ławeczce, a mimo to ciasno przyciśnięci do siebie, jakby na jakieś ławce londyńskiego subway’a. Przed nami monumentalny gmach mojego hotelu. Aż prosi się aby kontynuować wieczór… Tylko, czy mi wypada? W końcu przełamałam się: „Wejdziesz na herbatę? – zaproponowałam. – Skoro zapraszasz, – szelomwsko się tylko uśmiechnął…” I tak to się z nami zaczęło.

– Jej! Zabrzmiało jak prawdziwe romansidło… – zaśmiała się serdecznie Ela.

– A żebyś wiedziała. No, ale cóż… Bajka jak szybko się zaczęła, tak szybko prysła… Po powrocie z Londynu ja miałam nawał pracy, a Patryk oprócz wykładów na uczelni otworzył prywatną praktykę. Jak się pewnie domyślasz – zupełnie nie miewaliśmy wtedy dla siebie czasu. Na domiar złego moja szefowa zawalała mnie nowymi projektami i ani zauważyłam, jak i w życiu osobistym Patryka musiało się zadziać coś bardzo niedobrego. I co gorsza, nie wiedziałam, co? Chodziły słuchy, że podupadł na zdrowiu, że zdziwaczał, i dzienne godziny przyjmowania pacjentów poprzesuwał na środek nocy… na moje telefony przestał odpowiadać. Zresztą, zmienił prywatny e-adres. Nawet jego odwieczna przyjaciółka Fille podzieliła się pewnego dnia ze mną troską, że nie wie, co się dzieje z Patrykiem, że jej kontakty z nim z nieznanych powodów pourywały się.  Owszem, czasem „podrzucała” mu jeszcze jakiegoś VIP-owskiego pacjenta, ale to było wszystko.

– I to wtedy się rozstaliście?

– Jak on to ujął: „…zwraca mi prawo do uśmiechu i prosi, aby więcej do niego nie dzwonić i nie pisać”… A ja i tak pisałam… na Berdyczów, rzecz jasna. Każdy email wracał z adnotacją: „Delivery to the following recipient failed permanently…”. I po kolejnej tego typu adnotacji Księga z wykaligrofanymi złotymi czcionkami ułożonymi w złocisty napis PATRYK, jak sądziłam, zamknęła się w moim sercu na wieki…

– Jak widzisz nieznane są wyrocznie losu…

– Nieznane… No i właśnie wtedy, – przerwała wywód swej przyjaciółki Clavia, – raczył wreszcie zwrócić na mnie swą łaskawą uwagę książę, maestro i pan na włościach Babic – jego ekselencja Babicki… Dupek jeden… Ach, pozwól, że przemilczę tę żenującą historyję, bo gdy myślę o nim wciąż mnie trzęsie…

– A propos… Chodzą słuchy, że to Fille naraiła mu tego miliardera z Niemiec… – dość szybko, dyplomatycznie i sprawnie zmieniła temat konwersacji Ela.

– No, podobno tak. Ale Katarzyna nie chce o tym z nikim rozmawiać. Zupełnie, jakby stała za tym jakaś… mistyczna tajemnica? Nie wiem. Czasem odnoszę wrażenie, że i ona pewnego dnia czymś niebanalnym zaepatuje cały nasz warszawski światek… I, jak sądze, pewno słusznie, nie tylko warszawski…

Obie panie na kilka minut zamilkły. Clavia – zagłębiła się w rozmyślaniach nad losem swej szefowej, Ela – nad zawiłymi wątkami love story przyjaciółki.

– A jeśli nie miałby klasy i gdyby zawiódł, to tym lepiej dla ciebie… – przerwała ciszę Ela.

– A ty, o czym? – spojrzała na nią pytająco Clavia?

– No, o panu Patryku. Mężczyźni z klasą nigdy nie rzucają słów na wiatr… – dopowiedziała troszkę sepleniąc, jakoż z usta miała zajęte grzebieniem, a dłonie akurat  zanurzone we włosach Clavii zajęte końcowym modelingiem fryzury.

– Jeśli miałby zadzwonić, aby odwołać spotkanie, uczyniłby to już dawno… – zgodziła się z przekonywaniem Eli.

– Okay! Gotowe. – oznajmiła ta ostatnia. – Nie denerwuj się tak! – Przewróciła oczami. – Wyglądasz wspaniale! Spodobasz mu się, zobaczysz! – i podała Clavii lusterko, aby mogła przejrzeć się ze wszystkich stron.

– Zdolna z ciebie Friseuse! – pochwaliła Clavia, – jeśli tak samo będziesz popisywać się na scenie, to chyba my wszyscy – prezenterzy – od jutra zwiniemy manatki! – zażartowała i jeszcze raz przyjaznym uśmiechem skomplementowała robotę koleżanki.

Zabrawszy swoje wałki do włosów Ela Stonowska na pożegnanie ledwie mrugnęła do Clavii i cichutko opuściła mieszkanie. Clavia uzupełniwszy ostatnimi kreskami swój makijaż, uśmiechnęła się do własnych myśli, włożyła obcisłą sukienkę, która dokładnie obrysowywała kontury jej może i niedoskonałej, ale nadal pięknej figury, włożyła szykowne buty na wysokich obcasach, zapięła kurtkę i wybiegła na postój taxi, sprawdzając w kieszeniach obecność telefonu i kluczy.

 

– 2 –

Na dworze mżył ledwie zauważalny  deszczyk, ale, co dziwne – kałuż, w których odbijały się światła jesiennego miasta, poulewanuych było wokół co niemiara. „Nie przyjdzie, nie przyjdzie, nie przyjdzie” – szumiało w jej głowie, ale nadzieja, która, jak to mawiają ludziska, umiera ostatnia – sprawiła, że szła na swą randkę z przekonaniem.

Czym bardziej się zbliżała do parku, tym serce w piersi łopotało silniej. Ze względu na nienajlepszy wzrok i półmrok miejskiego wieczoru nie mogła znaleźć ciemnej, znajomej sylwetki spośród wielu identycznych. Trwało to całkiem długo. Wreszcie jej oczy namierzyły mężczyznę stojącego przy wejściu do nieodległych deliktesów i trzymającego w dłonicach coś o całkiem niemałych rozmiarach.

Tak, to był Patryk. Przez te pół roku, w którym się nie widzieli – jeszcze bardziej chyba wyrósł i zmężniał. A nawet, jakby odniosła wrażenie – odmłodniał? Przyspieszyła kroku, podeszła do niego.

– Witaj! – wesoło zawołała i podbiegła, aby się przytulić, – jale się utęskniłam, Pat! Kochany…

Patryk odwzajemnił jej powitanie ciepłym, energicznym uściskiem.

– Ja też się stęskniłem, Clavio… – i zaszeleścił opakowaniem, – to dla ciebie, z okazji twych urodzin!

To, co trzymał w dłoniach i co jej właśnie wręczył – było olbrzymim bukietem złożonym z 25-u niezwykłej piękności szkarłatowych róż, zapakowanych w piękny srebrzysty celofan. Aż przeszła z bukietem kilka kroków pod najbliższy neon, żeby możliwie najlepiej się im wszystkim przyjrzeć.

– Pat! Ty naprawdę pamiętałeś? – ze wzruszeniem spojrzała mu w oczy.

– Nigdy nie zapominam o świętach ludzi, których kocham…

– Są po prostu przepiękne, dziękuję ci, Pat! – Uśmiechnęła się słodko i ponownie spojrzała z czułością w jego piękną, młodzieńczą twarz. Czarne brwi, piwne oczy, krągły nos, wydatne wargi – wszystko w nim dla niej prezentowało się po męsku i szlachetnie, do tego stopnia, że aż do jej głowy mimowolnie zaczęły wkradać się bezwstydne myśli, od których jej policzki natychmiast pokrywały się rumieńcem (który jednak sprytnie powstrzymała wstrząsając głową).

– Ojej! A ja zamierzałam z tobą pójść na długi wieczorny spacer. Z tym bukietem będzie trochę ciężko… – westchnęła.

– To żaden problem. Jak chcesz możemy go zanieść do któregoś z kościołów i…

– No co ty, Pat! – przerwała mu żywiołowo, – Są tak piękne, że chciałabym się nimi jeszcze długo, długo cieszyć…  – i po krótkiej chwili, w czasie której gorączkowo rozpatrzyła wszystkie „za” i wszystko, co „przeciw” spokojnie zaproponowała:  – Pat, a może… skoro przypomniałeś mi o moich urodzinach… może dałbyś się zaprosić do mnie, do mojego służbowego mieszkanka? Nie ma tam specjalnych wygód, ale będziemy mogli spokojnie sobie porozmawiać…

Nie zastanawiał się nawet chwilę:

– Super! Dawno w nim nie byłem. Nadal mieszkasz przy tym pałacyku?

– Nadal… Tylko w lodówce nic nie mam. – Ze śmiechem dodała, – Nie spodziewałam się, jakoś, gości…. Wybacz, przyjacielu…

– Och! Żaden problem! Obok mamy delikatesy – rozbrajająco  wskazał rozwiązanie.

Szybko rozprawili się z zawalonym towarem na półkach, zabierając do koszyka szampan (prawdziwy: francuski),  jeszcze inne wino, jakieś słodycze i coś konkretnego do jedzenia, w stylu: „kuchnia samotnego kawalera”. „Tylko, co to za urodziny bez tortu?! – pomyślała. –  Nic to. Czasem i takie mogą być! Najważniejszy przecież będzie nie wystrój stołu – a Patryk”.

Jak przystało na eleganckiego mężczyznę płatność za zakupy doktor Trazom wziął na siebie. Zamówili taksówkę. Całą drogę do jej służbowego mieszkania zajęła im luźna przyjacielska rozmowa, bez jakichkolwiek konkretów, deklaracji, zapowiedzi. I w końcu samochód zatrzymał się pod korporacyjnym blokiem. Gdy Trazom regulował rachunek ona z jakimś irracjonalnym lękiem spojrzała na światła sąsiadujących z jej mieszkaniem okien. W milczeniu udali się na pierwsze piętro, ale zanim wyjęła klucze do drzwi odwróciła się do swego przyjaciela, podniosła palec do ust i szepnęła:

– Ciii!… Pamiętaj,  obok mieszka moja szefowa Fille, a ściany są cienkie… Nie możemy zbyt głośno świętować. – I uśmiechnęła się do niego z filuterną nutką, kryjąc pod nieco wymuszonym uśmiechem troskę, czy nie sprowokowała gościa do nazbyt krępujących wspomnień?

Ten jednak skinął tylko głową i na znak zrozumienia pocałował ją subtelnie w policzek. Postarała się tak cicho, jak tyko to możliwe, pootwierać wszystkie zamki zewnętrznych drzwi, tak, aby na klatce schodowej nie spłoszyć choćby i myszy. Gdy weszli do mieszkania i zdjęli wierzchnie odzienia – natychmiast chwyciła go za rękę i delikatnie poprowadziła do salonu. Zapaliła światło i pobiegła do kuchni wstawić wodę na herbatę, a przy okazji zastanowić się, jak pomieścić tyle pięknych róż w jej ledwie jednym kryształowym wazonie? Patryk w międzyczasie usiadł skromnie na kanapie i próbował spokojnie czekać. Nie bardzo mu się to jednak udawało, więc wstał i zaczął wyjmować zawartość opakowań. Po chwili zajął się także serwisem stołu, bo ona – Clavia – schowana w kuchni wciąż oczekiwała na zagotowanie się wody zamartwiając się, chyba tak naprawdę sama nawet nie wiedząc – z jakiego powodu?

Jej wkład w przygotowanie kolacji ostatecznie ograniczył się do przyniesienia na tacce dwóch filiżanek z herbatą. W międzyczasie Patryk porozkładał zakupioną  sałatkę, ser i wędliny na talerzach, odpieczętował butelkę z szampanem i pokroił ciasto.

Stanęli przy stole. On – trzymał wciąż nieodkorowaną butelkę – ona poprawiała ułożenie sztućców.

– To co, droga jubilatko, otwieramy już? – i spojrzał na nią jednym z tych swych czarujących, figlarnych, niepowtarzalnych uśmiechów, tych jednych, jedynych w swym rodzaju, ujmujących za serce, których przez ostatnie sześć miesięcy tak bardzo jej brakowało.

– Otwieraj, Pat! – i podeszła do niego kładąc prawą swą dłoń na jego ramieniu a lewą unosząc pusty kieliszek.

Korek z hukiem wyskoczył do góry (nie było czasu wcześniej schłodzić butelki). Bąbelkujący płyn natychmiast udowodnił swą gotowość do zainaugurowania święta. Pat – sprawną ręką i z gracją rasowego barmana zalał szybciutko oba kieliszki, a napełniając je – z tym swoim charakterystycznym figlarnym uśmieszkiem na twarzy patrzył wesoło w jej oczy.

Minęła sekunda, a oba kieliszki wciąż były nietknięte. Tak, jakby oboje zastanawiali się, co się zadzieje dalej. To był dla Clavii pierwszy raz, gdy w towarzystwie mężczyzny będzie pić w swym mieszkaniu degustować prawdziwego francuskiego szampana. Owszem, dobre alkohole zdarzało się jej kosztować i tu, i tam, i nie raz, i nie dwa. Zwykle jednak podczas oficjalnych  uroczystości, w formie „służbowych” toastów, albo w sympatycznym enturażu kawiarni będąc goszczona na bankiecie przez co bardziej wystawnych uczestników jej telewizyjnych show. Ale tak, po prostu? W domu?…  „Jejku! Nigdy nie przypuszczałam!”

Widząc jej zamyśloną twarz i jakby odczytując myśli Patryk roześmiał się szczerze.

– Nie martw się, droga moja, nic złego się nie stanie! Na cześć twych urodzin wypada uszczknąć choćby łyczek. A nawet jeśli to będzie nie tylko mały łyczek, to i co?

Nigdy nie widziała siebie pijanej, nigdy i nikt pijanej nie widział i jej. Ona – nie z takich. A teraz zachęca ją do tego człowiek, którego szczerze kocha. Co z tego, że on jeszcze tego nie wie? Ale kocha go, tak jak kochała już wcześniej. Straci rozsądek i kto to może wiedzieć, co się potem zadzieje, kto zagwarantuje, że utrzyma samokontrolę?

Drżącą ręką podniosła kieliszek  z szampanem.

– No cóż, wszystkiego najlepszego, droga przyjaciółko, z okazji twych urodzin! – Dźwięcznie stuknął o jej kieliszek swoim kieliszkiem.

– Dziękuję… Za nas! – nieśmiało poszerzyła toast Clavia.

Doktor Trazom jeszcze przez krótką chwilę delektował swe oczy skaczącymi bąbelkami, a potem wolnym haustem, podziwiając jednocześnie amarantowy kolor płynu upił połowę zawartości. Poszła za jego przykładem. Ale połowa, okazało się, jej nie wystarczyła. Szybko dopiła do końca. Potem wzdrygnęła się, zamknęła oczy. Smak francuskiego szampana, jak się jednak okazało, nie aż tak dobrze był jej znany – nawet ze zdziwieniem skonstatowała: „dziwne! Taki jakiś cierpki i suchy!?”. Ale po połknięciu otworzyła oczy i rzekła:

– Całkiem dobre! – a po krótkiej chwili dorzuciła: – bardzo dobre!

Skierowała widelec z sałatką do ust.

– No, a co tam u ciebie, Clavio? Dawno nie rozmawialiśmy.  Nadal utrzymujesz kontakty z Babickim? – Nieoczekiwanie zapytał Patryk.

Nie spodziewała się usłyszeć od niego takiego pytania. Zrobiło jej się nieswojo.

– Zerwaliśmy, – ledwo słyszalnie odpowiedziała.

– Jak to możliwe? To dlatego, że nie miał dla ciebie czasu?

– Nie… Po prostu nie widzę żadnego powodu, aby kontynuować związek z osobą, która jest tak bardzo dwulicowa i nie chce ciebie docenić.

– To prawda. Cały Babicki. Ale jak w końcu doszłaś do takiego wniosku?

– Prawie miesiąc wydzwaniał do mnie, przepraszając, że dziś znowu nie ma dla mnie czasu, a potem za każdym razem dowiadywałam się, że czas to on miał, ale dla innej… Znudziło mi się już słuchać jego tłumaczeń i powiedziałam mu żeby spadał, że mam jego dość, że z nami koniec!…

„Cholera! Że też musiał mnie wyciągnąć na takie spowiedzi” – pomyślała z irytacją. Nalała sobie kolejny kieliszek i szybko wypiła do dna.

– A co u Kasi Fille? – zapytała go, jakby przystępując do kontrataku, – Wie, gdzie jesteś? – i znów spojrzała z irracjonalnym strachem na ścianę, graniczącą z mieszkaniem szefowej.

– Czemu pytasz o Caterinę? To przecież twoja pryncypałka. Mnie z nią nigdy nic nie łączyło i nie łączy, no może z wyjątkiem naszych zwariowanych pasji i… Ciebie.

– I chcesz powiedzieć, że wciąż jesteś singlem?

– Jestem, ale nie chcę być.

– A może… – i tu błysnęła w jej głowie przewrotna myśl, – może ta „nowa” ciebie zainteresuje? Ma na imię Ela. Zdolna dziewczyna. I ładna. Wiem nawet, że byłaby chętna…

Doktor Trazom uśmiechnął się.

– Może byłaby chętna… ale jeśli idzie o mnie – o!, moja droga Clavio, to już zupełnie inna bajka. Nie interesuje mnie, co która chciałaby i czego jest chętna… Interesujesz mnie teraz tylko ty!

– Powiedziałeś… teraz? A jutro?

– Jutro będzie jutro!… Please! Nie mówmy już o tym. Wypijmy w końcu tę całą butelczynę Francuza, bo coś słabo nam idzie.

– Proszę bardzo! – I kolejny kieliszek dopiła do dna prawie z powodzeniem.

– No tak… To znaczy, że odpowiedzialność za opróżnienie tej butelki do końca i kolejnej flaszeczki wina  spoczywać będzie chyba na mnie? – Kiwnął użalajaco nad sobą głową i roześmiał się. – Nie mogę obiecać, ale spróbuję.

– Muszę na chwilkę do łazienki… Zaraz wracam. – Nieoczekiwanie zbiła go z pantałyku.

Wstała od stołu z delikatnym zakołysaniem i dopiero po krótkiej chwili zapanowała nad równowagą. Jej umysł był otumaniony i niezbyt dobrze funkcjonował. Alkohol robił swoje. „No, ale próbuję przynajmniej zachowywać fason!”. Ruszyła do drzwi wolniej niż zwykle, otworzyła je opierając się o ścianę pokoju i po chwili opłukiwała twarz chłodną wodą. Przetarła czoło ręcznikiem, spojrzała w lustro: tusz nie rozpłynął się i w dalszym ciągu wyglądała, jej zdaniem, całkiem atrakcyjnie. I tylko te oczy… jakby trochę ospałe, obłąkane. Westchnęła głęboko dwa razy, zrobiła trzy skłony i po tak orzeźwiających zabiegach czując się już znacznie lepiej ruszyła z powrotem „na pokoje”.

 

– 3 –

Butelka wytrawnego wina niemal była pustą. Ale doktor Trazom czuł się świetnie, w przeciwieństwie do niej – rozmemłanego kleika. Ostrożnie podeszła do niego. Podniósł głowę, przeszył ją wesołym spojrzeniem od dołu do góry, a swój wzrok zatrzymał na niewielkim zarysowującym się wzgórku – jej żołądku. To była cecha jej figury: ile by nie traciła na wadze, brzuchulo nie nie chciało znikać.

– Cieszę się, że jesteś syty, mój clavinkowy puzonku, – i delikatnie położył na nim rękę i potrząsnął lekko.

Przygryzła dolną wargę, i było to jak znak, jak mistyczny hejnał zagrzewający do ataku obie strony batalii. Ale jako pierwszy dotknął jej bioder Patryk i uczynił to bardzo odważnie. Myśli znów zakłębiły się w jej omotanej alkoholem głowie, oddech przyspieszył, serce waliło w piersi tak, że ledwo trzymało się na swym miejscu.

Patryk Trazom wstał od stołu, włożył rękę do kieszeni spodni i wyjął telefon.

– Łoj! Jedenasta! Do schroniska już mnie chyba nikt nie wpuści, – zachichotał.

Stanęła za nim. Delikatnie objęła od tyłu.

– W pierwszej kolejności ja ciebie nie wypuszczę.

Tak specyficznie scaleni podeszli w kierunku lustra. Trazom spoglądał w nie zdejmując z przegubu zegarek. Położyła  podbródek na jego ramieniu.

– Jesteś piękny – szepnęła. „Stanowilibyśmy cudowną parę” – i zaraz po chwili  przeleciało jej jeszcze przez myśl: „Wszystko przemyślałaś?”

Patryk wyrwał się z jej ramion i skierował w stronę drzwi wyjściowych.

– A ty, dokąd? – Zapytała z niepokojem. – Chcesz mnie teraz zostawić tu samą?!

Milczał, a następnie trzymając klucze do mieszkania, które zgarnął z komódki, podszedł w końcu do drzwi, wsadził do zamkaujeden z nich, przekręcił i pozostawił na zamknięciu. Poczuła się spokojniejszą – „Pat zostaje!” Pan doktor wyłączył światło i powoli do niej podszedł. Zaczął usuwać kosmyki włosów z jej twarzy, delikatnie szepcząc: „Nie, nie zostawię cię teraz samej”, i ochoczo sięgnął do jej ust.

To był pyszny pocałunek… taki, który natychmiast zaeksplodował jej kobiecym i jego męskim pożądaniem. Gdy po długiej chwili ich wargi się wreszcie rozłączyły – wysunęła z ust koniuszek języka i ruszyła z nim w dziewiczą podróż na tyły jego ucha, pozostawiając na pulchnej szyi swego mężczyzny cienkie, wilgotne pasemko. Zatrzymała się na plecach, a potem to samo robiła, ale wilgotnymi wargami, i w przeciwnym kierunku.

Podczas podróży języczka – jej mężczyzna tylko cicho wzdychał. A przecież to nie on, to cała ona tonie teraz w jego silnych ramionach,  to całe jej ciało – oddaje się jego dłoniom, dłoniom, które tak cudownie ogarniają i uciskają biust, że aż bez reszty traci oddech. A on – jak nigdy wcześniej chciał teraz poczuć całe jej pożądanie, całą nieposkromioną wolę, a potem poskromić ją, choćby i upokorzyć, wziąć ją w niewolę swego i jej zwierzęcego pragnienia. Tymczasem szyja Clavii, a z nią jej całe ciało ani na sekundę nie pozostawało bez ruchu – w ślad za wzmagającymi się  pieszczotami wiło się, wyginało i wzdychało słodko…

Dla niej – Clavii, dla jej rąk i ust dostępnego ciała Patryka wkrótce zrobiło się mało. Jeszcze chwila i rozerwie na nim koszulę. On, z kolei, czując rozpaloną żądzę swej kobiety, on – Patryk –  nagle się od niej odsunął…

– Co się dzieje?! – ze strachem spytała.

– To namolne światło z ulicy… świeci bezpośrednio w oczy! Zasłoń, proszę, zasłony.

Niechętnie opuściła na chwilę kochanka i zajęła się firanami. Wróciwszy zobaczyła, że leży już na tapczanie, że teraz za sprawą rozchełstanej koszuli jest dostępny dużo większy obszar jego boskiego torsu (mogła uczynić takie spostrzeżenie, ponieważ rozpalona namiętność niebywale wyostrza wzrok).

Ostro zrzuciła z niego porozpinaną do końca koszulę. Spodobała się taka brutalność Patrykowi. Zaśmiał się.

– Co się znowu dzieje? – ponownie spytała, jeszcze nim zrozumiała jego reakcję.

– Wszystko w porządku. Kontynuuj, bo długo nie ostanę taki tu przy tobie spokojny.

I nie ostał. I już po chwili palce doktora zsuwały się w dół wzdłuż jej bluzki w poszukiwaniu spodniej krawędzi. Sekunda, dwie – i ona upodobniła się do kochanka. Zaczęła namiętnymi pocałunkami pokrywać całe jego obnażone ciało. Rozkoszując się aksamitną skórą doktora wodziła po niej dłońmi nie omijając bynajmniej „zakazanych miejsc”. W pewnym momencie przylgnęła do niego, jak mogła najsilniej, i całując jego miękkie usta zaczęła rozpinać swe dżinsy. Gdy była już prawie uwolnioną od ubrań, nadeszła pora, aby pomóc w tym samym swojemu kochankowi. Na chwilę powstrzymał jej zamiary…

– Połóż się na łóżku! – poprosił, i obejmując ją za talię pocałował w ucho.

Posłusznie zrobiła o co prosił. Jej mężczyzna starannie ułożył się na wierzchu. Zsuwając z niej ramiączka stanika delikatnie poobcałowywał pozostawione odciśnięcia, a następnie zaczął przesuwać się niżej.  Jej oddech przyspieszał i przyspieszał a z jej ust dało się słyszeć słodkie buczenie. Zatrzymał się tam, gdzie znów pojawiły się sekretne falbanki i szmatki. Mruknął cicho, a potem szepnął ciepło:

– Chcesz, zrobię ci masaż? Jako doktor – znam się trochę na tym…

Skinęła głową i położyła się na brzuchu. Jego ręce zaczęły sunąć się po jej szorstkich plecach, w niektórych miejscach zataczając kręgi, w innych szczypiąc i ściskając skórę, a następnie zmysłowo odpuszczając. Za każdym razem, gdy nie spodziewała się ostrego, ale bardzo przyjemnego bólu, podnosiła się łokciach, zagryzając dolną wargę i pochylała głowę w dół. Trazom rozumiał jej gesty i aby odkupić swoje „winy” delikatnie dotykał jedwabistymi ustami jej wystające łopatki. Podniecenie kochanki szybkim tempem zbliżyło się ku ekstremum. Była gotowa rzucić się na swego kochanka, wtopić się w niego i do końca świata nie puścić. Ale resztką świadomości zrozumiała, że takim sposobem mogłaby wywołać u Patryka popłoch i co gorsza, „wyłączyć” go. Cierpliwie więc czekała na odpowiedni moment.

Jej partner także niemal dochodził nad skraj. Rozpiął od dawna przeszkadzający jej stanik i gdy uwolnił z okowów jej piersi – westchnęła z głęboka, z prawdziwą ulgą. Kochanek zapuścił również ręce pod jej ciało i delikatnie zaczął masować to, co niedawno „zawojował”. Jej oddech stawał się coraz bardziej przerywany. Wkrótce przewrócił ją na plecy. Przypatrzywszy się obnażonemu ciału  zaczął całować je i skubać w tych miejscach, które wcześniej były niedostępne: po piersiach, po brzuchu, po udach. Takie działania z jego strony spowodowały jej spontaniczne wygięcie. Poczuła się jeszcze bardziej pijaną. Ale teraz przyczyną tego rodzaju upojenia nie było wino, a wspaniałe pieszczoty dostarczane jej przez wspaniałego kochanka, kochanego przez nią do szaleństwa mężczyzny.

Dobierając się ostatecznie do ostatniego kawałka szmatki na jej ciele – chwycił gumkę jej majtek zębami i delikatnie pociągnął w dół. Sezam został otwarty. Wróciwszy do jej twarzy podarował jej jeszcze jeden wspaniały pocałunek. A potem, po tej czułości to ona rozkazała kochankowi ułożyć się na łóżku i chwilę zaczekać…

– Teraz moja kolej, zrelaksuj się, nie sprawię ci bólu, – szepnęła i liznęła mu ucho.

Każdy cal jego pięknego ciała usypała śmiałymi pocałunkami przemiennie z delikatnym podgryzaniem. Od czasu do czasu jej kochanek krzywił się, ale gdy patrzyła na niego pytającym spojrzeniem, uśmiechał się i zapewniał: „Nie, nie boli. Wręcz przeciwnie, bardzo miłe! „, i kontynuowała.

Najbardziej na świecie chciała, w tych ekstatycznych chwilach, chciała tylko jednego: chciała  zadowolić swojego mężczyznę, rozkochać go w sobie do szaleństwa, choćby tylko na tę jedną noc, a bardzo wierzyła – i następne. Jakże długo czekała, żeby nie bał się jej dotknąć, a teraz jest przed nim, cała dla niego, w negliżu, ona – słaba kobieta, płonąca w piekle namiętności, oszalała po ledwie jednym pocałunku. Nie pozwoli mu odejść, nie chce tego. Nie pozwoli nigdy!

Rozdzielał ich kawałek tkaniny bawełnianej, okalającej biodra doktora. Szybko się z tą przeszkodą rozprawiła, co Patrykowi, jak się słusznie jej wydało, było na rękę. Pocałunki, pocałunki, pocałunki… Nagle ukochany odsunął się od niej z zamiarem opuszczenia łóżka.

– Muszę coś wziąć.

Domyśliła się, o co chodzi chwytając go za rękę.

– Nie! – Prawie krzyknęła. – Nie ma potrzeby. Nie musimy się chronić. Chcę poczuć… Ciebie, nie to….

Takiego obrotu sprawy nie spodziewał się.

– Czy na pewno? To może być niebezpieczne i…

– No i co? Z tobą nie boję się niczego.

Uśmiechnął się i wrócił w jej objęcia całując ją w czoło. „Magiczna kobieta. Cudowne ciało!” Nakrywszy ją całą całym sobą – dotknął gorącymi ustami jej piersi – zdawało mu się: samego jej serca! I rozluźniła się. Sekunda – i stali się jednym ciałem. Chciała krzyczeć. Krzyczeć ze szczęścia. Ale nie można – zabronione. Za ścianą ta cholerna Fille!…  Stłumiła jak mogła głośny jęk, i tylko wyszeptała:

– Kocham cię.

– Nie, lepiej nic nie mów… Nie mówmy.

Domyśliła się, dlaczego taka riposta. On tak naprawdę jej nie kocha… Nie ma innego wytłumaczenia. Ale dlaczego jest tutaj, z nią, teraz? Czyżby mu tylko chodził o jednorazowy seks?… Odstawiła głupie myśli na bok, chciała po prostu cieszyć się z przeżywania pasji, z okrzyków, które ledwie mogła powstrzymać, cieszyć się miłością okazywaną ukochanemu mężczyźnie.

Dopiero teraz, w jego ramionach zrozumiała, co oznacza być prawdziwą kobietą, co oznacza być silną wobec ludzi, ale niepojętnie słabą wobec tego, który zniewolił serce, który zmusza do namiętnej miłości, który ofiaruje noc za nocą, dzień za dniem, i każdy dzień do żadnego z poprzednich niepodobny. On jest dla niej wszystkim: jej nieśmiałą tkliwością, gorącym afektem, bajkowym snem, szybkim biciem serca, drżeniem kolan. Jej trucizną, której ona nie boi się pić do dna. Winem, które pali wewnątrz. Bólem – doprowadzającym do szaleństwa. Jej nieskończoną miłością… On – Patryk – rozbudził w niej coś więcej, niż sądziła, to coś, do czego żadnemu innemu mężczyźnie nie było dane się nawet zbliżyć, to szczęście i radość duszy doznawane przy scalaniu się z ukochanym, a nie tylko spełnienie i bezduszne zaspokajanie instynktów.

Jego ruchy stawały się doskonałe, cudownie dopasowane do jej oczekiwań, współdziałające z nią zgodnym rytmem. W dowód wdzięczności gładził jej ciało, a ich usta co chwila łączyły się w krótkotrwałym pocałunku. Nagle jej rozum bez reszty wyłączył się lotem błyskawicy. Lekki dreszcz przeszedł po całym ciele. Nie miała wystarczająco dużo powietrza. A i tak z samej głębi serca rozległ sie przenikliwy, acz bezgłośny krzyk. Ciało stało się niezwykle elastyczne i przepięknie wiło się w objęciach kochanego mężczyzny, który nie chciał już dłużej czekać eksplozji. Włożył jej dłonie do swoich dłoni i… mocno ścisnął. I pchnął ją swoim wojownikiem najsilniej, jak potrafił, do samego końca. Żeby nikt za ścianą nie posłyszał („och! Caterino, czemu ty tam jesteś!) wpięła się zębami w w fałd skóry kochanka, zamknęła oczy i zalała ją boska fala rozkoszy… Wydała głęboki jęk. Dopiero po dłuższej chwili rozluźniła uścisk zębami lecz nadal jej zaślinione wargi przywierały bezwolnie do jego skóry.

– Było ci dobrze? – gdy nieco ochłonęła zapytał?

– Pat, kochany… Bardzo dobrze.

Nie wie, ile się jeszcze kochali, ile przeżyła orgazmów. To nie było ważne. Człowiek, który był tak jej drogim, był tutaj teraz, razem z nią, a ona była jego niewolnicą, jego kobietą. Tylko jego i nikogo innego.

Ale wszystko, co ma początek ma swój i koniec. U Patryka też. Jego tempo przy kolejnych pieszczotach stawało się coraz szybsze, coraz bardziej brutalne, coraz bardziej niecierpliwe… Oddech także przyspieszył. Wydawszy w końcu miękki jęk, padł na nią ostatecznie i totalnie skonany. I leżeli tak oboje, bez ruchu, w milczeniu, dotykając razem wrót do przedsionku Bogów. Przewróciła się z nim na bok. Przykryła kołdrą i przycisnęła głowę do jego klatki piersiowej. Pierwszy raz od miesięcy usłyszała ulubioną swoją melodię – dźwięk jego serca.

Wtuleni w siebie, wciąż scaleni i wciąż wspólnie błądzący gdzieś w siódmych obłokach – na kilkanaście minut zasnęli…

 

– 4 –

– Skąd ty taki jesteś?

Patryk uśmiechnął się.

– Jaki?

– Kochany, nie podobny do innych, tajemniczy, czarujący …

– Nie wiem. A tak w ogóle jutro muszę wcześnie wstać. Swój budzik w smartfonie nastawiłem na szóstą rano. Ty też, już zaśnij. Pewno Kaśka od rana zapędzi cię do roboty… Dobranoc. Spokojnej nocy.

Zrobiłaby wszystko o co by prosił. I to zrobi. Aby nie przeszkadzać Patrykowi ułożyła się spokojnie z brzegu łóżka i odwróciła do niego plecami. Ale ponownie cały rój myśli nadleciał i zaczął wirować w jej głowie.

Wszystko co się tu jeszcze przed chwilą zadziało – teraz wydawało jej się trochę dziwne. Oto on – jej ukochany mężczyzna leży tak zwyczajnie obok i bez skrepowania udaje się do królestwa Morfeusza pochrapując. Nie przeszkadza mu, że odwróciła się od niego plecami i to po tym, jak wypełniła bez reszty wszystko, czego oczekiwał. To według niej było trochę nie tak. Żeby chociaż mogła w nim teraz dostrzec jakąś maleńką iskierkę miłości, taką malusieńką, jedną, jedyną a tu… nic! Szkoda mówić…

Z drugiej strony, po co on tak naprawdę tu przyszedł? Aby dotrzymać obietnicy? Ale ona – Clavia – przecież nie zmuszała go do niczego, a do seksu – na pewno. Jego uczucia, owszem, są bardzo ważne dla niej, dlatego w żaden sposób i za nic w swiecie nie zamierzała go gwałcić.

Instynkty? Nie, nie sądzi. Patryk jest świadomym swych czynów mężczyną. A ona? – Ileż to już razy złe języki próbowały wikłać ją w różne intrygi, ale na szczęście nic z tego nikomu się nie udało. Uczyła się na własnych błędach i za każdym razem mądrzała. Czy teraz znów tylko pożyteczną lekcją zakończy się ten jej dzisiejszy „seans”? Możliwe… Być może to jej pierwsza i ostatnia z Patrykiem już noc. Za to – magiczna, niezwwykła noc. Szczęśliwa noc. Uroczy wieczór. Chciałaby cieszyć się nią do końca – jako że coś jej podpowiadało, że podobna więcej może się po prostu nie powtórzyć, a zatem szkoda teraz marnować czas i zużywać go na spanie. W dolnej części brzucha znów słodko ją ścisnęło. I uśmiechnęła się, i odwrócił się do kochanka: w dalszym ciągu spał spokojnie, jak małe, bezbronne dziecko… Z jednej strony nie chciała odbierać Patrykowi tych kilku pozostałych ledwie godzin odpoczynku, z drugiej… naprawdę szkoda tych cudownych godzin. Postanowiła więc przyjąć rolę egoistki.

Cicho i ostrożnie, jakby tchnieniem majowego wiaterku, powiodła palcami po jego twarzy, powtarzając trajektorię na jego ustach. Patryk jakby zmieszał się lekko i przez sen uśmiechnął. Jakiż był dla niej piękny!

– Nienasycona? – w końcu szepnął, głaszcząc ją po plecach. – Co przykażesz mi czynić? księżniczko…

– Nie odchodź, – kusnęła go w szyję. – Nie zostawiaj mnie, bez ciebie uschnę.

– Jestem obok ciebie, nic więcej nie mogę teraz obiecać.

Przycisnęła się do niego jeszcze mocniej.

– Jeśli tak, chcę powtórzyć wszystko od początku.

– Kto by to pomyślał? – żartobliwie poskarżył się patryk i wszystko zgodnie z jej życzeniem zaczęło się „od początku”.

Łapiąc oddech po kolejnej porcji orgazmów wyszła z łóżka w poszukiwaniu choćby kropli wody i na szczęście znalazła. Podczas gdy gasiła pragnienie pan doktor także podczołgał się do butelki. Gdy już doszczętnie osuszył dno spojrzeli na siebie i znów się zwarli w długim, namiętnym pocałunku.

– Uff… Zaczekaj, sprawdzę, która godzina, – powiedziała i zerknęła na wyświetlacz smartfona. – Wow! 03:32. Nieźle pobalowaliśmy. Pozostało nam snu na mniej niż trzy godziny.

– Tak i przewidywałem, że przy tobie na pewno się nie wyśpię.

– Sam jesteś winien! – burknęła i już przygotowywała się do kolejnego „skoku”, gdy nagle jej smartfon zaświecił się ponownie – Otrzymała właśnie wiadomość od Babickiego.

„Cholera, czego on jeszcze ode mnie chce?” – spytała siebie w myślach. Zaczęła czytać: „Moja kochana dziewczynko, wybacz mi, jestem dziś taki samotny i smutny. Chciałbym się teraz do ciebie przytulić i razem z Tobą poszybować do gwiazd… Przepraszam za tak późną wiadomości. Dobranoc. Kocham cię. JB”

Dosłownie po kilku sekundach wysłała odpowiedź: „Nie potrzebuję od ciebie niczego. Zapomnij o mnie. Nie pisz więcej!”, po czym podirytowana wróciła do łózka.

– Jakieś zmartwienie? Od kogo przyszła wiadomość? Znów ten hochsztapler Babicki?!

– Wszystko w porządku – szepnęła i musnęła wargami po koniuszku nosa Patryka. – to ty, kochany, dałeś mi najbardziej magiczną w życiu noc…

– I mi było cudownie, dziękuje ci Clavio.

– I ja ci dziękuję, kochany… Musimy już spać. Dobrej nocy!

– Dobrej, dobrej…

I odwróciła się od swego kochanka, i próbowała zamknąć czy. Było to trudne. W jej myślach wciąż jeszcze przewijały się sceny z randki, które brutalnie urywał na końcu niespodziewanym SMS. „Tego jeszcze mi brakowało – Babicki! Nie chcę go już więcej widzieć. Niech sobie wraca do tego swego haremu kochanek i da mi święty spokój!”

I w takt dudnienia ciężkich, dręczących myśli – zasnęła.

 

– 5 –

– I jak, jak było? jak minęła randka! No, opowiadaj… – Ela, która odwiedziła Clavię następnego wieczoru płonęła z ciekawości.

– Randka? Tak. W porządku… była.

– Clavio, co z tobą? – nie ustępowała w dociekaniach przyjaciółka. – Pokłóciliście się?

– Nie. Dlaczego? Nawet spytał, czy nie pojechałabym z nim zaraz po Nowym Roku nad Lazurowe Wybrzeże… Mówił, że wprawdzie najfajniej jest tam latem, ale teraz chciałby zrobić taki przedsezonowy rekonesans.

– Jej, cudownie! Tylko pozazdrościć…10433072_791642927568736_655598414191426468_n

– Patryk nie zna dobrze francuskiego. Miałabym być tam jego tłumaczką.

– A więc przyjemne z pożytecznym. Jeszcze lepiej… Mam nadzieję, nie zastanawiałaś się długo i nie odmówiłaś?

– Ja, nie. I nawet nie zastanawiałam się długo.

– No to w czym problem? Ej! koleżanko…

Za to „filka” – tak. A właściwie i ona długo nie rozmyślała, a tyle, ile potrzebowała dla znalezienia wymówki, aby mi nie dać urlopu… Podobno będzie po Nowym Roku nawał pracy.

– Kurde, no coś ty!

– Zrugała mnie jeszcze, bo według niej wyglądałam na rozkojarzoną i niewyspaną, a ona czegoś podobnego nie będzie tolerowała w mojej pracy.

– Żesz ty, co ona, co ją ugryzło?

–  Rano podobno zauważyła wychodzącego ode mnie Patryka…

lista Cyberprzestrzennych

10 odpowiedzi na Randka doktora Trazoma

  1. Le maire de Saint-Tropez pisze:

    Cher Monsieur Babicki,

    c’est un secret de Polichinelle que madame CF est comme le chien du jardinier qui ne prend ni ne laisse prendre – ça me fait dégueuler quand je pense à cette femme 😉 Croyez-moi, cette belle dame de trente ans ne cherche que des profits matériels, rien d’autre!

    Salutations distinguées,
    Armand-Sébastien Papillon

    P. S. Je voudrais vous informer aussi que CF n’habite plus à Varsovie; elle a réapparu à Saint-Tropez pour quelques mois, après elle est allée en Turquie et depuis ni vue ni connue 😉

    • Janusz N pisze:

      Monsieur le maire de Saint-Tropez,

      Je vous remercie de votre attention personnelle sur le secret et la vie actuelle de madame CF. Je suppose que vous avez une conscience d’être moi et Mme CF en contact intime. Cela signifie que sa destinée est bien connu de moi. Après tout, je vous remercie monsieur une fois de plus.

      Espérant que mes textes retiendront votre attention quand même, je vous prie d’agréer, monsieur le maire, à l’assurance de l’expression de ma très haute considération.

      JB

    • Janusz N pisze:

      Monsieur le maire,

      Soyez assez bon pour m’expliquer pourquoi avez-vous décidez de partager avec moi vos commentaires sur Mme CF?

      • Le maire de Saint-Tropez pisze:

        Monsieur Babicki, j’ai décidé de publier mon commentaire sur votre site web pour vous mettre en garde contre CF; cette femme est capable de tout pour en venir à ses fins. Entre nous soit dit: j’admire votre patience, Monsieur Babicki! Moi, j’aurais mis depuis longtemps cette typesse à la porte!
        Je vous le dirai en bref: Le diable qui s’habille en Louboutin, c’est elle: CF.

        Salutations distinguées,
        A.-S. Papillon, Maire de Saint-Tropez, élu en mai 2014

        • Janusz N pisze:

          Cher compagnon
          Il me semble, que yous avez tombé dans les pommes… Que je sympathise!
          Les gens te souhaiteront toujours tout le bonheur du monde, me detesteront une fois que tu l’auras.

          …Cela donc au sujet de votre avertissement.

          Salue!
          JB

  2. Jean-Pierre d'Artigny, "Le Monde" Paris pisze:

    Monsieur Papillon, cessez enfin de raconter ces histoires à dormir debout. Qui y croirait?! On dit dans la rue que vous avez donné dans le panneau de CF, dont vous ne pouvez pas se démêler… C’est bien fait pour vous! Depuis que vous êtes devenu maire de Saint-Tropez vous faites l’important. Hier, vous m’avez fait attendre 4 heures entières devant votre cabinet. Ce que ça change, les gens!

    Cher Monsieur Babicki,
    vous ne savez même pas de quel prestige vous jouissez auprès de vos fans français! 🙂 Quant à Madame CF, elle est partie avec sa famille en Allemagne, où son mari exerce le métier de chirurgien-dentiste.

    Meilleures salutations,
    Jean-Pierre d’Artigny, Rédacteur en chef du „Monde”

    • Janusz N pisze:

      Cher Jean-Pierre d’Artigny,
      Merci pour la belle information! Je suis très heureux à cause de mon prestige auprès de mes fans français! Je suis fermement convaincu que je ne manque jamais leur confiance.

      Quant à madame CF… croyez-moi, j’ai la pleine connaissance de son emplacement actuele, parce qu’à ce moment dans un café „Camelot” à Cracovie je mange le dîner avec Mme FC et nous discutons de nos plans professionnels pour l’avenir

      Salutations distinguées,
      Janusz Babicki

  3. Wacław Stentgraft pisze:

    Szanowny Redaktorze, zaskoczyl mnie Pan nieco opisem „zajścia” z Panią Clavią. Z tego co wiem – a znam P. dobrze od poczatku studiów – nigdy nie łączyly go bliższe relacje z tą od dziennikarką, przyjaźnił sie za to z jej siostrą, kumpelą z roku, jego obecną bratową. Poza tym, znam go ze szczególnej atencji do brunetek, nie sądziłbym więc, że raptownie zmienił preferencje w tej dziedzinie 😉

    Faktycznie jednak, od kilku tygodni nie ma go w klinice; po zwycieskiej walce z ciężką chorobą wziął urlop i ruszył z kuzynami w wymarzoną podróż po Europie. Wczoraj, jak relacjonował mi przez skype’a, z nowopoznanymi znajomymi bawił się do białego rana na parkietach najlepszych klubów stolicy Francji, weekend zaś spędził w Lyonie, gdzie spotykał się z Cateriną i Thomasem Fille (z którym, notabene, jest zaprzyjaźniony od lat – łączy ich zamiłowanie do sportu, tajskiej kuchni i… malarstwa, a takze sprawy zawodowe – P. publikuje artykuly w czasopismach z dziedziny chirurgii szczękowo-twarzowej). W tamtejszej operze obejrzeli ubóstwianego przez całą trójkę 'Juliusza Cezara’, po czym ekipa ruszyła do Niemiec, towarzyszac niemieckim przyjaciolom az do Stuttgartu, odwiedzajac po drodze Heidelberg, gdzie P. chciałby wkrótce zacząć realizacje swoich projektów badawczych. Obecnie bawi w Wenecji. Tyle gwoli uzupełnienia.

    W., kolega neurochirurg z oddzialu P.

    • Janusz N pisze:

      Szanowny panie Wacławie!

      Bardzo dziękuję za ciekawe informacje!
      Co do zaś „zajścia”nie zamierzam z Panem polemizować, bo jak się zaraz Pan przekona, nasze opinie są zbieżne. Otóż przypuszczam, że to był tylko jednozrazowy przejaw słabości pana Patryka do młodej pani redaktor, czego dałem wyraz w tytule relacji, jako „randka”, nie zaś „romans”. Gwoli zaś rzetelności autorskiej dodam, że świadomość takiego stanu rzeczy miała także i sama dziennikarka, która w rozgardiaszu wydarzeń zrozumiała, że „on tak naprawdę jej nie kocha”. Taki a nie inny charakter afektu zapowiadał, zresztą, już wstęp do mojej relacji, z którego dowiadujemy się, iż pani Clavia czuła się najszczęśliwszą (tylko) tego wieczoru…
      Tak więc, szanowny panie Wacławie, jak Pan widzi, nie powinien mieć pan powodów do zaskoczenia, które zasygnalizował pan na wstępie.
      A co do zaś brunetek, blondynek… Myślę, że w życiu każdego prawdziwego mężczyzny bywają chwile, w których tego typu kobiecy atrybut nie odgrywa najważniejszej roli. 😉  Zgodzi się Pan ze mną?

      Panie Wacławie, dziękuję Panu za garść aktualnych informacji z życia pana Patryka. Z atencją zamierzam śledzić dalsze eskapady i kolejne realizacje ambitnych planów zawodowych doktora Trazoma. Od czasu gdy ruszył z kuzynami w wymarzoną podróż po Europie – dostęp do najświeższej wiedzy w jego temacie, z oczywistych względów, był i jest dla mnie utrudniony… Jeszcze raz więc dziękuję za relację.

      Łączę pozdrowienia!
      Redaktor JB

  4. Wacław Stentgraft pisze:

    Drogi Redaktorze – w razie zainteresowania losami doktora, proszę zatem o kontakt ze mną albo jeszcze lepiej – bezpośrednio z Trazomem; jego adres emailowy jest Panu przecież znany 😉

    Dziś pozdrawia Pana z Rzymu, skąd płynie do ukochanego St. Tropez!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *