Skryć się przed prażącym słońcem nie było czymś wcale takim łatwym. Nawet woda w Sekwanie sprawiała wrażenie obrzydliwie ciepłej. Andżelika dziarsko wyskoczywszy z rzeki na piasek – biegła teraz po nim, jak po rozżarzonych węglach. Schowawszy się w końcu pod konarami rozłożystej topoli, która mocno uczepiła się korzeniami do stromego urwiska, siadła opierając mokre plecy o drzewo.
Zamknąwszy oczy i uspokoiwszy oddech z upojeniem wsłuchiwała się w dochodzące zewsząd dźwięki: a to w jakieś ptasie tremolanda, a to w jakiś szelest pasikonika w trawie, a to w trzepot skrzydeł ważki krążącej nad wodą… A nawet w tupot małej siedmiokropkowej biedronki stąpającej beztrosko po jej mokrym kolanie. (No nie! to już przesada – biedronka jest zbyt cichutka…)
Wszystkie te jednak niebiańskie dźwięki zagłuszył nagle motocyklista, który zajechał eleganckim, drogim motorem na małą polankę po drugiej stronie rzeki niemal dokładnie naprzeciwko jej topoli. Przystojny niespełna czterdziestoletni mężczyzna, wysoki, atletycznej budowy, wyłączył silnik i pozostawił swój pojazd na przybrzeżnej przecince. Rozejrzawszy się wokół zaczął usilnie kogoś wyszukiwać oczyma i nagle z radosnym uśmiechem na twarzy otworzył szeroko ramiona.
To było, zapewne, spotkanie dwóch kochających się serc, tęskniących do siebie nawzajem. Młoda kobieta rzuciła mu się na szyję… a on – silnymi ramionami uniósł ją najpierw leciutko nad ziemię, by opuściwszy po chwili z powrotem zaczął namiętnie ją całować. Niewysoka, choć bynajmniej wcale nie niska, o pięknej harmonii ciała i bez wątpienia południowej urodzie dziewczyna zrzuciła z siebie przewiewną sukienkę i owinęła nogi wokół jego silnych bioder.
Jej pozostała skąpa bielizna już po kilku sekundach stawała się łupem mężczyzny, który sprawnymi dłońmi do reszty obnażył jej ciało… Nie wypowiedzieli nawet słowa. Dźwięki miłości na tle szelestu liści stawały się coraz silniejsze i silniejsze… Rozpalony do białości mężczyzna z namiętną kobietą wirowali w szalonym tańcu miłości, nie będąc świadomi podglądaczki, która w żaden sposób nie potrafiła oderwać od nich swego zazdrosnego wzroku.
Mężczyzna nie wypuszczał kobiety z rąk: kręcił nią, kołysał, sadzał na swych kolanach i bawił się nią, jak lalką. Przy każdej pieszczocie była mu bezgranicznie uległą. Wszystkie jej ruchy były spójne i harmonijne z ruchami mężczyzny. Po każdym spazmie rozkoszy kochankowie stawali się spokojniejsi, wolniejsi, bezsilni… i błogo zadowoleni z doznawanego szczęścia… A potem sięgali po nie znów. I znów… I jeszcze raz znowu.
„Zupełnie jak w kinie” – pomyślała z wypiekami na twarzy Andżelika, która wciąż siedziała pod rozłożystą topolą, bojąc się, nie być spostrzeżoną przez kochanków, ciesząc się z widoku tak żarliwej, miłosnej sceny. Jej ręka mimowolnie osuwała się do dołu po mokrej koszuli, bezwstydnie kończąc wędrówkę pod gumką od majtek i błądząc pod ich osłoną, aż do momentu, gdy nagły dreszcz rozkoszy przeszył całe ciało… Ale, o zgrozo! prawie w tej samej chwili za jej plecami rozległ się jakiś męski głos:
– Nie wstyd tak podglądać? – Odezwał się z nerwowym chichotem w średnim wieku mężczyzna.
Obejrzała się spłoszona. I nie wiadomo: czy zawstydzona bardziej z tego, że podglądała kochanków, czy że sama prawie została przyłapana przez gapia? Tymczasem za nią stał typowy paparazzi z olbrzymim obiektywem dołączonym do skomplikowanego aparatu i seria za serią wykonywał kolejne ujęcia kochającej się na przeciwległym brzegu pary. Ona – Andżelika, na szczęście, jako przypadkowa plażowiczka, w ogóle nie była przedmiotem jego zainteresowania.
– Nie… Nie wstyd… – Dzielnie odpowiedziała zwalczając konsternację i skrępowanie, gwałtownie wcześniej wyciągając paluszki z majtek i na powrót odwracając głowę w stronę scenki. – Grzechem byłoby nie korzystać z oglądania… takiego cudu… Takiego pięknego tańca miłości…
– Tak, tak… Wie się, rozumie się, koleżanko… – kontynuował dialog wciąż chichocząc mężczyzna. – To będziesz teraz mogła ponownie obejrzeć tę scenkę na łamach „Canard enchaîné”. Ty i wiele innych naszych czytelniczek zobaczycie sobie, jak redaktor naczelny Le Monde obłapał i przygruchał nad Sekwaną panienkę.
– Redaktor naczelny Le Monde? Ten, no… jak on tam się nazywa…
– Ten, ten… Jean-Pierre d’Artigny we własnej osobie.
– Naprawdę? – Zdziwiła się Andżelika.
– Cio się dziwić? – odezwał się z infantylną artykulacją, – Redaktor d’Artigny też człowiek! I ma prawo! Ciekawe tylko, z którą tym razem zagruchał?… – i spojrzał pytająco na Andżelikę, jakby szukając w jej twarzy podpowiedzi.
– A skąd miałabym wiedzieć?… – Zareagowała natychmiast. – Nie wiem. Nie znam jej, chociaż… – i wnikliwiej przyjrzała się długim ciemnym włosom i zmysłowym, południowym kształtom. – Hmm… coś mi się zdaje… „Ta znana prezenterka FPTB – Caterina?! O, kurczę! Chyba tak! Ale numer… – Przemknęło jej przez myśl. – Ostatnimi miesiącami przecież sama kilka razy widywałam jej zdjęcie na pierwszej stronie Le Monde!, i nawet w kolorowej prasie plotkowano, że to z powodu jej quasiromansu z naczelnym… Ale co tam będę jakiemuś gostkowi podpowiadała? Jeszcze mnie w coś niepotrzebnie wplącze?…” – Nie, jednak nie wiem…- odpowiedziała głośno. – Naprawdę nie wiem co to za kobieta…
– Nic nic, już my ją w redakcji rozszyfrujemy… O! Chyba już kończą. Pobiegnę w stronę pomostu – stamtąd jeszcze lepszy widoczek…
I paparazzo nie czekając na ewentualny kolejny komentarz dziewczyny pospiesznie ruszył ze swym wypasionym aparatem, i nawet podczas biegu wciąż wykonywał ujęcia.
Andżelika westchnęła z ulgą i ponownie zaczęła sycić oczy niespodziewanym spektaklem. Z zazdrością teraz patrzyła na przecinkę, na której mężczyzna zaparkował swój motor i oto ponownie go dosiadał, choć już jego ruchy nie były tak energiczne, jak wcześniej. Odjechawszy tylko kilka metrów przed siebie – zawrócił w stronę ukochanej kobiety, która w tym czasie wolno człapała wzdłuż polanki poprawiając przyczeskę swych długich, ciemnobordowych włosów.
Złapał ją w ramiona, zakręcił w objęciach i usadowił na tylnym siedzeniu. Kobieta mocno przytuliła się do niego, obejmując silny męski tors obiema rękami. Po chwili zrelaksowani i szczęśliwi kochankowie ruszyli w powrotną podróż.
…A po tańcu miłości ostał się jedynie tuman kurzu i ślad kół na gorącym piasku…
– Ale numer! – Jeszcze raz, tym razem całkiem głośno, westchnęła Andżelika. – Ta Caterina z FPTB to takie ziółko? Nigdy bym nie pomyślała…
*
Tydzień później na rozkładówce tabloidowego „Canard enchaîné” ukazała się cała sesja nadsekwańskich kochanków, której Andżelika była świadkiem. Podpis pod reportażem informował:
„Jean-Pierre d’Artigny z kolejną dupeczką. Droga pani Adilo Sedraïo, droga Indilo, gdyby pani wiedziała, którą była w kolejce, pewno byś wybrała innego flisaka i inną rzekę.”
„Uff!… Jak dobrze, że z nikim nie podzieliłam się tą moją durną rewelacją. – Pomyślała patrząc na rozkładówkę Andżelika. – Ale byłoby teraz mi wstyd!… Swoją drogą, ta Indila – to bardzo namiętna kobietka” – i przygryzając dolną wargę uśmiechnęła się filuternie do samej siebie…
Och panie autorze….. nie pamietam tych scenek sur la Seine. No jesli byly…. to naprawde moglo byc tam milo…… :)))))
I co ja się z Panią mam? Droga Andżeliko? Łoj… 🙂
A kto mi to niby wszystko opowiedział? 😉
Hi hi! ale ja nie mam pieprzyku na lewej piersi i jestem od tamtej ladniejsza :)))))))))
Droga Czytelniczko, 🙂
Nigdy, ale to przenigdy nie wykorzystuję fotek moich znajomych (nie tylko z realu – wszystkich!) bez uzgodnienia z nimi szczegółów. Ani tu – na mej witrynie, ani gdziekolwiek. Inaczej byłbym nicponiem…
Zamieszczane zdjęcia dla potrzeb opowiadań zawsze w zasadzie pobieram z ogólnie dostępnych witryn w Internecie „obrabiając je” czasem pod Photoshopem. Tak stało się i teraz.
A czy „jesteś ładniejsza od tamtej” droga Andżeliko? 😉
Mam w tej kwestii jednoznaczne zdanie, ale pozwól, że zachowam dla siebie 🙂
Pozdrowienia i Buziaki!
Janusz