Z „Mozartem” – przy butelce wina

Niedziela. Kafejka na Starym Mieście. Siedzimy przy stoliku i popijamy winko razem z mym starym kumplem Witkiem – wiolonczelistą, który tylko co kilka chwil wcześniej muzykował na pobliskim skwerku. Z Witkiem znamy się jeszcze z dzieciństwa. Kiedyś mieszkaliśmy po sąsiedzku. Mawiali na niego „Mozart” – był bowiem bardzo dobrze zapowiadającym się instrumentalistą i kompozytorem. Zdobywał laury na konkursach, wyjeżdżał na stypendia…

Gdy skończył studia i gdy przyszła pora ustatkować się i podjąć stałą pracę los się od Witka odwrócił. Zazdrośni ludzie postarali się, by obiecane mu stanowisko koncertmistrza objął dużo mniej zdolny od niego kolega, za to zięć dyrektora orkiestry. Witek bardzo to przeżył udając się na emigrację wewnętrzną. Przeniósł swój „warsztat” na warszawskie ulice i skwerki. I tak od lat na nich „koncertuje”: dziś tu, jutro tam. Nie raz i nie dwa rzucałem mu dwuzłotówkę do futerału a on, w nagrodę, odgrywał dla mnie moje ukochane „Largo” z sonaty wiolonczelowej Chopina…

przy butelce

I oto siedzimy sobie przy stoliku, wspominamy stare, dobre czasy. W pewnym momencie rozmowa schodzi na tematy „prawdziwego” Mozarta.

– Wiesz, Januszu, Forman swym „Amadeuszem” zrobił naprawdę kawał dobrej roboty… Pamiętasz? Salieri wściekał się,  że Pan Bóg wynagrodził talentem nie jego, a Mozarta, a z kolei ten ostatni w liście uskarżał się do ojca: „dla cesarza istnieje tylko Salieri…”. Jeden zazdrości drugiemu… Janusz! Ta ludzka, cholerna zazdrość! Forman ją obmalował genialnie! W iluż ludziach ona stale siedzi, w iluż wciąż czatuje, jak dzikie zwierzę i tylko czeka okazji, by kąsać!

–  Hmm…– Filozoficznie wtrąciłem trzy grosze – obaj wykonywali dziejową misję. Jeden służył cesarzowi, drugi muzyce. Każdy w swym zakresie, i świetnie!

– Ok! Ale powiedz, gdzie dzisiaj jest Salieri? Gdzie Mozart?

Patrząc w okno mój przyjaciel zamilkł na chwilę. Zamyślił się…

– W rzeczy samej, gdzie jest Mozart? – Pogłębił refleksję.

– Nie rozumiem, a ty teraz, o czym?

– Pewno nie wiesz, kolego… Sprawa miała drugie dno. W roku 2006 Francuzi wykonali badania DNA ludzkich czaszek (pozyskanych z salzburskiej, zbiorowej mogiły, w której pochowany był także Mozart). Porównali je z DNA rodziców geniusza i po raz kolejny okazało się, że żadna z nich nie należy do Mozarta. Ani czaszka, ani cokolwiek. Na szczęście, westchnął przyjaciel, uchowała się chociaż muzyka…

– Zgoda! Dla ciebie, dla nas melomanów, muzyka jest najważniejsza!

Czas mijał. Gawędziliśmy jeszcze o tym, o tamtym. Ale w miarę, jak ubywało wina z butelki, i nasza rozmowa robiła się coraz bardziej „pusta” i miałka. Mój przyjaciel, nieco już chyba wstawiony, zaczął narzekać na swój los: ukochana kobieta odeszła, dzieci nie ma, pustka i jałowe czekanie, tylko, na co?…

Zamilkliśmy patrząc w różnych kierunkach. Za oknem ciemniało. „Pora kończyć” – pomyślałem…

Mój przyjaciel pomyślał pewno podobnie, bo skrupulatnie dopił ostatni kieliszek wina, wolno podniósł się i po wygramoleniu zza stołu ze swadą skonkludował:

– Wiesz co? – schylił się nade mną, bym lepiej dosłyszał – i ja wkrótce też chyba zostanę Mozartem.

Spojrzałem na niego, gdy tak trwał w przegięciu, z koleżeńską wyrozumiałością. Uśmiechnąłem się.

– No tak, przyjacielu. I dzisiaj Salierich wciąż ci u nas dostatek, ale tutaj – nie Wiedeń. A i epoka cesarzy minęła bezpowrotnie – wesoło zripostowałem. – Ale w sumie masz rację! Każdy w swym plecaku nosi buławę marszałkowską, chciałem powiedzieć: mozartowską (brnąłęm w bezsensowne porównania).

Westchnął na myśl o czymś tam i machnąwszy machinalnie reką na moje dywagacje narzucił na siebie starą, skórzaną kurtkę. Podszedł do drzwi, zatrzymał przed ich progiem i spuścił wzrok na swe poobijane buty.

– Mozart, jak ci wiadomo, umarł w ubóstwie i w osamotnieniu. I ja tak sobie myślę: doświadczam już to, co on: samotności, bidy… Pozostało tylko wyzionąć ducha…

– O nie, przyjacielu! Jeśli zrównałeś się ze swym idolem, nie zapominaj o arcydziełach. I ty jesteś kompozytorem. Ich napisanie, wciąż jeszcze przed tobą!

– Bywaj, Januszu, do lepszych czasów! Dzięki za wino i za miły wieczór!

Po czym uśmiechnął się do mnie (do własnych myśli?) i z wolna oddalił.

Do listy Cyberprzestrzennych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *