– 1 –
Janusz Babicki zerknął na wskaźnik. Strzałka własciwie pokrywala sie z zerem. „Jasne! Powinieneś był się spodziewać, – zaklął w myślach. – W końcu tak to bywa z matołkami: z lenistwa nie doładowują samochodu na najbliższej SEZ a potem, gdy znajdą się w pustym polu, gdzie stacja elektro-zasilań zdarza się jedna na hektar wiorst, jakiś czort podkusza: jedź dalej! Nie przejmuj się. Wkrótce będzie następna, a nawet, jak nie? – zajedziesz do ludzi, pomogą!… ”
Póki co, jakoś jeszcze się tarabani. Jedzie i ostatkiem energii wtacza pod kolejną SEZ, by już po chwili walić głową w wolanta widząc na rogatce niesympatyczny napis: „Stacja zamknięta. Najbliższa – w Warszawie przy ulicy Górczewskiej”. „Krótko mówiąc – Babicki, znów okazałeś się matołkiem!”
Znów zaklął pod nosem, zapalił papierosa. Szosa na bocznej dolotówce do Warszawy o tej porze była zupełnie pusta, a na dodatek pogrążona mrokiem nocy. Perspektywa tłoczenia się w ciasnym samochodzie na jakimś zadupiu, czekanie na pomoc drogową, potem konieczność użerania się z konwojentami, agentami ubezpieczeń i innymi krwiopijcami – nie uśmiechała mu się. Spojrzał na nawigator: za jeden niby kilometr jest jakaś osada. „Jakaś… Zielonki-Wieś. …Ostatnia moja teraz nadzieja!” – I depnął na pedał przyspieszacza – „Może dojadę!”
Babicki – z wykształcenia i z zawodu inżynier bio-cybernetyk – wracał z zagranicy do rodzinnego miasta spodziewając się podjąć pracę w jednym ze stołecznych Instytutów. Kilka lat równoległej działalności poza zawodem – w charakterze publicysty i medialnego celebryty – doszczętnie jednak go wypaliły. Potrzebuje teraz wyciszenia i nowego pomysłu na życie. Za radą przyjaciół doszedł do wniosku, że nic tak dobrze nie zrobi, jak powrót do kraju i czasowe skupienie się tylko na swej podstawowej misji – zawodzie inżyniera.
Spodziewał się dojechać do stolicy pod wieczór. Chciał na spokojnie udać się na kolację, wcześniej – nająć jakiś cichy, wygodny hotelik i po zdrowo przespanej nocy pójść na umówione spotkanie z dyrektorem Instytutu. Tymczasem plany zaczęły się komplikować. Jego elektryczne Suzuki, właśnie co dogorywa i niewiele może tu zaradzić. Na sercu robi mu się coraz ciężej. „Ech, dość mam tej wiecznej włóczęgi! Już myslałem, ze się kończy, a tu znów wszystko w poprzek. I nie wiem, dlaczego…”
Po niespełna minucie dojechał wreszcie do niejakich Zielonek. Osada – jak osada: kilka poprzecznych uliczek, jakiś nieczynny sklepik i wiatr hulający po polach, i cisza, jak na cmentarzu. Nieprzypadkowo skręcił w ulicę o swojskiej nazwie Osiedlowa, bo, na zdrowy rozsądek, gdzie szukać pomocy i uczynnej duszy, jak nie na osiedlach? Musi tam takie być, skoro taka ulica… Ale ulica w niczym nie rózniła się od innch: wokół ciemno, głucho i „straszno”. I tylko w jednym zabudowaniu – narożnie ułożonej willi przy „Cichej” (swoją drogą – ładna nazwa uliczki: zupełnie jak hotelik, o którym wcześniej pomarzył!) zachęcająco świeciły okna. Wziąwszy ostatecznie kurs na światełka „ostatniej nadziei” – już po chwili zatrzymał samochód przy przydomowym podjeździe, przed bramą.
Zgasił silnik i wolno wygramolił się z kabiny. Przed nim: brama, furtka, podświetlona tabliczka domofonu i przycisk. Przycisnął guzik. Cisza. Przycisnął po raz drugi – znów cisza. I gy już był bliski rezygnacji i zamierzał się wycofać, nagle drzwi od wiatrołapu bezgłośnie otwarły podwoje i w oświetlonym progu stanęła młoda kobieta, sadząc po beznamiętnym spojrzeniu – pani gospodyni. Ubrana w typowy lekki szlafroczek nie sprawiała jednak wrażenia osoby wyniosłej. Ani zresztą i zaskoczonej, a tym bardziej nastawionej do nieznanego gościa z uprzedzeniem. Babicki – znawca walorów i atrybutów płci pięknej – szybko zmiarkował i ocenił: „inteligentna, samotna łania!”. I w śalad za tym, jak to u niego fizjologicznie bywa, natychmiast poczuł rozchodzące sie bo barkach i plecach dreszcyki. Potoczyście i z charakterystycznym dla siebie tupetem zawolał zza furtki:
– Dobry wieczór szanownej pani! Wiem, że jest bardzo późno, ale potrzebuję drobnej pomocy: szukam gniazdka elektrycznego, aby choć trochę podładować baterie w moim aucie. Stacja samochodowa, na którą liczyłem, okazała się być zamkniętą i grozi mi teraz spędzanie nocy na dworze. Nie pomogłaby pani?…
– Podładować… – Dziewczyna powtórzyła, nie wykazując specjalnego zdziwienia.
– Tak, no widzi pani, za późno zorientowałem się, że indykator zbliżył się do zera, i teraz obawiam się, że nie ujadę już ani kilometra dalej…
– Dobrze. Proszę wejść, – gospodyni zrobiła zachęcający gest i otworzyła furtkę.
– Tak? Dziękuję! – twarz Babickiego zajaśniała. – Muszę tylko wziąć przedłużacz z samochodu.
– Proszę! – zapraszam! – ponowiła gospodyni.
– 2 –
Babicki wpiął wtyczkę przedłużacza do gniazda w Suzuki i pociągnął przewód w stronę drzwi od domu, w których cały czas stała i czekała na zdrożonego kierowcę gospodyni. Szlafroczek kobiety subtelnie uwypuklał uroki niewieścich powierzchowności i on – Babicki, nie byłby Babickim, gdyby przy tej okazji choć przez chwilę nie zatrzymał wzroku na jej zgrabnych nogach i pośladkach. Gdy weszli do korytarza, gospodyni odwróciła się i wskazała mu gniazdko elektryczne:
– Proszę! Może się pan tutaj do niego podłączyć.
– Wystarczy dziesięć minut, szanowna pani, i wtedy spokojnie już dojadę do następnej stacji. – zapewnił i nieśpiesznie wpiął wtyczkę do kontaktu.
– Proszę się nie krępować. Proszę naładować tyle, ile panu trzeba. Może, tymczasem, ma pan ochotę na herbatę?
– No, jeśli byłaby pani tak miła, to z chęca, choć… nie chciałbym w zasdzie sprawiać fatygi.
– To żadna fatyga, – i uśmiechnęła się nieco sztucznie, – proszę! zapraszam do kuchni!
Jej blond włosy krótko przyciete tuż za uszami – kończąc sie odsłaniały, długą smukłą szyję. Babicki z zaciekawieniem skonstatował, iż w ruchach i gestach tej kobiety dominowała jakaś dziwna, mało mu dotąd znana gładkość, która jednak, musi tu oddać sprawiedliwość, niczego nie ujmowała kobiecym walorom i niewieściemu urokowi gospodyni. Wręcz przeciwnie!… Przeszli do kuchni.
– Proszę usiąść. Życzy pan sobie herbaty, czy może kawy?
– No, jeśli już daje mi pani wybór i jest na tyle gościnna – to poproszę kawy. Po kilku godzinach drogi powinna mnie trochę ożywić.
Pan inżynier oswoiwszy się z sytuacją teraz zaczął z zaciekawieniem rozglądać się po pomieszczeniu. Zaskoczyło go, że wszystko wokół lśni nienaganną czystością, ale jakąś taką dziwną czystością, jakby z „familiarną” pustką: ani przygłupawych domowników, ani zeszłorocznego kalendarza, ani ponurego zestawu magnesów na lodówce. W każdym razie, sądząc po wystroju wnętrza, uznał, że trudno byłoby właścicielce zarzucić bałaganiarstwo.
Dziewczyna zaczęła krzątać się przy kuchennym blacie. Jej działania były energiczne, choć wolne, nie do końca poukładane – ale bez zbędnych ruchów; krótko mówiąc: wszystko pod jej rękoma przebiegało gładko i z rozmysłem.
Po kilku chwilach napój, z którego zdążył się porozchodzić boski zapach świeżo naparzonej kawy, był gotowy do poczęstunku. Dziewczyna z wdziękiem postawiła na stole tacę, a na niej: napełniony dzbanek, filiżanki na spodeczkach i słodycze. Gdy nalała czarnego płynu do kokilek – i ona siadła wreszcie przy stole, naprzeciwko gościa. Z jej twarzy wciąż emanował nienaganny spokój i opanowanie.
Babicki – znawca kobiet – tak skrupulatną i pedantycną gospodynią był oczarowany. W ciągu wielu lat tułaczych wędrówek napotykał na swej drodze różne niewieście egzemplifika: a to trzpiotki-idiotki, a to magiery-hetery, bywały: śmieszki-niewierzki, mądrale-brzydale… ale ta, ta nie pasowała mu do żadnego typu. Chłodna – choć bardzo uczynna, z rezerwą – choć komunikatywna, no ale poza wszystkim: urodziwa, i co więcej – bezinteresowa i uczynna. „Nie ma co, rzadki dziś typ!” – pomyślał. Upił z filiżanki łyk napoju, przytaknął z apropbatą głową i odezwał się:
– Uwielbiam kawę. A tę – zaparzyła pani, doprawdy, przewybornie!
– Proszę mi aż tak nie schlebiać: cała zasługa w kafejniku. – Jej głos był piękny, melodyjny, a słowa składne, naturalne, życzliwe, choć dość powściągliwe i stonowane.
Widząc, jak bezpretensjonalnie broni się przed komplementami – Babicki uśmiechnął się pod wąsem. „Chyba nie przywykła do pochwał. Takie lubię!”
– Och! Ależ ze mnie gapa! – nagle krzyknął, – I jaki jestem niegrzeczny! – ukorzył się. – Nawet się pani jeszcze nie przedstawiłem! – Wstał szybko od stołu, i kładąc rękę na sercu skinął głową: – nazywam się Babicki. Janusz Babicki.
– Bardzo mi miło. Wilma Wilczyńska. – Również na chwilę wstała i podała mu dłoń.
– Jakie piękne imię!
– Dziękuję. Sama je sobie wybrałam.
Babicki uniósł w zdziwieniu brwi. Ale nie dlatego, że niespodzewania wyjawiła mu, w końcu jakby nie było, prywatny sekret (podobnych „disclosures” w kontaktach z kobietami doświadczał nader często), a z powodu stylu, w jakim to uczyniła: bez cienia zakłopotania i oznak refleksji.
I dalej jej słowa płynęły równie gładko, bez akcentów i przeskoków:
– Imię, które mi nadano po urodzeniu nie całkiem mnie zadowalało. I musiałam to poprawić. Na moje odczucie, szczęśliwie.
– Hmm… Ciekawe. A pani rodzice nie obrazili się?
– Och! Nigdy ich nie znałam.
– Oj, proszę mi wybaczyć moje faux pas…
– Nic nie szkodzi…
I rzeczywiście, w intonacji Wilmy nie było nawet cienia goryczy. Po chwili dorzuciła:
– Nie przywiązuję do tej niewiedzy żadnego znaczenia…
W swym stonowanym, rozluźnionym sposobie komunikacji, w manierze, w której nie dało się zauważyć ani odrobiny cienia ironi, ani odrobiny dystansu i chłodu, w swym gładkim sposobie poruszania się, mówienia, argumentowania – byla intrygujaca, że nie powiedzieć tajemnicza. Zapewne jej i cała osobowość była przyczyną, z powodu której Janusz Babicki poczuł, a takich omen doświadczał nieczęsto, jak koniuszki uszu zaczynają go parzyć. „Ocho! To znak, że prędko z tego domu nie wyjdę” – filuternie skonkludował.
Szybko upił łyk z filiżanki. „Teraz pora przystąpić do etapu drugiego: czarowania. (pierwszym było powitanie)”. Ale, zabij! – on – Babicki nie mógł nagle zdecydować, który wybrać wariant: czy zainteresować się panią gospodynią – jako kobietą, czy kobietą – jako gospodynią, a wtedy nie pozostałoby mu już nic innego, jak tylko elegancko podziękować za pomoc, gościnę i odjechać…
Przy stole, na chwilę, zapanowała niezręczna pauza. U Babickiego to rzadka sytuacja. Dziewczyna przerwała ją pierwsza:
– Czym się pan zajmuje na co dzień, panie Januszu?
„Ocho! wizyta chyba się przedłyuzy! Idziemy w pierwszy wariant.”
Babicki odstawił filiżankę na talerzyk:
– No, różnie to u mnie bywało. W zasadzie cały czas jestem inżynierem-informatykiem. Opracowuję nowe jądra systemów i inne nudne aplikacje informatyczne. Robotyka także jest mi nieobcą, choć tę – traktuję raczej hobbystycznie. Ale od kilku lat oprócz działalności stricte zwodowej uprawiam z powodzeniem felietonistykę radiową, trochę piszę dla publikatorów i prasy, współpracuję z kilkoma sieciami TV, stacjami radiowymi, z wydawnictwami – słowem – udzielam się w szeroko rozumianej Kulturze, a jeszcze ścislej: w popularyzowaniu Kultury tej spod wielkiego „K”. Ale, jak powiedziałem na wstępie, działalność inżynierska wciąż jest mi chlebem i wodą. I dlatego, oto jadę do, być może, mojej kolejnej pracy, gdzie spodziewam się ciekawych, nowych wyzwań i, nie będę ukrywał – adekwatnych zarobków… A pani, pani Wilmo, kim jest z zawodu, jeśli można spytać?
– Zajmuję się biomechaniką.
– Och! Naprawdę? Więc jesteśmy ko-interesariuszami po fachu.
– Skomplikowane słowo, ale można i tak powiedzieć. Ja, dla potrzeb obiektów biologicznych, zajmuję się problemami „ożywiania” pana, jak to pan ujął, „nudnych cyber-systemów” i aplikacji komputerowych. Ale, od dłuższego czasu, przebywam na urlopie.
– Ciekawe… – mruknął.
Nagle kątem oka dostrzegł obok siebie jakiś ruch. Mimowolnie wzdrygnął się i odwrócił. Na podłodze stał niewielki, domowy robot i uporczywie spoglądał na Babickiego.
– Och! Wi-AS200, jeśli się nie mylę?
Robot przeniósł wzrok na Wilmę, jakby prosząc, by za niego odpowiedziała.
– Nie, to Wi-AS100, starszy model.
– A, rzeczywiście. Dwusetka funkcjonuje na rynku od ledwie kilku tygodni, a tu, – wskazał na wyświecone manipulatory górnych kończyn – ślady już wielomiesięcznej eksploatacji.
Wi-As100 był wielkości średniego cyber-serwanta. Reagując na wywód Babickiego obrzucił go kłująco-przenikliwym spojrzeniem. No, przynajmniej tak się temu ostatniemu wydało.
– No, co się tak gapisz, kolego? – czupurnym tonem zwrócił się więc do robota, choć już w trakcie wypowiadania kwestii poczuł, że chyba nie jest stosowna. Automat spojrzał ponownie na Wilmę.
– Ona, panie Januszu, nie rozmawia, jej bio-moduły głosowe samoistnie zwarły się na zaciskach systemu i przestały funkcjonować.
– Ona? – zdziwił się Babicki. Zazwyczaj automaty z tego typoszeregu nie nosiły żeńskiej nomenklatury, bo zwykle wyposażano je w męskie akcesoria wraz z typowymi dla męskich gospodarzy domu programami użytkowymi.
– Tak, – przez chwilę wydawało się, że Wilma lekko się zawahała. – Trochę pracowałam nad zindywidualizowaniem Wi-AS-ów, wyposażeniem ich w sprawniejsze moduły użyteczne i osobowe, i wzbogacania ich o atrybuty kobiecej intuicji.
Babicki spojrzał na robota.
– Ale… w jakim celu, pani Wilmo?
Pytanie chyba trochę zaskoczyło rozmowczynię, bo zamyśliła się nieco, ale już po chwili odpowiedziała swym zwyczajowym, bezbarwnym głosem:
– Nie wiem. Może z powodu nudy?
Wi-As zrobiła dwa kroki w kierunku Babickiego. Jej na pozór martwe oczy nagle jakby rozbłysły, od czego po ciele pana inżyniera przebiegły iskierki zachwytu. Przełknął ślinę i spytał:
– No, a co dalej z jej bio-modułami głosu?
– Wygląda na to, że będą musiały być całkowicie wymienione, ale jakoś, póki co, nie miałam czasu się tym zająć, a poza tym Wi-As musiałaby odczuwać dojmujący ból podczas renowacji, a ona bólu ona nie znosi w ogóle…
Babicki ponownie się zdumiał:
– Robot, i odczuwa ból? – To dla mnie nowość.
– Tak. Wcześniej, ja też nie zdawałam sobie z tego sprawy, – głos Wilmy ciut jakby drgnął, ale pozostał tak samo gładki i delikatny, a twarz jej nadal emanowała spokojem.
Babicki pokręcił z niedowierzaniem głową. „Czego te damy nie wymyślą, żeby tylko zaepatować rycerzy!”.
Cyber przeniósł wzrok na Wilmę. Nieruchome oblicze Wi-As wyglądało zupełnie neutralnie, a mimo to wydawało się, że pod jej maską wrze kocioł emocji, co jednak on – Babicki – wie o tym doskonale, w żaden sposób nie mogło być możliwe.
Robot odczuwający ból… uczucia… Wyobraźnia publicyty-Babickiego malowała przygnębiający obraz: „oto roboty placzą, jak dzieci, podczas wykonywania różnych, zwykle bolesnych czynności… Oto, farmaceuci reklamują środki przeciwbólowe dla robotów i dla innych quasi-organizmów! Ciekawy materiał na mały felietonik. Nie ma co!”
W pewnym momencie otrząsnął się z myśli, spojrzał w oczy gospodyni. Te – nie wyrażały jakichkolwiek emocji, wydawały się niezmienniczo spokojne i zrelaksowane. „Hmm… Na szaloną – ta kobieta nie wyglądała na pewno, ale na żartownisię – tym bardziej. Intrygujaca sztuka. ”
– Czy na pewno? – w końcu machinalnie spytał, wciąż powątpiewajac.
Wilma i Wi-As skinęły jednocześnie głowami.
– Powiem pani szczerze, pani Wilmo. Nigdy z czymś takim wcześniej się nie spotkałem. A to oznacza, że mam przyjemnoścc rozmawiać z koryfeuszem pani branży. Tylko pogratulować…
– Nie, proszę mi nie schlebiać. – Przpuszczalnie nie do końca odczytała intencje wypowiedzi Babickiego, – To wszystko stało się przez przypadek… Może jeszcze kawy?
– Byłoby miło, bo faktycznie, coś jakoś tak w gardle trochę zaschło. – Z zadowoleniem przytaknął.
Wilma napełniła filiżankę i podała swemu gościowi. On biorąc kawę, przypadkowo dotknął palców dziewczyny. I wtedy stało się coś niezwykłego. To subtelne muśnięcie wywołało w całym jego ciele falę gorąca czyniącą ospałość w mięśniach i rozrzewnienie w głowie. „Choliwcia, chyba mam na nią ochotę!” – zreflektował się i uzmysławiajac sobie tę nagle zdiagnozowaną w sobie chuć – postanowił badawczo spojrzeć w jej oczy. „Jeśli odwzajemnia – dostrzegę!”. I spojrzał bardzo uważnie: w dwóch tęczówkach mieniła się kula światła, leniwe opalizująca bursztynowymi blaskami… I nic więcej. Zero emocji, kokieterii, zachęty.
– Ależ pani jest niezwykłą kobietą, – szepnął z cicha, próbując z kolei po tonie odpowiedzi wydedekować cokolwiek więcej.
– Tak? – odpowiedziała krótko. I chyba nie była zaskoczona komplementem.
Gdy kawa lekko już ostygła jednym haustem opróżnił filiżankę. Nadeszła pora na ostatni test…
– Nie chciałbym dłużej nadużywać pani gościnności, pani Wilmo. Myślę, że mój samochód już wystarczająco się podładował. Cóż…Time to go!
Znawca niewieścich serc – Janusz Babicki – wyartykułował swoją kwestię, oczywiscie, z lekko pytającym tonem. Jako stary lis na słowach rzecz jasna nie poprzestał. Równolegle była próba wstania od stołu. Taka nieporadana. Ale, wiadomo! nie o to chodzi, żeby wstać. Trzeba było tylko sugestywnie zamarkować. Te proste tricki w jego wykonaniu zawsze działay. Nie inaczej i teraz: Wilma spojrzała na robota, przez kilka chwilę jakby telpatycznie wymieniała z nim myśli, po czym odwróciła wzrok w stronę Babickiego i stonowanym głosem powiedziała:
– Panie Januszu, jeśli o nas chodzi – nie musi się pan spieszyć. U nas tak rzadko kto bywa…
„A więc jednak! Mam cię!” Poczuł dudnienie serca. Pierwszy blef bez pudła. Teraz musi rozgrywać dalszą partię, jak rasowy pokerzysta.
– Skoro jeszcze mnie pani nie wygania…
„Chyba już pora na podkręcenie licytacji”.
– Pani Wilmo, gdy tak siedzę tutaj, rozmawiam z panią, patrzę na wzorowo utrzymany porządek, piękny ogród przed domem – to wie pani co? Mimowolnie zadaje sobie pytamie, dlaczego tak przemiła, tak elegancka i zaradna kobieta jest w życiu sama? Nie markotno czasem pani?
Wilma wzruszyła ramionami.
– Dużo pracuję. Ostatnio, zresztą tylko w domu. Nigdzie nie jeżdżę na wakacje. Nie robię wypadów do maista, nie chodzę do kina. Nie miewam okazji na kontakty towarzyskie.
Babicki patrzył na nią ze współczuciem. Gdyby ona, z kolei, wczytała się w jego oczy dostrzegłaby bez trudu nie tylko ogniki zwykłego męskiego pożądania, ale i może rycerskiej obietnicy? Tak! Żal mu zrobiło się dziewczyny. Należała do typu kobiet, dla których niejeden mężczyzna dobrowolnie poszedłby w niewolę, ale cóż z tego, skoro jak „panna głupia” z biblijnej przypowieści nie wystawia lampy przed domem, i żaden do niej nie trafi? Wziął z miski czekoladkę i zaczął delikatnie rozwijać z papierka. Wilma przekrzywiła głowę. Wi-As podeszła do niej i pomachała ramionami. Znów coś między sobą „telepatycznie” uzgadniały, ale po krótkiej chwili „rozmowa pań” dobiegła końca. Wilma zwyczajnie wstała i oznajmiła krótko:
– Chodźmy!
– Dokąd? – z gotowością powstał i Babicki. Czyżby jego poker dobiegał końca?
Wilma z gracją odwróciła się i wyszła z kuchni. Wi-As spojrzała na Babickiego i machnęła ręką, jakby chciała zapytać: „no co tu jeszcze robisz? Goń za nią!”
– Błogosławisz? – Uśmiechnął się do robotessy Babicki.
Wi-As filuternie pogroziła palcem. Babicki pokręcił z umizgami głową i nie bez przyjemności podążył za Wilmą, która… jak słusznie przewidział – skierowała się w stronę sypialni.
– 3 –
Zatrzymali się u wezgłowia podwójnego łoża, zaścielonego elegncką jasno-fioletową kapą. Sypialnia, podobnie jak kuchnia, była utrzymana w absolutnie nienagannym porządku: wszystkie szafy i szafki pozamykane, krzesełka przysuniete starannie do ławy, duże naścienne lustro bez jednego pyłka i smugi, i nawet na stoliku nocnym nie zalegały jakiekolwiek książki czy żurnale. Wystrój pomieszczenia – raczej ascetyczny: ani obrazów, ani pamiątkowych zdjęć na ścianie, ani tym bardziej żadnej porozrzucanej, porzuconej odzieży. Nawet na parapecie przyokiennym nie stała ani jedna doniczka. Sufit biały, ściany jasnokawowe – zupełnie jak kolor jej włosów.
Stali naprzeciw siebie. On – z podziwem i napiętym oczekiwaniem, ona – jakby wciąż schowana za maską, spoza której jedno co prześwitało – to nieskazzitelny spokój. „Nigdy chyba nie znałem bardziej opanowanej kobiety, – pomyślał Babicki,- Zaprasza meżczyznę do swej sypialni i ani drgnie, ani krztyny uwodzicielskiego gestu!” – ale w tym samym momencie, gdy tak rozmyśał – twarz jej nieznacznie zajaśniała. Zamkneła oczy, rozwarła nieznaczni usta… „No, już lepiej! Moja dziewczynko. Jeszcze, gdyby tylko dodać ciut-ciut emocji do tak pięknego oblicza…”
Babicki wykonał testujący krok do przodu, nie cofnęła się. Objął więc dziewczynę i zamknął w przepastnych ramionach. Poddawała się bez jakiegokolwiek oporu. Stali złączeni, przyciśnięcie do siebie, zagubieni w ciszy, w wyczekiwaniu, zupełnie, jaky oboje odgrywali scenkę z jakiegoś łzawego melodramatu. Czuł jej cudowny wzgórek biustu, gorący oddech, a ona kostropatą szczecinę na jego policzkach. Stali i czekali. Ona – na niego. On – na nią…
Znów spojrzał w jej oblicze. Jej oczy były cały czas zamknięte, jej ponętne wargi – wciąż lekko rozwarte. Nawet nie wie z czyjej inicjatywy i kiedy to się stalo, ważne, że stalo się – ich usta mimowolnie połaczyly się. Zaraz potem Wilma zaczęła delikatnie przebijać się językiem pod jego wargi. „A więc jednak! to nie tylko łania, to obyta w sztuce tygryska”. Po ciele Babickiego rozszedł się cudowny dreszczyk. Gdy zaczął całować ją po szyi – ciało Wilmy całe wygięło się w łuk. Zastygnięta w tej pozycji sprawiała wrażenie jakby z ciekawością sluchala stukotu serca mężczyzny.
Rozwiązał pasek od jej szlafroku i pospieszył uwolnić dziewczynę od dzianiny. Nie sprzeciwiła się. Pod bezszelestnie osuniętą na podłogę szatą pokazał się różowy, przezroczysty peniuar, praktycznie ani trochę nie skrywający kształtnych piersi – i poniżej – ani czerwonych majteczek, bardzo szczelnie przylegających do nęcącego trykieciku. Babicki poczuł, jak coraz bardziej ciaśnieją na nim spodnie. Pocałował Wilmę w jamki między obojczykami i podtrzymując dłonią jej prawą pierś drugą ręką zaczął pośpiesznie rozpinać swoją koszulę.
Wilma obłąkanym wzrokiem wodziła po jego twarzy coraz bardziej falując w podnieceniu biustem. W pewnym momencie opuściła ręce do pasa i szybko uwolniła Babickiego od spodni i bielizny. W końcu i on wyzbyty z ubrania przycisnął się do Wilmy i mimowolnie dolną częścią ciała wszczął wykonywać natarczywe ruchy. Zdjął z dziewczyny peniuar i delikatnie wpił się wargami w jej prawy sutek, gdy w tym samym czasie lewą ręką obejmował spód piersi na przemian delikatnie głaszcząc i ściskając ją palcami. Gdy przeszedl do pieszczot lewej piersi – przeniósł obie dłonie na miękkie pośladki Wilmy, pougniatał je chwilę, a po kolejnej chwili śmiało wprowadził swe zwinne palce pod jej majteczki.
Jęknęła, opuściła rękę, chwyciła za jego nabrzmiałego rycerza i zacisnąwszy go w swej małej pięści, skierował go ku łonu. Babicki zrozumiał, że dłużej tak nie wytrzyma. Gwałtownie ściągnął z niej majtki i, nie zapominając obcałowywać zaokrąglonego podbrzusza i bioder, rzucił ją na łóżko. Pospiesznie zaczął plądrować twardym na kość przyrodzeniem po wzgórku i między rozwartymi udami, by po chwili, przy wydatnej pomocy jej rąk, scalić się z nią w jedność.
Oczy Babickiego spowiła mgła. Ciało Wilmy wiło się pod nim i napierało od spodu, dzięki czemu czupurniej nurzał się w jej cudownej otchłani… I tylko te jej oczy… Ciagle coś w nich było nie tak, ale nie było czasu, aby to przeanalizować… Poczuł gwałtownie nadchodzącą kulminację. Oparł jedną rękę o łózko, a drugą przycisnął do jej piersi; jego ruchy stały się mocniejsze i szybsze, jego twarz wykrzywiła się w spazmatycznym uniesieniu. W ostatniej chwili wyrwał się z podbrzusza Wilmy rozlewając lepką, gęstą wilgoć u wezbrzeża jej piersi.
Przez kilkadziesiąt sekund dochodził do siebie, bez zmiany pozycji. Umysł stopniowo powracał w swe rutynowe koleiny. Fale orgazmu opadły, i po ustroju rozlało się ciepłe, usypiajace znużenie. Spojrzał na Wilmę. Jej jestestwem wciąż władały drgawki, ale coraz rzadziej i wolniej. Rysy twarzy na powrót zmiękczały się, a w oczach połyskiwał blask zaskoczenia. Prawie był pewien, że Wilma nie dotarła na szczyt, ale jako nader doświadczony kochanek dobrze wiedział, że prób wyjaśnienia tego feleru nie podejmuje się od razu.
– Możesz mi podać chusteczki z szufladki? – jak gdyby nigdy nic, zwyczajnym, lekko ochrypłym głosem poprosiła.
Babicki przeniósł się na drugą stronę łóżka i zaserwował jej kilka sztuk. Sam też nie omieszkał skorzystać z ich funkcjonalności… Gdy po chwili ułożył się z powrotem na plecach, ona natychmiast przylgnęła głową do jego torsu, delikatnie obejmując go dłońmi i całując. W tym momencie zobaczył, że w drzwiach stoi Wi-As. Poczuł się trochę nieswojo. Prawdopodobnie była tam i obserwowała ich od samego „początku”. Wilma odruchowo przerwała pieszczoty – również zauważyła robota.
– To nic, nic… – powiedziała cicho.
Tymczasem Wi-As jakby z wyraźną niechęcią ale i bez słowa rozkazu samoistnie wycofała się i zniknęła po drugiej stronie drzwi. Po chwili dziewczyna wyszeptała suchym, bezbarwnym głosem:
– Było… wspaniale!
Babicki zdążył już był przywyknąć do skromnego emocjonalnego wysławiania się Wilmy. Zauważył, że mówiąc tę frazę, umyślnie zrobiła między wyrazami pauzę, jakby staranniej chciała wybrać epitet do oceny ich bliskości, by choćby w ten spsób nadrobic braki w empatii. I gdyby nie jawne umiejętności Wilmy w „ars amandi” – co on – Babicki moze poświadczyć ponad wszelką watpliwosc, ktoś gotowy byłby stwierdzić, że z mężczyzną była po raz pierwszy. Jednak jest oczywiste, że to nieprawda.
– Wybacz mi, że ja… tak szybko… ale, po prostu, zbyt się… rozbudziłem. – Nieskładnie i zupełnie nie w stylu Babickiego próbował sie przed nią tłumaczyć, jakby jaki młokos.
– Nie szkodzi. Przecież jeszcze mnie nie opuszczasz, jak sadzę.
Babicki spontanicznie uśmiechnął się i przytulił dziewczynę mocniej. „Szelma! Naprawdę zna się na mężczyznach, na naszych samczych oczekiwaniach i manierach. Ma rację, nie, nie zamierzam jej opuścić, na pewno zaś nie już teraz”
– Mam chęć na papierosa. – odezwał się neutralnie. – A ty, zapalisz?
– Nie. Nie, ja własciwie w ogole nie palę. Ale jak chcesz, to zapal. – Zachęciła. – Wystarczy wziąć talerzyk z zastawy, zamiast popielniczki.
Wyswobadzając się z uścisku seksownej dziewczyny w celu sięgnięcia po papierosy, skonkludował, czyni to z niechęcią, ale zapalić, no sorry! – chce mu się jeszcze bardziej. Wstał z łóżka, znalazł swoje spodnie i wyciągnął papierosy z zapalniczką. W tym momencie, bezszumnie zjawiła się „z nikąd” Wi-As i podała mu wysięgnik z płomykiem.
– Dziękuję! – kurtuazyjnie skapitulował.
Skrępowany swoją nagością Babicki – rychło próbował pozbyć sie natrętnego widza, ale na szczęście Wi-As tak, jak znikąd się pojawiła, tak i bezzwłocznie natychmiast dyskretnie „zniknęła”.
Babicki wskoczył z powrotem do łóżka i zaciągnął się przyjemnym posmakiem mentolu. Wilma ponownie przytuliła się do niego, sadowiąc się mu na ramieniu. Przytulał ją lewą rękę, prawą kontynuując przyjemność palenia. Rzadko kiedy tak szybko lądował z kobietami w łózku. Nie, nie z racji tego, że nie bywało sposobności, tych w długiej praktyce bywało naprawdę wiele, to raczej sam Babicki zanim zabierał wybrankę do pałaców Amora lubił rozgrywać spektakl, po ktorym niezdobyta kobieta samoistnie oddawała się w jego zniewolenie. I mało tego: dotąd żadna kobieta nie oddała mu się tak nieoczekiwanie i bez ograniczania, od pierwszej chwili bliskości. Ale, żeby wszystko było jasne: Wilmę – mianem dziewczyny lekkiego prowadzenia się, ani nimfomanki nigdy nie pozwoli nazwać. Już on – Babicki – wie, co mówi. No, nie godziło się! Może, owszem! co najwyżej sprawiała wrażenie bycia lekkomyślną, ale gdzie tam jej do nimfomanii!
Zaciągając się papierosem próbował uspokoić myśli i serce. Ale ni z jednym, ni z drugim nie udawało się. To wszystko stało się tak szybko, że wciąż nie może uwierzyć i dojść do siebie. On, Babicki, nigdy chyba do końca już nie zrozumie: „kobieta – a co to takiego?”
– 4 –
Minęły dwa, może trzy kwadranse. Wilma wciąż leżała na jego torsi nieruchomo. Drzemała. Przed chwilą ocknęła się.
– Ale bije ci serce… – powiedziała cicho.
– No, cóż… – Ugasił kolejnego papierosa w porcelanowym spodeczku, – to znaczy, że je mam.
– Tak silnie wali…
– To wszystko przez ciebie, ty każde serducho doprowadziłabyś do palpitacji.
– Nie jestem taka…
– Nie to miałem na myśli. – Babicki przestraszył się, że jego słowa zrozumiała nie tak.
– Ja także nie to miałam na myśli … – Wilma podniosła na niego swe nierealne oczy.
Zdało mu się wtedy, że wpada w ich bezdenną, nieokreślonej barwy przepaść i rozpuszcza się w jej iskrzących z lekka zielonkawych falach. Nie pozwalajac, aby kontynuowala wypowiedź delikatnie pocałował ją w usta. Zamknęła powieki (z nienagannie umalowanymi rzęsami) i na jego przeciągły pocałunek odpowiedziała z nawiązką, subtelnie głaszczac go po owłosionym torsie.
Babicki nie czuł się jeszcze fizycznie gotowym do kontynuowania bliskości, więc postanowił wydłużyć grę wstępną, jak tylko to możliwe. Nie spiesząc się zaczął pokrywać delikatnymi pocałunkami jej śnieżnobiałą szyję, ukośne łopatki, miękkie piersi z różowiącymi się sutkami. Wilma gładziła go w tym samym czasie po plecach, wzniecając na powrót gorąc i swego, i jego ciała. Babicki długo się zatrzymywał pośród jej wzgórków, starając się osypywać pożądliwym muśnięciem każdy centymetr ich pochyłości i stoków. Następnie przeniósł się w rewiry gładkiego brzucha, nie powstrzymując oczywiście niespiesznych, lecz łapczywych pieszczot. Wilma całkowicie poddawała się mocy jego pożądliwego ciała, jego czarodziejskich dłoni i zaborczych ust, i tylko z lekka pojękiwała wywijając się w „ściśle wytyczanym kierunku” przez kochanka.
A kochanek, w tym czasie, całując wdrążoną studzienkę po pępowinie, przenosił się jeszcze niżej – w mało rozpoznany obszar przyjemności, gdzie rzadko zapuszczały się czyjekolwiek usta, a jeśli już, to bezwzględnie tylko wybranego i wytrawnego podróżnika. Przy pocałunkach na granicy raju – Wilma początkowo odruchowo ścisnęła nogi, ale potem, zawierzając kochankowi, rozwarła je jeszcze szerzej, udostępniając jeszcze szerszy wstęp do swej świątyni miłości, pozwalając badaczowi sanktuarium logicznie wpuścić się w tę krótką, słodką, i jakże fascynującą podróż. I Babicki nie odpuścił okazji. Wygodnie oporządził się między zgiętymi w kolanach, rozstawionymi nogami kochanki, i wsparłszy się rękoma o jej biodra zaczął całować wewnętrzne powierzchnie jej naprężonych ud: najpierw lewe – do samego przedsionka Raju, potem prawe. A jeszcze potem, sam już wyczerpany z pożądania i pragnienia, zaczął obcałowywać płatki, które skrywają za sobą najbardziej sekretną tajemnicę istnienia. Rozłożył mokre języczki i smakował nektar z samego centrum najpiękniejszego na całym świecie zarodka.
Wilma głaskała go po włosach. Czasami, nie mogąc zapanować nad sobą, chwytała go za te włosy i bez opamiętania ciągnęła mocno. Tymczasem on – pozostawiwszy w spokoju bajkowy kwiatek życia, prześliznął się językiem ciut wyżej – w poszukiwaniu maleńkiego wzgórka kosmicznej rozkoszy. Szybko go wytropił, na potwierdzenie czego Wilma słodko jęknęła, zaciskając w dłoniach skrawki pościeli. Zaczął z zapałem, ale starannie oblizywać ten rajski półwysepek błogości. Wilma nie mogła się powstrzymać, złapała go za głowę i zaczęła kierować ruchami kochanka, mocno przyciskając ją do swego łona. Z emocji kochankowi zaczęło brakować tchu. I gdy tylko nabierał powietrza do płuc, walcząc z rękoma Wilmy niekiedy z powodzeniem (która mu w tym przeszkadzała, bo nie chciała, by choć na chwilę oderwał się od swojej pracy), to nad emocjami nie był w stanie zapanować w żaden sposób – jego wyrośnięty przez ostatnie minuty kieł – ślepo rzucał się i szturchał w materac, jakby z zamiarem przekłucia prześcieradła. Wilma poruszała się szybciej i szybciej, zmuszając i Babickiego do podrasowania tempa. Sądząc po ilości soku wydalanego z jej wiana, zmysłowy szczyt Himalajów nie był już daleko.
I stało się! Wilma po raz ostatni przycisnęła do siebie głowę Babickiego, i gdy ten po raz kolejny z rozkoszą pogrążał się w słodko-cierpkim nektarze – Wilma wydała z siebie jęk zwyciężczyni i zaczeła wsysać kochanka w samą siebie. „Wchodź we mnie” – nieświadomie szepnęła, „przerżnij mnie! Teraz, i natychmiast!” Babicki nie wahał się dłuzej ani chwili. Rozbuchany, pulsujący twardy „tropiciel” bez trudu wniknął w rozpostarty na jego spotkanie i szczodrze okraszony nektarem portal boskich i niewiarygodnych przyjemności. Wilma jęczeć już głośniej naprawdę nie mogła, dlatego zamknąwszy oczy i na wpół otworzywszy mokre usta – cicho i ciężko dyszała w takt przeciągającego się orgazmu, co z kolei wywołało u Babickiego wolę wierzchania w niej swym „tropicielem” w sposób brutalny i szorstki, przenikając w nią głębiej i głębiej. Gwałtowne wyładowanie, tym razem, mu najwidoczniej nie groziło. Pokonawszy pierwszą falę podniecenia, uspokoił się i zwolnił rytm, dając i Wilmie czas na pozyskanie odrobiny równowagi. Czując, że siła jego „giermka” słabnie, krótko zwolnił go ze słodkiej niewoli, i zarzucił nogi nie sprzeciwiającej się Wilmy na swe ramiona, i ponownie wprowadził go, już wzmocnionego, do wilgotnejz badanej wcześniej jaskini. W tej pozycji, pasja dziewczyny wybuchła z nową energią, podniecenie ponownie osiągnęło maksymalne wartości i Wilma ponownie znalazła się na szczycie świata. Babicki znów zmienił pozycję: ustawił Wilmę na kolanach i pochylił do przodu. Rozpostarty przed nim wspaniały obraz kobiecych uroków rozpalił go nie na żarty. Pospiesznie całując i głaszcząc soczyste pośladki, nie obierając celu sunął swego rycerza tak daleko, jak tylko sięgał. Wilma, absolutnie już pozbawiona sił rozpłaszczyła górną część ciała na łóżku, zostawiając swą dolną część do dyspozycji swego mistrza, zawierzyła i pozwoliła mu, by czynił z nią wszystko, co tylko zapragnie. I czynił. Przycisnął jej pośladki do siebie i w takt ruchów bioder, chwycił i ściskał jej dojrzałe, jędrne dojnice, nieprzerwanie kontynuując wstrząsy. Potem przechylił ją lekko do tyłu, rozpościerając pośladki, co pozwoliło mu najgłębiej, jak tylko możliwe – swym skamieniałym korzeniem przenikać w lubieżny, być może do tej pory dziewiczy jej świat Sodomy i Gomory. Potem znów ją ułożył na wznak i znów zarzucił jej nogi na swe ramiona. Ponownie zaczął badać tajemnice jej kobiecej świątyni. Ale oto przyszła chwila, gdy Babicki zbliżył się do punktu, z którego nie ma już odwrotu. Główka jego wiernego asystenta stała się jeszcze bardziej kamienna osiągając ostateczną twardość… Nie mogła nie poczuć jej i Wilma… I poczuła, i wybuchła po raz ostatni już ledwo słyszalnym stłamszonym szlochem, jakby szumem staczającej się lawiny ze szczytu Czomolungmy. W ostatnim momencie wyskoczył z niej, chwycił jej głowę i zanim zdołała zaprotestować nadział jej usta na swój miecz, jak na gorejący pal. Wybuchnął do jej gardła konwulsyjnym gejzerem, raz drugi i trzeci, a potem kompletnie już bezsilny, bezwolny i rozbrojony padł rażony na plecy i by długo dochodzić do świadomości.
Nieco ogarnięty, lecz nadal jeszcze spocony i niewiarygodnie szczęśliwy odwrócił się w końcu na poduszce w stronę kochanki. W jego pobliżu, cała mokra i bezgranicznie zmęczona leżała jego Wilma. Z blogością zapaalił papierosa. Był bardzo, bardzo usatysfakcjonowany, że wciąż jest w stanie młodej kobiecie dostarczyć najwyższej próby doznania przyjemności. W jego dojrzałym wieku – to był zaiste koncert, ale którym obdarowywał tylko wybrane kapłanki i kochanki.
– Ty jesteś… – Wilma zaczeła mówić, ale zatrzymała się, nie wiedząc, co powiedzieć, a może była zbyt osłabiona, aby kontynuować.
Babicki pogłaskał ją dłnią czule po policzku, i Wilma odruchowo zaczęła się do niej łasić. Spojrzała w oczy baickiego swymi ponownie nic nie wyrażającymi oczyma, na co kochanek jej tylko uśmiechnął się delikatnie i odwrócił wzrok, wydychając dym papierosowy. Gdy skończył palić – pocałował Wilmę i udał się do toalety.
Wi-As, która nie wiedzieć skąd i kiedy, cofnęła się z pola widznia Babickiego, najwyraźniej, nie spodziewała się ponownie ujrzeć go w negliżu. Bo jak i wcześniej tak i teraz cyber, oczywiscie, przyglądał się kochankom. Tym razem niezrażony Babicki łagodnie pokazał Wi-As pięść – bo już niemal przywykł do jego wszechobecności. Jej wszechobecności.
Powróciwszy z łazienki stwierdził, że Wilma spokojnie śpi. Rozpłynął się w błogim, szczęśliwym uśmiechu, podziwiając jej nagie ciało. Nie, nie powie, że kształtem było doskonałe, ale właśnie dlatego cholernie mu się podobało. Znawca kobiet – Babicki – przecież niezwykle cenił i ubóstwiał ich wszelkie odmienności, bo, jego zdaniem każda kobieta była na swój sposób odmienna i każda miała jakieś swe własne „rodzynki”. I dlatego – on, Babicki, nienawidził, gdy szła pod nóż do chirurga plastycznego, albo uzależniała się od salonów kosmetycznych, aby je tuszować. Przecież Natura nie przewidziała gładkich ciał, bez skazy! – a teraz takie pojawiają się nagminnie. To niepotrzebne fałszowanie Bożego dzieła przez wszelkiej maści „szarlatanów” i kosmetologów! Pupa z pryszczkiem, lekki puszek na nogach, kilka fałdek na brzuchu – co to komu przeszkadza? Na pewno nie przeszkadza Babickiemu, którego takie indywidualne rodzynki przyciągają jak silny magnes.
Delikatnie ułożył się obok swojej kochanki, bojąc się aby przypadkiem jej nie zbudzić. Zapalił kolejnego papierosa. Jego myśli krążyły w słodkim rozmarzeniu, ale postanowił, że nie będzie ich teraz analizował i rozplątywał. Było mu bardzo dobrze i nie zamierzał płoszyć tego nastroju rozmyślaniem o przyszłości. Dopaliwszy papierosa dokładnie okrył Wilmę kocem, przytulił się do niej dostrajając dokładnie do ułożenia jej ciała. Nawet nie drgnęła.
I on – Babicki – zasnął. Szybko zasnął. I tylko Wi-As w milczeniu stała w drzwiach sypialni przez całą noc, patrząc na śpiących, słodko wtulonych w siebie ludzi.
– 5 –
Babicki obudził się wcześnie rano, gdy na zewnątrz było jeszcze ciemnawo. Spojrzał na zegarek: w pól do siódmej. Jeśli się pospieszy – jest szansa, aby załapać się na początek zajęć w Instytucie. Delikatnie uścisnął ramię Wilmy, a gdy się obudziła pocałował ją w policzek i szepnął:
– Wilmo, kochanie, muszę iść.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła oczy.
– Cześć! – cicho szepnął Babicki.
– Cześć, – odpowiedziała swym bezbarwnym głosem.
– Wil, muszę iść; – powtórzył przepraszająco Babicki, – interview.
– Cóż… – obudziła się całkowicie;
Z jej intonacji, a właściwie z jej braku intonacji nie można było zrozumieć, czy jest zmieszana z powodu nieuchronnej rozłąki, czy nie jest?
– Zaparzyć ci kawy?
– Hmm, myślę, że nie jest to konieczne. Nie powinienem dłużej tracić czasu.
Cmoknął Wilmę w usta, wyczołgał się spod koców i zaczął porządkować rozrzucone ubrania. Wilma płynnie, jak zwykle, wstała z łóżka i narzuciła na siebie szlafrok. Wi-As stał w sypialni, jak gdyby nigdy nic. Babicki poczuł jakąś niezręczność i powściągliwość. Po tym, jak się wczoraj zachowywali, czuł jakąś alienację, i wciąż nie potrafi zdiagnozowac, dlaczego? Szukając drugiej skarpetki niezręcznie zaczął przechadzać się na czworakach po sypialni.
– Kurczę! No w końcu pójdę w jednej!?
– Czekaj, pomogę ci. O! jest tutaj.
Wi-As nie odrywając wzroku od Babickiego wyszła za nimi na korytarz. Babicki odłaczywszy przewód ładowarki stanął zupełnie zdezorientowany i nie bardzo wiedział, gdzie go umieścić. Wilma „podpłynęła” bezszelestnie do niego i pocałowała go w policzek. I ona, i Wi-As patrzyli na niego teraz podobnymi, beznamiętnymi spojrzeniami. W końcu Wilma zapytała:
– Wrócisz?
– Nie wiem, – szczerze odpowiedział Babicki i spuścił głowę.
Wi-As mimowolnie przybliżyła się do niego. Wilma powiedziała równym głosem:
– Polubiła cię.
– A ty? – przekrzywił głowę i spojrzał uważnie na Wilmę.
Nie odwróciła swych bursztynowych oczu i odpowiedziała zwyczajnie:
– Ja też.
W nagłym porywie serca Babicki przytulił Wilmę i trzymając w dłoniach jej twarz pocałował ją w usta. Wilma nie okazała swoich uczuć, ale za to na całowanie i przytulanie odpowiedziała otwarcie i chętnie – tym samym: długim, słodkim pocałunkiem. Wi-As chowając się pod ich nogami patrzyła na cłujacych się ludzi z dołu do góry.
– Nie mogę niczego obiecać, – wziął głęboki w płuca oddech, – ale postaram się wrócić na dniach, jak tylko uporam się z robotą… bo…chcę wrócić…
– Jedź już. – Wilma lekko odepchnęła go ręką. – Jedź. Już musisz. Będziemy na ciebie czekać.
Babicki zrolował przedłużacz, rzucił go do bagażnika, wsiadł do samochodu i patrząc na Wi-As i Wilmę, jak spokojnie przyglądały mu się z wiatrołapu, nijak nie odważał się uruchomić silnik. Gdy Wi-As podniósł swój manipulator na znak pożegnania wówczas i Babicki postanowił pomachać do nich ręką, i chwilę potem przekręcć w stacyjce kluczyk. Zamachała do niego i Wilma. Samochód w końcu ruszył, i rozpędził się. I zniknął za zakrętem.
– 6 –
Westchnął próbując poradzić sobie z zamętem panującym w jego głowie po ostatnich wydarzeniach i jednocześnie z nie rozpraszaniem uwagi podczas kierowania pojazdem. Musiał też myśleć o czekającej rozmowie w nowej pracy i o tym, jak do Instytutu najsprawniej dojechać omijając korki w rozkopanej Warszawie. Wszystkie pozostałe informacje niewyraźnie rozlewały się w neuronach mózgu i nijak nie mogły ułożyć się w spójną całość. Nawet nie miał pomysłu na to, jak w zaistniałej sytuacji powinien odnosić się do Wilmy?
Może i dobrze zrobi ta mimowolna rozłąka. Może. Choć wolałby nigdzie nie jechać, no ale ta robota… „Do cholery z robotą!” – Jeszcze nie zaczął a już mu obrzydła.
W miarę oddalania się od Zielonek pomału dochodził do siebie i ogarniał rozchełstane myśli. W jego głowie zaczęło się wyłaniać coś w rodzaju planu. Postanowił, że dziś, po rozmowie z dyrektorem placówki, bez względu na jej rezultat wróci do Wilmy, a tam – będzie, co będzie! Decyzja ta wydała mu się całkiem racjonalną i w końcu uspokoił się i kontynuował drogę uśmiechając się na wspomnienia z nocy.
Przed samym miastem zajechał do przydrożnego kompleksu, który obejmował: kawiarnię, SEZ, stację benzynową, sklep z częściami samochodowymi i sklep z wyposazeniem do domowych robotów. Od razu skierował się do tego ostatniego. Ma jeszcze troche czasu. Postanowił poszukać bio-modułów dla modeli Wi-As. – „Będę miał przynajmniej dobry pretekst do powrotu!” – z chytrym uśmieszkiem skonkludował. Chociaż, wie o tym dobrze, Wilma przyjęłaby go ez wzgledu na wszystko, ale może właśnie dlatego chciał koniecznie wrócić zz podarunkiem, no fakt: dość oryginalnym.
Sprzedawca grzebał po półkach i znalazł w końcu właściwe płytki ze sterownikami i moduł, i to prawie nowy. Babicki zapłacił za towar i samozadowolenie wzrosło mu natychmiast do co najmniej sześćdziesięciu procent. Nawet jeżeli nie zdecyduje się na pracę w Instytucie, to i tak ta podróż dała mu już więcej niż szansę na kontynowanie kariery.
Rozmowa rekrutacyjna przebiegła zwięźle i pozytywnie. Działalność Instytutu całkowicie ukierunkowana była na zagadnienia infobiomechaniki, więc wszystko ograniczyło się do skontrolowania jego referencji (nienagannych) i poświadczenia jego licznych zawodowych dyplomów. Pracę zaproponowano mu natychmiast. Co do zaś przydzielenia mieszkania służbowego – sprawy się trochę pokomplikowały. Dyrektor tłumaczył, że muszą go najpierw wpisać na listę oczekujących, a następnie musi uzyskać stosowny wniosek w zakładzie, z którym trzeba się udać do urzędu powiatowego, itd., itp. Tak! – On dyrektor Instytutu rozumie, że dla nowych pracowników, a już na pewno tak znanych i cenionych w świecie, jak Babicki (bynajmniej nie tylko w obszarze zawodowym!) to trochę kłopotliwe, ale, cóż! – nic nie poradzi. Takie są tutaj procedury. Dlatego dobrze byłoby, aby zaraz po wyjściu z gabinetu udał się do jednej z agencji nieruchomości i najął czasowo jakieś lokum. Koszty najmu, on – dyrektor obiecuje – Instytut postara się zrefundować. Dyrektor, zresztą, był na tyle uprzejmy, że przydzielił mu ma dziś asystenta, który pomoże w poruszaniu się po mieście (będzie jego kierowcą) i w znalezieniu agencji, i na końcu – w najmie stosownego mieszkania.
Nie od razu znaleźli odpowiednie. Ale, na szczęście, jeszcze przed końcem dnia udało się ustrzelić przytulne gniazdko, niezbyt odlegle od pracy, a co najważniejsze – za sensowną cenę i schludnie umeblowane. Dopiero po tych wszystkich perypetiach i zawodowych historiach Babicki spostrzegł, że wieczór za pasem. Na eskapadę do Wilmy jest już trochę za późno. Ale może i dobrze? Zmęczony i przewałkowany przez biurokratyczne obowiązki nie wie, na ile byłby w takim stanie angażować się w igraszki Amora i inne wyzwania.
A następnego dnia, rano – rozpoczął się tydzień pracy. Tydzień gorączkowej pracy. Musiał poznać nowe obowiązki, zaaklimatyzować się w nowym zespole, biegał po Instytucie załatwiając różne obiegówki i dokumenty, i chcąc nie chcąc – obraz Wilmy w jego umyśle, odszedł nieco na plan dalszy. Zaczął nawet świadomie przekładać podróż do Zielonek na kolejny i kolejny termin. Zresztą, odczuwał po prostu strach na myśl o tym, jak teraz – po dniach przymusowej rozłąki – wyglądałoby ich spotkanie? Czy nie obróci się w konwenanse, w których uczucia ugrzęzną w bagnie? Intelekt mu podpowiadał, że każde kolejne odkładanie terminu przyczynia się tylko do dalszego powątpiewania, ale nic nie może na to poradzić i konsekwentnie wynajduje coraz więcej wymówek, aby przenieść swe „Good morning!” do kolejnego dnia.” Ale, oczywiście, nie mogło to trwać w nieskończoność. Wstawszy z łóżka w sobotę rano (rano, to znaczy o dwunastej!), Babicki podjął męską decyzję: nie będzie dalej przekładał wyjazdu na czas dalszy i dalszy. Wziął prysznic, zabrał bio-moduł mowy dla Wi-Asa i w stanie bliskim emocjonalnego omdlenia udał się do zielonek.
Szczerze mówiąc, coraz bardziej przyłapywał się na rozmyślaniu, czy aby ta niezwykła noc z Wilmą nie była li tylko wytworem jego wyuzdanej wyobraźni? Podkręcany taką myślą jechał przez bitą godzinę nastawiając się na końcowy, oczywiście, smutny finał. Przy wjeździe do Zielonek miał już nawet przygotowany pretekst, dzięki któremu natychmiast będzie mógł zawinąć się na pięcie i odjechać z powrotem.
Podchodził do furtki ogrodzenia wciąż wiedziony własnymi bredniami. Drżącym palcem nacisnął guzik dzwonka. Serce zaczęło walić tak głośno, że chyba musiała je słyszeć cała wokół ulica. A potem drzwi się otworzyły. Na progu stanęła Wilma.
– 7 –
Mój Boże! Jakże mu brakowało tych wyciszonych emocji na przepięknym obliczu Wilmy, tego braku ekspresji w jej nieziemskim spojrzeniu! Była ubrana w znany mu szlafroczek i patrzyła na niego spokojnie, jak zwykle bez nadmiernego uzewnętrzniania uczuć. Wi-As była u jej stóp i zerkała z dołu do góry na przyjaznego człowieka. Babicki ze wzruszenia kaszlnął:
– Witaj!
– Cześć, – odpowiedziała Wilma i przekrzywiła głowę.
Babicki przełknął ślinę:
– Tęskniłaś?
– Tak. Brakowało nam ciebie.
Wi-As jakby na potwierdzenie poszurgotała stopami. Pani inżynier nieśmiało wyciągnął się do Wilmy, i tuląc ją do siebie połączył się z dziewczyną w długim pocałunku, jak podczas pożegnania. Bez rozłączania ust przenieśli się „na pokoje” i zanim jeszcze legli na kanapie – Wilma pozbyła się szlafroku. Tym razem były pod nim jedynie białe koronkowe majteczki, chowające… no prawie nic. U Babickiego niemal od razu zmętniało w oczach od rosnącej presji w okolicy pachwiny. Dziewczyna nie dała mu czasu, na odzyskanie równowagi i klęknawszy przed nim, wyswobodiła go od spodni. Chętnie jej w tym pomagał. Wilma obiema rękoma pogładziła go po udach, a potem prawą dłoń mocno zacisnęła na jego drżącym postronku, powłóczystym ruchem odsłaniając purpurową główkę. Jej lewa ręka delikatnie głaskała napięte sejfy ze zgromadzoną wilgocią. Wszystko to wykonywała z kamienną twarzą, jakby przygotowywała kawę. Babicki głośno westchnął czekając na ciąg dalszy. Wilma powoli zaczęła lizać solidny już pień, szczególnie skupiając się na jego szczycie, co chwila chowając go w wilgotnych objęciach swych zmysłowych warg. Po kilku takich podchodach, podczas których Babicki ledwie usiedział na miejscu, ona – pomagając sobie ręką, przyjęła całego nabrzmiałego źrebaka do ust, sięgając nim do samego gardła. Babicki krótko jęknął prawie mdlejąc. Gdy Wilma na chwile wyjęła swego niewolnika i zaraz potem ponownie zaczęła rytmicznie go ssać, Babicki chwycił ją za głowę, poruszając nią w rytm rozpalającego się między nimi żaru, próbując zasadzić swym giermkiem coraz głębiej i głębiej w cudowną czeluść jej buzi. Gdy dziewczyna w końcu zaczęła się krztusić – Babicki niechętnie, ale poluzował cugle. Jednakże zbliżając się do finału nie potrafił już dłużej kontrolować swych emocji, więc i Wilma, jak dzielna żołnierka, przygotowywała się, aby całą salwę przyjąć na siebie, do ust. Tuż przed „ostrzałem” wziął sprawę w swe ręce i przytrzymując głowę Wilmy poruszał biodrami szybciej niż sieczkarnia. Zbliżając się do wybuchu czerwony ogier prawie już cały skrywał się w jej ustach. I wówczas, wreszcie – zaczęło się! Żelaznym uciskiem przytrzymując głowę Wilmy babicki z podniecenia zamierał, wystrzeliwując kanonadą wściekle w jej gardło swą ciepłą i lepką masę. Łykała ją w amoku, pospiesznie, w kilku nawrotach, za każdym razem mrużąc zachodzące mgłą oczy. Sama ledwie żywa – widząc mdlejącego kochanka, obiema dłońmi uchwyciła wierzchowca nie pozwalając, by jeszcze nie rejterował, by nie wycofywał się za opłotki. Czule go głaszcząc wyjęła z ust i trzymając przed sobą jak berło – dokładnie go teraz obmywała, polerujac pełnymi wilgoci wargami.
Na pół przytomny Babicki odchylił się do tyłu na kanapie, nie mogąc uwierzyć w swe szczęście. Wilma powstała z kolan i usiadł obok kochnka mocno wciskając się w jego wciąż nieobnażony tors. On – ledwie miał siłę głasnąć jej plecy, pośladki i pocałować delikatnie w policzek. Chciał coś powiedzieć, coś koniecznie miłego, ale nie mógł znaleźć słów, był bezwolny, nie potrafił.
– Brakowało mi ciebie, – wykrztusił w końcu.
Wilma nieco odsunęła się od niego, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Babicki nie mógł długo przetrzymać jej dziwnego wzroku, w którym nie było śladu jakiegokolwiek uczucia.
– To dlaczego nie wracałeś tak długo?
– Przykro mi, Wil, miałem nawał pracy… przepraszam…
– W porządku, – Wilma ponownie przytuliła się do niego. – Najważniejsze – jesteś z powrotem. Podobają mi się emocje, których mi dostarczasz.
Te ostatnie słowa Wilmy, wydawały mu się trochę jakby nie na miejscu. Postanowił ich jednak nie komentować. W końcu i ona być może teraz pracuje na zwolnionych obrotach. A poza tym, jak na pierwszy raz po powrocie – było mu bosko. Jej – prawdopodobnie też!
Wilma powoli gładząc ciała Babickiego stopniowo pozbawiała go koszuli. On – także nie tracił czasu i w końcu całkowicie udało mu się ściągnąć jej symboliczne majteczki. Potem ułożył Wilmę pupą do góry, stawiając w pozycji kolano-łokieć, i zaczął całować jej pośladki, fioletowy kwiat i ciemne bramy zakazanych przyjemności, nie zapominając o głaskaniu rękoma jej pleców i ciężko opadających piersi. Ciało Wilmy z lekkością i posłusznie poddawało się jego manewrom i pokornie reagowało na wszystkie pocałunki i pieszczoty. Babicki zawsze dobrze potrafił operować językiem więc i tym razem bez kłopotu zmusił wilmowe czółenka pożądania, pokryte słodko-kwaśną rosą – do aktywności. Gdy już zlizał kropelki – dołączyły do wymyślnych pieszczot jego paluszki, metodycznie przystępując do zwiedzania. Gospodarzył nimi po każdym przedsionku, wyjmował, zlizywał soki. A na koniec – nawilżywszy obficie śliną wprowadził je do drugiego, węższego, okrągłego otworu.
Wilma krótko jęknęła, ale przyjęła tę nową grę. Babicki starannie rozpracowywał napiętą płoć i szybko sprowadził do niej drugi swój palec. Jego podniecenie dopięło nominału, gdy nie wyjmując ich wszedł kolejnym paluszkiem, jak doświadczony ogrodnik do ogrodu, tym razem w czerwień bramy miłości. Wilma gięła się pod przeżyciem podwójnej penetracji ekstatycznie doświadczając nieznanych dotad wrażeń. Babickit zaczął poruszać rytmicznie i jej miednicą, i „turystami” szybko doprowadzając samego siebie pod szczyty Himalajów. Chcąc osiągnąć więcej, wyszedł z pięknego sadu i zamienił „badaczy” na swego niestrudzonego robotnika. Nie pozwolił mu od razu wejść całkowicie, lecz powoli i ostrożnie stopniował zagłębianie do wewnątrz. Gdy już szczelnie podomykały się obie bramy, zaczął gospodarzyć w środku, spacerować po obcisłych elastycznych ścianach, wywołując u gospodyni bezprecedensowe drgawki. Wilma zagryzła wargę, pozwalając swemu kochankowi na nieprzerwane buszowanie po niezwykłym obszarze jej kobiecych doznań. Ogier Babickiego całkowicie zanurzony w Wilmie, zaczął poruszać się powoli, przesuwając granice swego zmysłowego więzienia. Wilma, też coraz bardziej przywykała do jego gościny, stając się współodpowiedzialną za doznania. Babicki był początkowo ostrożny, ale bardzo szybko tracił głowę i zaczął nabierać rozpędu. Wilma jęknęła i była bliska omdlenia. I wystrzeliła w kosmos. Przez jej ciało staczała się gorąca lawina: fala za falą, chmury, słońce, błękit nieba. Babicki warknął, charknął i na koncu krzyknął i odprowadził swe boskie nasienie bezpośrednio do jaskini egzotycznych uniesien. Wilma, wyczerpana, wyciągnęła się na kanapie na wznak. Zaraz po niej padł jak nieżywy i Babicki – zamykając kochankę w swych bezsilnych ramionach.
– 8 –
Obudzili się po kilku kwadransach.
– Podobało się? – Zapytał ostrożnie Babickio.
– Jeszcze chyba nie ochłonęłam. – A tobie?
– Wiem, co lubie… Bardzo.
– To najważniejsze. Jestem stworzona, żeby spełniać życzenia. Cieszę się, że twoje spełniłam.
Znów jej słowa uznał za nieco oryginalne w kwestiach wyznawania uczuć. Ale wiedząc o specyficznym uzewnętrznianiu emocji przez jego kochankę – szybko przeszedł nad zadziwieniem do porządku rzeczy. Cieszył się i czuł się szczęśliwy z tego, co miał i z tego, co między nimi, niewątpliwie, się dzieje. Reszta – jest teraz bez znaczenia.
– Ja też chcę spełniać twoje życzenia, – pocałował ją, – to daje mi jeszcze większą przyjemność.
Leżeli tak przez chwilę w milczeniu.
– Wiesz, trochę zgłodniałem (przypomniał sobie, że dzisiaj z pośpiechu nie zjadł nawet śniadania).
– Dobrze, zaraz coś ci przygotuję. – Usłużnie zaproponowała.
Zarzuciła szlafrok na nagie ciało i poszła do kuchni. Babicki zawahał się, ale ostatecznie postanowił nie obciążać się ubraniem. Wstał z kanapy, chwycił w ręce Wi-As, która nie zdążyła wczesniej czmychnąć:
– Znów jesteś za bardzo wścibski, mój ty mały, ciekawski potworku!
Wi-As niespodziewanie śmieszne zamerdała górnymi i dolnymi kończynami. Babicki dobrodusznie roześmiał się, postawił ją z powrotem i dał jej już spokój.
– A ja przyniosłem ci prezent, – i pstryknął Wi-As po nosie, – będziemy ci dzisiaj mowę przywracać.
Wyglądało, jakby w oczach robota błysnęło uczuciem strachu.
– Nie martw się, skarbeńko, zrobię to szybko – prawie nic nie poczujesz.
Babicki wziął papierosa i poszedł do kuchni, zostawiając oszołomioną Wi-As w salonie. Wilma już zaparzyła kawę i przygotowywała kanapki.
– Czy naprawdę chcesz zainstalować bio-moduł mowy w Wi-As? – Zapytała obojętnie.
– No,tak! – Babicki usiadł na krześle, – kupiłem dla niej praktycznie nieużywany i prawie nowy.
Wilma zwróciła się do Babickiego:
– Jasiu, powinnam była ci coś powiedzieć na teamt Wi-As, ale skoro już zamontujesz ten moduł, to niech Wi-As sama ci o tym opowie.
– Intrygujesz mnie, – z ożywieniem przypalił papierosa.
Wilma postawiła na stole kanapki, kawę, spodek dla niedopałków i usiadła naprzeciwko:
– Jedz, proszę.
Babicki i Wilma pili kawę. Wi-As, jak słusznie wydawało się Babickiemu, stała nieopodal i wyglądała na zaniepokojoną. Ale i co z tego?! Babicki był szczęśliwy, i w duszy wreszcie odczuwał spokój. Nawet ujawnienie wkrótce przez Wi-As, jakiej by to nie bylo, nawet i „najstraszniejszeej” tajemnicy nie mogłoby teraz zachmurzyć jego pogodnego nastroju.
– Masz zamiar chodzić nago? – Zapytała Wilma, pochylając głowę na bok.
– Lubię chodzić w domu bez ubrania, – skinął twierdząco.
Wilma i Wi-As wymieniły się spojrzeniami.
– I co z twoją pracą?
– W porządku. Obyło się bez niespodzianek. Moje kwalifikacje okazały się bez zarzutu. Z mieszkaniem, co prawda, jakieś problemy, ale póki co – wynajmuję na mieście.
– Cieszę się, Januszku, razem z tobą.
– No to co, przystępujemy do remontu? – Babicki zatarł ręce.
Wi-As mimowolnie zrobiła krok do tyłu.
– 9 –
W okazałej szafie Wilmy znajdował się wspaniały zestaw narzędzi dla biomechaników. Babicki aż gwizdnął z zachwytem, gdy gospodyni otworzyła jej drzwiczki. Podbiegł do samochodu po kombinezon roboczy (przyszło mu się w końcu ubrać) i siadłszy na kanapie, zabrał się do operacji przywracania głosu. Wi-As aż drżała ze strachu, czym Babicki, w sumie, nie był zaskoczony.
– Dobrze, dobrze, nie martw się malutka, uspokój się, wszystko pójdzie gładko. Posłuchaj mnie teraz: zaraz będę musiał zmniejszyć napięcie w twej sieci neuronów, i nie powinnaś się wtedy ruszać, ani cokolwiek czuc. A następnie szybko zdejmę osłonę głowy i wymienię dwie płytki scalone, potem połączę kilka kabelków, pozdejmuję zwierki i za kilka minut wszystko będzie działać cacy, jak u świeżutkiego automacika! Będziesz malutka cierpliwa?
W zimnych, martwych patrzajkach Wi-As błysnął, a po chwili zniknął ognik rozpaczy. Po bardzo krótkiej chwili zebrała się na odwagę i skinęła potulnie głową.
– No to, do dzieła! – Babicki celowo przyniósł z szafy cały zestaw potrzebnych, ale i zbędnych narzędzi. 'tak na wszelki wypadek!” W rzeczywistości sam był trochę nerwowy, bo podobnego robota w swej inżynierskiej karierze jeszcze nie regenerował. Zazwyczaj ustrojstwa specjalnego przeznaczenia, tak naprawdę, wewnętrzną architektoniką niewiele się między sobą różnią. Pod względem technologicznym – nie było więc powodów do obaw. Ale tu, trochę na podobieństwo lekarskiego fachu – chirurg pochyla się nad ciałem członka rodziny, a to nigdy dla chirurga łatwe nie bywa.
Wilma siedziała na krześle, krzyżując pod sobą nogi (co sprawiało, że spod szlafroczka przezierał jeszcze bardziej wdzięk jej kobiecych kształtów) i beznamiętnie obserwowała scenkę.
Babicki unieruchomił Wi-As i ze skrupulatnością urzędnika przystąpił do zapowiedzianej wcześniej procedury. Z wymianą płytek przyszło mu zmagać się trochę dłużej – uszkodzony układ krtani nie chciał po resecie podjąć natychmiastowych reakcji. Zmuszony był wymienić dodatkowy koprocesor. Po wymianie z zaniepokojeniem spojrzał w puste oczy cybera, ale nic nie wskazywało, że mogłyby pojawić się jakiekolwiek nieprzewidziane komplikacje. Jeszcze kilka minut – i było po wszystkim. Podpiął na powrót bezpieczniki, przywrócił napięcie znamionowe.
– No, grzeczna, mała szkrabko, już po wszystkim!
Wi-As z jękiem chwyciła się za głowę.
– Boli cię, – zapytała Wilma wstając z krzesła.
– Już mniej! – drżącym i bardzo niskim głosem odpowiedziała robotessa.
– Poczekaj, teraz skorygujemy modulację, – Babicki włożył do ucha Wi-As sześciogrannik (od czego Wi-As aż się szarpnęła) i powoli przekręcał nim w kierunku wskazówek zegara. – No, powiedz coś, – poprosił.
– Coś… jeden, dwa, trzy, cztery, pięć… – i głos cyberki zaczął nabierać przyjemnego, kobiecego brzmienia.
– Ot i po robocie! – Babicki, zadowolony z siebie, klasnął dłońmi w kolanach. – No, cześć, Wi-As100, jak twe zdrówko?
– Dzień dobry! – cyberka wciąż jeszcze ocierając potylicę spojrzała na Babickiego, – tylko proszę, mów na mnie Bożena.
Wilma usiadła na kanapie, za Wi-As.
– Podoba ci się moje ciało? – Zapytała Bożeka.
Babicki wzruszył ramionami:
– Korpus ciała – w porządku, zupełnie w normie, jak dla tego typu modelu.
– Nie, ja pytam o moje prawdziwe ciało! – I zrobiła pół obrotu, wskazując na Wilmę.
Babickiemu zrobiło się niedobrze:
– Wilmo, o co tu chodzi, ona żartuje?
– Nie, mówi prawdę. – Dziewczyna bez mrugnięcia spojrzała na Babickiego, – w rzeczywistości, to ja – Wi-As100, tylko w ciele mojej stwórczyni – Bożeny Wilczyńskiej.
Babicki zeskoczył z kanapy i aż krzyknął:
– Żartujecie sobie ze mnie!
– Januszku, uspokój się, proszę – w zsyntetyzowanym głosie Bożeny pojawiły się ciepłe, upraszające nutki. Razem z Wilmą wyciągnęły po niego ręce.
Babicki odetchnął nieco z przymusu, ale uproszony usiadł w końcu na kanapie pomiędzy „dziewczynami”.
– Wybacz mi, że tak wyszło… – powiedziała Bożenka (Wi-As100), – ale co mogłam poradzić, że natychmiast cię polubiłam? A i Wilma od dawna chciała doświadczyć miłości fizycznej. I w końcu dzięki tobie doświadczyła w calej krasie.
Babicki odwrócił się Wilmy:
– Wykorzystałaś mnie?!
– Nie, – Wilma nie spuszczała z niego spojrzenia i Babicki znów nie był w stanie zdzierżyć jej wzroku, – podobasz mi się, Jaśku… Ale, póki co, słabo odnajduję się w emocjach, które wypełniają me człowiecze ciało. Nie mogę zupełnie zrozumieć, co tak naprawdę do ciebie czuję. To dla mnie wciąż zbyt skomplikowane. Bożenka mówi, że może to być… miłość. Ona do ciebie także odczuwa coś podobnego, ale w cyberciele uczucie miłości jest bardzo niepraktyczne i smutne…
Babicki poczuł wirowanie w głowie.
– Tak! – rzekła Bożena swym komputerowym głosem; Babicki odwrócił się do niej, – ja, od chwili jak zostalam tu uwięziona praktycznie przestałam już cokolwiek odczuwać. Tylko ból fizyczny z jakiegoś powodu pozostał. Ja, która byłam zawsze wesoła, radosna, lubiłam figle i psoty – nagle, emocjonalnie odrętwiałam. Najwyraźniej z powodu braku bio-hormonów w sztucznym środowisku – bo teraz nie mam tu przecież żadnych gruczołów wydzielania wewnętrznego, żadnych narządów płciowych, żadnego układu limbicznego, żadnej przysadki, szyszynki, nic z tego, co sprawia, że istota rozróżnia uczucia. A tymczasem wszystko to zaczęło u Wilmy funkcjonować coraz poprawniej, choć początkowo jej program emocji niczego z tych atrybutów nie przewidywał. Twój niespodziewany przyjazd, nieoczekiwanie namieszał coś i w niej, i we mnie, coś, co kiedyś nazywane było miłością znów zaczęło dawać oznaki życia, ale teraz, w ciele zdezelowanej cyberki, jakie to ma dla mnie znaczenie?… Prawie żadne. Jestem jeszcze bardziej nieszczęśliwa.
Babicki przyłożył ręce do głowy:
– Dziewczyny, jak w ogóle tak mogło się stać? Ja nic z tego nie rozumiem!
Wilma delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu, a on spojrzał na nią łagodnym lecz zniechęconym wzrokiem. Bożena położyła swój manipulator ekna jego kolanie, i gdy odwrócił w jej stronę głowę rozpoczęła zwierzenia:
– Byłam bardzo dobrym biomechanikiem. Pracowałam daleko stąd – w Edynburgu, a potem w Londynie. Do Zielonek przeniosłam się z moim robotem – Wilmą po wszystkim, co wydarzyło się nie tak dawno temu. Eksperymentowałam dużo. Bardzo dużo. Przeprowadzałam badania w obszarze wzbudzania świadomości u cyborgów – żywych i nieżywych. Nie pora, by teraz ci wyjaśniać, jak doniosły to temat i jak ważny dla całej ludzkości: w medycynie, w przemyśle obronnym, w naukach socjologicznych, psychologicznych, filozoficznych – a mówię o tym, bo to oznacza, że środki na badania miałam praktycznie nieograniczone. Osobiście od zawsze byłam zafascynowana problemem transferu ludzkiej inteligencji w maszynę – nie ja jedna, oczywiście. Przez wiele lat pracowaliśmy nad tym z całym zespołem profesora Trazoma. Ale to właśnie mi pierwszej ze wszystkich udało się rozwiązać ten problem od strony teoretycznej. Nie chciałam dzielić się odkryciem z kolegami, i w każdej wolnej chwili kontynuowałam swoje prace w tajemnicy i w osamotnieniu. Moja własna duma i zarozumialstwo zgubiły mnie. Dawno zaszczepiłam swojemu własnemu cyborgowi indywidualność. Dzieliłam się z nim wszelkimi moimi myślami i obawami. To była, to i jest wciąż moja najlepsza przyjaciółka, a pod pewnymi względami w zasadzie druga ja. I pewnego razu zdecydowałam się na szalony eksperyment – zamienić miejscami nasze umysły. Teoretycznie, ale i praktycznie odwrotny proces był również możliwy i nietrudny do realizacji, ale ponieważ pracowałam sama, wielu aspektów nie dopracowałam do końca, nie ogarnęłam z należytą starannością, i na końcu – w wyniku fatalnego przeoczenia mój cały naukowo-badawczy kompleks wyleciał w powietrze (dobrze, że nikt nie zginął). Ale tym samym oznaczało to, że ja – na zawsze pozostanę w cybernetycznym ciele Wilmy – a ona w moim – ludzkim. I nie ma tu odwrotu. Nie ma na to rady. Próbowałem wszystkiego. Aż do końca mych dni będę zamknięta w biomodułach robota.
Nie mógł dłużej słuchac. Zerwał się i pobiegł do kuchni po papierosy. Kiedy wrócił, usiadł na krześle naprzeciwko, żeby widzieć Bożenkę i Wilmę jednocześnie. Siedziały w tych samych pozach, ze splecionymi dłońmi na kolanach, z wyprostowanymi plecami i cierpliwie, i pytająco spoglądały na babickiego. Zapalając papierosa, jeszcze raz spojrzał na nie próbując strawić w umyśle wszystko, co usłyszał. Uierzył we wszystko, choć wygładało to na pozór bardzo mało prawdopodobne. Od początku dziwne zachowanie i dziewczyny, i robota było jednak najlepszym dla niego argumentem i dowodem. Ale co z tą wiedzą teraz ma czynić? – Kompletnie nie wie. Dziś, do chwili tej szalonej rozmowy uzmysłowił sobie, że kocha Wilmę i zamierzała stworzyć z nią długi i szczęśliwy związek. Ale teraz… Wilma – jest tak naprawdę cyberem w organizmie człowieka, który odziedziczył po nim całą gamę ludzkich emocji, a ta właściwa Wilma, czyli Bożena Wilczyńska, pozbawiona jest różnych narządów, trzewi i układów ciała, częściowo zresztą kilkakrotnie już wymienianych, łącznie z tym, co ludzie zwykli nazywać sercem (w jej przypadku – naczelnym mikroprocesorem).
Ona jest, zresztą, tylko do połowy Bożeną, a nawet mniej – jeszcze będąc „w sobie” zaprogramowała przecież dla Wi-As wiele „nieswoich” funkcji i cech charakteru… Tak, kochając Wilmę, on tak naprawdę kocha… Bożenę. Chociaż i to niezupełnie tak – u Wilmy rozwinęły się mimo wszystko w trakcie rozwoju elementy własnej osobowości, coś, jakby dziedziczone po siostrze bliźniaczce, lub z klonu i dalej rozwijające się według bieżących reguł nabywania. A Bożena? To jest teraz tylko kikut osoby, osoby pozbawionej własnego ciała – w ktrórym wszystkie części i układy zastąpiły protezy, moduły, systemy. A nawet gorzej – jest pozbawiona ludzkich emocji. Tylko ból pozostał po jej pierwotnym wcieleniu. Wilma, wciąż nie jest w stanie czuć ani bólu, ani doświadczać emocji, Bożena – już nie będzie w stanie ich doświadczać nigdy.
Babicki zgasił niedopałek papierosa i ukrył twarz w dłoniach. Był bliski histerii.
Bożenka schowała się pod kolanami Babickiego, Wilma oparła się o jego ramię i przycisnęła policzek do jego włosów.
– Opuścisz nas? – zapytała, i głos Wilmy po raz pierwszy tchnął ludzkim zabarwieniem a w tembrze zabrzmiała nutka smutnego fatum i zasępionej melancholii.
Słysząc go Babicki odkrył twarz spod dłoni. Spojrzał na Wilmę, przytulił i objął ją w talii. On – mężczyzna zapłakał, jak małe dziecko, i płacząc nie mógł powstrzymywać łez.
– I gdzie mi teraz włóczyć się po szerokim świecie, kogóż więcej mam znaleźć? i po co?
Wilma po raz pierwszy w życiu zaczęła płakać rzewnymi łzami, a u Bożenki znów zwarł się na trwałe bio-moduł głosu.