Jestem w moim pokoju… Nie sam, jest mnie dużo. Wszystko – moje kawałki, każdy w swej niezawisłej formie uwolniony od reszty.
Leń – spokojnie wałkoni się i ziewa przeciągając na przestronnej kanapie.
Czułość – wtulając się we włochaty dywan czule łasi się do Samobiczowania i kusi.
Przy oknie: Romantyzm i Rozmarzenie. Każde ulotnie spoziera (we własnym kierunku) ku sklepieniu nieba. I Obojętność. Ta – błędnym spojrzeniem ślepo skanuje horyzont. Wypala skręt za skrętem… Olewa wszystko.
Natomiast z dala od okna, w szafie (otwartej) – siedzi Szaleństwo. Siedzi i rozrzuca z hukiem zawartość półek z ciuchami, usilnie chcąc w ten sposób zburzyć ciszę Spokoju (błogo zasłuchanego w muzyce).
I tylko Sadyzm z Masochizmem (obaj kumple) zgodnie zaciągnęli się do ciemnego kąta. Z rzadka słychać stamtąd wrzaski (bo słychać). Ale mnie – kompletnie nie obchodzi, co się tam dzieje?…
I wreszcie tuż obok, na obrzeżu kanapy, rozpłaszczyły się dwa tęczowe pakiety. Jeden z przywieszką Miłość, drugi ze Szczęściem. Leżę obok nich i jest mi dobrze. Leżę i patrzę na całościowy obraz pokoju…
Wtem, napotykam spojrzenie Samobiczowania. Mówi, że popadam w delirium, w obłęd… A co? Niech sobie mówi! Może ma rację?! Przecież tuż obok mnie i Szczęście, i Miłość.
Pewno się nie myli?!…