Do dziś mam to przed oczyma. Było to wiele, wiele lat temu, gdy ja
ko młody chłopak spacerowałem po parku na warszawskim Moczydle. I tak jak teraz, i wtedy była jesień. Wszystkie alejki pokrywało brązowo-żółte listowie. Stąpając po nim, jak to zwykle bywa przy chodzeniu po suchych liściach, rozchodził się charakterystyczny szelest, podobny do szumu fal a do nozdrzy wnikała wilgoć i zapach jakby z gęstwiny lasu… Było ciepło. Słońce świeciło jaskrawo a pod błękitem nieba wesoło szybowały latawce, które rozkrzyczana dzieciarnia więziła i ciągała na brzuchowatych linkach. W dole, nad brzegiem stawu, jakaś kobieta sprzedawała jesienne kwiaty…
Nagle spostrzegłem idących nieopodal dwoje zgarbionych staruszków: on w okularach i zacerowanej, ale schludnej kamizelce, ona – w śmiesznym, staromodnym kapelusiku skryta pod stareńką parasolką. Szli jak młodzi kochankowie, trzymając się za ręce, rozmawiając o czymś-tam swoim, co rusz wymieniając się czułymi spojrzeniami…
Zatrzymawszy się przed kobietą sprzedającą kwiaty, starszy pan długo przeliczał drobne pieniążki i gdy kupił w końcu jeden niebrzydki bukiecik – wręczył go promieniującej ze szczęścia swej ukochanej pani!Wręczył i pocałował w policzek a następnie obydwoje – nie spiesząc się i jakby nikogo wokół nie widząc, na nikogo nie zwracając uwagi – ponownie chwycili się za ręce i wolnym spacerkiem ruszyli przed siebie. A z nimi jesienny wietrzyk, delikatnie obsypujący kolorowym listowiem zakochaną parę…
Od tego czasu minęło już wiele lat, ale do dziś nie widziałem w życiu nic bardziej wzruszającego, pięknego…
Pingback: Nowosci na Witrynie | Janusz Niżyński
Po prostu piękne!
Dziękuje, Ondraszko!
Miłość, jeśli prawdziwa, zawsze jest piękna i zawsze skłania do pięknych refleksji…