– Znów przyszedłeś? – Starając się nie patrzeć na niego kontemplowała plamy na suficie.
– Jak widzisz, – jej muz uśmiechnął się… (Muz? Muza? – sama nie wie, jak będzie poprawnie).
– Przyfrunąłeś… – Niechętnie odwróciła się i spojrzała na niego, i zdziwiła się: „i to był ten mój muz?!”
– To jak, kontynuujemy?… – zauważył jej reakcję: – no przecież sama zadzwoniłaś…
– Czy ja wiem? Niby źle bez ciebie, ale jesteś – i tak samo…
Muz jakoś się tak zgarbił, wyblakł… zaczął stawać się coraz bardziej przezroczysty i jeszcze bardziej przezroczysty, aż całkiem zamienił się w chmurę. Chmurka powoli przeleciała przez pokój, przez okno i zniknęła.
Bezmyślnie odprowadziła go wzrokiem i zamknęła oczy z ulgą.
Pustka w duszy, pustka sercu, ale nie wiedzieć czemu? – uśmiechnęła się…
He, he – to nie muz, ani nie muza. 🙂 To muzyk. Pewnikiem solista.