Podeszłaś do mnie i powiedziałaś:
– Pójdziemy na koniec świata?
Wziąłem cię za rękę i poszliśmy ulicą zalaną promieniami nieznośnie jasnego słonecznego światła, parząc bose stopy od rozpalonego asfaltu. I szliśmy tak długo, długo, dopóki nie okazało się, że wokół nas same łąki i pola pszenicy. Znaleźliśmy w nich małą ścieżkę. Ruszyliśmy wzdłuż. Wkrótce zakryły nas złote kłosy.
Znaleziono nas śpiących, na trawie, tuż nad ranem i zdrowo oberwaliśmy od rodziców.
*
Od tej pory wiele wody upłynęło w Wiśle. Ty nie masz już trzech latek, jak wtedy, a ja pięciu. Ale gdybyś dziś przyszła do mnie i powiedziała:
– Pójdziemy na skraj świata?
Wziąłbym Cię, kochana, za rękę i poszlibyśmy.