Była jak morze – niestabilna i nieobliczalna. Rano się śmiała, płakała w porze obiadu a wieczorem popadała w melancholijną kontemplację. A tak naprawdę nikt nie był w stanie przewidzieć, w jakim będzie nastroju – i kiedy? W jednej chwili śmiała się podczas radosnego spotkania, w innej – płakała z żalu widząc bezdomnego na ulicy szczeniaka. Jej emocje zawsze balansowały na grani.
Jej życie malowała biel i czerń, nie było w nim miejsca dla półtonów, a już, nie daj Boże, dla szarości. Za to ona – jak kobieta – promieniała wszystkimi kolorami tęczy. Jej oczy w zależności od nastroju i pory zmieniały barwę, jak morze – od granatu morskiej głębi po jasny turkus fal. Jej śmiech perlił się, jak plusk wpadającego do morza strumyka, jej włosy falowały jak fale ukołysane przez wiatr.
Wpłynęła do jego życia niczym surfer w złej pogodzie: szybko i nieuchronnie, w rytm wzburzonego morza. Odtąd postanowił już zawsze pławić się w jego toni, nurzać w głębi, poddawać się woli podwodnych strumieni i kołysać z nimi czując całym sobą ogrom i moc żywiołu.
Nie dało się z nią nudzić, zawsze była inna, więc jak spragniony żeglarz lgnął do niej, aby pić z niej, pić – aż do nasycenia, a i tak nigdy nie było mu dosyć.
Pachniała morzem – słono-cierpkim morzem i innymi nie do końca poznanymi tajemniczymi zapachami. Dostatecznie już wzburzyła jego umysł, jego ciało, wyobraźnię i uczucia, a i tak z dnia na dzień wciąż wzmacniała doznania. Przerażała go myśl, że pewnego porannego dnia mogłaby nie otworzyć drzwi od poddasza i nie zawołać do niego swym serdecznym i przyjaznym pozdrowieniem: „ahoj!”…
*
– Dzień dobry – odpowiedział, uśmiechając się do niej z zadowoleniem.
Jak kotka przebiegła bosymi, małymi nóżkami na drugą stronę stryszku, wskoczyła do jego łóżka i zanurkowała pod kołdrę.
– Jakiś ty gorący!, – szepnęła, trzymając dłoń na jego torsie.
– Będziesz droczyć się ze mną? – i silniej przycisnął jej dłoń do swego ciała, i z przyjemnością zaczął wdychać zapach jej włosów. – Pachniesz jak wanilia!
– Dziś rano mamusia upiekła babeczki, – odpowiedziała jak dziecko. – Chcesz? Zbiegnę i przyniosę ci kilka…
– Nie, lepiej, zostań tu ze mną, tak właśnie blisko, jak teraz.
Przytuliła się do niego bardziej i zarzuciła swą zgrabną kobiecą nóżkę na jego potężne ciało. Zacisnął zęby, spiął usta… Od razu to wyczuła; jej źrenice rozszerzyły się, oczy pociemniały.
– Och, przepraszam, nie pomyślałam, – i zwinnie wyśliznęła się z uścisku. Próbował ją zatrzymać, jak odpływającą falę, ale nie potrafił.
Jak ptak na parapecie przysiadła z tyłu łóżka, zwarła powabne kolanka i podparła brodę na dłoniach. Kilka sekund ciekawskim spojrzeniem wpatrywała się w jego twarz. Po kilku dalszych sekundach zreflektowała się i uśmiechnęła figlarnie.
– Wieczorem przyjdę do ciebie. – spokojnie stwierdziła.
– Czy to znaczy… – łapał oddech na myśl o nocy.
– Mama jedzie do ciotki na wieś i wróci nazajutrz, a ojciec idzie nocą w morze, na połów.
Wyrzucił rękę spod głowy i wziął głęboki oddech.
– Czy ty… czy ty naprawdę tego chcesz?
– Tak, już postanowiłam, – odwróciła oczy i zaczęła przyglądać się w skupieniu nieistniejącym fałdkom swej gładkiej sukienki. – Och! naniosłam ci piasku.
I zerwała się jak wiewiórka, i szybkimi ruchami zaczęła strząsać drobinki, chowające się w zagięciach pościeli.
– Nie trzeba, – i próbował znów przyciągnąć ją za rękę do siebie.
Uczepiła się łydkami o skraj łóżka, a jej uśmiech uciekł z ładnej twarzy. Spojrzała z powagą w jego oczy, zdawało się, jakby zaglądała mu przez nie do serca. W końcu powiedziała:
– Chodźmy popływać!
– Pierwszy! – żarliwie zaśmiał się i wybiegł z pokoju.
Roześmiana rzuciła się za nim.
Biegli tak na wyścigi i w biegu chwytali ręczniki z lin dla plażowników. On – pierwszy wskoczył do wody, pogrążając gorące ciało w orzeźwiających falach, ona – tylko przez chwilę wahała się, i zrzuciła sukienkę jeszcze podczas ścigania. Płynęli długo, rozszczepiając fale, na przemian jedno za drugim, przed sobą, obok, za sobą, śmiejąc się i przekomarzajac, parskając od bryzg, gdy pokrywały ich głowy. Tuż przed klifem zanurkowali, by wypłynąć w skalnej szczelinie. Gdy jej długie włosy sunęły pod wodą, opasając ciało na w pół – wyglądała jak podwodna syrena… i nawet przez chwilę zdało mu się, że zamiast dwóch dziewczęcych nóg widzi połyskujący ogon. Potrząsnął głową, aby pozbyć się złudzenia, i dał nurka jej śladem. Dowoli napływawszy się i nanurkowawszy padli ze zmęczenia i położyli się, ale nie na piasku, a na gorących kamieniach, dysząc jak ryby wyciągnięte z wody. Zziajani i zaczerwienieni nie odzywali się zbyt wiele pławiąc się w słońcu i popadając co chwila w półdrzemkę. Wrócili do domu w okolicy obiadu. Nie, nie byli głodni i nie delektowali się jedzeniem. Nasycali się sobą: spojrzeniami, dotykami, słowami, zachowaniem się. Gdy zobaczył, jak oblizuje wargi, wstrzymał oddech, a świat jakby dla niego skamieniał. Ona widząc to i czując gorąc jego wzroku, zakłopotana zakrywa usta dłonią i chichocząc wzdryga wesoło swymi drobnymi ramionami. Ocknąwszy się z pobłażliwym uśmiechem gładzi wielką dłonią po jej jedwabistych włosach. Nie zauważają nikogo i niczego: ani ludzi, ani czasu, słowem: jakby przebywali w równoległym wymiarze, w którym byli tylko ona, on i morze…
Niepostrzeżenie nadszedł wieczór. Z morza powiało chłodem. Uniósł się nieco, a ona tak bardzo wsparła się w jego tors plecami, że wydawało się – całe jej ciało zatopiło się w jego silnych ramionach. Siedzieli tak samotnie, na skalistym brzegu, delektując się spektaklem zachodzącego nad morzem słońca…
Nagle jego serce ścisnęło się szarpnięte uczuciem, że ją traci?!
Mocniej ścisnął dłonie, ale między nimi była tylko pustka. Zerwał się i zaczął biec po plaży, wołać ją, wykrzykiwać jej imię, ale w odpowiedzi słyszy tylko monotonny, odwieczny szum morza…
– Co to za człowiek? – Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem wczasowicze.
Stary rybak reperujący opodal sieć, wychrypiał:
– Ten? On przesiaduje tu już drugi rok z rzędu, od czasu jak uciekł z kliniki, aby ją odnaleźć. Utonęła, a ten wciąż dla niej żyje, w swym innym tylko jemu znanym świecie.